Zabobony przedpołudniowe (z cyklu: Gawędy o niczym)

Sprawca i nosiciel pana Y, nazywany przez niego dla uproszczenie N (co ostatnio, za sprawą Pana Klejny było przyczyną głębokiej, choć na szczęście krótkiej, dystrakcji i lęku), tak często i uparcie powtarza, że zajmuje się związkami przyczynowo skutkowymi, analizując je naukowo, że Pan Y ma czasem tego dość.

Nie chodzi tu nawet o łączenie naukowego (choć empirycznego) światopoglądu z wiarą. To akurat Pan Y chyba rozumie. Tak przynajmniej sądzi od czasu, kiedy to podsłuchał rozmowę N z jednym księdzem, mocno uczonym, a w każdym razie uczeńszym niż N. Zgodnie obaj jechali, w te i nazad, po miazmatach oświecenia, aż N nagle stwierdził, że w zasadzie, to on to zło całe, oświeceniowe, odnosi raczej do oświecenia francuskiego i jego wpływów w krajach na wschód od Francji położonych. Natomiast do oświecenia angielskiego (choć chyba powiedział – „szkockiego”), to w zasadzie ma szacunek. Ksiądz uczony spoglądnął na niego ciepło i powiedział: - Bo na Wyspach to byli, proszę Pana, empiryści…

Tak, czy inaczej, nie o wiarę tu idzie, tylko o to pańskie noszenie się, zwłaszcza wobec tych, co – jego zdaniem – schematami myślą, epatowanie twardymi danymi, wiedzą książkową i metodologią. Zwłaszcza wczoraj już N, pana Y rozdrażnił, bo publicznie obśmiewał rozmaite zabobony młodzieżowe. Pan Y, który – może ze względu na TXT – bliżej jest młodzieży i czasem nawet z młodzieżą rozmawia, postanowił przyglądnąć się sobotnim obyczajom N.
Ot tak, jak Bronisław Malinowski przyglądał się dzikim w Melanezji. Jak uczynił, tak zrobił.

Natychmiast po przebudzeniu, ledwo oczy odpluszczywszy, N wykazał skłonność do guseł. Po domu kręciło się dziecko N w eleganckim przebraniu. Eleganckie przebranie polegało na tym, że jeansy ulubionej przez N i jego dziecko firmy W prawie nie były podarte, a bluzka, co prawda wyglądała , jakby ją kto psu z gardła wyjął, ale była biała niewątpliwie.

Z grubsza przypomniawszy sobie powody tej elegancji, N życzył dziecku połamania pióra, a dziecko odparło tradycyjnie zabobonnym – Niedziękuję. Tak rozpoczął się dzień racjonalnego katolika z Grochowa. Ale to był tylko początek.

Po niechętnym poddaniu się porannej higienie, N, pozostawiony samemu sobie, przystąpił do przygotowania śniadania. Pan Y, któremu obserwacja nie wystarczała (metodologia trochę go nudzi), zapytał N, dlaczego smaruje pieczywo margaryną, skoro jej nie lubi. - Dla zdrowia – odpowiedział N i przytoczył ciekawe dane o wydłużaniu się statystycznego wieku mężczyzn polskich, co jakoby związane jest z margaryną. Skąd on wziął te dane, skoro, na co dzień, problematyką żywnościową, ani też zdrowotną się nie zajmuje? Pan Y podejrzewa, że z reklam telewizyjnych, ale pewności nie ma, bo mu N w komputerze kartę telewizyjną odłączył, mówiąc, że go telewizja drażni.

Trzeba też dodać, że Pan Y trochę słyszał, a nawet czytał o statystyce i wie, że rzadko się ona odnosi do konkretnych ludzi. Ale widać N postanowił wspomagać statystykę, chociaż jego nikt o nic nie zapyta, bo z racji tych, tam związków przyczynowych, podlega wykluczeniu z badania. Ale racjonalny i przyczynowy N margarynę je, choć jej nie lubi. Magia to musi być jakaś…
Zresztą, za tydzień N dojdzie do wniosku, że gorzej widzi i masło powróci na stół.

Do śniadania, jak zwykle w sobotę, N zapuścił sobie radio publiczne. W radiu publicznym kilku dziennikarzy się przekrzykiwało.

