Dzieci i dzieci śmieci. Wpis polemiczny do akcji I'm lepszy

Przez kilka tygodni “Polityka” drukowała cykl artykułów o polskiej edukacji. W podsumowaniu Ewa Winnicka y wykazuje, że fiasko edukacji zorientowanej na wyrównywanie szans wciąż nie jest takie oczywiste, a komunistyczne wychowanie wciąż niektórym ciąży.

Oto czytam Klasa średnia chce inwestować w swoje potomstwo, oddzielając je od głupszych, biedniejszych, słowem – gorszych. Nie wyjdziemy na tym dobrze jako społeczeństwo.
Klasa średnia jest wredna, że troszczy się o swoje dzieci. Elitaryzm to zbrodnia wszak świetnie jest, że pod względem upowszechniania edukacji Polska bije europejskie rekordy. Poziom polskich podstawówek jest wyrównany bardziej niż w Niemczech, Włoszech czy Francji, prawie 85 proc. absolwentów gimnazjów uczy się dziś w szkołach prowadzących do matury. Niemal każdy może zostać magistrem, a tytuł ten już nie oznacza dostępu do grona szczególnie uprzywilejowanych obywateli. Paradoks polega na tym, że im więcej dzieciaków trafia do szkół średnich, tym gorzej sobie radzą.
A to ci frant. W pogoni za wyrównywaniem szans zdeprecjonowano znaczenie matury i tytułu magistra. Głaszcząc po główkach sztucznie pchano do przodu osoby słabsze, a potem zdziwienie, że jednak nie radzą sobie w szkołach maturalnych mimo, że poziom systematycznie obniża się, mimo, że jeden małosprytny populista chciał tak wyrównać szanse, ze ogłosił amnestie maturalną.

Od 2002 r. systematycznie spadają gimnazjalne wyniki w gminach wiejskich i wiejsko-miejskich. Oznacza to, że trafia tam najsłabsza młodzież, którą uczą najsłabsi nauczyciele. Na jakiej podstawie opluto nauczycieli wiejskich? Na podstawie średniej o której pisałem we wcześniejszym wpisie. Opluto też młodzież, której udaje się wybić z tych małych ośrodków. Owszem mają gorszą bazę, gorsze miejsce startu, ale niepoważnym jest płacz nad tym, że filharmonia jest w Rzeszowie, a u mnie w Krasnem tej filharmonii nie ma. W ramach wyrównania szans domagam się jej zbudowania.

Różnicują się też szkoły maturalne. Obok liceów gromadzących uczniów o najlepszych kompetencjach i cechach pochodzenia społecznego funkcjonują szkoły, w których większość to uczniowie o umiejętnościach zbliżonych do zasadniczych szkół zawodowych. I są to uczniowie z niższych warstw społecznych. Podobnie różnicują się szkoły wyższe. Segregacja jest więc w Polsce faktem
Dochodzimy do sedna. To źle że jest ta segregacja? To, źle, że jedni są lepsi a inni gorsi? Zawsze tak było, jest i będzie, ale widocznie gonitwa za komunistyczną utopia wciąż trwa.

Prof. Stephen Ball, brytyjski socjolog od lat badający segregację w edukacji, zwróciłby tu uwagę na kluczową rolę klasy średniej w budowaniu nierówności. Posiadany status jest dla tej grupy stanem dynamicznym, osiąga się go, ale podświadomie wciąż się o niego walczy. Edukacja jest najważniejszym polem, na którym rozgrywa się walka o utrzymanie różnic klasowych. Odpowiedzialni za przyszłość dzieci rodzice używają więc wszelkich dostępnych metod. Podstawową jest wybór szkoły.

Na czym polega to zło, że rodzice dbają o rozwój dziecka? Maja mieć kompleksy wobec tych, którzy nie potrafią lub nie mogą tego robić?

Jednak każdego roku, kiedy rodzice szykują się do wyboru szkoły kolejnego szczebla, w gazetach publikowane będą rankingi najlepszych placówek. Dla socjologów to dowód, jak rozwinięte jest wśród klasy średniej zapotrzebowanie na różnicę.
Nie mniejszą potrzebę na to różnicowanie mają osoby walczące z segregacją. Oto można dowieść różnych fascynujących prawd. Oto można się pochylić nad ukrytym Jankiem Muzykantem, który gdzie w ostępach Polski ma głupiego nauczyciela i nie ma szans wypłynąć na szersze wody gdyż średnia klasa spycha go do getta. Wredny świat z podziałem klasowym. Komuniści dalej walczą o społeczeństwo bezklasowe.

Rankingi bowiem sterują szkolną praktyką. Ocenia się w nich średnią uzyskiwaną przez uczniów na egzaminach końcowych oraz na olimpiadach przedmiotowych. Szkoły ambitne, które chcą się utrzymać w czołówce, dokonują niezbędnej dla osiągnięcia celu segregacji. Przyjmują dzieci, które z największym prawdopodobieństwem zapewnią miejsce w rankingu lub co najmniej w miejskiej giełdzie.
No właśnie i jakoś trudno wpaść że na wsiach nie ma selekcji, bo nie ma alternatywy. Wszyscy lądują w tej samej szkole, a bez badania poziomu materiału z którego nauczyciel na wsi ma zrobić średnia krajową można łatwo walnąć w wiejskiego nauczyciela. Jest kiepski tak jak wyniki które osiąga. To, że jedzie wozem drabiniastym gdy inni odjeżdżają 100 konnym samochodem to detal, który się pomija, żeby nie burzył tezy.

