Okolice Bródna: Wykopaliska

Od czasu, kiedy moja torba sama wsiadła do pociągu upłynęło trochę więcej niż rok.

W międzyczasie zdąłem maturę i dostałem się na studia.
Był rok 1980. To w sumie zabawne, że do podstawówki poszedłem w 68, do liceum w 76 a na studia w 80. Ale wtedy jeszcze nie widziałem w tym nic dziwnego.

Ponieważ także w moim życiu prywatnym zaszły zmiany, które z perspektywy określić można jedynie, jako rozstrzygające, więc nie miałem głowy do drobiazgów.

Lipcowe strajki były i minęły. W sierpniu byłem w Sudetach i pijąc piwo, na którym było napisane, że wyprodukowano je w browarze im. H. Brodatego (moje problemy z ortografią powodowały, że wydawało mi się to wyjątkowo zabawne), czytałem w gazetach o pomarańczach i mandarynkach psujących się w stojących na redzie i nierozładowywanych z powodu strajku statkach.

Nie, nie byłem aż tak głupi, żeby w to wierzyć. Ale jeszcze do mnie nie dotarło, że coś się zmienia. Raz na zawsze. Ale jeszcze to do mnie nie docierało.

We wrześniu odbywałem tak zwane praktyki robotnicze. Dziwny ten obyczaj polegał na tym, że wszyscy, którzy dostali się na studia, musieli przez miesiąc popracować fizycznie. Czy to miała być kara, czy nagroda – nie wiadomo. Nam było to obojętne, bo właśnie dostaliśmy się na studia i tylko to było ważne.

Zostałem skierowany do firmy, zajmującej się instalowaniem i konserwowaniem sygnalizacji ulicznej, a następnie trafiłem na plac Zawiszy. Nasz barakowóz stał jakieś dwieście metrów od miejsca, gdzie spędziłem poprzednie 4 lata. Całkiem zabawne. Teraz tam ohydny w formie hotel z kopułką. Barakowozy były dwa. W jednym żyła i piła kadra wykwalifikowana, szybko nazwana majstrami. W drugim piliśmy i graliśmy w karty my.

Zresztą z tym piciem to nawet nie przesadzaliśmy za bardzo. Majstrzy dużo dyskutowali o polityce i zakładali Związek Zawodowy „Mazowsze”.

Osoby młodsze mogą nie wiedzieć, że nie od razu było wiadomo, że powstanie związek ogólnokrajowy i zaczęło się od montowania związków regionalnych. Zresztą w jakiś sposób wpływało to potem na wewnętrzne, regionalne właśnie, różnice w Związku.

Majstrowie, zatem zajęci byli polityką i trochę pili, a my graliśmy w karty i trochę piliśmy. Zwykle czystą wódkę, ale nie żeby zaraz z jakimś ortodoksyjnym przywiązaniem. I tak się cieszyliśmy, bo kilku kolegów skierowano do odpowiedzialnej pracy kopania dołu w pobliżu jednego z liceów i panny się z nich śmiały, rozważając, czy to, aby nie analfabeci. Bardzo byli na swym ego urażeni.

Proszę nie myśleć, że my nic nie robiliśmy. Robiliśmy. Zasadniczo, choć nie żeby uporczywie, kopaliśmy i zakopywaliśmy, odkrywając nowe sensy pojęcia czasoprzestrzeni ( będziecie kopać od tego miejsca do dwunastej ).

Kopiąc odkrywaliśmy ślady dawnych kultur. Okazało się, że niecały metr pod Alejami Jerozolimskimi są inne aleje jerozolimskie. Te przedwojenne. Trafiały się drobne codzienne przedmioty, albo szyny tramwajowe. Trochę nas dziwiło, że majstrowie nic nie widzą o tym, co znaleźć można pod ziemią, ale nam wyjaśnili, że zgodnie z przepisami o tajności, wszystko, co jest głębiej niż 75 centymetrów (ale dobrze nie pamiętam, może miara była inna), jest tajne przez poufne. Nie ma tego.

Nie ma Warszawy. Nie ma cmentarza. Nic nie ma.

W sumie nic osobliwego, choć gdzieś tam powstawała właśnie Solidarność, żyliśmy jeszcze w całkiem solidnie okopanym PRLu. W mieście, którego plany nie odzwierciedlały rzeczywistości, bo jakiś strategiczny geniusz uznał, że zafałszowanie kątów i odległości wprowadzi w błąd natowskie czołgi.

Bo przecież zaczną od kupienia planu Warszawy. To oczywiste. Systemy naprowadzania rakiet wielogłowicowych też się na tych planach musiały opierać, bo niby na czym?

Z tej perspektywy nie powinno dziwić, że przedsiębiorstwo elektryczne nie wiedziało nawet o rurach i kablach kładzionych kilka lat wcześniej. Przecież gdyby oni wiedzieli, to i wróg mógłby dociec tej tajemnicy. Niedoczekanie jego…

Zresztą to, co myśmy kładli, też było tajne. Tyle tylko, że by nad kablami umieszczaliśmy żółtą folię, która miała coś następnym kopiącym zasugerować. Postęp i prawa człowieka.

Któregoś pięknego dnia jeden najważniejszych majstrów kazał mi wziąć kilof, szpadel i łopatę i udać się za nim. Poszliśmy na skrajnie przeciwległy skraj skrzyżowania, i w okolicy schodów prowadzących do przystanku WKD, majster kazał mi wykopać dół.

Banalny. Półtora, na półtora, na półtora. No to zacząłem sobie kopać.

Ogrodziłem sobie teren, żeby mi ludność do dołu nie wpadała i kopalem.

Normalka. Chodnik, piach, kamienie, piach, drugi chodnik, przedwojenny, jakieś śmieci. Zgięta łyżka marki Gerlach.

Kopałem sobie dość bezmyślnie, z rzadka robiąc przerwy na papierosa. Po papierosach można nas było poznać, bo stanowiliśmy dziwny odłam pracujących fizycznie. Takich mianowicie, co palili Marlboro. Polskie. Powiedzmy, że trochę przypominające prawdziwe, bo w tedy nie było obowiązku dodawania tytoniów krajowych.

Kopałem sobie. Ludzie chodzili. Kopalem. Już nie miałem pęcherzy, bo to był trzeci tydzień roboty. Już mnie nie ruszały uwagi przechodniów. Kopalem. Nagle szpadel natrafił na coś twardego. Na oko cegła, ale nie chciała wyleźć. I w ogóle jakaś taka półokrągła, jak dachówka. Wziąłem kilof.

Pierwsze uderzenie było bezskuteczne. Twarde jakieś ścierwo. Przyłożyłem się lepiej. Skorupa pękła i pokazał się jakiś taki kabel. Ale dziwny. Gruby jak moje ramię, złotorudy w kolorze. Poważnie wyglądał.

Wylazłem z dołu i poszedłem po majstra. Pokazałem mu, co wykopałem.

Trochę mnie zdziwiła jego reakcja. Najpierw zbielał w sobie, potem się przeżegnał. Potem kazał mi stać i się nie ruszać, a sam gdzieś pobiegł.

Wrócił po chwili, z kilkoma zawodowymi robotnikami i jakimś kolejarzem. Strasznie wszyscy kurwowali. Zostawił ich przy dole a mnie zabrał do rożna. Tak. Tego samego. Tyle tylko, że z powodu przejściowych, jak mówiono, trudności nie było już tam kiełbasy z rożna, tylko kaszanka. Majster zamówił, ja zapłaciłem. Wedle rangi. Pierwsze piwo wypiliśmy w milczeniu.

Przy drugim majster zapytał:

- Czy pan wie, co pan wykopał?
Powiedziałem, że nie wiem, ale wygląda na jakiś zabytkowy, przedwojenny kabel.

Majster powiedział, a ja do dziś nie wiem, czy sobie nie robił jaj, choć wcale nie wyglądał w tym momencie na żartownisia. Powiedział mi, że to kabel zasilający WKD. Coś mówił o kilowoltach, ale ja go nie słyszałem. Dotarło do mnie, że gdybym trochę mocniej walnął tym kilofem, to by tylko snop iskier poszedł. I już.

PRL to gówno warty system był. Na każdym poziomie.

Wróciliśmy do swoich barakowozów. Wypiłem z kolegami trochę wódki i przestałem o tym myśleć.

Choć myśl o snopie iskier wciąż do mnie wraca.

.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

rzeczywiście

gówniany to był system, ale żołte taśmy przetrwały

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Yayco

I nie zbierał Pan tych wykopaliskowych skarbów?

Tej łyżki Pan nie wziął?

Historia porażająca, w sensie tak dosłownym jak przenośnym.