Jeden wywodził, że PiS słusznie nie zajmował się celnikami, bo szpiegów i łapowników łapał, a Platforma powinna celnikami się zając, bo przecież trzeba, żeby ktoś to zrobił. Drugi dziennikarz twierdził, że jeżeli PiS nic nie robił, to i PO nie musi. Że tradycja taka i nam szarym nic do tego. Trzeci się jąkał, więc nic zrozumieć się u niego nie dało. Prowadząca cicho płakała. Zdaniem Pana Y rytuał ten miał niewątpliwe cechy pogańskiej religii, ale N spokojnie jadł śniadanie, jakby muzyki jakieś ładnej słuchał.

Następnie N przystąpił do wyrzucania śmieci, segregując szkło, aluminium, papier i resztę (organiczne N mieli i z wodą do rzeki Wisły, Królowej Rzek Polskich, wypuszcza). Ciekawe to gusło, oczywista manifestacja magii naśladowczej, żadnego nie ma odniesienia do rzeczywistości, bowiem z domowego śmietnika śmieciarze i tak raz na tydzień wywalają wszystko jak leci, do jednego zbiornika.
Pan Y pamięta, że w niedalekiej odległości są też kosze segregacyjne i przez jakiś czas N uprawiał swoje gusło, z tych kolorowych pojemników korzystając . Aż kiedyś zobaczył, jak dwóch obywateli miejscowych, których czasem w miejscowym monopolowym spotyka, ale towarzysko się nie zna, pojemniki wywala, flaszki z nich zabiera, a resztę na chybił trafił z powrotem wrzuca, albo na ulicy zostawia, ciężarówkom budowlanym. Na rozjechanie. Zobaczywszy to, N się odchwycił od tych pojemników, ale segregację uprawia dalej. Innymi słowy: dokładnie wie, że zawraca kijem Wisłę (KRP), ale koncentruje swoje narzekania na kształcie kija.

Kiedy już śmieci znalazły się w śmietniku, N pojechał na zakupy. Pojechał, bo wedle jego stanowczych wypowiedzi, w okolicznych mu sklepach niema produktów poszukiwanych (oczywista nieprawa, którą żona jego łatwo, swymi zakupami), potwierdza. I jeszcze twierdzi, że jeśli nawet są podobne, to są droższe. To drugie, to jest prawda częściowa, ale N, podobnie jak wielu, jemu podobnych, jakoś nigdy nie wlicza do zakupów kosztów benzyny. Dla zaoszczędzenia dwóch złotych potrafi przejechać kilkanaście kilometrów. Biorąc pod uwagę, że i tak kupuje raczej droższe rzeczy niż tańsze, trudno tu mówić o racjonalności.

Baczna obserwacja Handlowych zachowań N ujawiła zresztą szybko, że prawdopodobnym rzeczywistym źródłem jego zachowań jest swoisty fetyszyzm magiczny. N ma plastikowe karty do różnych sklepów i twierdzi, że ma z tego korzyści i oszczędności. Albo zniżkę jakąś, albo (częściej) jakieś tajemnicze mile i punkty, które coś podobno mu dają. Myśl o tym, że nie istnieje coś takiego jak darmowy lunch, jest mu znana, ale nie osłabia jego zamiłowania.

Jedyna rzecz, którą kupił bez żadnych punktów, to papierowa gazeta na literę D. N kupił ja , jak twierdził, ze względu na pouczający serial historyczny pana Barei, który jest tam dokładany, a który wyręczyć ma go z kilku pytań dziecka. Ciekawe, że nigdy nie zastanawia się, dlaczego taki sam film z gazetą kosztuje kilka razy mniej, niż bez gazety. Tutaj jednak Pan Y nie będzie specjalnie naciskał, bo jako wirtualny publicysta ceni poszanowanie praw autorskich, które N , przepłacając, okazuje.

W sklepie N spotkał znajomego, który, choć znacznie od N młodszy, ma dziecko w podobnym, do dziecka N, wieku, choć płci odwrotnej. Ich rozmowa była tak doskonale oderwana od rzeczywistości, że aż się Y zirytował. Rozmowa traktowała o przyszłości dzieci i o możliwości racjonalnego jej kształtowania. Obok znajomego stało jego dziecko, z wyraźnie narastającym rozbawieniem słuchając, co stary N do jego rodzica mówi. O szukaniu szkoły, o bezpieczeństwie i zagrożeniach różnych, na niewinne dzieci czyhających.

