Otóż właśnie się mylisz.
Zresztą, muliliśmy się chyba wszyscy (tzn. daliśmy się zwieść złudzeniom).
Tekstowisko nie jest placem, należącym i zarządzanym przez lokalną społeczność. (Wbrew swoim sztandarowym hasłom).
Jest prędzej właśnie budynkiem użyteczności publicznej, przestrzenią quasi-publiczną, jak np. supermarket.
Wygląda do przestrzeni publicznej podobnie. Ma place, uliczki, witryny, nawet latarnie i ławki.
Pod pewnymi względami jest fajniejsze: jest czyściej, nie ma pijaków ani żebraków. Są liczne bajery: zadaszenie, ogrzewanie — a administracja obiektu obiecuje dalcze, migające i błyszczące rozwiązania. Szklane windy wprost do naszego lokalu itp.
Jest jednak zasadnicza różnica między przestrzenią publiczną, a naszym quasi-publicznym miejscem:
właściciel.
To miejsce ma konkretnego właściciela, nie należy do wspólnoty użytkowników, nie jest nasze.
Tu nie ma policji, scigającej na mocy prawa.
Tu jest ochrona, wykonująca polecenia właściciela.
Jeśli właścicielowi przyjdzie chęć, może wyprosić kogokolwiek z dowolnych przyczyn.
Może też zabronić dowolnych rzeczy w regulaminie.
A ty, klient, lub najemca sklepiku zgadzasz się widzimisię właściciela respektować — dobrowolnie.
W końcu — nie musisz tu być.
Możesz wynieść się na zewnątrz. Jeśli na zewnątrz coś jest, prócz innych prywatnych miejsc.
Dlatego w realu właśnie w centrach handlowych, tak podobnych do dawnych centrów miast, nie ma żebraków, ani teatrzyków ulicznych i kataryniarzy (chyba, że tacy podpiszą z zarządem centrum kontrakt); nie ma tam także nigdy demonstracji politycznych, a agitacja (najczęściej w celach charytatywnych lub komercyjnych) nigdy nie dotyczy sfery religii ani idei. Bo to, choć należy do wolności gwarantowanych konstytucyjnie, jest w prywatnych miejscach zabronione.
To trochę smutne, ale niestety prywtyzujemy sobie przestrzń publiczną. Z entuzjazmem przenosimy się do centrów handlowych, gdzie czystość i bezpieczeństwo zapewniają nasze pieniądze zbierane w prowizji od zakupów — porzucając coraz bardziej zaniedbane przestrzenie publiczne, utrzymywane gorzej i pewnie drożej z naszych podatków.
Godzimy się bezwiednie na ograniczenie wolności, w zamian za pakiet usłg dostarczany w abonamencie, wraz z regulaminem, którego nie czytamy.
Dotyczy to i Tekstowiska, które mogło, moim zdaniem, stać się portalem prawdziwie obywatelskim.
Zdaje się, że za późno na konfederację. Bar wzięty.
Joteszu
Dla mnie Tekstowisko to plac publiczny.
Otóż właśnie się mylisz.
Zresztą, muliliśmy się chyba wszyscy (tzn. daliśmy się zwieść złudzeniom).
Tekstowisko nie jest placem, należącym i zarządzanym przez lokalną społeczność. (Wbrew swoim sztandarowym hasłom).
Jest prędzej właśnie budynkiem użyteczności publicznej, przestrzenią quasi-publiczną, jak np. supermarket.
Wygląda do przestrzeni publicznej podobnie. Ma place, uliczki, witryny, nawet latarnie i ławki.
Pod pewnymi względami jest fajniejsze: jest czyściej, nie ma pijaków ani żebraków. Są liczne bajery: zadaszenie, ogrzewanie — a administracja obiektu obiecuje dalcze, migające i błyszczące rozwiązania. Szklane windy wprost do naszego lokalu itp.
Jest jednak zasadnicza różnica między przestrzenią publiczną, a naszym quasi-publicznym miejscem:
właściciel.
To miejsce ma konkretnego właściciela, nie należy do wspólnoty użytkowników, nie jest nasze.
Tu nie ma policji, scigającej na mocy prawa.
Tu jest ochrona, wykonująca polecenia właściciela.
Jeśli właścicielowi przyjdzie chęć, może wyprosić kogokolwiek z dowolnych przyczyn.
Może też zabronić dowolnych rzeczy w regulaminie.
A ty, klient, lub najemca sklepiku zgadzasz się widzimisię właściciela respektować — dobrowolnie.
W końcu — nie musisz tu być.
Możesz wynieść się na zewnątrz. Jeśli na zewnątrz coś jest, prócz innych prywatnych miejsc.
Dlatego w realu właśnie w centrach handlowych, tak podobnych do dawnych centrów miast, nie ma żebraków, ani teatrzyków ulicznych i kataryniarzy (chyba, że tacy podpiszą z zarządem centrum kontrakt); nie ma tam także nigdy demonstracji politycznych, a agitacja (najczęściej w celach charytatywnych lub komercyjnych) nigdy nie dotyczy sfery religii ani idei. Bo to, choć należy do wolności gwarantowanych konstytucyjnie, jest w prywatnych miejscach zabronione.
To trochę smutne, ale niestety prywtyzujemy sobie przestrzń publiczną. Z entuzjazmem przenosimy się do centrów handlowych, gdzie czystość i bezpieczeństwo zapewniają nasze pieniądze zbierane w prowizji od zakupów — porzucając coraz bardziej zaniedbane przestrzenie publiczne, utrzymywane gorzej i pewnie drożej z naszych podatków.
Godzimy się bezwiednie na ograniczenie wolności, w zamian za pakiet usłg dostarczany w abonamencie, wraz z regulaminem, którego nie czytamy.
Dotyczy to i Tekstowiska, które mogło, moim zdaniem, stać się portalem prawdziwie obywatelskim.
odys -- 18.03.2009 - 12:34Zdaje się, że za późno na konfederację. Bar wzięty.