I do tego wszystko się działo w moim sąsiedztwie, tylko że ja jak raz byłam na drugim końcu Polski, gdzie przygotowywałam się do nabycia blizny.


Mocne,

i konkluzja też mi się podoba, znaczy piąte i czwarte zdanie od końca.

Właśnie o te wątki strajkowo-studenckie mi chodziło, kiedy napomknęłam o październiku, bo od razu mi się z opowieściami rodzinnymi skojarzyło. Bo Pan też z UW, prawda?

Choć potem stwierdziłam, że ojciec to jednak rok później na te studia poszedł. Natomiast Marzec, Radom, Solidarność to jest dokładnie czas mojej mamy. I Święty Michał miał koguta o północy 13 grudnia. Też Pan to oglądał? A, nie, Pan chyba w Wyszogrodzie wtedy był...

I stwierdziłam, że nic nie wiem o mamy praktykach robotniczych? Będzie o co zapytać za tydzień. Chyba, że kobiety nie musiały?

O wyrobach krajowych to może wiele powiedzieć z kolei moja babcia, niegdyś inspektor tytoniowy w Augustowie. Może dlatego nigdy nie kurzyła :)

pozdrawiam serdecznie

PS. Dalej się śmieję z tej Pańskiej geriatrii, proszę wybaczyć :)


Panie Maxie,

w Rosji kolor żółty służy do znakowania wariatów.

Więc nie wiem, czy jest to powód do radości.

Pozdrawiam serdecznie


Pani Gretchen,

nie nie zbierałem. Nigdy nie miałem ciągotek ku zbieractwu i w ogóle starożytnościom.

Nie mam antyków i wolę elektronikę od maszyny parowej.

No jakoś tak.

Przeszłóść jest dla mnie o tyle ważna, o ile wpływa na współczesność.

I proszę wybaczyć, w jakim Pani sąsiedztwie? Ja się dziwię w ogólności,że Pani już wtedy na świecie była. A na Ochocie to jednak Pani nastała jak ja się już zakorzeniłem i to całkiem z drugiej strony Wisły.

Pozdrowienia uporczywe


ja tam się nie cieszyłem

ale pamiętam jak gazyfikowaliśmy nasza wioskę to takie zasyspywaliśmy

urzednio nakopawszy metrowego dołu o długości x-set metrów:)

zarobiłem na oranżadę...

prezes,traktor,redaktor


Pani Pino, z Panią to jest sto pociech, zapewne

z powodu młodzieńczego Pani roztrzepania.

Ale po kolei.

Strajki na UW zaczęly się nieco później, nie w październiku. Z czego wniosek, że zgadła Pani z tym UW. W zasadzie to już 28 lat. Z roczną przerwą na zielone ubranie.

Czyta Pani nieuważnie. W Wyszogrodzie bylem kilka dni później. Opiszę to w grudniu, jeśli jeszcze będzie gdzie pisać. I do kogo.

Praktykom podlegały obie płcie, jednak z powodów trudnych do rozstrzygnięcia niekiedy bywały separowane. To znaczy zdarzały się firmy, które brały tylko jedną z płci. Ja w takiej byłem.

Te praktyki trwały jeszcze przez lata. Obawiam się,że do końca lat osiemdziesiątych.

Marlboro robiono wyłacznie w Krakowie. Podobnie jak Caro i Carmeny. Poważny szacunek ta fabryka miała. Jak żadna inna.

Co zaś do Pani śmiechu, to jest to chyba najpoważniejsza rzecz. Więc pozwolę sobie troszkę szerzej, korzystając z okazji.

Kiedy postanowiłem prowadzić bloga (co dla mnie samego było poważnym zaskoczeniem, bowiem moim problemem codziennym jest to, że nie chce mi się pisać), to szybko okazało się, że się mądrzę.

Taki mam modus operandi.

Więc postanowiłem sobie lat dodać (ku spazmatycznej radości Dziecka). I jeszcze proszę zauważyć wymusiłem na otoczeniu zachowywanie form towarzyskich, co w sieci wcale częste nie jest.

Ale to mi trochę pomogło.

Teraz zwijam różne takie mechanizmy, bo nie wydają mi się potrzebne.

Łatwo można zauważyć, że większości moich rozmówców ani tamto nie przeszkadzało, ani to.

A jak komuś to przeszkadza, to pies… (aż się boję pomyśleć, jak Pani skończy to zdanie).

I nie ma zakazu śmiania się ze mnie. Pod warunkiem, że ktoś wie z czego się śmieje. Więc proszę się śmiać do woli. Mam wrażenie,że Pani dobrze wie z czego się śmieje.

Pozdrawiam w oczekiwaniu Pani powrotu i rozpanoszenia się z jej blogiem


Panie Maxie,

jak pamiętam, to majstry bardzo dumni byli, że my też takie coś zakopujemy. Choć mam dziwne wrażenie, żeśmy zasypywali niebieskie. Ale to może od alkoholu mi się pomieszało.

Zresztą to i tak nic nie pomagało, bo sam widziałem, jak koparka wywaliła kable razem z taką taśmą. Z prostego powodu – na planie, żadnych kabli nie było.

To trochę jak komuszym budownictwie. W mieszkaniu moich teściów robienie dziur w ścianach to jest loteria. Razy dwa, albo i trzy w zupełnie niespodziewanym i nie podejrzanym miejscu wwierciłem się w instalację elektryczną. Ale bez większych konsekwencji, bo co to jest marne 220 , prawda?

Pozdrawiam

PS Jak zauważyłem, zagrał Pan dzisiaj w Dziada dobieranego. Nikt Panu nie mówił, że w tej grze nigdy nie wygrywa gracz, który jest Dziadem?


PANIE YAYCO

caps się włączył...

z dwojga wybieram szczęście w miłości:)

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

Pan posługuje się zafałszowaną (z przyczyn oczywistych) wersją przysłowia.

No wie Pan: układ, podgryzanie, niesprawiedliwe oceny jedynie słusznych decyzji, takie tam.

Wersja prawdziwa jest taka:

Kto nie ma szczęścia w kartach
ten nie ma pieniędzy na miłość

Pozdrawiam starannie


Panie yayco,

Co do roztrzepania, to dzisiaj matka do mnie zadzwoniła i odbyłyśmy taki dialog…

- Wiesz, pan doktor mi dzisiaj powiedział, że jestem lepiej od niego zorganizowana.

- (śmiech) To co ten doktor? Stadium ameby?

Więc ogólnie, trafił Pan. :)

Ja tam nie wiem, ojciec mi to tak przedstawiał, że poszedł na studia i od razu był strajk. Ale trzeba porównywać i zestawiać źródła…

No przepraszam, ale czy Pan się trochę nie przecenia? Że w ogóle zapamiętałam ten Wyszogród, o którym gdzieś kiedyś było napomknięte, to się dziwię :)

Mama zeznała, że oczywiście, praktykę miała, pracowała przez cały sierpień jako sprzątaczka na socjologii. Był problem z wywozem śmieci, bo MPO strajkowało. Większość kobiet podobno do Polfy brali. Natomiast twierdzi stanowczo, że była ostatnim rocznikiem, który spotkała ta wątpliwa radość.

Z tymi formami, to dobre jest. Czasem mnie to męczy, ale zazwyczaj bardzo mi się podoba.

Z nim tańcował. Ten pies. Ja lubię psy i wbrew pozorom mam dość bogaty słownik, co Pan, mam nadzieję, dostrzega?

pozdrawiam z niepokojem

A teraz już naprawdę do widzenia i niech inni sy jadą, dzie mogą, dzie chcą, do Widnia, Paryża, Londynu…


Pani Pino,

co do ameby, to musiałbym Dziecka zapytać, bo nie znam osobiście.

Co do strajku, to jeżeli Pani tata rok później poszedł, to akurat tak było, jak zeznał. Fakt historyczny. Zresztą ojciec zawsze ma rację. Proszę się tego trzymać.

Co do Wyszogrodu, to ja się wręcz zachwyciłem, że Pani pamięta. I tak trwam sobie w tym zachwyceniu, a jedynie uszczegóławiam. Dla porządku.

Mama Pani nie ma racji. Może być, że była przerwa, ale na pewno były takie praktyki w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Wiem, bo byłem opiekunem na takich praktykach i otrzymałem wynagrodzenie za to. W Polfie, nota bene.

Za to moja przyszła (wtedy) żona to też coś sprzątała, ale już nikt nie pamięta gdzie. Mam wrażenie, że w Pałacu Stalina, ale się dopytam okazyjnie.