Według Krystyny Starczewskiej, pedagoga, założycielki znanego liceum społecznego – Bednarskiej (gdzie komponowanie klas z dzieci o rozmaitym bagażu społecznym jest zasadą), szkołami najlepszymi okazują się w naszym systemie oświaty te, które nie przyjmują dzieci ze wskazaniami poradni psychologicznych, uczniów chorych, niepełnosprawnych, dzieci uchodźców, z domu dziecka, tych wymagających wychowawczego wsparcia, a więc wszystkich, które mogą sprawiać problemy. Brawo!!! Szkoły wiejskie nie mają tego wyboru co nie zwalnia z odpowiedzialności nauczyciela, że powinien osiągać lepsze wyniki. Nie osiaga znaczy się jest głupi.

Jacek Strzemieczny, szef Centrum Edukacji Obywatelskiej, uważa, że jeśli tylko dyrektorowi szkoły przejdzie przez myśl idea segregacyjna, to istnieje kilka sposobów, żeby ją łatwo zrealizować. Nie trzeba podejmować oficjalnych działań, takich jak płatne zajęcia dodatkowe w elitarnych klasach, które z oburzeniem opisywała prasa, a których zakazali w końcu kuratorzy. Przed przyjęciem dziecka do szkoły podstawowej wystarczy spytać rodziców, czy miało ono do czynienia z obcym językiem, żeby wiedzieć, jakie jest ich zaangażowanie i poziom inwestowania w rozwój dziecka. Wystarczy zrobić zebranie, żeby wiedzieć, jak ubrany jest rodzic (jeśli w ogóle przyszedł). Do łatwiejszej (czyli lepszej) klasy łatwiej pozyskać dobrego nauczyciela. Gorsza klasa będzie miała gorszych nauczycieli, niższy poziom i mniejsze wymagania. Najgorszych przepchnie się kolanem.

Na jakiej podstawie uznano jednego nauczyciela gorszego od drugiego? Na podstawie średniej? Zaślepienie i wymazanie niewygodnych danych jest porażające.

Co się dzieje z uczniem, który padł ofiarą selekcji? Krystyna Starczewska widzi to dramatycznie: zawiść, upokorzenie, brak poczucia wartości to konsekwencje psychiczne u dzieci, które zostały uznane za gorsze, nie dostały się do renomowanej szkoły lub umieszczone zostały w zsypie. Poczucie wyższości i pogardy, a także lęk przed wyrażaną często brutalnie zawiścią rówieśników – to z kolei doświadczenia tych, których uznano za lepszych. Szkoła nastawiona wyłącznie na rywalizację nie może uczyć dzieci zaufania, tolerancji wobec inności ani współodpowiedzialności za tworzoną z nimi wspólnotę. Jeśli jest miejscem stałego porównywania z innymi, przeżywania upokorzeń, rozpaczliwej walki o własną pozycję, to nie przeciwdziała wrogości, lecz wręcz uczy agresji.

Głupich nie sieją. Takich zachowań nijak nie wyeliminujemy. Zwłaszcza, że w dorosłym życiu i tak jesteśmy na segregację skazani. Czy mamy tworzyć sztuczny parawan ochronny? W końcu trafią ci ludzie na rynek, a chroniąc ich sprawimy, że wyrośnie nam społeczeństwo niedostosowane. Frustracja dorosłego człowieka jest o wiele gorsza niż nastolatka. Z drugiej strony czy te negatywne zachowania nie wynikają z tego, ze wmawia się należność równania wszystkich do jednego poziomu? Czy walka o społeczeństwo bezklasowe nie przyczynia się do frustracji?

Dziecko wolne i szczęśliwe nauczy się więcej, na własnej skórze, metodą prób i błędów.
Zgadzam się tylko inaczej postrzegamy wolność dziecka. Uwiązane w gorsecie politycznej poprawności powątpiewam aby było wolne.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

@Sajonara

Popieram Pana dziś w 100% !

Metodą na uzdrowienie edukacji jest poszerzanie oferty edukacyjnej w miejscach jej niedoboru a nie obniżanie poziomu i walka z pozytywną selekcją, którą nagle nazywa się “segregacją”.

I jeszcze szczególnie zabawne jest powoływanie się autorów tego artykułu na doświadczenia brytyjskie, gdzie załamanie się systemu edukacyjnego na skutek lewackich eksperymentów jest niezaprzeczalnym faktem i jednym z głównych tematów tamtejszej dyskusji publicznej.


a ja nie popieram,

tylko nie wiem w ilu procentach i na dodatek nie moge teraz skomentowac tekstu – przepraszam.
Ale postaram sie wrócic i porzadnie napisac.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Panie Sajonaro!

Szkoda, że nie mogę dostrzec odnośnika do tego artykułu. Chyba bym poświęcił czas na totalne zrównanie go z glebą. To co Pan komentuje tak delikatnie, to stek niedorzeczności.

