Banały: ile dzisiaj mogę wypić i jak daleko uciec?

Po spędzeniu kilku godzin w towarzystwie panów: Rudolfa, Eugena (to głównie) i Leona, poczułem się nieco zmęczony. Ile razy można spotykać się z tymi samymi ludźmi. Na dodatek nieżywymi. Już trzeci, w końcu. Dzień listopada, znaczy. No.

Przyszło mi do głowy, żeby się może trochę napić.

- A może i nie trochę? – podpowiedział wewnętrzny sufler.

No właśnie. Może tak poważniej, żeby uciec od szarości dnia codziennego i mordęgi ogólnej. I problemów, jak to ktoś kształcony ujął egzystencjalnych.

Kurde, czy ja wyglądam jak Sartre? Chyba jestem za wysoki.

Usłużna wyobraźnia podsunęła mi od razu cytat z jednego z najgenialniejszych pijaków XX wieku:

Odkąd jakiś freudowski gówniarz to roztrąbił, każdy głupi wie, że alkohol to ucieczka.

Cytat może być całkiem, albo po trosze zmyślony, bo jakoś nie chce mi się w tej chwili przewalać wszystkich książek Raymonda Chandlera. Choć mam (proszę wybaczyć, jakoś nie umiem się powstrzymać od epatowania).

Ucieczka to dobry pomysł. Tendencje ucieczkowe to moje drugie imię. Albo trzecie, dokładnie nie pamiętam. Ale tak mam, że kiedy nadchodzi kryzys, zaczynam uciekać. Zazwyczaj niekonsekwentnie. Nie do końca. I raczej nie w alkohol. Bo już nie te nerki i nie ta wątroba. Ale może tylko tak sobie wmawiam?

Uciekam sobie od ludzi. Uciekam od siebie. Uciekam od świata.

No dobrze, ale raz na jakiś czas może jednak uciec w alkohol?

W rodzinie miałem całkiem niezłe tradycje. Ojciec alkoholik (choć pod koniec życia niepijący), jego bracia, bądźmy szczerzy – co najwyżej niezdiagnozowani, ale zawzięci stronnicy tego bractwa, które nie odmawia, a jak ma, to samo częstuje.

A ja jakiś ospały. Udało mi się przeżyć akademik (choć bywało ciężko) i w zasadzie potem już było słabo. No może na początku niepodległości, kiedy to w każdym warszawskim sklepie było inne piwo, to faktycznie bywało tak, że potrafiłem cały dzień przeżyć na piwie. I na lekkim rauszu. Ale piwo miałem zalecone od nerkowych lekarzy, gdyby ktoś pytał mojej żony.

I też mi przeszło.

Wino jest fajniejsze. Ale jakoś nie umiem pić zbyt dużo wina. Choć, co trzeba przyznać, w niektórym środowisku robiłem kiedyś za alkoholika, bo faktycznie zdarzyło mi się napić troszkę, w towarzyskiej okoliczności, którą dobrze wspominam, a następnie udać na zebranie jednego zarządu. Potem u konkurencji mówili, że piję. Niech mówią. Nie stanowi.

Zwłaszcza, że mówili akurat do tej osoby, z którą wtedy to wino piłem.

Ale może jednak? Nastrój mam paskudny. Ludzie na mnie krzyczą, zanim zdanie skończę. Takie widać te zdania u mnie paskudne, że strach żebym skończył. Z daleka kłania mi się stara przyjaciółka, depresja. Z bliska, dzień dobry, co rano, mówi mi towarzysz mojego życia – przeziębienie chroniczne.

Alkohol mógłby być jakimś wyjściem. I ucieczką. Kolory będą kolorami, dowcip dowcipem. Może nawet dam radę telewizję sobie pooglądać, dla jej zabawności, której nie doceniam, na co dzień.

A przecież miliony telewidzów nie mogą się mylić, prawda?

Albo sobie gazetę kupię papierową i cała rodzinę rozbawię, bo przypomnę sobie zapomnianą sztukę robienia kapelusza z gazety, albo okręcika.

Napity facet ma swoje społeczne zastosowanie, jako dostarczyciel rozrywki.

Może nawet bym w ramach tej ucieczki śpiewać zaczął i całą kamienicę zabawił? Tylko, że mogliby źle mnie zrozumieć, a potem by przyszli w z widłami i z pochodniami. Kto wie?

Mógłbym też wiersze pisywać przepiękne i w Internecie je wieszać. Jej, to by dopiero było!

Jako człowiek poważny, wziąłem jednak pod uwagę okoliczności, skutki i funkcje społeczne ewentualnej ucieczki. A mianowicie, że jutro rano musze już nie uciekać, tylko zajmując kierownicze stanowisko za kierownicą, udać się do miejsca świadczenia pracy za pieniądze.

A ja jakoś tak mam, że nie prowadzę w stanie wskazującym. No nie i już. Jakoś się nie przyuczyłem, co zapewne świadczy o zahamowaniach i kompleksach.

I ogólnym wymóżdżeniu.

- Cóż robić, cóż robić? – zastanawiałem się, bo oskoma na uciekanie była coraz większa, tym bardziej, że jedna znajoma osoba dzisiaj na mnie wrzeszczała przez półtorej godziny, a ja nie lubię jak na mnie krzyczeć. Więc byłem zdołowany, niezadowolony i poniekąd zagubiony.

I jeszcze się zastanowiłem, że ja strasznie dużo przykrych rzeczy dziś robiłem. Nawet na poczcie byłem paczkę za zaliczeniem odebrać. Bo mi się nie chciało na Jagiellońską jechać. Na poczcie było jak zawsze. Strasznie było…

Ucieczka lepsza od zagubienia, powtarzałem sobie. Uciekający nie musi kombinować gdzie leci, bo dopiero jak doleci, to się rozglądnie i wie. A zagubiony chodzi w kółko i płacze. Bo nie potrafi zrozumieć, dlaczego się zagubił i dlaczego pólka, co dawniej stała po prawo, teraz jest pieskiem.

Ale jechać samochodem rano trzeba.

- Co robić, co robić? – pytają, skargliwie duchy martwych rodzinnych alkoholików. We mnie w środku pytają. Znaczy zaczynam głosy słyszeć, cholera.

Znalazłem sobie stronę w Internecie, gdzie są sprytne maszynki, które mówią człowiekowi, ile mianowicie można spożyć, żeby pod paragraf nie podpaść.

Wpisałem wzrost (zaniżony), wagę (zawyżoną), określiłem parametry zakąski i rodzaj alkoholu. Wybrałem takie mocniejsze czerwone wino, żeby nie biegać po powietrzu, bo upały ostatnio lekko zelżały. Przynajmniej u mnie, na Grochowie.

Maszynka się mnie zapytała, o której zamierzam jechać samochodem. Więc odpowiedziałem, że o siódmej rano. Tak naprawdę to o ósmej, ale wolę oszukiwać. W tej grze.

Zostałem poinformowany, że mogę wypić litr wina, pod warunkiem, że zacznę przed siódmą po południu.

Ok, nie ma sprawy, ale łomatko, skąd ja wezmę litr wina? Znaczy dwie flaszki mam otworzyć, ale pól litra musi żona z Dzieckiem wypić. Zadzwoniłem do żony.

Objaśniłem, że depresja, że w ogólności jesień i że mam tendencję eskapistyczną. Ze skłonnością do samobójstw egoistycznych. I czy wypije moja żona, wraz z Dzieckiem, na tę intencję pół litra wina. No i że może sobie wybrać, jakiego. Bo ja jestem dobrym człowiekiem. Tylko to ukrywam.

Niestety, żona mi powiedziała, żebym… To ja już lepiej nie będę pisał, co mi powiedziała żona. Poprzestańmy na tym, że ucieczka w alkohol mi nie grozi. Ponadto dziecko ma klasówkę z czegoś, co ja nie zrozumiałem, co to jest.

To, co ja mam ze sobą zrobić? Jest wola uciekania cholera, a przedostatnia droga zagracona przez kobiety została. Niefajnie

A może powinienem uciec bez alkoholu? Znaczy, że, od czego? Może od blogowania bym uciekł? Co prawda pani Pino zakłada bloga, co mnie ciekawi, ale za zimno, żeby gdzieś poza domem uciekać, a w domu to ja mogę tylko uciec od TXT. Nawet poręcznie, się składa, bo kolejna postępowa zmiana nastąpiła.

Miały być multiblogi, miały być koncentratory. Znaczy coś takie, jakie żeśmy sobie w parę osób w archiwum założyli nielegalnie. Ale nie ma. Reforma jest inna.

Kolorki każdy może mieć własne.

Znaczy większość ma (z lenistwa) ten ohydny domyślny zestaw zielony.

Aż tyle nadziei w sobie nie mam chyba, żeby to znosić. Zresztą, dobrze się składa, bo już wczoraj zdemolowałem trochę swojego bloga, bo już wczoraj miałem tendencję i skłonność. I napoczętą flaszkę chilijskiego. Zaczęło mi przeszkadzać, że wiem, iż ktoś mnie czytał. Dziś mi już niewiele zostało. A chilijskiego to nic.