Formy są OK. Też tak uważam. Najbardziej lubię je w rożnych niemieckich okolicznościach. Po niemiecku nic nie umiem, ale ze względu na stosowną formę, szacunek mam. I tak trzeba. No.

Psy lubię, choć nie mam. Żart taki . Wiem, że ma Pani bogaty słownik. W ogóle mniej rozmawiam z ludźmi o ubogim słowniku, bo się słowa powtarzają i nudno się robi.

Się proszę nie niepokoić, jechać i wracać.

Pozdrawiam


Witam Panie Yayco

jak widzę dobudował Pan pięterko archiwum, więc wszyscy przenosimy się wyżej. Tak oto skacze poziom ogólny a Pan znalazł się w mało wygodnej, acz honorem naznaconej roli przewodnika.

No, dość egystycznej impotencji, bo słownika bogatego nie posiadłem :) Wróćmy do naszych baranów, że z kolei pofaworyzuję ojczyznę Cambronne, co to brzydko mówił. (Czy francuskie nazwiska się odmienia?)

Z mojej strony za tę opowieść też ależy się historyjka, ale ona przyjdzie później, bo dziś wróciłem do domu charkocząc i jęcząc z powodu choroby. No i mam dwa hirrory do obejrzenia. Pierwszy zwie się “Satan’s Little Helper”, a drugi ma klasyczno-paranoiczny tytuł “They”.

A opowieśc ciekawa. Jako, że nie wiem za wiele o PRL, bo urodiłem się podczas wojny polsko-jaruzelskiej, nuszę podeprzeć sie niewieloma wspomnieniami własnymi, oraz opowieściami innych i diagnozą ogólną. Otóż wiem tyle, ze faktycznie te kolejki były, bo w wieku lat chyna pięciu czy sześciu na wakacjach w Pcimiu (tak, w Pcimiu dokładnie, to nie żadne żarty, nad Krzyworzeką) zastępowałem mamę i babcię w kolejce raz an jakiś czas. I słyszałem bardzo podobną historię dotyczącą elektryczności, centrali telefonicznej na Azorach chyba (??) i pewnego urzędnika funkcyjnego, or somethin’. Muszę jednak sięgnąć do źródła by sprawdzić.

Ogólnie jednak wiem z podręczików, że był PRL systemem funkcjonującym zgodnie z gospodarką księżycową, z nielegalnym systemem władzy i jako taki nie mógł być sensowny.

Obiecuję, że jeszcze dziś odewę sie do matki by uzgodnic zeznania w kwestii mojego wypadku i będę w stanie napisać coś wiecej niż suchą relację.

No i pozdraiwma ciepło spod kołdry a moja niewidzialna żona też ciepło znad kołdry.


Panie Yayco

To szkoda, że Pan nie zbierał. Ja bym zbierała całą pewnością, a to z powodu uwielbienia dla takich śladów innego dawniejszego życia.

Elektronikę cenię, a nawet umiem się posługiwać lecz za starociami jestem bardzo.

I co się Pan dziwi, że ja na świecie już byłam?

No byłam, od niedawna, ale już na nieszczęście tego świata byłam.

A przyszłam na niego (na tego świata znaczy) właśnie na Ochocie, proszę Pana.

Potem mając lat trochę ponad pełnoletność, prowadziłam biznesik na Ochocie.

W międzyczasie rzucało mną w te i wewte, ale stanowczo nastając na Ochocie, powróciłam do niej.

No też coś, doprawdy…

Pozdrawiam Pana najmilszą porą w tygodniu całym


Panie Mindrunnerze,

no po prostu niezdrowo jakoś jest.

Może to dlatego, że tak siedzimy na świeżym powietrzu i się zaziębiamy.

Mam nadzieję, że żadna z pań nie dostanie wilka od siadania na nagrobkach.

Ja szczęśliwie raczej dobrzeję, ale współczuję Panu bardzo. Zaleciłbym maliny z nalewką pigwową, ale skąd Pan tam, na obczyźnie, weźmie takie rarytasy?

Może zatem herbata z whiskey? To nawet niezłe jest, zdrowotnie.

Co do francuskich nazwisk nie wiem, może Pani Gretchen, która ten obcy język, wedle oświadczen własnych, posiada, coś odpowie.

Z tą sensownością to trochę jest tak, że ogólnie bez sensu było, ale każdy jakiś mały sens próbował sobie zorganizować.

Choć z perspektywy, to nawet to bez sensu wygląda, szczerze powiedziawszy

Więc ogólnie proszę zdrowieć pod światłą opieką niewidzialnej żony i do kondycji powracając, historie opowiadać, jakie Panu do głowy przyjdą.

Zdrowia stanowczo życzę, pozdrawiając


Pani Gretchen,

a ja nie zbieram.

Wystarczy mi, że pamięć mam zagraconą, jeszcze mi brakuje, żeby co inne zagracać. Może to dlatego, że późno do własnego metrażu doszedłem i wcześniej miejsca nie miałem? Nie wiem.

No z tą Ochotą to przepraszam zatem. Coś w złą stronę moja myśl poszła, albo może Panią Szanowną z kimś pomyliła.

Uporczywie staram sobie przypomnieć, czy jakiegoś wózeczka oby nie potrąciłem leząc zakosami, po pijaku Raszyńską ulicą.

Biznesik na Ochocie... Brzmi intrygująco. Mogłaby Pani przybliżyć?

Pozdrowienia skandalicznie szczere załączam


Się odmienia

Te nazwiska.

Można odmieniać.

No trochę się Pan tylko pomylił, bo z wózeczkiem to matuś moja biegała po Woli (i zapewne do woli).

Historia moich przeprowadzek też mogłaby być ciekawa… Wspominałam o tym jakiś czas temu.

A biznesik?

Salon fryzjerski Bliźniaki

Pozdrawiam Pana równie skandalicznie


Salon Fryzjerski?

No to teraz oczy mam jak dwa spodki.

I tak sobie zostanę z tymi spodkami, tylko malin sobie zaparzę

Wyrazy adekwatne do pozdrowień załączam


No, a co?

Bliźniaki

Teraz by ten biznesik lepiej szedł. Zapewne.

Doprawdy nie wiem co też Pana tak spodkuje ...

Ale nieustannie pozdrawiam


Właściwie to nie wiem, czy się cieszyć,

że ja z tej Ochoty wybyłem skutecznie w orwellowskim roku, czy się martwić.

Chociaż moje potrzeby w zakresie fryzjerstwa nigdy nie były zbyt duże. Więc może nic by mi się nie stało.

A to z oczami to mi się zrobiło jak zawsze kiedy się spotykam z osobą wielorako uzdolnioną, co to i czytać czesać i pisać umie. Na przykład.

Pozdrawiam monokulturowo


@Gretchen

Moja żona niewidzialna, niesłyszalnie chciała zapytać czemu Biźniaki, o ją to zaciekawiło niemiernie. Mnie się zawsze cos takiego podoało i marzeniem było. Że na przyklad kwiaciarnię prowadzić, albo inny punkt usługowo specjalizacyjny. Wspaniała sprawa.

Pozdrawiam szczerze i niesamotnie :)

Panie Yayco,

czuję się odrobinę lepiej po obejrzeniu horrora “They”, choć sam film mnie rozczarował trochę. W każdym razie bez happy endu był, co się nam dobrze wpisuje w ten cemntarny nastrój archiwalny. Mamy w domu nie ma a ojca przy samy wypadku nie było. Więc mimo, ze wykonałem telefon do Poski, nie zdobyłem stosownych zeznań na temat wypadku. A wypadek był po byku. Dwadzieścia trzy szwy na zewnatrz i jeszcze trochę w środku.

Cod o domowych medykacji na choroby, to one mi nie bardzo pasują. Od trzech lat nie piję alkoholu (jedyny wyjątek to było wino maszlane, które dostałem wraz z hostią podczas własnego ślubu trochę ponad rok temu, ale to nie było wiele, pół łyka ledwie) i w zwiazku z tym najważniejszy składnik tych treatmentów odpada. Ani whisky ani inne pigwówki już mnie nie uwiodą.

Zaraz spróbuję jeszcze raz do Polski przedzwonić. Ale niedługo czas na drugi film przyjdzie. “Mały poocnik Szatana”, to, jak Pan musi przyznać, tytuł, który rokuje :)


Panie Yayco [edit]

nie przyuważyłem tych ścian u Pańskich teściów, u mnie w blokach znaleziono między ścianami butelki po alkoholu co podbno w najnowszym budownictwie jest normą,

szmaty wszelkiej użyteczności i masę wolnych przestrzeni kiedys w planach rozrysowanych jako 25 cm mur,

na przełomie systemów tak budowali,

a dokończę ten wątek jak juz pozamykam sprawy domowe, znaczy papierologię i takie tam, bo wesoło też było

pozdrawiam w uniku:)
prezes,traktor,redaktor


Panie Mindrunnerze,

no co ja zrobię kiedy w horrorach nie gustuję. Musiałbym się bardzo natężyć, żeby wymienić trzy które widziałem.