Trochę zaburzając chronologię, Pan Y pragnie wtrącić, że jak już N z zakupami wrócił do domu, to dziecko znów tam było i pomogło mu wypakowywać zakupy. Pomoc tę trudno nazwać spontaniczną. Dziecko pomagało niechętnie, jak to dziecko. Jedyny uśmiech na dziecięcym obliczu wywołała butelka żurawinowej wódki. N, który jest całkowicie pewien, że jego dziecko jest przesycone duchem abstynenckim, zdawał się tego nie dostrzegać.

Wracając do domu, N odbył kilka obrządków magicznych, związanych z jazdą po mieście stołeczny. Co prawda nie wciskał się na siłę, ani nie przejeżdżał na żółtym, ale za to chętnie potrąbywał na ociągających się z ruszaniem (N niedostatki rasizmu kompensuje sobie na, jak to ujmuje wyrobach samochodopodobnych. Jeden taki zatrąbiony pokazał mu duży palec. N po pewnym zastanowieniu pokazał mu mały. Pan Y nie sądzi aby ten subtelny kod został przez drugą stronę zrozumiany. N chyba też doszedł do takiego wniosku, bo dla ulżenia nerwom włączył xenony, co pięknie rozświetliło natrukany samochód, do którego zimne światło wchodziło przez duże tylnie okno, zaś wychodziło promieniście przez każdą z licznych szczelin. N był wyraźnie zadowolony i zapuścił sobie nawet piosenkę świąteczną, z zapomnianej w odtwarzaczu płyty.

Kupowanie papierowej gazety powoduje, że N po powrocie do domu do gazety zagląda. Tajemniczy ten obyczaj trudny jest do zrozumienia, zwłaszcza zaś do objaśnienia racjonalnego. Baczna obserwacja i wywiad pogłębiony, prowadzą do wniosku, że N jasno wie, co tam znajdzie i wie, że go to oszołomi i zasmuci. Ale i tak zagląda. Ciekawość jest silniejsza od wiedzy. Tym razem dowiedział się, że zdaniem byłego premiera (tego niedużego, co ma zjawiska biologiczne) współpraca z WSI jednak była patriotyczna. Ucieszył się bardzo, bo jak twierdzi, każdy ślad rozumu we wszechświecie go cieszy. Oczywiście, dopytany czy wierzy w to, co polityk mówi, czy mniema, że dziennikarz dobrze zapisał jego słowa, w końcu czy, jego zdaniem, oświadczenie takie dotrwa do poniedziałku – zaprzeczył po trzykroć. Zresztą, zaraz po tym, jak zobaczył makietę Stadionu Narodowego, która, już jako makieta, wyglądała, jakby się paliła wesołym ogniem, gazetę odłożył.

Pan Y poczuł się tym wszystkim zmęczony i zrezygnował z dalszych badań.

N okazał się być kłębkiem stereotypów, guseł i zabobonów. Jego wiedza nie wpływa na dokonywane wybory, jego wykształcenie nie pozwala mu dostrzegać rzeczy, które każdy zewnętrzny i niezaangażowany obserwator zobaczy. Jego erudycja rzadko przekłada się na łatwość odnalezienia się w codziennych sytuacjach. Głośno krzyczący o krytycyzmie N, jest poddany wpływom reklamy, zmanipulowany lokalnym obyczajem i widzi głownie to, co chce zobaczyć.
Może to i dobrze, bo dla starszego człowieka (zwłaszcza zaś dla tzw. ojca geriatrycznego pełne doświadczenie świata i jego spraw (zwłaszcza zaś doświadczenie prawdy o dziecku swoim) nazbyt bolesne być by mogło.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Ja w sprawie formalnej

Otóż Y twierdzi, że statystyk nie odnosi się do pojedynczego człowieka.
Ja protestuję jako ten, który zdał statystykę na SGPiS w pierwszym podejściu.
Zresztą Y sam dostarcza dowodów przeciw sobie co mnie wcale nie dziwi , szczególnie u prawników, bo tak sie składało, ze jakem mieszkał na Jelonkach to zawsze naprzeciw w bloczku mieszkali studenci prawa.
I doskonałe poletko do obserwacji stanowili.