Więc może tak zrobić? Wziąć i uciec pod pretekstem kolorystycznej reformy?

Zachęcające, cholera. Zwłaszcza, że znów piszę banały i czynię aluzje. Bo ja to nawet jak wprost piszę, to aluzyjnie. Taki, psiakrew, los.

Nic kurde zrozumieć nie można.

Więc uciec? Zapuścić by w TXT szlagiera starego, ulubioną piosenkę, z nielubianej płyty, ulubionego kiedyś zespołu:

I uciec?

Pomyślę.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Yayco

nie wiedziełm że we fiolecie Panu do twarzy :)

ale już wiem,

no , poza tym to medluję się jako pierwszy z 40 milionów lekarzy polskich.

Diagnoze zaraz postawię, ale to zaraz bo muszę sprawdzić czy jestem pierwszy

prezes,traktor,redaktor


W jakim kurde fiolecie?

Panie Maxie?

Chiba masz Pan cóś z oczyma, albo z monitorem.

Zgodnie z nowym wynalazkiem, powinieneś pan widzieć mojego bloga jako, za przeproszeniem popiółkowy ( ash ). Taki szary znaczy, bo ja szary, choć trzeźwy, człowiek jestem.

Kroś mi na złość fioletowy ustawia, no nieładnie, nieładnie.

Ale pozdrawiam Pana, nie mniej


a to ash...

ashes to ashes dust to dust

pewnie monitor nie doczyszczony, fackt

za to mój ulubiony kawałek Faih no more

a diagnoza się robi

choćby i niezamawiana :)
prezes,traktor,redaktor


hm, tyle wątków że nie wiem co komentować

zresztą Max nie dość, ze pierwszy to i w diagnostę niczym Venissa się bawi, no nie wiem, co z tego wyjdzie, acz obstawiam, że nic dobrego.
zacznijmy więc od końca, piosenka strasznie krótka, ale się podoba.
Pink Floyd znam słabo, uwielbiam “Hey You”, lubię kilka innych i to właściwie tyle.
Więc nie będę profanował tu ich twórczości i się wypowiadał więcej.

A kolorki, już mam.
fakt, zielony obrzydliwy, ja zmieniłem na ten ciemno zielony, do którego się przyzwyczaiłem, bo dawniej po zalogowaniu był on automatyczny, teraz nie wiedzieć czemu automatyczny jest ten jaskrawy.Zresztą co tam kolorki, ważne, by dobre teksty były.

Ucieczka.
Ja bym uciekł w Bieszczady najchętniej:)

Kiedyś napisałem opowiadanko kiczowate, ponad rok temu, wrzuciłem je w salonie, napisałem zdanie w nim jedno, że gość uciec chce, na północ, może w Bieszczady.
Większość komentatorów miała problem, że Bieszczady to na południu są.
Eh, geniusze bywają nierozumiani:)

A jeszcze o tym, alkoholu.
Panie Yayco, problem w tym, że trza było znaleźć odpowiednio tanie wino, które w litrowych butelkach jest.
Wtedy współpraca dziecka i żony nie byłaby potrzebna
No i zapewniona ta ucieczka.

Swoją drogą to właśnie wino piję, długo nie piłem, znaczy ze 2 tygodnie gdzieś

Pozdrawiam, nigdzie na razie nie uciekając.
Zresztą ja od neta to tylko w pracę/alkohol/gazety/względnie książki, jak znowu zacznę czytać uciec mogę/gilmy ewentualnie.
Dwie pierwsze opcje, właściwie trzy szkodliwe,dwie kolejne fajne, ale trza by się zmobilizować.
A się nie chce.


he, he

własnie o tym literku myślałem co grześ pisał:)

Panu do tego daleko, bo wątpię czy “Dzban leśny” jest na podorędziu

z racji tego że ten dzban to w sumie lipa, bo to dzban w stylu plastikowym jak

jeden z jogurtów sprzedają, czyli w ostateczności jak bardzo będzie Pan chciał

uciec to na przedsiedemnastą moge wysłać kurierem, albo konduktorską

nie zbije się:)

prezes,traktor,redaktor


Ja mam dzisiaj jakiś apetyt na starożytności

niestety oryginalnej wersji tego, co mi chodzi po głowie, nie mogę wkleić, bo nie wolno. Więc trzeba sobie samemu zajrzeć tu.

A co do diagnozy, to nie wątpię.

Pozdrowienia


Panie Grzesiu,

jakoś faktycznie nie mam pod ręką litrowej flaszki, ale tez i pragnienie mi odeszło jakby.

Co do PF, to kiedyś to umiałem wszystko na pamięć. Ale mi przeszło.

Mnie prawie wszystko przechodzi.

Czasem to nawet żałuję, tylko prawie.

Co zaś do uciekania, to w młodszym wieku mi się zdarzało.

Teraz już rzadziej.

Pozdrowienia


Panie yayco,

ojej (to było współczujące ojej).

Mam w szafce butelkę piercowki. Chętnie bym Panu przesłała trochę tego płynu, skoro ma być alkohol; a ona podobno też na przeziębienie pomaga, więc byłyby za jednym strzałem dwa drozdy. Tylko wypić i zaraz łyknąć herbaty na zapojkę. Ale niestety, internet się na tyle nie rozwinął, można przesyłać piosenki i obrazki, ale produktów spożywczych jeszcze nie…

Bredzę, przepraszam. To przez ten kieliszek z czerwoną zawartością obok mnie. Nie zawiera on wina, jak łatwo się domyślić.

Kolorki, rzeczywiście. Pomajstrowałam przy nich dzisiaj trochę, ale wariacje mnie raziły w oczy, więc wróciłam do ohydnego zielonego. Zresztą, postrzegam go odmiennie, to mój ulubiony kolor.

Tekst już jest napisany. Wrzucę go (najpierw tylko tutaj) pewnie jutro, koło siódmej rano, jeśli będę w stanie. Pan się ewentualnie popastwi nad nim, jeżeli będzie miał Pan chęć. A ja wrócę wieczorem z zajęć i zobaczę, co się stało, jeśli w ogóle coś.

Pozdrawiam bojaźliwie i życzę poprawy, no…


Panie Maxie,

ja nawet nie chce wiedzieć, co mi Pan proponuje. Naprawdę.

Pozdrawiam


źle się zabrałem do tematu

http://www.winka.net/wino/dzban-lesny-244.html

prosze wybaczyć

znacz tylko tak informacyjnie, nie żeby coś....o nie, nie nic z tych…

prezes,traktor,redaktor


Pani Pino,

ja bym nawet od Pani nie wziął. jak ja patrzę na pani wysiłki edukacyjne, kierowane do młodzieży młodszej, to ja rozumiem, że Pani musi mieć tę butelkę na podorędziu.

Kieliszek, powiada Pani?

Mam ja chyba jeszcze jeden rektyfikat z wygwizdowa, to się może z Paną napiję. Ale za moment, bo Dziecko pokazuje mi ułamek i się o coś pyta.
Nad Pani tekstem się popastwię bezwzględnie, bo chęć mam ( na pastwienie się) jak najbardziej, proszę Pani.

Na dodatek pewnie rano to uczynię, choć nie aż tak. Nie aż tak rano, znaczy.

Ale proszę ze strachu z tym czerwonym nie przesadzać.

Pozdrowienia


Ech.

Same dobre wieści Panie Yayco a Pan popada w minorowe nastroje.

Od siebie napisałem co miałem napisać prywatnie, na lekarstwach się nie znam, na alkoholu to już w ogóle, a Pink Floyd Lubię, ale też mi w sumie przeszło.


Oho,

no to będzie jatka :)

Trudno, jak mają mordować, to w dobrym towarzystwie przynajmniej. Nawet się na to cieszę, choć to pod jakąś perwersję podpada.

(Przy okazji, może ktoś wie, jak jest poprawnie: mniejszym źle, czy mniejszym złu?)

A ta butelka, to ona stoi nienaruszona. Na specjalne okazje, chorobowe głównie.

Choć na razie jestem okazem zdrowia. A jak wczoraj zaczęła żreć mnie melancholia, to zrobiłam sobie kanapki z serem i mi przeszło. Co za płycizna ogólna…

pozdrawiam, sącząc rektyfikat z Soplicy


Wszystkim coś przechodzi,

ja jako że Pink Flody nigdy nie słuchałem namiętnie (co już napisałem, ale co szkodzi powtórzyć) , to w sumie przejść mi nie może , może mnie za to najść.
Ale ja raczej z tych, co im przechodzi/przepada i się nie udaje.
Więc pewnie nie najdzie, chyba że jaka zmora albo głupawy pomysł.
O, te, to mnie nachodzą zupełnie często a niespodziewanie.

A w ogóle czekam na blog i tekst Pino, zawsze to jakaś odmiana w mym nudnym zyciu, a że jutro, nie wiedzieć (a właściwie wiedzieć) czemu, zamierzam wstać ekstremalnie wcześnie, to się popastwię.