Jakoś nijak mi do horrorów.

A że Pan niepijący jest to w zasadzie dobrze, przepraszam, że się z niewczesną radą udałem. To może zatem mleko z masłem i z miodem? To jest dobre, ale jak ktoś chce, to może do tego dwa ząbki czosnku wcisnąć i już będzie wstrętne, ale za to jeszcze zdrowsze.

Mnie tak w dzieciństwie leczono. Fajnie było, swoją drogą, mieć te kilkanaście lat dzieciństwa…

Historia o wypadku zapowiada się coraz bardziej interesująco, ale proszę wziąść pod uwagę, że na niedzielę (najdalej poniedziałek) planuję historię o bardzo wysokiej temperaturze, zasadniczo poświęconą szkodliowości zdrowotnej gier karcianych.

Ale co się odwlecze…

Pozdrowienia i nieustające życzenia zdrowotności dla Pana i cierpliwości (bo chory facet zasadniczo jest marudny) dla Niewidzialnej żony Pańskiej


Panie Maxie,

prosze nie podważać mojej tożsamości płciowej. Bo jak się rozniesie, to będzie jeszcze gorzej niż jest.

A jest i tak kiepsko.

Jako człowiek leniwy i trochę chory, wolno dzisiaj myślę (to znaczy – nawet wolniej niż zwykle). I kilku godzin mi było trzeba, zanim doszedłem, że wolę mieć duże ego, niż kompleks małego fiu bloga.

Więc sobie to ego będę hodował. W archiwum.

I czekam oczywiście na historię Pańską.

Sobie właśnie uświadomilem, że się Pan Grześ jakoś zagubił na wirażach historii i ciągle mam go przed oczami jak pod żyrandolem w negliżu stoi. Może i on by coś zrobił, żeby mi ten obraz zetrzeć ze świadomości.

Ale mniejsza.

Pozdrawiam starannie i relewantnie


No i poszło w eter...

wielce mi przykro

choć komedia omyłek czasem…

Ciąg skojarzeniowy jakos mną wzdrygną

:))

pozdrawiam niczego nie umniejszając

prezes,traktor,redaktor


Mleko sie rozlalo,

ponieważ już wcześniej ujawniliśmy, ze się znamy pozablogowo (nie precyzując charakteru znajomości) ...

Wie Pan co z tego wynika.

Ludzie wezmą nas na języki, niestety

Pozdrawiam skromnie się rumieniąc


Panie Yayco

Bez przesady, aż tak utalentowana nie jestem i czesać nie umiem, chyba że siebie.

Chociaż jak dzisiaj spojrzę w lustro to już sama nie wiem… W moim wieku włosy spinkami spinać?

No sam Pan widzi.

Znaczy wiem, że Pan nie widzi, ale moim zdaniem żadna to strata.

No.


Czy mnie znowu coś ominęło

z nieuważnego czytania?

Hę?


Gretchen

literówka :) znaczy o “i” za dużo

prezes,traktor,redaktor


Kasiu (tu zwracam się do Kasi)

Otóż widzisz, bardzo byłam zaciekawiona kto zapyta. Dlatego tak nazwę powtarzałam.

Dziękuję Ci Niewidzialna Kasiu, w kobietach siła jednak jest :)

Bliźniaki z powodu zatrudniania dwóch młodych fryzjerów, którzy nie tylko braćmi byli, ale jeszcze do tego jak w nazwie.

Od razu mówię, że jeden z nich był zdecydowanie przystojniejszy od drugiego.

Ależ to już dawno było. Ale było.

Pozdrawiam w widoczny sposób :))


Damskie fryzjerzy?

na moim blogu?

Znowu jest kolejny to dowód na lewactwo zajadle!

I może sobie Pani spinkami spinać Pani Gretchen co Pani chce, ale i tak została tu obnażona pani lewicowa dusza. I lewicowe zatem i Pani spinki są. Co było do udowodnienia.

Prawdopodobnie.

No.

Ale z drugiej strony, czy osoba, która w młodym (wedle oświadczenia własnego) wieku prywatny, wolnorykowy interes prowadzi, może być lewicowa?

Któż jest lewicą zatem, czy ten co pieniądze dla siebie i innych zarabia, czy też taki co jedynie o prawicowości gada?

No już sam nie wiem

Ale pewnie nie muszę.

Popielęgnuję sobie ego, dla odmiany.

Pozdrowienia dla Państwa


a kto

Panu powiedział, że to damskie fryzjerzy?

To byli fryzjerzy i tacy, i tacy.

Co prawdopodobnie moją lewicowość potwierdza.

Lewaczka u Pana na blogu?

Pan mnie zbanuje Panie Yayco, póki czas jest.

Popłaczę trochę w kątku i mi przejdzie, a Pan swój honor obroni.

Kiedyś może zrobię taką listę: co świadczy o lewactwie Gretchen, a co świadczy o prawactwie Gretchen.

Teraz to już jadę przy bandzie. Fundamentalne podziały naruszając.

Pozdrawiam skrajnie


Max

Ja to jednak ciemna kobieta jestem.

Trzeba się nad sobą zastanowić.

O mamo… znowu?

:)


I tacy, i tacy?

O mamusiu! Znikąd nadzieje!

A ja nie mogę Pani zbanować, bo narzędzia nie mam!

I co ja pocznę bez narzędzia teraz!

Jak już dostanę narzędzie to się zastanowię. Albo co.

No naprawdę.

Dajmy już sobie spokój z tym, proszę. Czy my jesteśmy małe dzieci, żeby etykiety zapałczane zbierać?

Przepraszam za niewczesny żart. Czasem się śmieję bez powodu.

No.

Pozdrowienia stonowane załączam


Panie Yayco

Bez narzędzia to nic Pan nie pocznie.

Z trudem powstrzymuję śmiech perlisty…

Etykiety?

Pan Mecenasowi poleca dla niepoznaki Człowieka… w miejsce Piętna a teraz Pan pisze o etykietach.

Nieporządek.

Pozdrawiam się zanosząc, ale nie w siną dal


absolutnie , to nasze męskie kompleksy:)

prezes,traktor,redaktor


uffff...

no to chyba, że tak.

Co za ulga.

W końcu wiele o mnie można powiedzieć, ale mężczyzną nie jestem.

Co dobrze jest.

:)


Pani Gretchen,

Pani myśli,że taki Mecenas to będzie dwie ksążkli na raz czytał?

Ja polecałem tę co wolę. A Piętna nie wolę. Zabroni mi Pani Szanowana?

A jak już się Pani zanosi, to proszę nie zapomnieć o zapisaniu adresu zwrotnego, żeby ktoś Panią odniósł potem.

Pozdrawiam z troską prawdziwą


Panie Yayco

Ja nie wiem generalnie, wbrew powszechnej opinii, mam dobre zdanie o ludziach z prawniczym wykształceniem w tym o tych, którzy ten zawód wykonują. No przynajmniej niektórych.

I co ja mam Panu zabraniać? Ależ proszę sobie polecać do woli i wedle uznania.

Zresztą się zgadzam z Panem. W końcu Człowiek w teatrze życia codziennego to piękniej brzmi od suchego Piętna .

Może dlatego mam sentyment, że o etykietowaniu usłyszałam od jednego z moich ukochanych Profesorów. Tego na F

Cudowny to był człowiek.

Wie Pan, że byłam na Jego pogrzebie?

Skręciłam jakoś w inny nastrój…

Jak to ja.

Pozdrawiam przepraszając


Bez związku

oglądam sobie właśnie “Zorbę”

i tam taka rozmowa cytat:

And you?

I’m single

I guess too many books…

Look,look a dolphin!

Aaa, yes dolphin

What kind a men are you? Don’t you even like dolphines?

tak mnie się skojarzyło :)

prezes,traktor,redaktor


A ja nie byłem,

ja w ogóle mało bywam na pogrzebach.

Wolę go pamiętać tak, jak pamiętam: w Amsterdamie, udającego, że pije piwo.

Zreszą akurat Goffmanowskie Piętno to nie jest takie klasyczne ujęcie labelingu. Ale w końcu ja nie wiem, co Leszek Pani wykładał. Może Goffmana właśnie?

A na Pani życiowym miejscu, to też bym miał pozytywny stosunek do prawników. Ja na przykłąd mam bardzo pozytywne podejście do wielkich korporacji, wie Pani?