Jakiś czas temu Y raportował, jak to wartował za głębokiej komuny przy magazynie z malgaryną ( jak się mówi, tak się pisze ). Czy Y nie zauważył takiego zjawiska socjologiczno/handlowego, że za komuny nikt nie chciał jeść malgaryny, bo od niej się ślepło a pożądał masła, nawet solonego z zapasów Nato i UW.
Jak nastała wolność, to człowiek wolny zaczął jeść właśnie malgarynę i to właśnie dla zdrowotności a masło zaczęła gromadzić Agencja Rolna i opychać je ze stratą spekulantom na giełdach towarowych. A mleczarnie zaczęły te masło lekramować ( tak jak stoi napisane należy wymawiać) a nawet podstępnie do malgaryny dodawać a Y to zażera w sobotni ( i nie tylko ) ranek ale się wypiera, że te zjawisko go nie dotyczy oraz neguje naukowe metody badań, jako żekomo mało empiryczne i jego samego nie dotykające.

No ale czego można się spodziewać po polskich prawnikach zajętych gmeraniem młotkiem w laptopach albo prokuratorach śledzących zwykłych czeladników prawa przez dziurkę od klucza?

Co?

Igła


Panie Igło,

nie wiem dokładnie , co Pan pisze, a to dla hermetycznego Pańskiego języka, ale mam wrażenie, że Pan znowu niejakiemu N prawnictwo imputuje. Czy inne objawy też u Pana występują? Po nocach prawników Pan widzisz? Prawnicze głosy się do Pana Szanownego odzywają? Na prokuratorów się Pan w publicznych toaletach wieczorową porą napotykasz?

Podkreślę dla jasności, że N ze statystyką miał i ma do czynienia, a zaręczam Panu, że na studiach prawniczych takiego egzaminu nie ma. Bo i po co im taki egzamin, jak oni, wszyscy wraz, oraz każdy z osobna, są Wiedzący?

Studentów prawniczych też N widział po akademikach i wielce mu się zdawali zabawni, choć może z innych niż Pańskie powodów. Głownie dla słabości żoładków.

A co do statystyki: skoro z danych wynika, że z powodu żarcia margaryny przeciętny facet żył będzie 5 lat dłużej, to jaka Panu różnica, czy Pan je, czy nie? No chyba, że Pan jesteś nieprzeciętny.

Ale nie sądzę. Jak każdy przeciętny facet w pewnym wieku snujesz Pan studenckie wspomnienia o młodości, wolności i margarynie.

A dziecko moje, po przeczytaniu ostatniego Pańskiego zdania mówi, że podejrzewa Pana o czytanie Harrego Pottera, któregoś Pan z rzeczywistością pomieniał. Prawda by to była?


WSP Yayco!

Przeszedłem przez całe swe życie bojowe z margaryną na podniebieniu. Kiedyś z biedy, dzisiaj z przyzwyczajenia. Jadało się margarynę i smalec od dziecka. Pamiętam takie nazwy oma, ceres(z), nie pamiętam już jednak, czy to były typy margaryn, czy nazwy jednostkowe?
Jakieś 10 lat temu, kumplowi pijącemu denaturat, co to niedawno wziął i umarł, zrobiłem wyprawkę. Chciał ode mnie 10 zł na jedzenie (tak powiedział), a że wyhaczył mnie przed spożywczym to kupiłem mu suchy prowiant, miast dać mu gotówkę. Stał przy mnie i wybierał. Zaproponowałem w pewnym momencie margarynę, spojrzał na mnie pogardliwie spode łba i rzucił; margaryny nie jadam. – A ja tam jadam – odparłem. Na co kumpel mi rzekł: myślałem, żeś ty pan, ale zrewidowałem…
Ukłony…


Ceres, Panie Andrzeju

to chyba nie była margaryna
Jeśli założymy roboczo, że margaryna to namiastka masła. To Ceres był namiastką smalcu. Pamiętam tą ohydę aż nazbyt dobrze.
Oma to margaryna. Ta lepsza to była Palma, pamięta Pan? A potem za Gierka, nastało „Masło roślinne”

A smalec to odrębna historia. Gdyby nie stanowcze, a dla mojego wieku chyba sensowne, lekarzy przytupywanie, to bym sobie topił i jadł. Najlepiej z podgardla świńskiego…


Panie Yayco i Panie Igło

Ja tak dokładnie też nie zrozumiałam przyznaję, ale jako prosta kobieta wybaczam to sobie bez większego trudu.

Żywię głębokie przekonanie, że statystyka jest w gruncie rzeczy narzędziem najczęściej wykorzystywanym w celu manipulowania pojedyńczym człowiekiem i tyleż właśnie z nim ma wspólnego. Owo głębokie przekonanie źródło swoje znajduje w obserwacji otaczającej reczywistości, ale także w nieszczęsnym z nią (statystyką) kontakcie. Niestety trzykrotnym, przez co dodatkowo bolesnym. Zazdrość i podziw mną szarga, że Pan Igła tak za pierwszym razem i to na SGPIS sukces w tej sprawie osiągnął. Mogłam się wszak nie upierać przy starannym wykształceniu które kobiecie, jak wielu sądzi, do niczego pożytecznego przydać się nie może. Moja wina.