Choc u mnie ekstremalnie wcześnie może w godzinę 11 się przerodzić, ale miejmy nadzieję, że nie.
Choc po tym czerwonym, przeciętnym winie, co popijam, to kto wie.


Złu

mniejszym złu, znaczy.

Mniejsze zło, mniejszego zła, mniejszemu złu, mniejsze zło, mniejszym złem, mniejszym złu, mniejsze zło

Dzisiaj deklinacji właśnie uczyłem:), acz zaimków i w niemczyźnie, ale zostało mi, więc się pochwale, o, a co by nie,no.


Jakie dobre wieści, Pani Mindrunnerze,

bo mam radio na punka nastawione, to może czegoś nie wiem.

Ale faktycznie, co do zasady, to się poprawiło

Pozdrowienia


Chyba, Pani Pino,

mniejszym źle, ale ja się mogę nie znać...

Jatek nie przewiduje się, a to dla ewentualnego zajuszenia okolicy, które się potępia. W czambuł. No.

Cieszy mnie Pani zdrowie i skuteczność kanapek z serem. Dla Sprawy Narodowej młode zdrowe kobiety stanowią nieprzecenioną wartość. Moim zdaniem. A ser jest niedrogi chyba. Choć nie wiem, szczerze mówiąc. Muszę kiedyś, robiąc zakupy, zobaczyć ile co kosztuje, bo mowią, że inflacja.

Pozdrawiam, zdecydowawszy się na resztkę pigwówki


Ha!

Dzięki Grzesiu, przynajmniej mnie od jednej kompromitacji wybawiłeś.

Kolejka Brutusów, jak widzę, się powiększa. Tylko panowie, proszę zdezynfekować najpierw sztyleciki, nie chcę jakiegoś zakażenia dostać. Jaka jest Służba Zdrowia, każdy wie.

Ja właśnie liczę, że mi wypity alkohol uderzy w tętnice i wstanę łatwiej o tej szóstej. Zwykle tak mam.

pozdrawiam


Panie yayco,

to nie jest zwykły ser. Hans Castorp miał maksymę, że w całym cesarstwie poza Habsburgiem nie umieją prasować, więc na studiach odsyłał bieliznę do domu. Ja twierdzę, że żaden twaróg w Polsce nie ma startu do tego z Ciechanowa. Toteż mieszkając za granicą się obywam smakiem, chyba, że jak w ten weekend, dostanę zapasy z Kongresówki.

Świeży chleb, ten właściwy twaróg, oliwa, trochę cytryny, sól, cytrynowy pieprz, na wierzch zielone pesto, suszone kwiaty – i już żadna mglista jesień mnie nie rusza…

W takim razie zdrowie. Pigwówka musi być pyszna, chciałam w tym roku nastawić, ale zawiodła mnie babcia, nie dostarczając owocu.

Co do zła, zaufam jednak Grzesiowi, zwłaszcza, że popiera go jedna moja przyjaciółka, romanistka dla odmiany.

pozdrawiam


Panie Grzesiu,

Na PF to Pan za młody jesteś. Albo za stary. Ja z tego wyrosłem, a Dziecko właśnie wyrasta.

Jak o 11, to już będzie po zawodach. Choć mogą być różnice. Nie tylko deklinacyjne.

Pozdrowienia


Panie Yayco,

dobre wieści, ze na przykład Pani Pino boga zakłada i pisać będzie. No dore jak diabli.

A ponadto, jeśli Pan Grześ za młody na PF, to ja też a jakoż ywo pamięta w liceum PF słuchanie.

No, wyrosłem jak wszyscy. Choc to śliczna muzyka jest. I niniejszym przechodzę na nasłuch prywatny.


Co do zła, Pani Pino,

to ja bym poczekał na opinię pana Lorenzo.

Co do sera z Ciechanowa nie mam zdania stanowczego. Z tego co wiem, to ten ser co ja jego jem, to on jest z Węgier przejechany.

A jeśli top twaróg, to na pewno tego bym nawet kijem za drzwi nie wypchnąl.

Zimistrza Pani czytała?

Pigwówka taka sobie, jednakże, bo z głogiem. Jakaś agroturystyczna produkcja.

Ale zdrowie, jak najbardziej, że zdrowie...

Szacuneczek zasadniczy ponadto


Panie Mindrunnerze,

co do bloga Pani Pino, to bezwzględnie, że dobre wieści. Choć zapowiadane.

Z PF to żartowałem. Jak się wybrałem na koncert Watersa, to aż przyjemnie było popatrzeć jaka to mieszanka pokoleń przyszła.

I ja tak o tej muzyce sądzę, jak Pan,

Pozdrowienia dla Pana i Pańskiej niewidzialnej żony


Hyhy,

jak ja lubię twórcze literówki. Z wypowiedzi pana Mindrunnera (pozdrawiam, i Panią Kasię też, a co) wynika na przykład, że w jakieś teologiczne przedsięwzięcia się zamierzam bawić.

A to już były by raczej Pomniejsze bóstwa niż Zimistrz, którego, przyznam, odłożyłam w połowie. Jakoś mnie nie porwał. Choć pamiętam, że Akwila/Tiffany wyrabiała sery. A ser jest dobry, jak twierdzi Esme i ja jej wierzę. Właśnie sobie narzuciłam odwyk tygodniowy od pleśniowego, cholera…

Jeśli pan Lorenzo zechce do rana się w tej kwestii metafizyczno-deklinacyjnej wypowiedzieć, to przyjmę wykładnię jako rozstrzygającą. Ale to w sumie drobiazg, i tak za gorsze rzeczy zdążę do godziny jedenastej przed południem oberwać... Ale będę wtedy w czytelni Instytutu siedzieć i notatki sporządzać, więc nie będzie mnie to dotyczyło jeszcze.

O szacuneczku moim, a nawet – powiedzmy wprost – szacunku do Pana, nie muszę chyba zapewniać. Z wielu względów on wynika, ten szacunek.

pozdrawiam


Zimistrz jest zabawny, bardzo,

a jeden z serów zostaje przyjęty do klanu. Tych niebieskich znaczy. Horacy ma na imię ten ser.

Z powodu nie tylko oznak życia, ale także inteligencji.

I nie musi Pani zapewniać.

Cholera, szkoda, że Pani studiuje tam, bo znam tu całkiem niezły wykład o rosyjskiej kulturze. Co prawda prawnej, ale moim zdaniem niezły.

Pozdrawiam, zakłopotany


Panie yayco,

od soboty do czwartku będę w tym właściwym mieście, więc proszę śmiało dawać cynę przez te, no, prywatne kanały komunikacji. Jeśli można tak się z ulicy wbić, to ja bardzo chętnie.

Billington obczajony. Temat się kroi. Notatki na stole, rewolucja lutowa się zbliża…

pozdrawiam zaciekawiona


deklinacja

Z uwagi na różnicę ponad 300 km w pionie – deklinacja bez wątpienia wymaga uzgodnienia. Ale dużo ważniejsza jest dewiacja, gdyż ta nie jest miejscu przypisana, lecz osobista.
A że wszyscy coś piją, to i ja chyba wezmę psa pod pachę, i kurs wezmę – deklinację i dewiację uwzględniwszy – na stację. Choć nie jest to Dworzec Kurski, to może tam jaki chierez mają. A już na pewno chłodniutkie…
Czczajnik


Laboga,

rodzina najbliższa mnie szpieguje!

Panie yayco, jakby co, to ten pan w odróżnieniu ode mnie jest miłośnikiem wina. Choć o kupażach i innych takich to pewnie nie ma bladego.

Przyleciał, znęcony pewnie wieścią, że coś o nim wspominam pochlebnie w tym mitycznym póki co tekście. Będzie się turlał majestatycznie i kłęby pary wypuszczał.

Ale może Tekstowisko jakoś to przeżyje. Choć właśnie całe się zrobiło niebieskie, jako ten ser Horacy… Czyżby ze strachu?

pozdrawiam, chichocząc na myśl o różnych implikacjach


Szanowny Panie Czczajniku,

jak to milo powitać Pana w moich skromnych progach.

Widzę, że moje obawy o to, młodzież bez należytego baczenia, studiuje po różnych kursach naukowych były całkiem niewczesne.

No i życzę chlodniutkiego oczywiście.

Pozdrawiając i pozostając w osłupieniu


Moja astma nie dotyczy dymów kadzidlanych,

to już ustaliliśmy wczoraj. Ale domniemanie, że właśnie i wyłącznie na nie czyham – odbieram jako krzywdzące wielce. To już nie wolno tak bez podtekstów i pomówieniem zagrożenia popatrzeć, jak sobie własne geny radzą w świecie szerokim?
Przy okazji, choć nieapropo: jak sie takie ładne kursywy robi? Bo jak nacisnę Ctrl+I, to mi z boku tylko jakieś okienko wyskakuje.


