Kilka pierwszych dni

Prócz chłodnych, bladych dni
Nie ma nic, nie ma nic, nie ma nic
Olga Jackowska, 1984

W sobotę, po wuefie na Marymoncie, pojechałem do S. Rodzice, pranie, ciepły obiad. Odrobina oddechu. Do późna coś czytałem. Słuchałem w radiu Maanamu. Mam wrażenie, choć to może być fałszywe wspomnienie, że słuchałem 1984. I jeszcze czegoś. Zapewne.
Zaraz po północy radio przestało grac. Byłem zmęczony. Poszedłem spać.

*

Rano w radiu nie było muzyki, tylko pogadanka. Taka sama była w telewizorze. Myśli skupiły mi się w punkt. Ja jestem tu, a Ona tam. Reszta była drugorzędna. Spakowałem się. Coś tam próbowałem wyjaśnić rodzicom. Nie wiem, czy zrozumieli. Nigdy do tego nie wracaliśmy. Tata dał mi paczkę Popularnych i dwie stówy. Mama poprosiła, żebym uważał. Było zimno.

Przy dworcu w S. stał jakiś samochód wojskowy i kilku gości w mundurach paliło na zimnie. Mieli jakieś dziwne, nieporządne mundury, z naszywkami ORMO. Pociągi jeździły jak zwykle.

Pojechałem na Wschodni. Akademik mógł poczekać, a Wschodni jest blisko Kamionka. Nie chciałem, żeby Ona czekała. Czekała. Pogadaliśmy o tym, że nie wiemy, co się dzieje. Mój przyszły teść snuł apokaliptyczne wizje. Umówiliśmy się na następny dzień.

W akademiku czekał mnie pusty, okopcony pokój. Było zimno. Jak jest zimno, to się mocno śpi.

*

Następnego dnia, rankiem, pojechałem na Uniwersytet. Zimno, jakby wyłączono ogrzewanie. Może tak było, a może tylko tak to pamiętam. Mnóstwo ludzi, choć nie było zajęć. Czekaliśmy na Rektora.

Profesor Samsonowicz przyszedł do nas, do dużej auli Audytorium Maximum. Poinformował nas, że zajęcia są zawieszone. Do odwołania. Nic nie sugerował, ale spotkaliśmy kilku wykładowców. Wszyscy mówili, że następnego dnia przyjdą na zajęcia. Obiecaliśmy, że też przyjdziemy.

Rozmowy. Plotki, słuchy. Zagłuszarki, koksowniki i zapory przeciwczołgowe na moście. Patrole. Autobusy zakładowe, wspomagające komunikację. Zamach stanu. Junta. Skurwysyństwo.

Gorycz i niepewność.

W sklepach były kolejki. Kupiłem dwa bochenki chleba. Jeden oddałem koledze.

Pojechałem na Kamionek, do Niej. Piliśmy herbatę i paliliśmy. Przyszedł mój przyszły szwagier. Opowiadał o Politechnice. I o rozbiciu Regionu. Kurwa, kurwa, kurwa… Dlaczego?.

Umówiliśmy się na następny dzień. Na Krakowskim, pod Uniwersytetem.

Plotki, pogłoski. Na przystanku 188 dwóch gości próbowało zrozumieć obwieszczenia. Coś mówili o tym, że młodych będą wysyłać na Syberię. I że podobno Gierka zamknęli. Pamiętam, że nie chciało mi się wierzyć. Marzłem.

*

We wtorek Uniwersytet był zamknięty. Poszliśmy w parę osób na Starówkę. Zimno. Wszystko zamknięte. Z bramy wywalił nas patrol milicji. Może to było ZOMO. Wypiliśmy w końcu jakąś herbatę.

Na Uniwersytet nie dało się wejść. Milicja w środku, milicja na zewnątrz. Każdy poszedł w swoją stronę.

Ja zostałem. Miałem jeszcze pół godziny do spotkania. Zobaczyłem, że coś się dzieje przy Pałacu Staszica. Szaro niebieskie i zielone samochody. Syreny. Jakieś dziwne odgłosy. Gdy podszedłem, zobaczyłem tyralierę. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.