Szerszy komentarz wymaga chyba formy wpisu u mnie na blogu.

Pozdrawiam


Sajonaro - zgoda i zgoda

Większe poczucie nierówności miałam w podstawówce rejonowej, gdzie była grupka lepszych uczniów do których nauczyciele mieli inny stosunek niż do reszty i od których przez to mniej wymagano, niż w rankingowym liceum warszawskim, gdzie wtedy były wcześniejsze egzaminy, przez co rzeczywiście nieźle odsiewano (kiedy, zgodnie z ideą wyrównywania szans, wprowadzono jednoczesne egzaminy do wszystkich liceów, poziom się nieco obniżył, ponieważ wielu zdolnych uczniów rezygnowało z ryzyka i zdawało do mniej obłożonych szkół).

Jest segregacja, to jest fakt. Ale mam wrażenie, że warto się skupić na tym, jak podnosić poziom w szkołach z gorszymi wynikami, jak wyławiać tych Janków Muzykantów, a nie jak, kiedy już zostaną wyłowieni, obniżać poziom ich dalszej edukacji.

p.s. mam nieco mieszane uczucia czytając wypowiedzi założycielki liceum na Bednarskiej, gdzie prawdopodobnie rzeczywiście przyjmuje się dodatkowo kilkoro dzieci uchodźców czy o rozmaitym bagażu społecznym, ale większość zawsze brała się z naboru – za moich czasów było to jedno z liceów, gdzie, mimo płatności za naukę, wyjątkowo trudno było się dostać, i które było wyjątkowo ukierunkowane na klasę średnią.


Jerzy Maciejowski

A guglarka nawaliła?, że też wszystko trzeba na tacy. ech rozpieszczeni przez ten zgniły Zachód :))

http://www.polityka.pl/dzieci-idzieci-smieci/Lead33,1769,259792,18/


Anna Mieszczanek

czekam zaciekawiony. Mam nadzieję, ze komentarz nie był tylko obiecanką.


julll

Troska o Janka Muzykanta gdy jednocześnie obniża się poziom nauczania i wpędza szkoły w degrengoladę, bo kilku się ściga, a reszta pozoruje, jest dla mnie cyniczną zagrywką.
Modne jest odwoływanie sie do wzorców fińskich gdzie osiąga się świetne wyniki. Ponoć nie ma tam segregacji. Tylko zapomina sie o ogólnym poziomie społeczeństwa, o tym, że nauczanie odbywa się w niewielkich klasach, świetnie wyposażonych bo rząd przeznacza rocznie 7,500 dolarów na jednego ucznia. Ile to jest u nas? 3300. Nawet połowy z tego.

Od dawna wskazuję, ze jedną z głównych bolączek polskiej edukacji są przeludnione klasy. Nie ma mowy o rzetelnym nauczaniu w klasie 25 osobowej gdy jeszcze w niej wymieszamy Gabrysię z dysleksją, Wojtka egocentryka i Karola eurosierotę.
Indywidualne podejście i wyłapywanie Janka Muzykanta jest tylko papierowym chciejstwem i kolejna cyniczną zgrywą.


Sajonaro

Mam wrażenie, że duża klasa ze zdolniejszymi i mniej zdolnymi uczniami poza poznawaniem innych dzieci, co jest znaczącą zaletą, ma mało zalet – jednych rozleniwia, drugich nie uczy. Może przy mniejszych klasach łatwiej to opanować. Ale jestem laikiem, nie znam się.

Pytanie jak uczyć, czy oddzielać zdolniejszych/mających lepsze wyniki od reszty, czy dawać wszystkim równe szanse (których i tak de facto mieć nie będą) jest właściwie pytaniem filozoficznym/ideologicznym. Może rzeczywiście jakimś rozwiązaniem (ucieczką przed odpowiedzią) jest zmniejszanie klas (+ większe nakłady na edukację). Na pewno celowe obniżanie poziomu, żeby ułatwić tym o trudniejszym starcie, nie jest rozwiązaniem.

Jak tak myślę, to większość moich znajomych, która najtwardziej dąży do celu i stosunkowo najwięcej osiąga, to ci, a właściwie głównie te dziewczyny, które pochodzą z niewielkich miasteczek i które musiały się same mocno uprzeć i napracować, żeby dostać się na dobre studia, żeby je skończyć. Tyle, że nawet często tego nie widząc (może jeszcze), płacą za to wysoką cenę. Ale oczywiście to wątpliwa zaleta tego systemu edukacji, no i w ogóle nie na temat, ale tak mi się skojarzyło.

pozdrawiam


julll

i teraz tym dziewczynom wmawia się, że powinny rozdać owoce swojej cięzkiej pray aby wszyscy mieli równe szanse. Po co więc pracować?
Takie pytanie zadaja sobie młodzi ludzie, którzy widzą jak się “wyrównuje szanse” i ciągnie za uszy nawet wbrew logice tych słabiutkich. Jak się uwąża by ich nie skrzywdzić i nie dać słabszej oceny.