Wszyscy piją,

hm, to wygląda na jakieś spotkanie niespełnionych abstynentów czy innych alkoholików, ale zawsze miałem teorię, że od abstynencji do alkoholizmu niedaleko.

A poza tym deklinacje z dewiacjami nic nie mają wspólnego, deklinacja (przynajmniej w języku jak niemiecki to rzecz prosta, logiczna i łatwa, choć wyjątków trochę jest), no a w polskim to trza się natrudzić jednakże niekiedy i brzmią dziwinie niektóre formy.

Ale oczywiście obstawiam swoją wersję, nawet bez potwierdzenia Lorenzo:)
Zresztą “źle” źle mi brzmi, bardzo, moja intuicja mi to mówi choć niekobieca.
Boże, ale ja bredzę, gorzej niż w jakim strumieniu świadomości, o, dawno, strumieniem świadomości ni tekstu ni komentarza nie napisałem.
Może czas to zmienić?
Pewnie nie zechce mi się.


Pani Pino,

nie szpieguje, tylko daje baczenie i okazuje troskę. No.

Jak zaawansowany czytelnik Pani dawniejszego (mam nadzieję) bloga, niejakie rozeznanie posiadam.

A wino dobre jest dla ogólnej zdrowotności człowieka.

No cóż, będzie się Pani zapewne bardziej ze słowem liczyć, choć od razu podkreślę, że i tak się Pani w tym zakresie bardzo podciągnęla.

Pozdrowienia rozbawione


A bardzo proszę, Panie Yayco,

bardzo proszę. Wzajemnie.
Teraz zaś udam się, jeśli Państwo zezwolą, na stację wspomnianą, bo i pies bardzo stanowczo mi tę decyzje sugeruję, łeb na kolanach kładąc i posapując znacząco.
Choć on akurat (a raczej Ona) nie ma chłodniutkiego na myśli. Zresztą, kto ją tam wie.


Panie Grzesiu,

jeszcze się na chwilę wstrzymam w progu: jak deklinację i dewiację przesączyć przez nawigację (terystryczną, młodsze pokolenie to juz tylko te GPS-y, kazać takiej wziąć namiar na latarnię, to Arkonę pomyli ze Świnoujściem, jak sławnej na wybrzezu pamięci komandor W., panie Yayco, miał pan z nim wojsko?) – to jak najbardziej obie zacny i klarowny koktajl czynią, nierozłączne siostry dwie prowadzace zbłąkanego żeglarza tam, gdzie swiatła i dymy tawerny…


Czczajniku

bardzo fajny nick,

a co do kursywy to niżej pod oknem dialogowym jest zakładka format danych,

na szybko to _ plus wyraz _ tylko bez spacji plus wyraz

:)

prezes,traktor,redaktor


Panie Grzesiu,

idea bycia niespełnionym abstynentem nie jest mi nie miła.

Ale obawiam się, że z nocą ciemną nadejdzie tu pani Gretchen i jak ten gajowy nas po przegania, zalączając broszurki o szkodliwości spożycia.

Więc jak Pan chce coś napisać, to proszę się pośpieszyć.

Pozdrowienia


Grzesiu,

deklinacja i dewiacja mają ze sobą związek bezpośredni. Wypłyniesz kiedyś na morze, to się przekonasz.

Czego Ci życzę, bo to fajna jest sprawa.

Panie yayco, bardzo mi Pańskie zaawansowane czytelnictwo pochlebia. Ale ze słowem bardziej się liczyć – co to, to nie. Mój ojciec i tak zna mnie pod tym względem jak zły szeląg czy inny pieniążek. Tudzież na odwrót.

Czajnik: dla kursywy dajesz znaczek _ na początku i końcu tego, co chcesz kursywą zaznaczyć. Uważaj, bo to uzależnia.

pozdrawiam


No fakt,

ja czuję, że Gretchen czujnym okiem całe zgromadzenie obserwuje, wyciąga wnioski a póxniej zdiagnozuje:)
Max nie chciał, to ktoś musi,m no bo co to takie rozpasanie i rozprzężenie nocną porą?
Nie może być.


To prawda, nigdy nie wiadomo, co taki myśli

jeżeli o wiele.

Ze studium, które odbywałem w roku akademickim 1983/1984 to żadnego marynarza nie pamiętam (ale to nie jest, jak wiadomo, argument stanowczy).

Pamiętam majora G., ale nie będę tu nic opowiadał, bo się Pańskiej córki wstydzę.

No może tylko definicję współdziałania przytoczę, usuwając słowa niektóre:

Chodzi o to [...], żeby wszyscy [...] dmuchali [...]. W jedną trąbę, żeby [...] dmuchali. I to z jednej [...] strony

Pozdrowienia staranne

PS Panu Maxowi się nick Pański podoba, ale ja czepliwie zapytam, czy to podwójne cz to ono niezbędne jest?


No właśnie,

jak wymówić podwójne “cz”?
Przecież to sadyzm wobec czytelników:)

(Na stronie: Właściwie, dlaczego ktokolwiek, pisząc w necie mialby wymawiać nicki? W dodatku z podwójnym “cz”, no cóż, autor tego komentarza niugdy nie był zbyt logiczny i to się chyba nie zmieni)


Pani Pino,

ja mam taką koncepcję , że pan Czczajnik (Czajnik?) pojawił się dlatego, że Pani za często pod adresem osoby z jego pokolenia używa słów takich jak szacunek, pochlebia i inne takie.

Jakby moje Dziecko tak zaczęło do kogoś nadawać, to ja bym czym prędzej interweniował. Prawdopodobnie z czystej zazdrości.

Pragnę dodać, że dla mnie – empirycznego dewiacja to każde odchylenie od normy. I już

Pozdrowienia metodologicznie przemyślane


Panie Yayco

mnie się skojarzyło z wiecznym zdziwieniam, bo sobie wstawiłem “?”

:)

a jako że sam ostanio zerkam spode łba na zdjęciu to jakoś tak dobrze mi się to widzi

pozdrawiam cylkicznie

prezes,traktor,redaktor


Panie Grzesiu, no niby, że fakt.

Więc pozdrawiam

(Na stronie: mam wrażenie, że się już wcześniej jakiś czajnik na TXT zarejestrował i zajęte było. Po wypowiedziach pani Pino tak sprytnie wnioskuję).


Panie Maxie,

ja bym ze skojarzeniami uważał.

Jako posiadacz prostego, eleganckiego i bezpretensjonalnego nicka nie będę nic mówił.

Zwłaszcza, że miałem niespodziewaną asocjację rosyjskojęzyczną.

Pozdrawiam w tym guście


Panie yayco,

Co do Pańskiej koncepcji, przypuszczam, że wątpię. Choć kto wie? Zeznania wzmiankowanego niczego nie rozstrzygną, bo może przecież szklić. Prawda absolutna istnieje wprawdzie, moim zdaniem, ale jednocześnie jest ludziom niedostępna, bardziej, niż porządny twaróg w Krakowie.

Natomiast kwestię wysokiego ce w Czajniku potrafię chyba rozstrzygnąć. Jak świat światem, nie miał on żadnych kłopotliwych spółgłosek w sobie, aż się postanowił zalogować na mojego bloga i technika mu dała początkowo odpór. Więc sobie dołożył tam i widocznie z rozpędu także tutaj. Żadnych łże-czajników wcześniejszych na TXT nie widziałam, ale także nie wykluczam.

Jakoś mało zdecydowane mi te eksplikacje wychodzą.

Norma? Ooo, a cóż to jest norma? Proszę rozwinąć temat…

pozdrowienia podstępne


Panie Yayco,

anarchia mać pariadka, a przypadek ojcem na jaw wydobywającym to, co pod latarnią. Po prostu wpisałem niewłaściwy adres email, więc pierwszy czajnik, z jednym po bożemu cz poszedł sobie w kosmos, co wymusiło na mnie użycie wielce znaczącego cz podwójnego. Mój rocznik to był 84/85, może za Pana czasów komandor W. jeszcze pruł szare fale bałtyckie i wysadzał skutkiem pomyłki nawigacyjnej desant na Rugię, a nie na Wolin, przez co właśnie (ponoć) miał honor zetknąć sie z kwiatem i wyborem młodzieży męskiej Wydziału Historycznego.
Majora G. i jego sapersko-artyleryjski głos tubalny, a jakże, pamiętam. Ale może darujmy sobie, bo to zenujace jest, to kombatanctwo studyjne, co kogo nie spotkam z dawnych lat, to od razu zaczynamu przy pomocy róznych stymulatorów płynnych pamięci ustalać, gdzie bombowiec miał pułkownik Hostowiec…
Zaś apropo: mam już chłodniutkie.


Pani Pino,

chociaż źle się Pani obeszła z moją hipotezą, to jednak ujęła mnie forma Pani wypowiedzi, przynosząc same najlepsze skojarzenia…

Tylko tego o twarogu ni zrozumiałem, bo nie bywam w Krakowie.

Co zaś do normy, to rowinąć nie mogę, ktoś mógłby nieopatrznie przeczytać. I jutro nie byłoby niespodzianki. A ma być.