Choć akurat w kwestii prawników mój ogląd sytuacji jest nieco inny. Co zresztą nie dotyczy Pana Artura, bo on jest z Łodzi.

Pozdrawiam stołecznie


Max!

Zorbę?!

No nie…

O żesz!


Panie Maxie,

kurde: jaki delfin?

No!

Pozdrawiam nieco zmieszany

ps Orka, to jest dopiero delfin!


Panie Yayco

Staram się nie bywać.

Na wielu nie byłam.

Ale na ten bardzo chciałam pójść, bo z kilku osób (trzech?) którym coś zawdzięczam z tamtego okresu mojego życia, On był jednym z nich.

W tamtych czasach i tamtym miejscu trudno było o spersonalizowane relacje.

A mnie Profesor rozpoznawał i z imienia się zwracał.

I na ulicy pierwszy kłaniał (co mnie do dzisiaj wzrusza).

Pamiętam Go tak dokładnie, że mogłabym odtworzyć to Baśka .

Napisałam z kolegą najlepszy najepszy referat na Jego zajęciach, w moim roczniku.

Do dziś żałuję, że nie wybrałam Go na promotora swojej pracy magisterskiej.

Ale zawsze już będę się cieszyć, że mogłam Go poznać.

Cokolwiek będą o Nim mówić. Kiedykolwiek.

Ech…


Pani Gretchen,

niedawno rozmawiałem o nim z jednym młodym gościem, który go nie znał.

To jest fajne, że on jest ważny także dla coponiektórych młodszych.

Tyle.

Idę spać. Jutro rano jadę samochodem.

Dobranoc


Panie Yayco

To dobrej nocy.

Idę napisać komentarz u Mecenasa Szanownego.

Pan uważa na siebie.

Pozdrawiam z nadzieją, że mnie ani Pan, ani Mindrunner nie zaraził tym strasznym choróbskiem.

A Max… Max sobie Zorbę ogląda.


Już się tłumaczę

filmu nie skończyłem jeszcze bo spanie mnie wzięło,

w cytacie którym przytargałem chodzi o to żeby za dużo książek nie czytać bo

może się to skończyć jak w tym dialogu:))

a delfiny, jak delfiny, swoją drogą

:)

prezes,traktor,redaktor


Ty się Max nie tłumacz

Jak spanie Cię wzięło w czasie Zorby?

Tak bardzo chciałabym zobaczyć jeszcze raz, że zrozumienie ode mnie odeszło.

Cholera.

A czytanie książek może szkodzić. Czytam ostatnio taką, która może zaszkodzić innym.

Niech bogowie mają ich w swojej opiece :))


Pozdrawiam katakumby TXT

z pokładu mojego sterowca.
Z góry wszystko widać (lepiej)!
Miłego weekendu Państwu :-)


O rany jak dużo nowości

na naszym cmentarzu. Na samym wstępie zaznaczę, ze Pani Gretchen ma rację. Ksiażki mogą być niebezpieczne. Sam pobiłem kiedyś jednego harcerza, który chciał mi zrobić musztrę właśnie ciężką książką. Nie zebym był z tego specjalnie dumny, ale za karę zostałe relegowany z obozu zimowego i harcerskiego. I tak mi się tam nie podoało, bo był tam również opiekun grupy, który podejrewał mnie o palenie papierosów, w związku z ty, ze siedziałem długo w toalecie podczas kiedy reszta wyjazdowiczów się integrowała siedząc w auli piętro niżej i śpiewając piosenki.

Od razu zaznaczę. Mialem jakieś czternaście lat i nie paliłem. Po prostu zakwaterowani byliśmy w szkole zamknietej na czas ferii zimwych a w łazience stała oparta o ścianę tablica i dało się też zaleźć trochę kredy. Siedziałem więc sobie tam i rysowałem cmentarz i wychodzące z grobów zombie. Duży był to rysunek. Na całą tablicę. Od czterech lat już wówczas nosiłem na prawej ręcej bliznę o powstaniu której opowiem.

No właśnie. Miałem dziesięć lat. I było lato. A lato na Białym Prądniku w latach wczesnych dziewięćdziesiatych to osobna kategoria. Nie da się o niej myśleć w kategorii żadnego innego lata mającego miejsce w innej okolicy.
Ludzie dorośli (czyi Ci nieprawdziwi) siedzieli w domach i glądali telewizję, albo naprawiali swoje samochody jeśli umieli. Ludzie prawdziwi, czyli dzieci, nosili kuczyki do mieszkań przewieszone przez szyję i jeździli na rowerach marki składak. Składak to nie znaczy, że poskładane z różnych części, tylko że się dało takiego rowera na pół złożyć, jak się wykręciło jedną śrubę.

Ale istniał też dodatkowy temat, który mnie interesował w tamtym czasie. Był to komputer.
Co wiecej, pojawiła się nagle okazja bym mógł pobawić się 386-ką.

Zapytacie o w tym niesamowitego? Skąd radość? Otóż właściwie cały mój ówczesny kontakt z komputerami przebiegał w oparciu o sysytemy 8 i 16-bitowe. W domu miałem Spectruma, u sąsiadów Amigę, a w MDKu używałem komputerów Elwro 800 Junior (takej poskiej kopii Spectrum). A kolega miał PC z procesorem 386 SX i zapewne z megabajtem RAM. Na tym można było odpalić nawet Wolfensteina 3D.
Kolega naywał się Mateusz i spotkaliśmy się gdzieś na osiedlu.
Niestety popeniłem jeden znaczący błąd. Postanowiłem zapytać rodziców o zgodę na pójście do kolegi. I to powinno być nauczką dla całej młodzieży. Nie pytajcie. A jeśli się pytacie, to nie śpieszcie się. Wlazłem do kaltki schodowej, zadzwoniłem domofonem i zobaczyłem, że kolega mnie woła. Wybiegłem do niego, a on powiedział mi, żebym zabrał ze sobą dykietki z Duke Nukemem, czy jakąś inną grą zdobytą nielegalnie. W czasie gdy z nim gadałem, dzwi się zamknęły, a ja wciaż sie spieszyłem, bo przecież już zadzwonięm domofonem i mogłem założyć, że mama podniosła słuchawkę. Pobiegłem więc w stronę kaltki schodowej ponownie i podknąłem się o taką platformę. Taki ni to próg, ni to schód, dorze znany wszystkim, co meszkają w blokach z wielkiej płyty. Potknąlem się i runąłem wprost w dolną szybę.

Mama zbiegła na dół i zobaczyła cały ocean juchy, co to jej z synka wypłynęła. z prawej ręki zwisał mi płat skóry, nie bardzo kontaktowałem co się dzieje. Szkło przebiło wkilku miejscach podkoszulek i chyba w ogóle krwawiłem jak torturowany Święty. Matka moja o komandoskich instyktach czy prędzej upewniła się, że uż się nie tarzam w kruszony szkle, pobigła na górę po ręcznik, owiązała mi rozprutą rękę tymże i zapakowała mnie do malucha naszego sąsiada, któy waśnie zbiegał w tym czasie po schodach z kluczykami do pojazdu. Ojca nie było w domu.
Zapakowalismy się wszyscy do auta i pojechałem na szycie.

Leżałem trzy dni bo się ze mie za dużo krwi wylało. I do tej pry mam na prawej ręce fajowską bliznę w kształcie cyfry “7”.

Ale jeśli ktoś chciałby kiedyś to powtarać to odradzam. Przereklamowane doświadczenie.


Panie Maxie,

i słusznie Pan zrobił, bo sen poważna sprawa, a film zawsze można obejrzeć inną razą.

A co do książek, to dla mnie już za późno jest, bo mnie w stosownym czasie nikt nie powstrzymał.

I tak siedzę (uwaga będę epatował!) otoczony ksążkami w ilości znacznej i co? Ano nic.

W zasadzie tylko tyle mam z tego, że na startość zostałem lewicowcem. Co prawda z uzurpowanej nominacji, ale zawsze wstyd.

Jakbym miał jedną książkę, albo i dostęp do Pudelka to byłby jakiś cień szansy dla mnie, a tak to tylko nadzieja w moim spowiedniku, że zrozumie…

Pozdrowienia


Pani Gretchen,

niech Pani nie idzie tą drogą. Niech Pani nie czyta. Niech Pani nie myśli. Niech Pani pisze!

Taka droga jest najlepsza i skutkuje.

Pozdrawiam

PS Jakby nie skutkowało, niech Pani kogoś obrazi. Wiem, że to problem dla buddystki, ale to się da załatwić. Niech Pani obrazi, na przykład, mnie. W niektórych kręgach to jest popularne. A mnie nie zależy zanadto.