Z drugiej strony nie jestem za tworzeniem getta. Skoro mamy szkoły powszechne to nie róbmy podziałów ze względu na status majątkowy. Klasy gdzie obok grabarza jest notariusz może wyjść obu na zdrowie gdy obaj będą mieć przed sobą konkretny cel. Gdy będą w małolicznej klasie to nauczyciel wychwyci ich talenty i pomoże je rozwinąć. Dalej będą mogli uczniowie zdecydować w jakim kierunku zamierzają się rozwijać.
Gdy będą w licznej grupie to przepadną w masie średniej statystycznej, a ten sam program dla wszystkich zabije indywidualności by dopasować jednostkę do matrycy społeczeństwa bezklasowego.


Panie Sajonaro!

Za odnośnik dziękuję, zaraz zabiorę się za to.

Natomiast zdumiewające jest, że nikogo nie oburza istnienie szkół specjalnych, czy szkół życia, natomiast propozycja stworzenia tego typu placówek, czy nawet klas dla przeciwległego krańca kontinuum ilorazu inteligencji wywołuje krzyki o jakimś getcie.

Pozdrawiam


Panie Sajonaro!

Po przeczytaniu tego tekstu stwierdziłem, że nie ma z czym polemizować. Tekst jest pisany z tezą, a to, że nie ma związku z rzeczywistością, to nie ma znaczenia. Jakieś opinie prosto z kapelusza, jakieś rozważania oparte na fałszywych założeniach, paranoja.

No i klasa średnia jako wróg nr 1. Ręce i nogi opadają…

Pozdrawiam


Jerzy Maciejowski

Specjalnie dla pana kolejny link. Co pan na to?
http://interia360.pl/artykul/dlaczego-uczniowie-bija-nauczycieli,10747


re: Dzieci i dzieci śmieci. Wpis polemiczny do akcji I'm lepszy

Dziękuję za linka. Przeczytałem i się ucieszyłem. W gruncie rzeczy autorka tekstu albo jest głupia, albo poideologizowana aż do uatraty zmysłów.

Rozbroiło mnie to “Nie wyjdziemy na tym dobrze jako społeczeństwo.”.


Panie Sajonaro!

Chciał Pan, to Pan ma!

Antony Ivanowitz

Dlaczego uczniowie biją nauczycieli?

Anthony Ivanowitz (zredagowany przez: Annę Mielczarkównę)

Słowa kluczowe: agresja młodzieży, reformy szkolnictwa, szkoły publiczne

2008-06-16 16:41:22

Ujawniane przez media, liczne przypadki fizycznej agresji uczniów wobec nauczycieli, bulwersują społeczeństwo.

Czy bulwersują tylko przypadki nagłośnione?

Gdzie leży przyczyna zdziczenia obyczajów w polskiej szkole?

Jeśli rzeczywiście bulwersują tylko ujawnione, to trzeba przyjąć założenie, że obecnie taki sam procent przypadków jest ujawniany jak był ujawniany za, na przykład, komuny. Takie założenie jest nieprawdziwe, zatem pierwsze zdanie podważa sens pytania zadanego w drugim zdaniu.

Człowiek (jak i wiele innych istot) jest zwierzęciem stadnym. Wszystkie zwierzęta żyjące w stadzie wytworzyły ten sam mechanizm organizacji życia społecznego.

Dwa zdania i dwa błędy. Człowiek jest istotą społeczną. To jest w pewnym aspekcie podobne do stadności, ale tylko w pewnym zakresie. Natomiast sposób zorganizowania stada pawianów, jest zupełnie różny od organizacji watahy wilków czy stada turów/krów.

Na czele każdego stada stoi przywódca.

Jeśli założymy, że autorowi nie chodziło o płeć osobnika dominującego w stadzie, to zdanie to jest prawdziwe.

Najczęściej jest nim najsilniejszy i najsprytniejszy samiec, choć nie zawsze.

Jest nim dominujący samiec lub samica. Płeć przywódcy zależy od gatunku, a nawet podgatunku, jak w przypadku szympansów bonobo.

Wśród słoni, przywódczynią stada jest zawsze najstarsza słonica, gdyż doświadczenie i mądrość życiowa pozwala jej pewnie i szybko odnaleźć najkrótszą drogę do wodopoju. Ta umiejętność jest dla słoni, pozbawionych naturalnych wrogów, najważniejsza.

Znów błąd na błędzie. Dominująca samica u słoni jest najczęściej najstarszą. Konia z rzędem temu, kto udowodni, że tak jest zawsze. Natomiast opowiadanie o poszukiwaniu wodopojów, czy braku naturalnych wrogów, to już popis niekompetencji. Nie wszystkie słonie żyją w warunkach deficytu wody. Co decyduje o zostaniu przywódczynią stada w takim wypadku gdy wody jest pod dostatkiem, na przykład w lasach deszczowych? Przecież to bełkot! Dojrzały słoń, będący w pełni sił nie ma naturalnych wrogów, poza człowiekiem. Niemniej lwom, lampartom czy tygrysom zdarza zabić się młode słonia, czy dobić zdychającego.

Hierarchia „ważności” poszczególnych osobników w stadzie jest ustalana na drodze bezustannych walk i potyczek, toczonych pomiędzy członkami stada już od pierwszych dni życia poszczególnych osobników.