Ale niech tam. Dopowiedzmy, że mi o normę społeczną, którą tu wląśnie na Państwa oczach chałupniczo zdefiniuję (zaznaczając, że definicja ta nie ma żadnych pretensji do niczego).

Szanże, raz...

Powiedzmy że chodzi o adekwatną i relewantną strukturalnie, zmienną w czasie i przestrzeni, regułę postępowania zorientowaną akcjologicznie, uporządkowaną behawioralnie i utrwaloną kulturowo, której naruszenie skutkuje reakcją nakierowaną na restytucję reguły.

Hi, hi.

Pozdrowienia uniżone


Panie Yayco

do wtorku jeszcze pare minut a Pan się już rozgrzewa:)

no proszę

pozdrawiam zasyłając wyrazy

prezes,traktor,redaktor


Panie Czajniku (będę sobie uzurpowal prawo do tej formy)

ma Pan rację z tym SW. Nawet mnie Pan złapal na to i teraz mi wstyd.

Choć przyznam, że opowieść o tym jak major G. przez nagłe zastępstwo trafił na sanitarne, znaczy do kobiet, wciąż mnie bawi. Ale jednak strasznie jest nieprzystojna…

Ja chłodniutkiego nie mogę, bo mi śle robi na struny. Z których żyję. Jakoby.

Ale zazdroszczę


Panie Yayco

Ale się Pan upił na smutno z tej trzeźwości.

No, no…

Znając życie to gdyby Pan się rzeczywiście napił to zaraz by się Panu naprostowało.

Między nami mówiąc to jak czytam te Państwa rozmowy to widzę, że coraz tu weselej jest. Skąd się to może brać?

Nie będę zgadywać, bo strach.

Przeczytałam dzisiaj atykuł Psychoterapeuta strażnikiem abstynencji czy jakoś tak i w tym artykule zawarta jest teza, z którą jak raz w podskokach się zgadzam. Dodam, że stoi ona w sprzeczności z tytułem.

Proponuję takie hasło: każden jeden strażnikiem dla siebie jest, albo nie jest .

Ja dziwne rzeczy czytam, tak myślę...

Bardzo mi się spodobał wątek o ucieczkach, gdyż jest on piękny i jakże mi bliski.

Ja to proszę Pana uciekam jak się dusić zaczynam, jak ktoś się na moją niezależność zamachnie, jak do muru mnie przypiera (no chyba żeby…. ale no tak, brak społecznej dojrzałości do takich tematów).

Na tym tle to mi odbija kompletnie, co skonstatowałam nie tak znowu dawno i nie pierwszy raz.

_Może to dlatego, że pierwszą piosenką jaką śpiewałam była ta, że a ja tak pragnę, czemu nie wiem uciec pociągiem od jesieni. Uciec pociągiem od przyjaciół, wrogów rachnków, telefonów…

Pozdrawiam nucąc


Panie Maxie,

tym bardziej to dziwne, że ja jutro zaczynam pracować dopiero jak mrok zapadnie.

Dziwna robota, swoją drogą


Pani Gretchen, jakaż Pani nieuważna, swoją drogą...

Wszak ja dla towarzystwa młodej osobie, której rodzina wcale nie pilnuje wprowadziłem do organizmu niewielkie, ale jednak quantum pigwówki.

Zaraz, zaraz… quantum? Chyba powoli trzeba bilety rezerwować na piątek…

Ale o czym to ja?

No wiec wcale się nie czuję naprostowany. Słucham sobie radia ulicznik w sieci, które daje muzykę całkiem innej generacji. I dobrze się bawię.

A skąd się to bierze, to akurat łatwo zgadnąć. W zasadzie sami znajomi, proszę Pani, tyle, że tym razem już nie na cmentarzu się bawimy.

Nawet pan Czajnik ma niezłą rekomendację i jako taki, jest w swoim prawie się zabawić, czyż nie?

Tego artykułu to Pani trochę współczuje, bop tytuł taki w nim jak nieprzymierzając Światowid wzorcem jednoznacznego spojrzenia. Czy coś.

O tym uciekaniu, to Pani jakieś dziwne rzeczy. Y niezrozumiale.

Jak ktoś do muru przypiera, t nie ma jak uciekać. Trzeba jemu jednak, choć z żalem, w mordę dać.

I niekoniecznie zrozumiałem na jakim tle Pani Szanownej odbija. Ale też i nie będę Pani przypierał do muru w tej kwestii. Zwłaszcza w kontekście porady, której udzieliłem wyżej.

A jak Pani nuci, to co na to sąsiedzi Pani mówią, że spytam z przyrodniczej ciekawości.

Pozdrawiam, ciesząc się nadzwyczaj z Pani wizyty, oraz załączam wyrazy


Panie yayco, a propos definicji,

to z żalem muszę stwierdzić, że znam te wszystkie słowa.

Jedyny zaś wniosek, jaki z niej wypływa, to ten, że zbiorowość ma coś na myśli i jest w stanie – z użyciem środków różnych – zaapelować do jednostki, która (zdaniem zbiorowości) ma na myśli coś zgoła innego.

Jest to na pewno uzasadnione i nieraz konieczne, ale może być też przykre. Dla jednostki.

Niemniej na tekst czekam z zainteresowaniem, jak zawsze.

pozdrawiam


Panie Yayco

Jak się ludzie bawią to my, Gretchen tylko się cieszymy (teraz epatuję pluralis majestatis ).

A jak już ludzie, dajmy na to Państwo tutaj, bawią się tutaj zamiast tam to my się cieszymy może nawet bardziej. Chociaż z nami nigdy nie wiadomo.

Światowidem to mnie Pan do łez rozbawił. Bardziej spektakularny efekt osiągnął w ostatnim czasie niejaki Max. No ten to mnie mało do śmierci nie doprowadził, bo do społecznego ośmieszenia to z pewnością.

Co dziwnego y niezrozumiałego w uciekaniu, hę?

Jest okazja to się ucieka, żadna tam głębsza treść.

I to nie zaraz koniecznie jak ktoś przyprze, do muru dajmy na to. Zależy wszakże kto. Wtedy niekoniecznie trza prać .

Ale co ja tu Panu będę takie rzeczy opowiadać.

Zapewne te, pożal się Boże, żarty biorą się ze stresu przed jutrzejszymi badaniami.

Poza tym do śmiechu mi nie jest, bo się mną ludzi straszy w różnych miejscach. Od tego ludzie zaczynają zachowywać się rozmaicie.

Komuś (wiem komu dodam) jednak trzeba będzie w końcu pierdolnąć .

Aaaaaaaa! Wyrwało mi się ze złości. Pan wybaczy proszę najuprzejmiej.

Inaczej mówiąc trzeba będzie ostatecznie tę kwestię rozwiązać. Niby żaden ze mnie James, ale jak się zdenerwuję...

Pozdrawiam Pana mając nadzieję, że Pan nie zauważy tego słowa.


A ja pozwolę sobie powiedzieć wszystkim dobranoc

z nadzieją, że jutro z Małopolski nie napłyną stadem zbyt licznym poprawki do raportu ewaluacyjnego i będę mógł oddać się szlifowaniu scen dialogowych.
Trolle rulez, córko moja.
Niniejszym życzę snów. Proroczych, kolorowych, słodkich – wedle życzenia, zgodnie z osobistą dewiacją.


Gretchen,

nie znoszę niczego, co się zaczyna na “psy”, z wyjątkiem samych psów. Mam głębokie uprzedzenia.

Ciebie polubiłam ogromnie, choć tylko wirtualnie. I zawsze się cieszę, kiedy wpadasz, ze Światowidem czy bez :)

Tak mi się wyrwało, z nadzieją, że ta nietaktowna deklaracja podniesie Cię na duchu, a przynajmniej nie spowoduje skutków odwrotnych od zamierzonych.

pozdrawiam serdecznie

P.S. Znowu ta niekonsekwencja (pac), przecież matka mojego kumpla jest psychiatrą, takim od wariatów… A ja z nią w Gdańsku nieraz herbatę popijałam w kuchni i różne pogawędki absurdalne prowadziłam… :)


Pani Pino,

nie ma na co czekać.

To nie będzie niespodzianka dla TXT.

I to nie będzie miła niespodzianka.

I jakoś mnie nie dziwi, że Pani zna te słowa. Znajdę sobie takich co nie znają. W zasadzie już znalazłem.

A co do jednostki i zbiorowości, to mój zakon zwraca uwagę w zasadzie na zbiorowości.

A jednostka?

Przy imprezach masowych straty muszą być, droga Pani.

Pozdrawiam


Dobranoc, Czajniku,

korci mnie, żeby się tobą pochwalić, nie w kontekście ewaluacji bynajmniej, ale się powstrzymam.


Ach tak,

znaczy nie tekst, tylko kolokwium z socjologii?...

