Kulinarne przygody

Hmmm … Tak mnie naszło … Jakie najdziwniejsze rzeczy zdarzyło wam się spożywać? Takie kulinarne extreme … np. mrówki w czekoladzie, albo dżdżownice w cieście …

Ja ostatnio zostałem poczęstowany przez kumpele jej własnym mlekiem… nie, nie ciągnąłem prosto z cyca, podebrałem dzieciakowi z butelki :) tak do kawy. W sumie jakby się bliżej zastanowić to picie ludzkiego mleka jest mniej dziwaczne niż od krowy. Kawa była bardzo smaczna.

A tak z innej, nomen omen, beki to kiedyś na Białorusi jedliśmy kiszoną marchew … pyszota!

Podzielicie się swoimi przygodami?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Docencie Stopczyku

Ja najdziwniejsza rzecz jaką jadłam, to moze nie jakieś dziwne potrawy, ale ich mieszanie, bo jak chodziłam w ciązy, to zjadałam np. szprotki z chlebem posmarowanym masłem czekoladowym i popijałam to wszystko lemoniadą gazowaną


>Alga

z tego zestawu to lemoniada najmniej pasuje … ale

chociaż sam nie jadam to moi znajomi mówili że pyszny jest śledź w czekoladzie … to podobno ze Szwecji się wywodzi … czekolada gorzka :)

“...mama anarchija, papa stakan partwiejna!”


Białoruś!

Docencie Szanowny Stopczyku – przed kilkoma dekadami poczęstowano mnie w Pińsku, stolicy Polesia, dziś jęczącym pod uciskiem kołchozowego prezydenta, grzybami solonymi!

Były to dorodne łby borowików, układane w kamionkowym garze i przesypywane solą. Po pewnym czasie iluś tam dni, nadawały się do spożycia. Gdy je wystawiono na stół biesiadny wszystkim się oczy zaświeciły z oskomy! Ja, jako honorowy gość, dostałem dwa łby jak talerzyki. Po pierwszym kęsie mało się nie shabilitowałem, na szczęście urocza poleszuczka wyratowała mnie z opresji i w trakcie uczty chyłkiem je na swój talerz ściągnęła…

Te grzyby były pewnie ukiszone, tak jak się to robi z kapustą czy ogórkami, ale dla mnie – nieprzyzwyczajonego do odmiennego smaku – były okropne.

A słoninę , uwalaną w przyprawach ziołowych, z kolendrą potłuczoną na czele, jadałem ze smakiem do czarnego razowca. Albo suszone na słońcu małe, osolone szczupaczki…


W Portugalii

do lodow (normalnych, waniliowych i owocowych) podano kawałek ususzonego, lekko zjełczałego boczku.
Ale jakoś ten boczek nie został zjedzony.
Chyba nic dziwnego nie jadłem. O wstydzie!


Panie Joteszu,

co innego suszone (nie przepadam), a co innego kiszone – pycha pysznościowa!
Ale przypomniał mi Pan, że w tym samym Pińsku jadłem ikrę ryby jakieś słodkowodnej. Zapiekaną i pokrojoną w prostopadłościany.
Kawior to to nie był, ale jako zakąska uszło.

Pewnie dlatego, że samogon był niezły bardzo.


Panie Jajco Szanowne,

Polesie to smakowita kraina, rybami i rakami słynąca. Mojej Mamy rodzina pochodzi spod Pińska – konkretnie z miasteczka Łohiszyn. Wujek mój był namiętnym wędkarzem i jeździł nad Jasiołdę albo nad Kanał Ogińskiego.

Z kulinariów pamiętam jeszcze bliny z mąki gryczanej smażone przez Babcię na kuchence naftowej – tak, jeszcze do 1957 roku nie dotarło tam hasło: “komunizm = Lenin + elektryfikacja”. Jednym słowem mieli tylko Lenina bez komunizmu…
A bliny maczało się w gorącym tłuszczu ze słoniny, w którym pływały skwarki.


Panie Joteszu,

to my są krajanie, bo moja mamusia z pod Lemieszewicz jest pochodząca.
A bliny to cudo jest. Obojętnie: ze skwarkami, z powidłami czy też z kawiorem!


Ze wschodnich specjałów

To na Podlasiu jest doskonała kiszka ziemniaczana, no i marynowana ( ?) słonina.
Na moje oko i smak, to jest dobrze wysuszona/skruszała nasolona i lekko przyprawiona słonina, która sobie powisiała w zimnym miejscu.
Jest krucha. Podają ją ze cebulą skropioną octem.

A pamiętam jeszcze taka słoninę z UNRRY, z takich wiader jak teraz farba jest sprzedawana.