Szczególnie dotyczy to krów, słonic, orek, czy surykatek. We wszystkich tych przypadkach dominują w stadach samice, a walki toczą samce, poza stadami.

Przywódca stada wymusza posłuszeństwo podległych sobie członków stada używając kłów i pazurów lub tylko demonstrując gotowość ich użycia. Jeśli z jakiś powodów (na przykład nagłej śmierci przywódcy stada) przedstawiona organizacja życia społecznego stada ulega zakłóceniu, stado idzie w rozsypkę i jeśli szybko nie nastąpi „reorganizacja” i ustalenie nowego przywódcy, to poszczególne osobniki giną w paszczach drapieżników.

Gdyby ten wywód miał odrobinę sensu, to wszystkie zwierzęta stadne wyginęłyby już dawno. W przyrodzie nie występuje śmierć ze starości, więc śmierć przywódcy jest z reguły nagła. Tyle, że struktura grupy jest bardzo jasno określona i dokładnie wiadomo, kto jest następny w kolejce do władzy. Zatem zagrożenie nie jest usuwane przez reorganizację, tylko przez kontynuację. Reorganizacja następuje, gdy któryś osobnik uzna, że zajmuje zbyt niską pozycję i rzuci wyzwanie innemu osobnikowi, a potem wygra walkę. Mechanizm ten występuje na pewno w stadach zdominowanych przez samce, w stadach samic chyba odbywa się to inaczej.

Każda organizacja społeczna tworzona przez ludzi na przestrzeni całej historii istnienia ludzkości zawsze opierała się na uniwersalnych prawach rządzących życiem istot stadnych.

Na czym polega uniwersalizm zasad? Stosują się do wszystkich organizmów, czy do wszystkich społeczności?

W każdej grupie społecznej (od rodziny poczynając, a na Państwie kończąc), istnieje formalny bądź nieformalny przywódca stada. W rodzinie jest to najczęściej ojciec (czasami matka) . W wojsku istnieje wieloszczeblowa struktura podległości, od szeregowca – do generał . W Kościele: od wikarego – do papieża. W fabryce: od pracownika – do właściciela. W Państwie: od obywatela – do króla (prezydenta, premiera, cesarza, itp.).

A jak się do tego modelu mają ciała kolegialne: biura polityczne, synody, zbiorowy przywódca Jugosławii po śmierci Józefa Tity?

Przywódca każdej ludzkiej struktury społecznej musi mieć narzędzia, z pomocą których wymusi posłuszeństwo członków grupy.

Istnieje taki pogląd, że ludzie są tak indywidualistyczni, że zawsze działają przeciwko dobru wspólnemu. Tyle, że jest to pogląd fałszywy, oparty na złożeniu, że przywódca działający wbrew ludziom ma rację, a jak ludzie nie chcą go słuchać, to trzeba ich zmusić. Czysty komunizm. (Coś jak działania Brukseli w stosunku do mieszkańców starego kontynentu.)

Wśród zwierząt wystarczą z reguły ostre kły i pazury, ludzie wymyślili bardziej złożone systemy kar i nagród wymuszających posłuszeństwo.

Gdyby kary i nagrody wymuszały posłuszeństwo, to już dawno nie trzeba by ich stosować. Kary i nagrody mają uczyć, ale już nawet bichewioryści dostrzegli, że nie można za ich pomocą niczego nauczyć, a tylko pewne zjawiska uwarunkować.

Ksiądz straszy wiernych ogniem piekielnym i obiecuje wieczne szczęście w niebie , jeśli tylko jego „owieczki”, podporządkują się jemu i naukom Kościoła, (z reguły wystarczy, jeśli regularnie będą wrzucać na tacę). Kapral w wojsku gnoi rekrutów psychicznie i fizycznie, a w nagrodę wypuszcza ich z koszar na przepustkę. Państwo każe własnych obywateli, wtrącając ich do więzień, jeśli tylko nie przestrzegają ustalonych reguł.

A ludzie jak grzeszyli, tak grzeszą, jak robili na złość kapralom, tak robią, jak łamali przepisy, tak łamią. Nic z tych przykładów nie wynika.

„Przyrodnicze” reguły rządziły światem, nazwijmy to, edukacji, przez tysiące lat jej istnienia. Nauczyciel był jednocześnie przywódcą stada, ze wszystkimi tego konsekwencjami: mógł wymuszać posłuszeństwo uczniów poprzez bogaty system kar i nagród, przy pełnej aprobacie społeczeństwa i rodziców. Zmieniło się to stosunkowo niedawno, dwadzieścia (trzydzieści) lat temu, za sprawą „światłych reformatorów” (komunizujących socjologów), rekrutujących się z reguły z amerykańskich środowisk akademickich. To oni otumanili polityków, (ci zaś dużą część społeczeństw), którzy przy społecznej aprobacie „zreformowali” szkolnictwo, pozbawiając nauczycieli przywileju bycia przywódcą stada, który wymusza posłuszeństwo, w sposób który uzna za stosowny.