Z tymi imprezami masowymi to w zasadzie racja, ale czasem może to mieć groźne skutki. Taka Chodynka, na przykład.

pozdrawiam jednostkowo


Pino

Istotnie ta, jakże nietaktowna deklaracja, podniosła mnie na duchu.

Skutków ubocznych brak, w każdym razie niepożądanych :)
(zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania)

I widzisz, widzisz jesteśmy ofiarami społecznych uprzedzeń. Ooooo, właśnie.

Ofiary społecznych uprzedzeń! Pięknie to wymyśliłam. Znakomicie.

Co do wariatów to jest taka książka jak dla mnie przepiękna, Moi wariaci , Vittorino Andreoli ją napisał. Psychiatrą on był, ale ta książka oprócz w tle się ciągnącej historii psychiatrii jest też przecudnym zapisem życia człowieka, który poświęcił je innym.

Pozdrawiam Cię równie serdecznie.

P.S. Z nikim nie pogadasz tak absurdalnie jak z tymi na “psy” . Choć nie wszystkich mam na myśli.

:))


Pani Gretchen, proszę się skupić, będe pisał powoli.

W uciekaniu nic nie ma dziwnego. Natomiast wypowiedź Pani jest delikatnie mówiąc nie do końca spójna. Tak mi się wydało, choć zapewne się mylę, bo gdzież mnie jednemu do odczytywania zawiłych sensów Pani (przepraszam za liczbę pojedyńczą) wypowiedzi.

A to, że Pani wieczorową porą ma myśli niejednoznaczne, wskazujące na żeńską ambiwalencję, to ja już nic nie poradzę. Podobnie jak na to, że Pani używa słów, które nie są konieczne. Widać taką ma Pani ekspresyjność. Trudno.

Ponieważ to ja też pana Grzesia panią straszyłem, więc trochę się obawiam. Ale jakoś nie bardzo. Co najwyżej większej ilości słów

Ci co nadużywają słów, zwykle niewiele ponadto mogą zrobić.

I tym się uspokajam, pozdrawiając


Dobranoc,

Panie Czajniku. Miło było Pana poznać.

Pozdrowienia


Panie Yayco

Słowa są konieczne, w tym przypadku konkretnym.

Pana zdaniem ja ich nadużywam, niewiele ponadto mogąc zrobić?

No to stoi to w ewidentnej sprzeczności do krążących o mnie plotek. Nie wszystkie są nieprawdziwe, ale te akurat co wspomniałam, są. I ktoś za to zapłaci.

Pańskie strasznie mną Grzesia ma się do tego nijak, żarcik taki to był. A ktoś inny, gdzie indziej robi to na poważnie i ze skutkami proszę Pana.

Pozdrawiam niespójnie.


Zaraz kolokwium,

a po co aż tak bardzo,

Ot poznęcam się troszeczkę i już.

A wyjątki zawsze są.

Ale to temat obszerniejszy i chyba już nie na dzisiaj.

Pozdrawiam


Pani Gretchen,

nie wiem zatem o czym Pani pisze i pewnie nie muszę.

Przyjmuję to ze spokojem do wiadomości.

Pozdrawiając


Gretchen,

no różnych masz w swoim zakonie, w tym takich, do których pewnie nie chciałabyś się w ogóle przyznawać. Niestety miałam nieprzyjemność się stykać i padać ofiarą, stąd moje uprzedzenia :P

Ad. P.S to nie zgodziłabym się do końca, w zasadzie gadam absurdalnie z kim się tylko da, ludźmi zbyt młodymi na konkretny zawód, poetami, piosenkarzami, administratorami nieruchomości… Choć nie przeczę, że jakieś wspólne “psy” mogą być w to wmieszane.

Bredzę gorzej Grzesia. Już chyba sobie pójdę. Dobranoc


Panie Yayco

To ja wiem, że Pan nie wie. Napiszę o tym w swoim czasie, bo za bardzo roztrąbiłam że tu piszę i tera nie mogę.

Nie za bardzo mnie stać na spokój. A to mnie okradają (i nie odbierają telefonu), a to inni robią ze mnie ponadnormatywnie złego człowieka, a to śmo, a to owo.

Pozdrawiam Pana licząc, że Pański spokój mi się udzieli.


Pino

Oj tak, do wielu bym się wcale nie przyznała. Nic a nic.

Tak też zresztą robię, odcinam się starannie.

Absurdalnie to ja rozmawiam też z niezliczoną ilością ludzi. Niezwykle się staram unikać tego w pracy.

Najczęściej się udaje, ale chyba moi pacjenci lubią moją absurdalność. Tak wygląda.

I ja ich lubię, i z tego miejsca pozdrawiam :))

Dobranoc Pino.


No to trudno,

jak przyjdzie czas, to się zatem dowiemy.

Pozdrowienia z życzeniami spokojnej nocy


To wspaniałe,

przeczytałem narosłą, odkąd usnąłem wczoraj, rozmowę (25 wypowiedzi to nie w kij dmuchał) i nic nie rozumiem. Gadacie szyfrem takim, że mityczna obsługa Echelonu zbiorowe samobójstwo popełni.

Jak miło jest wiedzieć, że tyle spraw się toczy i one absolutnie mnie nie dotyczą. To ułatwia życie.

Panie Yayco,

słowa z definicji zrozumiałem. Króliczka aż się położyła w klatce na boku ja jej przeczytałem. Twierdzi, że jeśli restytucja rozumiana ma być w kontekście biologicznym, czy ekoogicznym, to ona się boi tych regułów, co mają zapewne długie kły. Czyli mój królik został lewiowcem i dlatego trzymam go w klatce.

Gretchen,

z osobistych kontaktów z lekarzami od głowy (na Białym Prądniku mawiało się za młodu ludziom “lecz się na nogi, bo na głowę już za późno”) wynika mi, że to mili ludzie, trochę jak z tego dowcipu o trzech psychologach co się na kawie spotkali.

Ale też wyraźnie pamiętam szpital i pacjentów i służbę etatową. I to sline odczucie, że to miejsce służy tylko odizolowaniu tych chorych.

Swoją drogą byłem tam, bo szpital nie zdecydował się na restytucję drzwi i postawił na restaurację stolarki całej. Pracy więc było dużo i to takiej delikatnej, jaką lubię. I dzięki niej spotkała mnie ta typowa do bólu historia, jak pewna Pani szła z dzieckiem i wskazała na mnie, kolegę Gorzkiego i kolegę Bestię i powiedziała dziecku, że jak się nie będzie uczyć, to jak my skończy (siedzieliśmy z opalarkami i szpachelkami na zewnątrz, dla lepszej wentylacji, bo na dzwiach było po dziewięć warstw farby). Głupio było jej odpowiadać, że w sumie ma oto przed sobą politologa, filozofa i inżyniera in spe. Jeszcze głupiej było by mi pochylić się nad dziecięciem i szeptać mu, iż się tą nauką nie należy przemować, chyba, że się posiada wybitnie konformistyczny charakter i ma się skłoność do zachowywania własnych myśli dla siebie.
Więc ja zmilczałem, a pozostałych dwóch się śmiało. Ale im to tylko zabawy i imprezy w głowie.
Mogę jeszcze opowiedzieć jak to nastraszyłem Ważną Panią Ordynator i jak żeśmy się pierwszego dnia po pracy pogubili na terenie ośrodka.

O. Epstoła mi wyszła. I się jeszcze kursywą popisuję. Zgroza – nabieram złych nawyków.

Pani Pino,

dziękujemy za pozdrowienia (szkoda, że nie kursywą, to dodaje prestiżu). Znaczy, ja dziękuję, a żona by dziękowała też, ale śpi. Ona nie ma galopującej bezsenności.

Co do literówek zaś, to popełniam ich sporo. Spieszę się jak piszę (moje myśli wątłe są, przeto i płochliwe) i w dodatku mam w klawiaturze laptopa zapas żywności, która bloku coponiektóre klawisze. W ogóle mnie kryzys nie martwi, bo zawsze mogę rozkręcić laptopa i żyć dostatnio przez wiele lat odsprzedając żarcie, które z niego wygrzebię.

Szanownego rodziciela z podwójnym Cz pozwolę sobie podać małżonce za przykład, że da się otworzyć konto komentatorske na testowisku i nie tylo nie stracić, ale nawet na literach się dorobić.

Ninieszym wita Panie Czczajniku i pozdrawiam.

Teraz myśle sobie, że się ropsaem i na ciężką cholerę mi to było nie wiem. Kupa śmiechu. Dorodna.


Panie Mindrunnerze,

proszę Króliczkę uspokoić, że to w innym sensie. Niekoniecznie tak elementarnym (choć zdarza się i to). I, że środki restytucji zaburzonego ładu mogą być całkiem przyjemne. Jak to pogłaskanie, albo i cukierek.

Pozdrawiam podwójnie

PS I proszę się nie krępowac i rozpisywać.


Panie Yayco

dont drink and fly Pictures, Images and Photos


Agawo, cudne:)

pzdr


Pani Agawo,

bardzo to spektakularne.

Ale ze względu na treść przekazu, powstrzymam się od komentarza.