O, i przed chwilą usłyszałam, że dzisiaj jest dzień świstaka. Wylazł z nory i cień zobaczył, mógł nie zobaczyć i zaraz byłaby wiosna a ten nie – zobaczył cień własny zimę przedłużając. Usłużny dziennikarz podał, że przepowiednie ze świstakiem i cieniem przez niego rzucanym związane, sprawdzają się w 50% przypadków, z czego wniosek wyciągnął, że nie ma powodu by im nie wierzyć. Taaaak, statystyka…


Pani to nazywa starannym wykształceniem,

Pani Gretchen?

Interesujące.


A co konkretnie

ma Pan ma na myśli mówiąc “to” Panie Yayco?
Bez jasności w tej sprawie trudno mi się odnieść.


A ja myślałem, że

Pani Gretchen jest przynajmniej panną, jeżeli już ją tak pokarało, że nie jest człowiekiem.
A z wykształceniem kobiet to faktycznie problem jest, bo one zwykle niepraktyczne je mają.
Taki przeciętny człowiek to w sumie szkół nie potrzebuje, wystarczy mu przeświadczenie o własnej nieomylności oraz głęboka wiara w zasady rządzące światem, także tym doczesnym.
Kobieta powinna natomiast praktyczna być i spolegliwa.
Na ten przykład, czy pani Gretchen umie wstawać rano i iść po mleko, świeży chleb i gazetę na śniadanie dla człowieka?

Igła


ech...

Skąd Pan Igła powziął wątpliwości co do mojego człowieczeństwa? Zaniepokoiłam się, że wrażenie błędne sprawiam.

Praktyczna bywam, spolegliwa mniej i nie ma co do tego wątpliwości.
Wstać rano umiem aczkolwiek nie lubię.
Pójść po mleko, świeży chleb też umiem i lubię nawet.
Człowieka potrzebującego gazety na śniadanie nie spotkałam, więc nie mając doświadczeń, wypowiadać się nie mogę.

Przepraszam Panie Yayco, że na Pana terenie takie rzeczy wypisuję, ale jako dobrze wychowana, odpowiedzieć chciałam na pytania Pana Igły.


Proszę Gretchen

Człowiek to jest ktoś taki, co czasem mężczyzną w literaturze jest nazywany, a potocznie facetem.
A kobieta to inny gatunek całkiem jest.
A mówiła, że do szkół uczęszczała?
A prostych rzeczy nie wie.
Igła


Dodam tylko,

ż bardziej bezwzględny i krwiożerczy od człowieka, dlatego też na drabinie wyżej siedzący.
Igła


Proszę Igły

A widział Pan gdzie takiego ostatnio? Bo ja się spotkałam, ale istotnie jedynie w literaturze.


Nie lubię natrząsania się

ze statystyki. Nie lubię też margaryny. Z faktu, że nie lubi się rzeczy identycznych można gładko dojść do wniosku, że natrząsanie się ze statystyki jest w jakimś sensie margaryną. Jeżeli tak, to dlaczego jej spożywanie ma ograniczać ostrość widzenia, skoro statystyka ją wzmaga?

Nie lubię takiego nielubienia.


Pani Gretchen,

przepraszam, że urwałem w połowie, odwołany do ważnych zadań.
Chciałem napisać, że interesujące, bo znam parę osób pracujących w tych licznych placówkach naukowych, co za pani wykształcenie odpowiadają i chętnie im powtórzę Pani dobrą opinię.

No, ale odszedłem i nie napisałem.

Przez to na blogu Pan Igła mi się zalągł i dziecięce marzenia o tajnych służbach i podbojach zabawnie realizuje. Niech mu będzie.

Co do opinii Pani o sobie, to coś mi tu nie pasuje, ale nie wiem, co mianowicie. Na wszelki wypadek, nie będę zgadywał.


Panie Stary,

od margaryny się nie pogarsza. Od masła się polepsza. Zabobon taki.
Wyszło mi, że lubię czytać, że Pan nie lubi.
Postaram się poprawić.


I jeszcze, Pani Gretchen

myślę, że Pani niedobre książki czytała.


Subskrybuj zawartość