Całą szerokością ulicy. W kaskach z przyłbicami. Z tarczami.
Dwa kroki. Stop. Uderzenie pałą w pleksiglas tarczy. Rozejść się!. Dwa kroki. Uderzenie. Komunikat.

Pacyfikacja Polskiej Akademii Nauk.

Jak mawia Dziecko: Głupi człowiek jest głupi. Umówiłem się przecież. Umówiłem się z Nią pod Uniwersytetem. Wiedziałem, że będzie szła od Alej. Nic nie było ważniejsze.

Dziesięć metrów ode mnie ktoś dostał pałą. Pierwszy raz zobaczyłem, jak łamie się w pół człowiek uderzony zbrojoną gumą. Przeszli nad nim.

Gestapo! Gestapo! Krzyczałem to wtedy pierwszy raz.

Mnie nie uderzyli. Jeszcze nie wtedy. Pozwolili przejść. Przeszedłem w poprzek tej tyraliery. Przepuścili mnie przypadkiem, albo nie mieli wolnej ręki. Nie rozumiałem tego wtedy i nie rozumiem dziś. Było to mi obojętne. I jest.

Czekała na mnie przy Świętokrzyskiej. Pojechaliśmy do akademika. W akademiku było wywieszone, że mam się wynieść. I inni też. Do odwołania. Bo będzie zamknięty.

Potem pojechaliśmy na wschodnią stronę. Na Kamionku spotkaliśmy znajomą. Coś powiedziałem o tym PANie. - Skurwysyny! – warknęła.

Pożegnaliśmy się. Na niewiadomo jak długo. Pożegnania są paskudne.

Wróciłem do akademika. Zapakowałem rzeczy do plecaka. Przez chwilę się wahałem, czy zabrać te wszystkie książki i gazetki. Pewnie się bałem trochę. Nie pamiętam. W końcu jednak zapakowałem.

W pociągu spotkałem przyjaciela z S.. Też miał duży plecak. Studiował na SGGW. Umówiliśmy się na następny dzien. Na wódkę, a ściślej na bimber.

Wieczorem napisałem list. Dziwnie się pisze listy w sytuacji, gdy cenzura jest jawna. Upokorzenie góruje nad złością. Potrzeba kontaktu jest silniejsza, niż upokorzenie.

*

Kilka dni później dostałem odpowiedź. W rozciętej kopercie. Ze stemplem cenzorskim. Obiecała, że przyjedzie do mnie na Święta Bożego Narodzenia i Nowy rok. Jakiś skurwysyn to czytał.

Byłem w najspokojniejszym miejscu na świecie. W województwie, codziennie pokazywanym w umundurowanej telewizji. Z bardzo prostego powodu: nic się nie tu działo.

Po bimbrze chciało się wyć. Postanowiliśmy z przyjacielem skombinować ryby na Wigilię. Było zimno.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Yayco

jeżeli dzisiaj bądź jutro są dni bez cenzury to pozwalam sobie:

pierdolony system

prosze mi wierzyć, każdy by poszedł- bo umówionym byc to honor

ja wiem tyle że mój tato zaspawali się z kolegami na kopalnii.

To w Polkowicach było, na Rudnej…

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Yayco

Dziękuję.

Takie świadectwa są bezcenne, są najważniejsze.

Pozdr


Panie Maxie,

Pana Tato był bohaterem.

Nic więcej nie powiem.

Pozdrawiam


Panie Rafale,

pamięć jest tym co zostaje. Zmienia się, zniekształca.

Ale zostaje to co najważniejsze.

Pozdrawiam


Tylko ten jeden raz, Panie Yayco,

pozwolę sobie na komentarz. Jeśli te słowa można uznać za komentarz.

Nie było mnie wtedy w Polsce. Od lat wielu zresztą. W Austrii pamiętano ’68, gdy w telewizji na żywo pokazywano przejście graniczne pod Bratysławą czyli Pressburgiem. Otwarte, bez żadnych kontroli.

I tłumy Czechów uciekających do Austrii. A w pewnym momencie, na horyzoncie, pojawiły się sowieckie człogi.

Kłębiące się myśli i żadnych możliwości kontaktu z Rodziną.

Oby te wspomnienia na zawsze pozostały


Panie Lorenzo,

dzięki za te słowa.