Znowu bym popadł w seksizm, albo w coś jeszcze gorszego.

Pozdrawiam chichocząc


Tak pokrótce tylko,

bo staram sie unikać spadających cen ropy.

Jak widać, Panu Yayco, jak zwykle skutecznie udało sie uciekać, bo już nie uciec, o nie. To mu nie jest pisane.

Co do mniejszego dnia, to jest zdecydowanie zwolennikiem większego dobra. Choćby go było tylko ciu, ciut.

A Panią Pino informuję, że dobry ser biały otrzymać można drogą kupna na Starym oraz Nowym Kleparzu. U baby koniecznie. Oba place są na trasie Rynek – Mazowiecka. Choć niekoniecznie w nocy.

Na Nowym sprzedają w olbrzymich bochnach chleb bronowicki. Można też w mniejszych kawałkach, na wagę. Np. pół funta. Albo i cały. Mieszkańcy Warszawy tej miary nie znają, bo u nich zdaje się w pudach się liczy.

Pozdrawiam serdecznie i udaję się dalej unikać


Panie Yayco

ta wiedźma to jakaś bikiniara

co dodaje jej postawie dodatkowego uroku :)

prezes,traktor,redaktor


Panie Lorenzo,

Pan to tak odpowiada, ze by nie odpowiedzieć.

Zaczynam się zastanawiać, czy nie przytankować, profilaktycznie.

Co zaś do pudów, to obawiam się, że byłby to pewien kłopot. Nie każdy ma w sobie taką silę, żeby coś takiego do domu przynieśc. I nie każdy stół wytrzyma…

Wbrew systemowi metrycznemu (który tylko powierzchownie obowiązuje), podstawową miarą chlebową jest ciągle funt. Ale chyba trochę inny niż galicyjski.

Normalne bochenki są dwufuntowe. Duże – czterofuntowe.

Ale to i tak mało kto wie. A potem się tacy dziwią, że chleb waży mniej niż napisane. Dziwacy to są jacyś, ci co się dziwią. Albo szczególarze, z zaboru pruskiego nasłani.

Berkowiery liczne dobrych słów załączam


Panie Maxie,

dziwię się Panu. Albo młodego spojrzenia zazdroszczę. Nie jestem pewien nawet tego.

Tak, czy inaczej, nic w tym przykrym wydarzeniu, zilustrowanym przez szczęśliwie przejeżdżającego obok reportera, nie widzę urokliwego.

No chyba, że ma ono ukryte przesłanie ekologiczne.

Ale to ja już wolę nadal nie widzieć.

Pozdrowienia


Bardzo mi sie te berkowiery, Panie Yayco,

podobają. To już pewien krok na drodze do dużo. Kiedy, w zamierzchłych czasach, bo jeszcze w minionym stuleciu, zakupiłem na wyspie Elbie w sklepiku pewnym wino w butelce. A było tego wina 1,413 bodaj litra.

Ale nie powinno to było dziwić w kraju, w którym – za przejazd odcinkiem drogi ekspresowej do Piombino – zapłaciłem banknotem 125-lirowym.

Za moich czasów funt krakowski to było 0,5 kg. Jak mnie posyłano do sklepiku Pani Wali to ser w takich ilościach kupowałem. Albo i inne specjały. Tamże widziałem Cidre butelkowany, ale o tym już kiedyś przy okazji wspominałem.

Pozdrowienia już popołudniowe


No widzi Pan, Panie Lorenzo,

a nasz funt, dla odmiany zapewne, jest lżejszy troszkę.

Tym należy tłumaczyć skłonność lokalną do niedoważania.

Zwróć pan, Panie szanowny uwagę, jak wraz z niepodległością zmalała kostka masła, śmialo idąc w stronę normalnej, rzekłbym tradycyjnej, półfuntowej osełki.

W zagranicznych krajach to lubiłem holenderski system z monetami po 2,5 florena (dla niepoznaki nazywanego guldenem) i banknotami 25 florenowymi.

Ale faktycznie, banknot 125 lirowy aż skłania do uproszczeń i uogólnień.

Pozdrawiam z rozrzewnieniem


Panie Yayco

czy przykre?

możliwe, ale na usprawiedliwienie napiszę że to była kobieta, a na dodatek wiedźma, także pewnych urazów nie doznała

to raz

Dwa to ostatnio za dużo oglądam mainstremowych programów w cyklu 66 piosenek, wydarzeń itp.

(dlatego mnie się kojarzy dużo, a niekoniecznie dobrze:)

Bo :

a)są zabawne momentami

b) pokazuja dawną telewizję której nie znałem (np. pierwszy raz tam zobaczyłem śliczna Kalinę Jędrusik z plecami u Starszych Panów)

c) bo nic innego w TV nie widzę a na gg pewną osobę _doporadziłem na skraj
i wstydzę się tego, bo sąsiadów przez moje żarty pobudziła
zreszta sama o tym opowie w stosownym czasie, znaczy juz narzekała, dlatego prosze pamiętac- to Pan także może byc uznany współwinnym:)

d) wiem już co to buty na słoninie

chętnie namówiłbym kogoś na opisanie tych czasów, ale wszyscy sa już tak starzy że twierdzą że oni to ich gonili…

sam już nie wiem

p.s prosze wybaczyć że nie na temat

pozdrawiam wazeliniarsko…trochę

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

mniemana osoba ostatnio szyfrem zaczęła pisać. Więc nie wiadomo co mianowicie opisze i kiedy. Ale poczekamy zobaczymy.

Na razie się odgrażała komuś więc nie wiadomo, czy jej kibitka nie powiezie na żeński dołek, zamiast samolot do zagranicznego miasta.

Ale szczegóły znane mi nie są, więc nie będę roztrząsał.

I tak jak wróci (ewentualnie) to mnie skrzyczy i się odetnie.

Jednak biorąc pod uwagę jej trudną sytuację sąsiedzką, powinien się Pan wstydzić, moim zdaniem.

Reszta wyjaśnien mnie uspokoiła, bo przez chwilę obawiałem się, że Pan się naczytał tamtejszego blogowiska, gdzie w oryginalnej formie poruszona została problematyka intymna.

Ale proszę nie szukać, bo może to mieć na Pana zły wpływ.

Ja niestety już nie mogę opisywać tamtych czasów, bom się przyznał do wieku i nikt mi nie uwierzy.

Ale prywatnie uważam, że te kroniki to są dziwne.

Mnie bawią strasznie, ale jak Dziecko ogląda, to widzę jak w niej narasta przerażenie.

Pozdrawiam


To mnie mocno Pan zastanowił

z tymi kronikami,

u mnie narasta tylko szerokość uśmiechu, jak u Pana, dlatego zastanawia mnie inna rekacja, może nie dostrzegamy czegoś?

A metryki i tak nikt nie wywiesił także pisać można,

spraw intymnych nie poruszam oficjalnie, bo jak mawiał mój znajomy:

nie wiadomo czy się chwali, czy żali

Odnośnie zaś miłej osoby o której rozmawiamy, i tak za dużo chlapię i boję się surowej reprymendy

dlatego w temacie pozwolę się sobie zmilknąć, dla bezpieczeństwa

p.s w punkcie c) wyraziłem skruchę, mam to na pismie, nie śmiałbym inaczej

ukłony

prezes,traktor,redaktor


Do pewnego momentu

kronika była zabawna, znaczy jak o bikiniarzach gadano i pokazywano.
Ale jak później pokazano tych zetesempowców, to kurde, zaczadzenie ideologiczne, momentami miałem wrażenie, jakbym oglądał obrazki z filmu leni Riefenstahl czy inne pokazujące zjazdy NSDAP, Hitlerjugend itd

Niefajne w sumie.

Tak sobie myślę, że moje i młodsze pokolenie to ma szczęscie, że nie miało z rzeczywistością przed 89, nie mówiąc już o tej z lat 50-tych do czynienia.

Choć z drugiej strony jak czytam różne książki/wspomnienia czy biografie i o różnych rzeczach pozytywnych, co się działy w kulturze, literaturze, muzyce, filmie wtedy, to już nie mam wrażenia, że wtedy było tylko zaczadzenie.
W końcu poza ZSMP i PZPR były kluby studenckie, jazz, Osiecka i różne inne wartościowe osoby/zjawiska/rzeczy.

Taka impresja moja, w sumie też nie na temat, ale winę ponosi jak zwykle Max, co wpadł tu i propagandę szerzy.
Ale zgadzam się z chęcią bym np. tekst Lorenzo o Krakowie lat 60-tych czy 70-tych, Piwnicy Pod Baranami, Klubie pod Jaszczurami i takich tam przeczytał.
Hop, hop, Panie Lorenzo, słyszy pan:)


Panie Yayco,

w sprawach tych intymnych zadam pytanie:), czy może czytał pan o nich na blogu znanego kowboja z tamtejszego blogowiska?