PS2 Czy można wiedzieć co Pani czyta? Bo chciałbym wiedzieć, czego się spodziewać...


Dzien dobry Panu Administratorowi.

My się nie chowamy, więc nie ma zakazu żeby sobie popatrzeć.

Nie jest Pan jedyny, w każdym razie.

Pozdrowienia

PS A w kwestii widać. Bródno to cmentarz, a nie katakumby. Dużo więcej kwiatów i zieleni.


Panie Yayco

Kiedy ja się bardzo staram, naprawdę tylko jakoś mi nie wychodzi. Już nie wiem dlaczego…

Obiecuję w staraniach nie ustawać.

A po co ja mam kogoś obrażać? No Panie Yayco!

Religia mi zabrania, jak Pan słusznie zauważył.

Poza tym przyjemniej się żyje bez tego.

Czytam Stulecie chirurgów . Cudności, choć nie można być obrzydliwym

Ale doprawdy cudna książka.

Pozdrawiam ciesząc się, że Pan powrócił cały i zdrowy


Mindrunnerze

W związku z przerabianą przeze mnie aktualnie lekturą, nie omdlałam czytając Twoją historię.

Natomiast krew polała się gęsto.

W sumie to można się cieszyć, że została Ci jedynie 7, a nie na przykład 1789 zmieszane ze sobą.

Okropna historia, okropna.

Komputery są zakałą ludzkości.

Pozdrawiam Ciebie i Niewidzialną Kasię


Panie Mindrunnerze,

ja (wstyd przyznać) kiedyś w jednego gościa rzucilem książką. I krzywdę mu zrobiłem chyba, bo go spotkałem jakiś czas temu na Zjeździe Socjologicznym. Obawiam się, że mu wiedza z tej książki przedostała się jakość i ogólnie zatruła. Ale może nie. Może oskarżam się bez potrzeby, innym chleb odbierając…

O harcerstwie nic nie wiem. Jakoś dało się obejść bez tego.

Co do komputerow, to Wolfa dało się odpalić nawet na AT.

Co nie zmniejsza mojego przerażenia, wywołanego przeczytaną historią.

Należy ją dzieciom po szkołach opowiadać, aby ja pouczyć, że :

a) gry szkodzą na zdrowie;
b) nielegalne oprogramowanie bardzo szkodzi na zdrowie.

Bardzo to dydaktyczne, ale wciąż się wzdrygam

Pozdrawiam wzdrygnięty, ale nie zmieszany


Stulecie chirurgów jest gites!

Czytałem to dawno temu, ale do dzisiaj zapamiętałem niektóre zastosowania cygar. I nie tylko.

Powrócilem, choć dały się zauważyć próby zamachu. Najbardziej się zamachnęło jedno Tico, ale jakoś wyhamowałem. Co i dobrze, bo to jednak byłby grzech, gdybym nie wyhamował.

A z obrażaniem ma Pani rację. Jak się nie ma kompleksów, to po co się obrażać?

Pozdrowienia stabilne z naciskiem na unikalność


To ciekawe

Bo w tych samych latach robiłem to samo.
Oprócz picia wódki, bo me mgli i wstrząsa niezdrowo.

No i ja parki zakładałem, na Żoliborzu. Bliźniaków tylko nie pamiętam
Majstry mnie mało zajmowały raczej durni praktykanci z Warszawy, którzy ciągle mnie pytali skąd jestem ale odpowiedzi, że mniej więcej godzinę drogi szosa gdańską, nie rozumieli, bo nawet nie wiedzieli, że przy wylocie na Gdańsk grabią trawniki i nie zauważyłem aby to się przez 30 lat zmieniło.
Ale sukces odniosłem.
Mały ale zawsze.
Przy pomocy ogłoszenia w Życiu Warszawy.
Wszyscy się z niego śmieli a ja do tej pory jak se przypomnę.

Sprzedam nową, dwuosobową kołdrę puchową i ustnik do klarnetu – brzmiało.


Pan Panie Igło,

ma jakąś antywarszawską fobię.

Musiał Pan naprawdę na wyjątkowych kretynów trafiać.

Zdarza się.

Ja wtedy dopiero cztery lata jak w Warszawie mieszkałem, ale jakoś nie miałem problemów w kontaktach.

Nigdy też nie miałem z tego powodu kompleksów, ani poczucia wyższości.

Może dlatego że szybko wrosłem w to miasto i poczułem je jako moje. Raz i na zawsze. Takie uczucie się zdarza rzadko. Zwykle jest też nieszczególnie sympatyczne i satysfakcjonujące.

A z tymi, z którymi w barakowozie w karty grałem i wódkę piłem, jeszcze przez kilka lat łączyły mnie więzi towarzyskie. Nie wszyscy byli z Warszawy.

Dopóki nam się drogi nie rozeszły. Jak to w życiu.

A ogłoszenie znakomite!

Pozdrawiam


Pewnie dlatego, żeś

pan do szkoły przywędrował a ja na studia a po nich wróciłem do siebie a następnie abarot.
Ja zawsze zostałem człowiekiem z prowincji a stolyca niczym mnie nie pociąga.
Nawet z akademika na Mokotowie zwiałem na Jelonki.


Pewnie tak,

ale wie Pan, Panie Igło, jak przez cztery lata liceum mieszkałem w internacie (zwanym bursą) to faktycznie było tak, że to trochę było małe getto dla tych z poza Warszawy. Ale nie dla mnie. Mnie akceptowano i łatwo wrastałem.

O tyle to jest dziwne, że zasadniczo jestem samotnikiem i outsiderem.

Chyba nie idzie teżą o pociąg. Warszawa jest okropnym miastem, choć przyznam, że lubię Krakowskie Przedmieście.

Kiedyś dużo chodziłem po Warszawie. Lubiłem to. Teraz nie mam czasu ani motywacji. Może spróbuje znów, na wiosnę?

Nie wiem jak to działa i nie wiem, czy tak samo łatwo wrósłbym w inne miasto.

Ciągle mam tak, że strasznie psioczę na to miasto, ale kiedy do niego wracam, to czuję, że wracam do domu.

A w akademiku, to mieszkałem na Żwirkach.

Pozdrowienia


Wiesz pan,

różnie się składa. Dla mnie W-wa ( dla mojej rodziny i wielu w promieniu 100 km, co wiesz pan przecież) była zapleczem kulturalno-zaopatrzeniowym. Byłem wożony więc ze szkołą do teatru, kina, muzeum a przez rodziców po buty, zimowe kurtki i gacie, coca-colę i parówki a na wakacje po pasztet mazowiecki. I trza było to odstać w kolejkach słuchając bredni o chamach z prowincji, co to wszystko wykupują.
Nawet, kurwa parówki.
Tylko dlaczego, kurwa, te parówki były tylko w Sezamie to warszawiaki nie wnikały swoim rozumem.
Toteż ja wracam gdzie indziej.
Do Gory.
Tylko, że tam już są tylko groby i wspomnienia.
I zarastają, jak stawy.


Dla mnie trochę też tak bylo,

tym bardziej, że moi rodzice przez długie lata pracowali w Warszawie.

Dostawali pracownicze bilety do kina (na przykład taki Potop w Kongresowej sali to było coś, nie da się zaprzeczyć).

Co prawda wędliniarskie zakupy, to póki żył dziadek, to raczej się załatwiało od chłopa, ale coś w tym było egzotycznego. Mleko w foli na przykład, bo w S. ciągle było z bańki do bańki nalewane.

W S. ciągle mieszka moja mama. Rodzinę spotykam na cmentarzu. Oni patrzą na mnie trochę jak Pan. Jakiś taki dziwny. Warszawiak.

Taki nie zna życia.

Może i tak.

Pozdrowienia


Pani Gretchen Szanowna

Jak Pani skończy, to proszę poczytać Kruchy dom duszy tegoż samego autora. Calkiem niezla jazda. Zresztą sama się Pani przekona.

Pozdrawiam na nowym… no wlasnie, co to wlaściwie jest? Bo jesli tylko smętarz, to czasy sie chyba zmienily. Ruch jak na Floriańskiej w poludnie


Ja nie patrzę na Warszawiaka,

jak na dziwnego, raczej jak na obcego.
Co ciekawe to najlepszym moim przyjacielem był właśnie chłopak z Warszawy, tylko wzięło mu się i zmarło w wieku 23lat.
On z przedwojennych był, może dlatego?
Panie, co to jest za wiek do umierania, rok po ślubie i na raka?
Właśnie go byłem odwiedziłem na Północnym.
Lubię warszawskie cmentarze.
Choć nie wszystkie.
Dla siebie to rezerwuję taki rów melioracyjny za lasem w Gorze.
A stamtąd to już do Płonki, a potem Wkrą w Polskę.