Pozdrawiam, zatrzymując je w pamięci


Panie Yayco

Możliwe, nie wiem ale z tego co mówi to mało świadome to było,

generalnie niepozorni ludzie więcej czasem świadczą niż medialna tłuszcza

tłukąca się o to kto bardziej i lepiej

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Lorenzo

Oby pozostały na zawsze…

Pozdr


Panie Maxie,

jak człowiek się zastanowi, to mu świadomość przeszkodzi.

Nie ma ona nic do rzeczy.

Historię się buduje odruchem serca.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Wstrząsające.

Bardzo osobiste.

Przerażające choć piękne.


Pani Gretchen,

nie chciałem nikogo przerażać.

I w sumie nie wiem, czy się Pani podobało, czy nie.

Na wszelki wypadek pozdrawiam


Panie Yayco

Podobało mi się.

Oczywiście nie to czego Pan doświadczył, ale to jak Pan swoje przeżywanie opisał.

To nie Pan mnie przeraził. Dobrze Pan wie.

Dziękuję za ten tekst.


Proszę bardzo,

Pani Gretchen.

Ze wspomnieniami to jest jednak tak, że się trochę cukrują. Po latach.

Może tak lepiej?

Pozdrawiam w zastanowieniu


Panie Yayco

Ależ to jest przepiękna opowieść. Mówię to szczerze i z głębi. Przepiękna, o tęsknocie, niebezpieczeństwie, ryzyku, oczekiwaniu.

I też o czasie zimnym i przeraźliwym.

Zło to nie jest tylko brak dobra. Zło to jest zło.

Pozdrawiam Pana zadumana.


+

przeczytałem, ale bardziej niż zwykle nie mam nic do powiedzenia.

Zresztą co tu można dodać...

Pozdrawiam.


Troche Pani przesadza,

Pani Gretchen.

Ryzyka w tym nie było nic a nic.

O ryzyku nie chcę pisać. Ryzyka może było trochę, ale później. Dużo później. Nie będę o tym pisał.

To tekst o emocjach i uczuciach. Dość elementarnych.

A co do zła, to mam czasem wrażenie, że to drugie imię głupoty.

Pozdrawiam pośpiesznie, bo z pracy


Panie Grzesiu,

no niby fakt.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Niech Panu będzie, że ja przesadzam.

Zło bywa drugim imieniem głupoty, ale bywa też samo w sobie. Do takiego wniosku doszłam analizując pokrętną historię zacytowaną nie tak dawno przez Poldka, a tu mi była bardzo użyteczna.

Pozdrawiam Pana jeszcze nigdzie się nie spiesząc. Jeszcze.


Nie czytałem, Pani Gretchen, więc nie wiem,

a pośpiech ogólnie mam za niewskazany.

Ja się przestałem śpieszyć, odnoszę wrażenie. Ale chyba zacznę, bo się spóźnię na Wyjątkowo Mi Do Niczego Niepotrzebne Zebranie.

Pierwsze z dwóch dzisiejszych, cholera

Pozdrawiam w popłochu


Panie Yayco

No, to widzę że idzie ku lepszemu jak Pan ma pośpiech jako wstrętny.

Zawsze może Pan w czasie tych zebrań oddalić się myślami, chyba żeby czegoś od Pana akurat chcieli… Wtedy trudniej.

Proszę się nie spieszyć a przyjąć pozdrowienia.


Panie Yayco

Poruszył Pan strunę. Może nawet kilka.

Wróciły wspomnienia, uczucia, emocje. Ale ja nie potrafię ubrać ich w słowa, jak Pan.
Te wspomnienia się zmieniają z biegiem lat. Coś wychodzi na pierwszą linię, coś innego traci na znaczeniu.

Jedno jednak pozostaje niezmienne kiedy powracam myślami do tamtych dni – jakiś głos w środku, który zawsze powtarza cicho ale stanowczo: “drugi raz się wam nie uda”.

Z tą nadzieją pozdrawiam Pana.