Zwalanie wszystkiego na komunizujących psychologów, gdy samemu prezentuje się komunistyczny sposób widzenia świata, to majstersztyk. Poza tym, co mają komunizujący socjologowie Amerykańscy do naszych polityków? Przecież nasi politycy nikogo nie słuchają, a języków obcych „nie posiadają” jak śpiewał Wojciech Młynarski. Skąd oni wiedzą co głoszą komunizujący socjologowie amerykańscy!?

Nauczyciel pozbawiony możliwości stosowania kar (w tym cielesnych) w celu wymuszenia posłuszeństwa uczniów, jest równie żałosny jak ślepy, czy kulawy samiec przewodzący stadu lwów. W obu przypadkach kończy się to w podobny sposób: w stadzie wybuchają walki, które prowadzą do wyłonienia „nowego” przywódcy (w szkole nieformalnego), który „starego” zneutralizuje (przepędzi go lub pozbawi życia), albo (jeśli nie jest to możliwe, jak w przypadku nauczyciela angielskiego w szkole w Toruniu), uczyni z niego pośmiewisko.

Cztery lata pracowałem w szkole, nie będąc nauczycielem, więc nie mogąc karać uczniów złymi stopniami. Mimo to, nie było takiego przypadku, z którym nie poradziłbym sobie. Owszem, czasem trzeba było wykazać się cierpliwością, ale zawsze znalazła się okazja, żeby pokazać kto jest kim. To jest kwestia osobowości i umiejętności budowania autorytetu. Jeżeli jedynym powodem posłuszeństwa dziecka wobec nauczyciela ma być to, że może użyć siły, to lepiej niech ten nauczyciel zmieni profesję.

Przywódca każdego ludzkiego stada, jeśli grupa którą kieruje ma działać sprawnie, musi posiadać odpowiednie cechy osobowościowe. Tylko wówczas grupa uzna go za autentycznego lidera i podporządkuje się mu bez szemrania.

Grupa nie może niczego uznać. Chyba że przeprowadzi głosowanie w tej sprawie, ale takie postępowanie jest bezsensowne. Uznać za przywódcę musi każdy członek grupy z osobna.

Przypomnijmy sobie naszych nauczycieli, którzy takie cechy posiadali. W moich wspomnieniach zachowali się nauczyciele, autentyczni przywódcy, czasami drobnej, niepozornej postury, którzy z bandą rozwydrzonej młodzieży robili co chcieli, nie podnosząc nawet głosu! Byli prawdziwymi przywódcami stada! Byli, gdyż polityka kolejnych polskich rządów wobec nauczycieli, polegająca na wypłacaniu im coraz to niższych wynagrodzeń (aż do obecnych głodowych), wypłoszyła ich ze szkół... czas również zrobił swoje!

Dzisiaj też zdarzają się utalentowani pedagodzy, co nie znaczy, że sytuacja w oświacie jest dobra…

Połączenie polskiej polityki płacowej wobec nauczycieli z reformami „światłych” socjologów, doprowadziło szkolnictwo do obecnego, opłakanego stanu. Marnym dla nas pocieszeniem jest fakt, że dzieje się tak w szkołach publicznych w całej Europie i USA, czyli wszędzie tam gdzie, szkolnictwo „zreformowano”, niszcząc mechanizmy społeczne, regulujące życie stadne. Efekt: zdziczenie uczniów, przemoc i agresja skierowana wobec siebie i nauczycieli, przestępczość, narkomania, katastrofalne wyniki nauczania!

Niestety autor nie przedstawił najmniejszego dowodu na poparcie przedstawionych tu „wniosków”. Teoria stada nie jest do niczego potrzebna przy analizie patologii społecznych, a odpowiadają za nie domy uczniów, a nie szkoła. W szkole następuje tylko ujawnienie wadliwych wzorców wyniesionych z domu. To nie ma żadnego związku z polityką oświatową nawet najgorszego rządu.

W wielu państwach, których rządy dały się ogłupić uniwersyteckim „reformatorom”, wprowadzając zalecone przez nich reformy szkolnictwa publicznego następuje powolne otrzeźwienie opinii publicznej, czego jednym z objawów jest renesans szkolnictwa prywatnego. Nauczanie i wychowanie odbywa się tam według „staromodnych”, tradycyjnych wzorców. Ci, których na to stać, wysyłają swoje dzieci do szkół prywatnych, przerażeni tym, co się wyprawia w szkołach publicznych!

Reformy szkolnictwa publicznego nie są w najbliższym czasie możliwe: wpływy „światłych” reformatorów są nadal silne, zaś polityczna poprawność (czyli strach, by nie narazić się uniwersyteckim debilom i „światłej” prasie) paraliżuje polityków. Przyszłość europejskiego i amerykańskiego szkolnictwa to publiczne, „zreformowane” szkoły publiczne, ze zdziczałą młodzieżą, kształcące półanalfabetów oraz funkcjonujące na ich obrzeżach szkoły prywatne, nauczające i wychowujące w oparciu o sprawdzone, przyrodnicze wzorce.

Prywatną szkołą jest szkoła Summerhill (może Summer Hill), w której nie tylko nie stosuje się kar cielesnych, ale traktuje się ucznia jak równego dyrektorowi. Co jest dowodem na bezsensowność powyższego wywodu.