Przeczytalem wszystko, Panie Yayco,

a nawet pochlonąlem. I mam kilka spostrzeżeń, takich co to do poszczególnych, choć niekoniecznie, tekstów pasują. I nie wiem, jaką Pan konwencję ustalil, czy można pod ostatnim, czy też należy pod konkretnym.

A w ogóle, to trochę się trzeba napracować, aby na ten smętarz dotrzeć. Ale to chyba z każdym smętarzem tak jest. Tyle, że na te inne, to się chyba albo raz w życiu (Einbahnstrasse), albo w odwiedziny raz do roku chadza.

Pozdrawiam Pana i Gości Smętarza serdecznie


Panie Lorenzo

Z pewnością przeczytam, z pewnością.

Powodów mam co najmniej dwa.

Pozdrawiam Pana w sobotę pochmurną niemożebnie


Halo,

Gretchen,

moim celem nie było wstrząsanie, wiec proszę się nie martwić. Komputery lubię i nic mnie w mej miłości do nich nigdy nie zachwiało.

Panie Yayco,

to wszystko jest nie tak. Po pierwsze byłe małym chłpcem a takim się wiele wyacza, bo są nieświadomi tego co czynią. Proszę pomyśleć o tym jak głupi jestem teraz. Otóż wtedy byłem trochę bystrzejszy, ale nie małe jeszcze doświadczenia, stąd błędy. To raz. Dwa, że nie bardzo dało się w tamtych czasach w Polsce zdobyć legalnie dystrybuowanego Wolda 3d, albo Duke Nukum.

No dobra. Proszę popatreć w te niewinne oczy.

Tu było zdjęcie, ale wykasowałem, by uniknąć bólu oczów i popsucia przeglądarek Państwa :)
http://img384.imageshack.us/img384/5559/jazpiesemfo9.jpg

Ja to ten po prawej. Po lewej znajduje się pies, który nazywa się pies i odwiedza mnie i żonę regularnie. Spotkałem go dziś rano (zdjęcie sprzed godziny) gdy szedłem po wyroby tytoniowe do sklepu.

No? Czy te oczy mogą kłamać?

A jeśli idzie o sprawę Warszawy, to nic przeciwko temu miastu nie mam :) Znaczy byłem tam i było bardzo przyjemnie.


O czyich oczach Pan mówi, Panie Midrunnerze?

A tak BTW to Pan wygląda na (bylego) sąsiada Pana Tarantuli i mojego, bo my aktualnie na Bialym Prądniku gniazdujemy.

Pozdrowienia serdeczne (równie dla Malżonki Kasi)


Panie Yayco i Panie Igło

Jak wiadomo jestem stąd.

Zdarzyło mi się mieszkać parę lat nad morzem, polskim dodam dla jasności. I wtedy byłam ta z Warszawy .

Kiedy wróciłam byłam ta z wiochy .

Może to wtedy zaczęłam się przyzwyczajać do różnych nieprzyjemnych spraw?

A może jednak wcześniej jeszcze.

Nieważne.

On na mnie mówi warszawka , że niby taka ze mnie szowinistka. Phi!

No, ale jak ktoś jest z Ursynowa to ja nic nie poradzę. A niby na Grochowie się urodził.

Phi!

Ja moje miasto bardzo lubię. Uważam, że jest całkiem w porządku.

Pozdrawiam obu Panów, jak zwykle wtrącając się wątkowo


Panie Lorenzo,

o moich oczach mówię. Przecież wzruszajace są, nie?

Witam sąsiada i zapyuję które okolice, bo ja już niedaeko al. 29 listopada ieszkałem, więc niemal na pograniczu Białego i Czerwonego Prądnika :)

Żona pozdrawia takoż :)


Mindrunnerze

Te oczy faktycznie niewinne jakieś takie.

Aż trudno uwierzyć, żeby Pies miał tak niewinne oczy?

Ze wstrząsu się trochę otrząsnęłam, ale Twoje pojawienie się osobowe całkiem mi rozjechało Smętarz .

Wiążę te fakty ponieważ mam rozjechane od Ciebie w dół.

Pozdrawiam jak najbardziej wszystkich razem i każdego z osobna.


@Gretchen

Chyab coś pokręciłem. Znaczy, źle dorałem rozdzielczość. Tfu, pozstaje tylko usunąć zdjęcie. Mam nadzieję, że nie wystraszyłem :)


Mindrunnerze

Nie usuwać!

Ładne ono jest, to zdjęcie.

Absolutnie nie usuwać.

Znowu nie jestem taka strachliwa :)


Gretchen

Zamieniłe w nierozjeżdżajacy strony link. Od tej pory jak się ktoś chce straszyć, lub wzruzać oczami, to na własna odpowiedzialność :)


I dobrze

Bo już myślałam, że mój apel nadszedł zbyt późno :)

Teraz spokojnie mogę wyruszyć na polowanie.

Polować będę na kurtkę. Bo jak widzę Ty masz, ale ja nie mam a zimno jak nie wiem.

Wrócę za jakiś tam czas.

Oczekuję, że odczujecie dojmujący brak mojej osoby.

:)


E tam, Mindrunnerze,

piesiu ładniejszy:)
I te oczy.


Ja, Panie Midrunnerze,

to straszę przy Wiśniowej (vis a vis Akademii Rolniczej – teraz to ona jest już chyba Uniwersytetem Rolniczym), a Pan Tarantula to w okolicy Powstańców.

Uklony


Panie Lorenzo,

po pierwsze, to Pan może pisać gdzie Pan chce (pamięta Pan tę anegdotkę, prawda?). Jak uwaga tematyczna, to pod tematem można, ale musu nie ma. Jak chce się Pan ogólnie po autorze przejechać, to też gdzie Pan sobie tylko miejsce zdatne skombinuje. To miejsce jest jakie jest: żeby trafić, trzeba chcieć. Jak się trafi to myślę, że znajdzie się tu ktoś do człowieka zagada.

Bardzo tu już na Pana czekaliśmy.

I to nie jest smętarz, ten cmentarz. Jeśli już, to w takim tylko sensie, jak w Dzień Wszystkich Świętych, kiedy to faktycznie wszyscy mamy imieniny.

Dodam też jeszcze, że ten autor, co jego książkę pani Gretchen czyta, to zasadniczo bardzo…. Ja za młodu to te detektywne raczej czytałem, ale każda warta swoich pieniędzy, moim zdaniem.

Pozdrawiam raz jeszcze i serdecznie bardzo

PS A że tłok? Proszę pana, gdzieś Ci ludzie muszę iść, nie?


A ja warszawskich cmentarzy nie lubię,

no chyba że te starsze, poważniejsze.

Ale kto by mnie tam wpóścił, w razie jakby co?

A na Wólce wygwizdów. Nieporęcznie tam dla człowieka z korzonkami.

Pozdrawiam poobiednio


Panie Mindrunnerze,

ja może mam swoje lata, ale proszę mi nie szklić, bo ja dobrze wiem skąd się brało Duka, Dooma i inne takie. Zresztą nie byłem wtedy jeszcze powiązany rodzinnie ze światem korporacji i na dodatek dość dobrze znałem polskie prawo autorskie. Za bardzo, żeby się przejmować.

Potem mi se zmieniło, ale to zupełnie inna historia.

A pies zawsze wzruszy. To nie ma gadania. Na psa zawsze można pozałatwiać różne rzeczy. Nawet na nieznajomego.

Proszę zobaczyć, że już się niektórzy powzruszali, że wspomnę tylko danego Pana Grzesia.

A co do Warszawy, to śie cieszę, bo Pan miał szczęście. Albo ja. Bo ja jak wiadomo w Krakowie, na przykład też bylem. Już byłem

Podobnie ma u mnie miasto Paryż. Więc Pańskie podejście uznaję niniejszym za skrajnie afirmacyjne w tej kwestii.

Pozdrawiam z herbatą w dłoni


Pani Gretchen,

jak ktoś się z Grochowa na Ursynów przeniósł, to ja się nie będę wypowiadał. Pani życie, w końcu, nie moje.

Pozdrawiam z odrobiną zjadliwej ironii

PS Doczytałem, że mam odczuwać dojmujący brak. Ja faktycznie odczuwam, bo właśnie obiad zjadłem, przedtem go po części przygotowawszy. I odczuwam dojmujący brak deseru. Ale jak o tym wspomniałem, to zostałem brutalnie wyśmiany przez trzy kobiety w różnym wieku.

Więc już nie odczuwam. Przepraszam.