Panie Kaziku

Może jednak spróbuje Pan to jakoś opisać?
Dla siebie, dla nas…

Warto…

Pozdr


Panie Rafale

Pan teraz na Kusego się najął? Eee tam. :)

Jedni potrafią pisać o tym, co im w środku gra a inni nie potrafią. Normalka.
No.
Ja się ćwiczę w straszeniu; pisaniu o tym, co na zewnątrz.
I będę straszył razem z Panem Lorenzo po Świętach (jak dobrze pójdzie) lub tuż po Nowym Roku (jak się wcześniej nie uda), bo trzeba Nam przez setki stron się przebić. A okres około- i świąteczny jakoś mało jest sprzyjający pracy. Nawet dla Strachulców.

Pozdrawiam przerażająco serdecznie. :)


Eee tam... Panie Kaziku

Chyba każdy potrafi…
Przeca nie idzie o to, żeby jakiegoś Pulicera od razu skrobnąć!

A już mi Pan stra… smaku narobił.

Pozdrawiam życząc wytrwałości w przebijaniu się


Panie Kaziku,

to prawda, z tą pamięcią.

Moje wspomnienia, z biegiem lat, stają się coraz bardziej prywatne.

Pozdrawiam Pana z podobną nadzieją


Panie Yayco,

nawiązując do odpowiedzi u mnie, szyfrem dodam:

最大的是愛

To z naszego ulubionego św. Pawła, oczywiście.

Dziękuję.


Bo to jest prawda, Panie Sergiuszu.

Czasem jedyna.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco

Ja jak zawsze spóźniony, ale…

Powiało mrozem. Strachem, niepewnością, dumą, oczekiwaniem, beznadziejnością, wściekłością, miłością. Przewiózł nas Pan karuzelą uczuć. Czapka z głowy…

W sumie – takie prywatnienie wspomnień, o którym Pan wspomina, powduje iż tak prawdziwe opowieści gina, a zostają tylko wycukrzone kombatanckie opowiastki tych, co to gęby lubią sobie wycierać bohaterstwem.

Ech…

Potrzeba kontaktu silniejsza niż upokorzenie. Niepewność o los najbliższych silniejsza niż strach. Wściekłość na zapleksiglowanych skurwysynów silniejsza niż ból. Panie Yayco – w przeciwieństwie do Maxa, to ja tak do końca nie jestem pewien, że “wszyscy tak mają”.

Pozdrawiam Pana chaotycznie z koktajlem emocji w głowie.


Panie Griszqu,

no co ja mam powiedzieć?

Może tyle,że pamięć jest dziwna.

Jak znajdę chwilę (a trudno mi ostatnio), to może napiszę jak to było z tymi rybami.

Kilka dni później, a pamiętam to jako śmieszną historię...

Pozdrowienia serdeczne


Panie Yayco

Faktycznie – pamięć to dziwna rzecz. Właśnie przez to, że taką historię z rybami (w kontekscie tego kiedy sie wydarzyła, bo samej historii jeszcze nie znam) pamięta Pan jako śmieszną.
Z drugiej strony – czy śmiech (czasem z rzeczy absolutnie obrazoburczych) nie stanowi dla nas ostatniej tarczy przed szaleństwem lub krańcową depresją?
Smiech jest też najskuteczniejsza bronią przed strachem. Przed kimś i przed czymś.
A co do samych opisanych przez Pana “pierwszych dni”, to mam wrażenie że wypaliły się Panu w matrycy “na zawsze” i proces “cukrzenia” nie zachodzi. Ale – może to tylko wrażenie.

Dobrze, by Pan tą chwilę jednak znalazł...

Pozdrawiam, po raz kolejny czytając sobie Pański tekst…


Panie Griszqu,

z tym tekstem to śmieszna rzecz. On dosyć przypadkowy był, choć zaplanowany na długo naprzód, na co mam świadków.

Chciałem napisać krótki tekst, który jakoś by zrównoważył pijano-śmieszną (dla mnie – bo Czytelnicy osądzą sami, jeśli napisze) historię o rybach.

A wyszło mi takie coś. Bo jak pisałem, to mi się przypominały szczegóły.

Pozdrawiam, nic jednak nie obiecując


Panie Yayco

Jak McGywer chciał sobie wystrugać kijek do kiełbasy, to mu wyszedł helikopter. No jakbym Pańska lekkośc pisania posiadał (jakos to sobie musze tłumaczyć, do poprawiania humoru) to bym częściej takie krotkie teksty sobie pisał i potem się dziwił, że na 6 ekranów w czcionce 8 wyszło… ;-)

Pozdrawiam udając sie na obiad.