Pozdrawiam


Panie Sajonaro,

Ja w sprawie tego parasola ochronnego.

Pan pisze tak:
“Zwłaszcza, że w dorosłym życiu i tak jesteśmy na segregację skazani. Czy mamy tworzyć sztuczny parawan ochronny? W końcu trafią ci ludzie na rynek, a chroniąc ich sprawimy, że wyrośnie nam społeczeństwo niedostosowane. Frustracja dorosłego człowieka jest o wiele gorsza niż nastolatka. Z drugiej strony czy te negatywne zachowania nie wynikają z tego, ze wmawia się należność równania wszystkich do jednego poziomu? Czy walka o społeczeństwo bezklasowe nie przyczynia się do frustracji? “

To prawda, w dorosłym życiu jestesmy na segregację skazani. Ale jako dorosli mamy siłę i narzędzia (albo możemy je zdobyć), żeby albo walczyć z nią albo wspinać się po drabinie, jesli uznamy, że chcemy. Mamy wybór i mozemy go dokonywać na własną odpowiedzialność. W tym sensie frustracja dorosłego jest jednak mniejsza niz frustracja nastolatka. Dorosły może wybierac – bardziej niż nastolatek.

Skoro żyjemy w świecie, o którym – jako dorosli – mówimy dziś często, że kieruje się nieludzkimi wartosciami i premiuje przede wszystkim umiejetnosc osiagania zysku, mamy dwa wyjscia. Mozemy zaakceptowac te nieludzkie wartosci i przystosowac się. Mozemy takze starac sie wskazywac, ze te wartosci ludziom nie słuza i robic tyle ile mozemy, zeby zmieniac swiat w imie wartosci ludziom słuzacych.

Jesli nasze dzieci wyniosa ze szkoły wyłącznie pamięć przystosowawczej rywalizacji, a nie beda miały znikad pamieci współpracy pod kierunkiem dojrzałych i wyczulonych na wartosci (a, nazwijmy je z grubej rury “humanistyczne”) nauczycieli, nie beda nawet wiedziały, ze swiat moze wygladac inaczej niz ten, który pokazuja im goniace za zyskiem stabloidyzowane media.

Jeśli chcemy, żeby przetrwała choć pamięć o możliwej normalności, musimy budowac naszym dzieciom parasol ochronny. Żeby pod tym parasolem doswiadczyły choc trochę innego, normalnego świata. Jak doświadczą, beda umiały później wybierac to, co im słuzy i odrzucac to, co tworzy nieludzki świat.

Jak nie doświadczą – przystosują się do tego co jest. I uznają, że nic innego nie jest mozliwe.

Czy Pan by chciał, żeby Pana wnuki takie miały życie?

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno!

Jak Panią lubię tak się z Panią nie zgadzam. Dobrymi chęciami, to piekło jest wybrukowane. Dlatego podzielając Pani chęć stworzenia dzieciom szczęśliwego dzieciństwa, nie podzielam wiary w proponowane środki.

Po pierwsze segregacja nie musi oznaczać wartościowania. To, że dziecko o ilorazie inteligencji 110 lepiej radzi sobie od tego z ilorazem 90, nie oznacza, że dotyczy to również dziecka z ilorazem powyżej 130, choć ludziom się wydaje, że to można ekstrapolować.

W szkołach powszechnych, w których nie ma oficjalnej segregacji, jest licytacja na samochody dowożące dzieci do szkoły, miejsca spędzania wakacji, marki ubrań i różne inne wskaźniki zamożności, jakich żadna szkoła nie wyeliminuje. Nawet w komunizmie były dzieci równe i równiejsze.

Stworzenie klas dla dzieci wybitnie uzdolnionych, gdzie jedyną przepustką byłby potencjał intelektualny, jest konieczne, jeśli chcemy korzystać z tego, co mogą nam dać ludzie wybitnie uzdolnieni. I dla społeczeństwa, w tym dla Pani dzieci i wnuków, jest lepiej żebyśmy inwestowali w geniuszy niż idiotów. A szkoły specjalne są! Przy całym współczuciu dla rodziców obdarzonych takimi dziećmi, inwestowanie w nie społecznych pieniędzy jest zwykłym marnotrawstwem.

Pozdrawiam


@Jezrzy i Anna

Takie moje małe dwie uwagi.

Po pierwsze, szkoła nie może być szkołą przetrwania dla nauczycieli. To, że ktoś sobie jakoś radzi w warunkach braku systemu kar nie oznacza, że poradzi sobie zawsze. To, że ktoś sobie w tych warunkach nie radzi nie oznacza, że jest złym nauczycielem. Po prostu – nauczyciel np. matematyki musi mieć prawo “wywalenia” z lekcji fiuta, który mu uporczywie przeszkadza, bo to nie jego brocha, aby tego fiuta resocjalizować – on ma uczyć matematyki. I jeśli fiut nie zda przez to do następnej klasy, to ma to być problem fiuta a nie nauczyciela.