Który przy okazji zna się na wszystkim, znaczy seksie, rasizmie, USA, Rosji, Europie, liberalizmie, skolnictwie prywatnym i publicznym,kobietach, Żydach, polityce na lewakach zaś najbardziej?
Bo jeśli tam, to też czytałem.

A znania się i pewności siebie mu zazdroszczę. (po zastanowieniu jednak stwierdzam, że nie, bo i w sumie czego tu zazdrościć?)

Ale nieważne, przepraszam za ten akcent obmawiający i taki przekupnotargowy, ale ja wredny jestem i powstrzymać się nie mogłem, jakoś.


grzesiu

masz rację hip hop Lorenzo!!!

co do życia przed

wiesz, to jest tak że brak wiedzy na temat tamtych czasów trochę wypacza to co się dzieje w naszym zyciu polityczno obyczajowym

gdyby było inaczej to panowie Napieralski czy Iwiński nie mieli by prawa bytu, no i lewactwo by się nie szerzyło :)))

to tak mocno uogólniając :)

prezes,traktor,redaktor


Panie Grzesiu,

zgadł Pan. Mniemana osoba mnie tam skierowała, diablo moją ciekawość ożywiając.

Choć muszę przyznać, ze nie tak nawet mnie wpis ujął, bo tu podobnie jak Pan, zapewne, nic się nie dowiedziałem nowego.

Ja mam gorzej od Pana, bo mam skłonność do tradycjonalizmu i jestem praktykujący. Tym trudniej mi czasem, muszę przyznać.

Ale tak naprawdę, to komentarze mnie rozjechały. Jestem zachwycony! Choć pewnie nie powinienem. Ale tak mało jest śmiechu w naszym szarym życiu…

Pozdrawiam


Co zaś do tego rozkwitu kultury w PRL,

to, moim zdaniem, ta wisienka nie była osadzona na torcie.

Tylko na kupie nawozu.

I proszę sobie pomyśleć, jak zjeść wisienkę i się nie utytłać.

Niektórym się udało, ale nie każdy jest akrobatą.

Ponadto w takim myśleniu jest zaszyte założenie, że gdyby nie komuna, to tej wisienki wcale by nie było.

To tak, jakby w kapitalizmie też żadnej kultury nie było. Dosyć absurdalne, moim zdaniem.

Wisienka była mimo, nie zaś z powodu.

Czasem (dość rzadko, moim zdaniem) była na przekór, a czasami użyteczna. Jak zresztą łatwo dostrzec, do dziś ludziom tą wisienką można głowach mącić.

Takie mam zdanie i będę się go trzymał.

Pozdrowienia ogólne i zasadnicze


Hop, hop, już jestem.

rzeczywiście ma rację Max, pisząc, że brak wiedzy o tamtych czasach u mlodszych wypacza to i owo + to, co z tego wynika dla różnych Napieralskich et conserotes. Tyle, że nie tylko dla nich – paru bojowników o Wolną i Niepodległą też mogłoby się zawstydzić, gdyby im przypomnieć co nieco. Wbrew pozorom nie wszyscy z tamtych lat zapadli na Alzheimera.

Zaś co do opowieści klubowych, to zastanawiam się, bo klimat tamtych dni to przede wszystkim ludzie, że wymienię tylko tych, co już nie żyją: Wiesiek Dymny (i jego piękna, szczuplutka i wiotka źona Anna D.) Zbyszek Seifert (genialny skrzypek, a także saksofonista jazzowy), Wuj Potok, Andrzej Jakubiec (też muzyk jazzowy, a takźe jeden z barmanów w pierwszym oficjalnym polskim jazzklubie “Helikon”), Dorota Terakowska, czy chodząca kopalnia anegdot krakowskich Krzysztof Drohojowski i niestety wielu innych.

Opowiadanie o źyciu w kręgach (czytaj: w klubach), w których sie obracałem jako młody, zmuszałoby jednak do opowiadania także o żyjących jeszcze uczestnikach, a nie wiem, czy sobie tego życzą. Może jeszcze chwilę poczekam.


Lorezno

zawsze możesz ukryć ich pod nic nie znaczącymi nickami :)

ja się prawie domagam tego od Was, jako pokolenia, bo jak wszyscy odejda to kto będzie o tym pamiętał, opowiadał, przekazywał?

:)

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Grzesiu,

pozwolę sobie zgodzić się z Panem Yayco i dodać od siebie, że tamta wspaniałość była wspaniała nie tyle obiektywnie, co z uwagi na układ odniesienia. Te kolejki po książki – czy jakby były jakieś twarde dane ilościowe, to by sie nie okazało, że jeden książkoosoboczytelnik na 1000 wystepował wówczas w podobnych ilościach, a może i duzo mniej licznie. Ze kolejki nocne na Konfrontacje – to dlatego, że poza Konfrontacjami większości filmów tam dostępnych nie było szansy obejrzeć, ewentualnie pojawiały sie z duuużym poslizgiem? A tłumy w teatrach? czy teraz tak łatwo o bilety, a cena ich przecie bywa zaporowa dla niemałej części populacji? W ciągu ostatniego roku obejrzałem z pieć wartych obejrzenia przedstawień (na jedno z nich musiałem wybrać sie do Supraśla) i jakoś nie zauważyłem pustych krzeseł nigdzie, raczej grupki rozczarowanych dzieciaków, dla których nie starczyło wejsciówek.
Osiecka? 8 lat czekała na paszport, choć była artystka programowo apolityczną, wystarczyło, że zafunkcjonowała przez chwilę w niedobrym towarzystwie. Już mi sie nie chce wymieniać wszystkich, którym nie pozwolono oraz tych, których, odwrotnie, wykopano z kraju (Hłasko, Polański etc.) którzy mieli zapis, których cichcem (Iredyński) wykończono. Wtedy wisienka dumnie prezentowała sie na kupie gnoju, kupa, nie kupa, ale jakieś wywyższenie to było. Dzisiaj mamy całkiem spory sad wiśniowy, którego, notabene, nikt sie nie kwapi wycinać, tle ze ten sad w dżungli amazońskiej dzisiaj. Złudzeniem jest, że kiedyś inteligencja była dla ludu arbitrem elegancji. Mysli Pan, że jakby jednym ruchem palica na pilocie mógł lud przeskoczyć ze Starszych Panów na hołubce na lodzie, to by nie przeskoczył? A mógł jedynie pójść z rozpaczy wyżyć sie dramatycznie w knajpie, że w tej telewizji to juz nic dla ludzi nie dają. To sie wyzywał, arbitrów mając tam, gdzie nawet wziernik proktologa by juz nie pomógł ich odnaleźć.


Jak ukryć, Maxie,

skoro u nas wszyscy wiedzą o kogo chodzi.

Dla osłody scenka sprzed lat wielu, ktorej byłem świadkiem.

Rzecz dzieje się na poddaszu Teatru Starego, gdzie były pokoje gościnne dla aktorów spoza Krakowa. W jednej z tych mansard (nota bene był z niej niesamowity widok na dachy Starego Miasta, szczególnie w zimie) mieszkali (niestety już nieżyjący oboje, podobnie jak i trzeci bohater tej scenki) Krysia Chmielewska i Adam Romanowski.

Akurat byli w trakcie gorącej sprzeczki, gdy do drzwi rozległo się pukanie, a następnie ukazała się w nich głowa świeżo zagnieżdżonego w Starym Zdzisława Maklakiewicza zwanego Maklakiem.

Nieco speszony, by rozładować sytuację, zapytał podczas krótkiej chwili nagle zapadłej ciszy:

- Macie może sól?

- Nie!!! – odwarknęli wspólnie Krysia z Adamem.

Drzwi się zamknęły. Po kilku minutach – a sprzeczka trwała nadal – znowu rozległo się pukanie, a zaraz potem w drzwiach ukazał się w pełnej krasie Maklak z papierową torebką w ręce.

- Mówiliście, że nie macie soli, to ja wam przyniosłem – oświadczył i postawił torebkę na stole, a potem dołoźył jeszcze wyciągniętą zza pazuchy butelczynę czegoś mocniejszego.

Pozdrawiam Cię Maxie serdecznie


No jak na wstępną anegdote to może być:)

acz apetyt zwiększa na nastepne.

A i tak się czepnę, ale z tego pierwszego komentarza, Lorenzo, wynika jakby Anna Dymna nie zyła, bo ją w grupie nieżyjących umieściłeś. Aczkolwiek w nawiasie, więc może źle interpretuję.


Panie Czajniku,

chyba zacznę się powoli wycofywać z życia blogowego.
Na razie będę ćwiczył formułkę:

ja mam takie samo zdanie jak pan Czajnik

Pozdrawiam z wdzęcznością, bom umęczon niesieniem kagańca


Litości

Człowiek wraca wieczorem do dom, zmęczony, chciałby spać, jeść, pić czy inne potrzeby pierwsze załatwić — a tu wyrasta pół kopy komentarzy do przeczytania.
Dajcie pożyć. ;)

Ukłony wszystkim


Panie Odysie,

a co ja mogę?

Pozdrowienia


Subskrybuj zawartość