No bez przesady, Panie Griszqu!

Ten to akurat jest krotki dosyć. Jak na mnie.

Ale ja ćwiczę ostatnio zwięzłość.

I pewnie mi się przebija na inne strony.

Pozdrawiam, życząc smacznego


Panie Yayco

Jak na Pana – owszem, dość krótki. Ale chyba się obydwaj zgodzimy, że tak emocjonalny i działający na wyobraźnię tekst nie mógłby być dłuższy – nie tylko by stracił siłę przekazu, ale zwyczajnie zmęczył czytających.

No gdybym miał Pana umieścić gdzieś w helladzie, to bardziej w obozie atenskim niz lakońskim… No ale skoro Pan ćwiczy… Oby tylko lakońskie zwyczaje nie dotknęły tekstu o rybie…

Pozdrawiam zaniepokojony.


Panie Griszqu,

się zobaczy.

Pozdrawiam


Panie Yayco

się przeczyta, się oceni. ;-)

również pozdrawiam.


Panie Griszqu,

Pan mnie przestrasza (wchodząc w kompetencje pana Lorenzo).

Więc ja się jeszcze zastanowię, czy napisać.

Pozdrawiam, drukując rózgę dla niegrzecznych dzieci


Panie Yayco

To już jest wprawdzie całkowite zboczenie z trasy wytyczonej postem – ale tak na moją głowę, to Pan jest gorącym oredownikiem tego, że wszystko podlega ocenie – a już w szczególności, sama ocena.

Nie odniosłem wrażenia, by się Pan ocen obawiał. Tu, na TXT, czy też w ogóle. Choć to “ w ogole” to troche na wyrost piszę, bo kto tam Pana wie, poza samym Panem?

Te różgi – to chyba nie są dla Pańskiej latorośli, bo jak na razie to zawsze się Pan o Słodkiej Szestnastce wyrażał jedynie w superlatywach. Ma Pan zamiar rózgotać inne dzieci? Hmmm… Takiego to Pana nie znałem…

Pozdrawiam, spoglądając na cichą drukarke z niepokojem…


Panie Yayco

mam wrażenie że Pan ostatnio często bywa w okolicach Lakonii, gdzie przypadkiem nie tworzył Zenon?

Pewnie nie, ale dla pewności spytam

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Griszqu,

dzieci (w różnym wieku) bywają niegrzeczne. I czasem należy im się rózga. No.

A pora świąteczna sprzyja wychowywaniu i kształtowaniu charakterów.

Co do ocen, to problem jest nie w samych ocenach, ale w sensowności (a choćby – w uzgodnieniu) kryteriów.

Jeśli ktoś ocenia coś wedle swojego, niczym nie popartego widzi mi się, to takie oceny są nic nie warte, chyba, że oceniający zastrzega się, iż są one subiektywne.

Pozdrawiam, wydrukowawszy


Panie Maxie,

ja mam mało czasu i głowę zajętą. Może to dlatego.

Ponadto, w rzeczy samej, pracuję nad bardziej uproszczoną stylistycznie formą przekazu.

Pozdrawiam intensywnie


Panie Yayco

Nie wiem dokładnie czemu, ale przewiduję jakąś socjologiczną (choć może także i inną, z racji Pańskiej multidyscyplinarności) rzeź niewiniątek, płacz i zgrzytanie młodych zębów. Ech…

Niepokoję się tym zapowiadanym uproszczeniem stylistycznym. Bo ja lubię kino włoskie. Charakteryzuje się ono tym, że po czterech godzinach oglądania człowiek dziwi się, że “JUŻ” się skończyło. Podobnie czyta się Pana teksty… Zasadniczo więc – jestem przeciwny i zgłaszam protest. A co. Skuteczność nie jest w końcu jedynym kryterium protestu. Może Max sie przyłączy? Max, dawaj ten no, transparent. i Megafon.

Pozdrawiam związkowo.


Panie Griszqu,

proszę się nie wydzierać na chłodzie, bo Pan sobie zniszczy gardło. Czy coś.