O ja np. deser zjadłem,

ale brak dalej odczuwam:), znaczy zjadłbym jeszczo cuś słodkiego.
A i panie yayco, co z tym Paryżem?
Znaczy nie warto?
Bo ja mam ambitny plan koło lutego zahaczyc o Paryż.
Znaczy wybrać się na króciutkie wakacje do Francji:) i pewnie do Niemiec tyż, tyle, że własnie tak się składa,że w poblizu Paryża tylko będę.
I co, że przereklamowane to miasto?

Pozdrawiam.

A i wzruszenia jak i rozczarowania to moja specjalność:)
A piesy są dobre na wszystko.
No.

A i przy okazji, jak pan ma/posiada wiedze jakąś (przepraszam za to obrzydliwe sformułowanie, rodem od naszych polityków) nt. rozmarynu, to byłbym wdzięczny za jakies kulinarne podpowiedzi u mnie w wątku rozmarynowym:)
Może też być o winie, a co by nie.


Panie Grzesiu,

o rozmarynie już napisałem tam gdzie trza.

Co zaś do Paryża, to ujmijmy to tak: nie ujęło mnie to miasto. Już nawet Bruksela mi się bardziej spodobała.

Ale byłem tam raz i jest to stronnicze, no bo co tez ja widziałem poza kilkoma muzeami, kościołami i wieżą (wieża jest gites!)

Więc proszę się mnie nie słuchać i jechać, aby samodzielne zdanie sobie wyrobić.

Jedna śmieszna mi się rzecz przypomniała.

Szlliśmy sobie jak raz Montmartrem, a tam glina jeden stał na na rogu. Jak mnie zobaczył z daleka, to jakiegoś niepokoju w sobie dostał. Gapić się zaczął, że aż. Żona do mnie mówi, ze nieporęczna jakaś może być sytuacja i czy paszport wziąłem (to za suwerenności jeszcze było)? Ja też tak zaczynam kombinować, jak ja się w ichnim mamrze dogadam (dziecko wtedy jeszcze małe było, bośmy tam zasadniczo dla Disneylandu okolicznego byli, więc jeszcze pomóc nie mogło).

Ale nic. Twardo idziemy a glina coraz bardziej zdenerwowany. W końcu jednak nie wytrzymał. Stanął na baczność. Obcasami stuknął i zasalutował z oddaniem patrząc w moje oczy.

Nie wiem co prawda dlaczego to zrobił, ale tego dnia moje Panie nie śmiały się ze mnie tak, jak codziennie mają w zwyczaju. Co było miłe.

Pozdrawiam


Ciesz się Pam, Panie Yayco,

że nie przykląkl i w dloń, albo w pierścień nie pocalowal. Dopiero mialbyś Pan u Pań poważanie.

Uklony


Pan się śmiejesz Panie Lorenzo,

a ja jako w ichnim narzeczu niemówiący w faktycznym byłem lęku.

A jako zorientowany rodzinnie, wiesz Pan także, że ten rodzaj szacunku szybko bardzo mija.

Jak sen jakiś, złoty

Pozdrowienia serdeczne


A gdzieżbym jak sie mógl, Panie Yayco,

z Pana naśmiewać! Tylko mnie takie dejavu naszlo, bo coś podobnego mnie na Węgrzech spotkalo. I tylko się zastanawialem, gdzie nawiewać ewentualnie, bo jakos wiatraka z siebie nie mialem ochoty robić.

A tak poza tematem, to bardzo mi sie podoba ta literatura interaktywna, jaką tu wszyscy, z Panem na czele, uprawiamy. Przy takim podejściu do problemu ginie gdzieś zupelnie i nieważna staje się kwestia anonimowości, awatarów etc. To po prostu literatura:-) I calkiem niezla na dodatek w szerszych fragmentach.

Uklony wieczorne


Panie Yayco

przez chwile myślełem że to kawałek z Żandarma w Paryżu o ile taki powstał:)

prezes,traktor,redaktor


Panie Lorenzo,

to już chyba bym wolał,żeby Pan się śmiał.

Bo teraz to i ego mi urosło (z czego jestem już między ludźmi znany) i na dodatek jakoś głupio się zrobiło, bo to żadna moja zasługa, że ludzie fajne opowiadają historie.

A Pan zaraz, że literatura…

Dziękuję, Panie Lorenzo

I pozdrawiam


Panie Maxie,

takiego to chyba nie było, ale ja się tak trochę czułem, jakby był.

Pozdrowienia


Ten glina

musiał Pana, bez dwóch zdań, z kimś pomylić, bezapelacyjnie.

Pewnie z kimś ważnym i w pragmatyce służbowej istotnym. Ale wcale nie jest to takie pewne. Może jego skojarzenie, niepewne bo wywołujące zdenerwowanie, nie dotyczyło kogoś konkretnego a było jakąś impresją co to wrażenie jedynie powoduje, pewności nie dając.

A genius loci tego miejsca, bo to o Wzgórze Cierpiętników przecie chodzi, nie może być zwykły. Męczennicy, Ignacy Loyola, a w końcu i Emile Goudaeu miejscu temu patronują wiec mimo najazdu barbarzyńców miejsce to takie zwykłe nie jest. I Pańskie doświadczenie turystyczne być nie musi.

Tak przy okazji…

To, że Pana nie ma ani, na stronie głównej, ani w jej okolicach to jakaś sankcja, retorsja, emigracja wewnętrzna czy może nowinka techniczna, o której pisał ostatnio pan sergiusz?


Panie Arturze,

po pierwsze cieszę się, że Pana widzę.

Po drugie – tak. Też uważam, że mnie z kimś pomylił. Stanowi to mimo upływu lat źrodło nieustannej radości dla Dziecka, którą bawi wizja o kimś podobnym do mnie, kogo boi się policja miasta Paryża.

Po trzecie, to jest tak, że się nie da jednoznacznie odpowiedzieć.

To miejsce jest skutkiem wyboru. To niewątpliwe. Miałem do napisania i opublikowania kilka prywatnych kwestii i chciałem to zrobić w miejscu oczywiście prywatnym. Choćby po to, żebym mógł bez skrupułów wywalić na zbity pysk tych, z którymi nie życzę sobie rozmawiać. A ściślej – nie życzę sobie rozmawiać na proponowanym przez nich poziomie. Umysłowym i leksykalnym.

Liczyłem zresztą, że tu nie zajrzą i jak na razie się nie przeliczyłem.

Jest też trochę manifestacja (choć to oczywiście było ryzyko), że potrafię prowadzić bloga tak jak chcę, tam gdzie chcę i rozmawiać na tematy, które są może mniej fundamentalne, ale ważne dla ludzi.

Trochę miałem dość pouczania mnie, że ktoś wie lepiej jak się prowadzi bloga. A zwłaszcza, że wie lepiej co zrobić, aby blog był czytany i komentowany.

Trochę zatem jest w tym potrzeby pokazania, że można to zrobić nie tylko bez obrażania innych, ale nawet w miejscu, do którego dotarcie wymaga pewnej chęci i starania.

Oczywiście, jak wspomniałem, było to ryzyko, że pies z kulawą nogą nie przyjdzie nic skomentować. Ale jakoś nie narzekam. A nawet wprost przeciwnie, moje ego ma się coraz lepiej.

Nie jest to nowinka techniczna, bo w obietnice wierzę dopiero wtedy, jak są realizowane. Stąd może tak mało podniecam się polityką.

Ja prowadzę bloga wedle moich zasad. I wiem,że można inaczej. Ale wolę tak.
Wolę odpowiadać każdemu z moich gości, niż ich obrażać. Na przykład.

Nie jest to emigracja żadna, bo jak skończę ten prywatny cykl o ocieraniu się o śmierć, to może napiszę coś, co będzie na tyle mało prywatne, że to opublikuję normalnie. Ale nie wiem, bo to nie ma dla mnie pierwszorzędnego znaczenia. Jak się coś napisze, to się gdzieś opublikuje.

Mnie wystarczy,że mam gdzie pisać i że piszą tu fascynuujące rzeczy moi goście.

Pozdrawiam Pana raz jeszcze, ciesząc się z jego wizyty


Panie yayco

proszę mi wierzyć, że też bardzo się cieszę, że Pana na TXT widzę, choć wcale się nie cieszę, że w miejscu tak ustronnym, że nawet nie przypuszczałem, że takowe na TXT w ogóle istnieją.

pozdrawiam serdeczne ak


Panie Arturze,

to już Pan wie.

To dobre jest miejsce, zwłaszcza na czas moich jesiennych przeziębień i pracowego obłożenia.

Nic tak nie pomaga odpoczać jak dobra rozmowa.

Pozdrawiam i zapraszam częściej wpadać


Subskrybuj zawartość