I suche mięsa i kiełbasy, jakie nadal robi się w naszej rodzinie. Tylko sól, saletra i przyprawy, i potem musi to wisieć ze 2-3 tygodnie, żeby się mięso skruszyło.
Można to jeść/trzymać miesiącami.

Mój wuj wędkarz podarował nam kiedyś słoik solonej ikry z łososia złapanego w Łynie.
Mniam, niech się kawiory schowają.
Igła


Nie wiem, czy to było ekstremalne, ale...

Odwiedziłem rodzinkę w świętokrzyskiej wsi.
Wuje wyjmuje z kredensu butelczynę “Absolwenta”. Zielonkawego z paprochami w środku. Zdziwiłem się, bo nie wiedziałem o tym nowym gatunku tej wódzi.
Szklanki były dwie.
Ta większa zapełniła się alkoholem.
Wypiłem.
Umarłem.
Powstałem.
Bo to jednak bimber był.
A do popicia przegorąca herbata.
Po chwili na stole stanął talerz, a na nim upieczony bardzo mały kurczak.
Mięsko było bardzo smaczne, tylko po tym bimbrze miałem duży problem w utrzymaniu tych drobniutkich kosteczek w pijaniutkich paluszkach.
Potem okazało się, że to gołąbek był.
Gołąbek w pokoju.
Jak się okazuje, pokój to bardzo niepewna sprawa.

It`s good to be a (un)hater!


Poleski bimber...

...bywa rozmaity! Brzmi to równie odkrywczo jak to, że sierp jest zakrzywiony…

Pijałem ci ja na Polesiu bimbry ekstremalne. Na jednym krańcu stał bimber, który w zamkniętej butelce był wyczuwalny dwa pokoje dalej, przez zamknięte drzwi. Musiałem kiedyś wypić stakanczyk takiej ohydy, by nie obrazić śmiertelnie gospodarzy. Uśmiechnęli się tylko kpiąco z mego kategorycznego żądania popitki. Tylko szklanica kompotu z suszu uratowało mnie przed wytryskiem gębowym…

Na drugim krańcu stał dumnie bimber, przy którym “Stoliczna” to były siki św. Weroniki. Zmrożony na dworze, w butli nieprzezroczystej od szronu, smakował jak jedwabny lodowaty ogień.
:)


Oj, ja ze swojakiem miałem sprawę

Końcowe lata podstawówki, pic mi się chciało-bez alkoholeowego, patrzę w lodówie- słoik litrowy a w środku cytryna- myslę sobie- mama sok jakiś robi, no to chlus!
Zgięło mnie, a ostro mi sie pic chciało także wlewałem jak do zlewu ten “sok”. czysty spiryt z cytryna do “rozmajenia” był szykowany:))
Prezes , Traktor, Redaktor


a nutrie

swego czasu robiono z nich kiełbę :)

co do grzybów kiszonych to ja lubię ;) w ogóle sztuka kiszenia na Białorusi jest przezacna

kiedyś z Kazachami piłem i oni jedli słoninę peklowaną a do tego chałwę słonecznikową, ja poprzestałem na chałwie

co do bimbru

w Odessie poznaliśmy jednego takiego Witię z Żytomierza i koleś poczęstował nas (sowicie jak to na wschodzie) swoim bimbrem … Absoluty, Finlandie to berbelucha przy tym … jak mi Witia nalał od serca stakana tak lekko ponad “stogram” to myślałem że nie wypiję bez womita, ale ten trunek był tak delikatny że poszło na raz :)

a ha mój dziadek robił bimerek i dodawał do niego liście wiśni … to było zielone jak absynt … pyszota

“...mama anarchija, papa stakan partwiejna!”


Najlepszy bimber,

to piłem w stacji przeciwpowodziowej przy moście w Wyszogrodzie (stacja była w Kamionie). Pędzony półfabrycznie w parniku do kartofli. A bimbrownik sławę miał taką, że na moich oczach milicjant miejscowy na sankach bańkę zacieru do przerobieniaprzywiózł.
A piłem pod chleb domowy ze smalcem domowym i kiszone ogórki. Jejku, jakie to dobre było!
To fajna jest historia, cokolwiek faktycznie ekstremalna, ale zasadniczo pierwszej Wigilii w stanie wojennym dotyczy. W grudniu opowiem.


kiedyś w akademiku piliśmy bimberek i ostała nam sie jeno

sucha kromka, więc starym zwyczajem piliśmy po kolei i wąchaliśmy z nabożeństwem tą suchą kromkę chleba … aż to wparował kumpel na którego czekał dorodny karniak, wypił co miał wypić i zeżarł nam nasz przegryzacz :D

“...mama anarchija, papa stakan partwiejna!”


yayco

ej, no jak to w grudniu?
Prezes , Traktor, Redaktor


Nie wiem, czy podpasuje pod temat

Miałem taki sposób na kaca kiedyś – łyżka tabasco po przebudzeniu. Czekasz parę sekund i po chwili jesteś mokry. Jak przestanie palić zaprawiasz gorącą herbą. Znowu się pocisz i pod prysznic. Kwadrans i po kacu.

pzdr


Teraz to by mnie zgaga zjadła

:)


>Fu

ja to mam już tak przepalony od ostrych rzeczy przełyk że Tabasco mogę dosłownie wychylić całe na raz :)

“...mama anarchija, papa stakan partwiejna!”