Jeden z moich ulubionych pisarzy kiedyś napisał grubą książkę. Wydawca jemu powiedział, że jest za gruba i żeby coś z tym zrobił. Więc on wyrzucił wszystkie przymiotniki. No.

Ja nie mam pomysłów. Taka jest prawda. Naturalną konsekwencją jest szukanie ucieczki w formie, albo zaniechanie pisania. Możliwe, że to jest przejściowe i wiąże się z tym, że nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem tak dużo pracy. I tak źle zorganizowanej. To potrwa jeszcze jakiś czas.

Z mojej multidysyscyplinarności proszę się nie naśmiewać. Mnie ona przeraża, zwłaszcza ostatnio, bo okazała się większa niż chciałbym, żeby była.

A co do zgrzytania zębów, to ma Pan dużo racji. Taki los.

Pozdrawiam, zczytując (korektę proszę o staranność)


Panie Yayco i Griszku

mrozu u mnie nie ma, termometr miejski pokazał 1 coma 6 na plusie,

także pokrzyczeć, powzywać, poalpelować jak najbardziej,

choćby i na puszczy się skończyło,

tylko że czasu (i to nie swojego) nie da się rozciągnąć, a to pewnie największy uparciuch w tym gronie

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

to najgorsza pogoda jest, bo ścierwa nie ubije, a człowiekowi zaszkodzi. No.

A co do czasu, to faktycznie.

Pozdrowienia


Z tą pogodą

to słuchałem niby uczonej panie profesor z PAN czy jakiś tak (może z Instytutu Higieny?) że to w sumie chyba nieprawda, bo ona trzyma szczepy grypy w minus 80 stopniach i sobie żyja…

ale tak to jest jak jednym uchem słucham a drugim jadę :)

kto wie jak to jest?

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Z grypą, to jrest tak, Panier Maxie,

że nic nie wiadomo.

Jakiś czas temu słyszałem (jak Pan, poniekąd, jednym uchem), że zaraz będzie pandemia i wszyscy zachorujemy, a niezaszczepieni wymrą. No.

Nawet podjąłem się propagowania tych szczepień, bo kilka osób lubię. Aż dziwne.

Ale myśę, że to humbug jakiś

I w nadziei na to (bo lepiej być głupim, niż chorym) pozdrawiam


Panie Yayco

No właśnie nie zamierzam sie wydzierać, tylko posłużyć się eletronicznym wspomagaczem – znaczy megafonem. Ten on megafon nawet szept zmieni w dźwięk jechychoński. Choć z drugiej strony, warte rozważenia jest darcie się na mrozie, bowiem nabywa się z niego chrypki działającej na kobiałki. Podobno. A że w każdym “podobno” czastka prawdy się kryje, to i szanse trzeba zwiększać. Choćby nadal pozostawały szansami na nic. o.

Się z multi nie naśmiewam i pamiętam zwyczajnie, że sam Pan wspominał iż zdarzyło mu sie brać studencka w różnych miejscach i różnych rzeczy uczyć. Więć i to zgrzytanie zębami szykuje się dla wielu… Pewnie…

A co do pisania – dobrze, że pomimo nawału zajęć znajduje Pan czas. Może trzeba zrobić tak – Pan napisze tekst bez przymotnikow, Max doda dowolne, losowe przymiotniki, a ja parę przysłówków i trzykropków?
Może wyjść z tego modny ostatnio performance… No ale to jak znajdzie Pan kiedyś czas.


Panie Yayco,

dla mnie te dni są pamiętne nieco inaczej…

Napisałem dlaczego i wyszło to takie długachne, że wyciąłem, by wkleić u siebie.

Pozdrowienia i zapraszam…


Panie Griszqu,

to ciekawy pomysł.

Muszę się zastanowić nad tym.

Pozdrawiam


Panie Joteszu,

ludzie są różni, w różnych miejscach, wieku i mają różne doświadczenia.

Nic w tym chyba dziwnego, prawda?

Zaraz przeczytam.

Pozdrawiam


griszku

Jakiegoś Dilberta czytałem ostatnio i tam stało że nasze okrzyki to dla naszych szefów jakby malutka muszka leciała

no nic, tak mi się skojarzyło

pozdrawiam:)

prezes,traktor,redaktor


Subskrybuj zawartość