Po drugie – selekcja nie oznacza automatycznie rywalizacji. Rywalizacja byłaby, gdyby ogłoszono ograniczoną ilość miejsc. Jednak jeśli kryterium polega wyłącznie na osiągnięciu określonych wyników (np. wysokiej średniej ocen), to o żadnej rywalizacji nie może jeszcze tu być mowy. Pani Aniu – proszę nie ściemniać !!!


Panie Zbigniewie, Panie Jerzy

po mojemu – nie sciemniam. Tak jak napisałam – tak uważam. Przez wiekszosc zycia mieli do mnie rózni ludzie pretensje, ze straszna ze mnie naiwna i nie do wytrzymania idealistka. No, jakos jednak przetrwałam.

Ale dzis nie mam juz siły na dyskusje, więc sorry.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Jerzy Maciejowski

Jestem pod wrażeniem wiedzy przyrodniczej oraz zapału do rozbierania tekstu na części pierwsze. Nie oczekiwałem takiej tytanicznej pracy.
Pomijając cały kulawy ciąg dowodowy to zgadzam się, że wnioski są odchyleniem w drugą stronę. Zamiast marchewki chęć włożenia szpicruty w ręce nauczycieli.

Tymczasem bzdurą jest wracanie do czasów prania linijka po łapkach. Chodzi o to, żeby uczeń ponosił dotkliwe konsekwencje, żeby miał poczucie nieuchronności kary (np prace społeczne), żeby wina była równoważona karą.
Wrzucę tez kamyczek do własnego podwórka. Nauczyciele też nie są bez winy. Mają słabe przygotowanie pod względem psychopedagogicznym, brakuje konsekwencji oraz też obawa przed korzystaniem ze swoich praw. Obawę mogę zrozumieć, bo obrońcy praw ucznia, dziecka obywatela skutecznie zmiękczyli kręgosłupy.


Anna Mieszczanek

Skoro żyjemy w świecie, o którym – jako dorośli – mówimy dziś często, że kieruje się nieludzkimi wartościami i premiuje przede wszystkim umiejętność osiągania zysku

Ja tak nie mówię i tu pewnie tkwi główna różnica między nami. Owszem jako dorośli mamy większe możliwości wyboru, ale może pozwólmy młodzieży też decydować o sobie. Może zamiast dążyć do bajkowej sielanki pozwolić młodym ludziom samemu decydować jak będzie wyglądać ich bajkowa sielanka.

Nie chodzi mi tu o frywolność, ale np możliwość większego profilowania na poziomie gimnazjum. Podstawówka dbałaby o wykształcenie ogólne, a następnie niech młodzież przy wsparciu rodziców dobiera sobie zestaw przedmiotów, które będzie się uczyła.
Z jednej strony łagodziłoby to odreagowywanie poczucia przymusu, a z drugiej przenosiłoby odpowiedzialność na rodzinę i zmniejszyłoby to pretensje do nauczycieli, że “nic nie nauczyli”


Panie Sajonaro

Przerysuję troche, na uzytek tej rozmowy.

“Może zamiast dążyć do bajkowej sielanki pozwolić młodym ludziom samemu decydować jak będzie wyglądać ich bajkowa sielanka.”

Jesli nie pokazemy naszym dzieciom, ze moze istniec bajkowa sielanka, one w ogole nie będa wiedziały, ze moga do nie dazyc.

I o to głównie chodziło mi w poprzednim komenatrzu.

W dyskusję o profilowaniu nie wchodze, bo to jest narzedzie, ktore ma słuzyc konkretnemu celowi. Jak bedziemy wiedzieli jaki jest cel szkolnej edukacji, to dobierzemy narzadzia.

Na razie – chyba nie ma co do celu jasności.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno i Panie Sajonaro!

Co do celu edukacji jest jasność. Szkoła powinna uczyć, natomiast jak długo będzie obowiązkowa, tak długo będzie niszczyć osobowość dziecka w celu przystosowania tegoż do społeczeństwa.

Wolność decydowania o sobie mamy w tak małym zakresie, że nie widzę szans aby można było uczyć wolności dzieci. Przecież dziecko wierzące w swobodę wyboru drogi życiowej wyrasta na kalekę nieprzystosowaną do rzeczywistości XXI wieku. Ja jestem ofiarą wiary w to, że mogę żyć bez PeeSeLa, czy innego nipa.

Władza nie wypłaciła mi zasądzonych przez sąd pieniędzy bo w moim dowodzie numer ewidencyjny nie był czytelny! To jest wolność i prawo prl-u bis. Do takiej rzeczywistości przygotowuje szkoła…

Odnośnie kar, to prace społeczne nie powinny być karą, bo wtedy stają się swoją karykaturą. Natomiast wiedza powinna być dobrem rzadkim, o które trzeba zabiegać. Dyscyplina poprawi się w takim wypadku sama, bez żadnego nacisku na ucznia. Po prostu będziemy mielivdo czynienia z cudem. :)

Pozdrawiam


Jerzy Maciejowski

Termin prace społeczne potraktowałem jako slogan na wszelkie prace użytkowe na terenie szkoły np. malowanie toalet, sprzątanie pracowni, odgumowywanie krzesełek itepe.

Prace społeczne w tym dawnym rozumieniu zostały wyparte przez akcje: akcja sprzątania świata, akcja sadzenia drzewek


Subskrybuj zawartość