> DS

Cały na raz to ja mogę KUBUŚ wypić. :)


Ekstremalne przeżycia

to mieliśmy dziś przy “obiado-kolacji”. Ugotowałam zupę grzybową z podgrzybków, które kolega małżonek zbierał pierwszy raz w życiu w ubiegłym sezonie z Atlasem Grzybów w ręcach.
Piszę, znaczy się – żyję. Jeszcze. :)


Magia

to lepiej niech dalej rozwija swoją fascynacje końmi:)))
Prezes , Traktor, Redaktor


Maxie

Łatwo powiedzieć. Kolega małżonek jest “wielowątkowy”. :)
Ale świnia byłam straszna i jakieś 2 godzinki po jedzonku zaczęłam symulować, że to głowa i brzuch mnie boli. Zgadnij Maxie, komu śmieszno a komu straszno było? :)


Magio

brrr, postgrzybny humor mnie nie bawi:))

Prezes , Traktor, Redaktor


zajrzyj na smakoszka

mało tam grzybów choć i o nich za jakiś czas może coś nasmaruje:)
pozdrawiam i ide spać
Prezes , Traktor, Redaktor


>Fu

po całym KUBUŚ na raz to bym hafta puścił :P

“...mama anarchija, papa stakan partwiejna!”


Docencie,

wynalazłam kiedyś przepis na “gołąbki po afrykańsku”. Liście winogron nadziewało się ryżem i bananami i dusiło w białym winie. Wstrętne to było potwornie, ale bohatersko zjadłam;)


Ja was wszystkich zabijam...

...tym co jadłem w dziciństwie pomiędzy Chełmem a Lublinem.

Otóż moja ciotka, gdy zabiła kurę, to po obcięciu łba spuszczała juchę na wysmarowaną smalcem patelnię.

Taką ściętą, prawie czarną, smażonkę podobno w wieku lat czterech uwielbiałem.

Nigdy potem do tego dania nie wróciłem…

Po prostu


Miras,

a czerninę jadałeś? Znaczy rosół z dodatkiem krwi (tak to sobie wyobrażam, bo nigdy nie zapytałam o przepis)?


Co tam czernina

To przeciez tylko trochę posoczki rozcieńczonej w zupie.

Jednak smazona krew kurza to chyba znacznie bardziej hardcore

Po prostu


Pielmieni!

To żaden rarytas czy potworność smakowa. Wręcz przeciwnie – potrawa popularna wśród Rosjan a smakowo nam bardzo odpowiadająca, bo podobno przypominająca kołduny. Ja kołdunów nie znam, wiem tylko, że są trochę większe niż pielmieni.

Pielmieniami się zażerałem bywając za Bugiem. W Moskwie sprzed trzech dekad pamiętam lokaliki zwane “Pielmiennaja”, w których można było różniste zestawy pałaszować. Ja na pierwsze brałem pielmieni w rosole, a na drugie pielmieni ze śmietaną. Dziwiłem się, że nie ma na deser pielmieni posypanych cukrem…

Pielmieni to po prostu pierożki napełniane farszem z surowego mięsa mielonego różnych rodzajów. Gotuje się na wrzątku i to wszystko…

Czytałem, że dawno temu na Syberii do lepienia pielmieni zapraszało się wielu sąsiadów, bo robiło się je na zapas zimą, gdy już trzymał mróz. Zabijało się wołu, świnię i barana i z mięsa robiło farsz. Ciasto do tego z paru worków mąki. Gotowe pielmieni wynosiło się na tacach na dwór, by zamarzły na kość i takie sypało się do beczek, w których mogły trwać całą syberyjską zimę.

Na filmie “Syberiada” jest scena, gdy chłopak zakrada się do szopy, by z beczki podkraść bogatemu sąsiadowi właśnie garść pielmieni. Przed laty z łakomstwa sam ulepiłem stos tych pierożków według “Russkoj Kulinarii” i wyszły udatne. Pora powtórzyć eksperyment…


>jot

na wszystkich stacjach kolejowych na wschód od Buga babuszki sprzedają pielmieni :) ... moi znajomi sie nimi zapychali, tak jak suszonymi rybami, ja na wschodzie mam zawsze przesrane he he he a im dalej na wschód tym dosłownej :P

“...mama anarchija, papa stakan partwiejna!”


Subskrybuj zawartość