Obyczaj zaśpiewywania u ludu z archipelagu Bola. (Z notatnika obserwatora)

Ponieważ prace nad bardziej systematycznym wydaniem notatek, tyczących się zaginionej kultury Bola wciąż trwają, a publikacja pierwszych fragmentów spotkała się z dobrym przyjęciem u czytelników, zdecydowaliśmy się udostępnić im kolejny materiał.

Trzeba zaznaczyć, że nie jest on całością pomyślaną przez autora, ale redakcją złożoną z fragmentów notatek pisanych w różnym czasie. Z rozrzuconych fragmentów, daje się jednak, jak sądzimy odtworzyć obraz jednego z obyczajów zaginionego ludu. Co więcej, jak się czytelnik łacno przekona, pozwalają one na budowanie ciekawych hipotez dotyczących jego pochodzenia.

Fragmenty nie są ułożone chronologicznie, zaś porządkujące wtręty redakcyjne zostały oznaczone.

[Jak] dobrze wiadomo Szacownym Członkom Akademii, dane mi było, w latach, poprzedzających wyprawę do krain ,dziś będących mym przytuliskiem, badać obyczaje ludów Europy, zwłaszcza zaś zacofanych tubylców, żyjących w środkowej i wschodniej części tego subkontynentu.
Natknąłem się wówczas, u ludu zwanego Kaszëbë, na dziwny obyczaj, który znany badacz Sądów Bożych Bossowki, czy Bacaski [ autorowi idzie zapewne w tym miejscu o Józefa Jana Bossowskiego – przypisek redaktora ] nazwał zaśpiewywaniem.
Ze zdziwieniem natknąłem się na podobny obyczaj na tutejszym archipelagu, co może być ciekawym przyczynkiem na rzecz hipotezy o synchronicznym rozwoju kultur. Opiszę go wkrótce[…]

[…]Wspominałem onegdaj o zaśpiewywaniu. Muszę stwierdzić, że u aborygenów, z którymi, po wybuchu wulkanu, przeniosłem się na nową sadybę, obyczaj ten praktykowany jest rzadziej, niż iczynili to ich dawni współplemieńcy u siebie. Mimo to, a może raczej: dlatego, postaram się go opisać, bo w nowych warunkach występuje on w bardziej nieskażonej formie[…].

[…] Już wcześniej pisałem, że moim zdaniem u ludu Bola nastąpiła regresja organizacyjna. W baśniach, mitach, opowieściach starszyzny i porzekadłach, natrafiam często na informacje, sugerujące, że w dawniejszych czasach Bola mieli dobrze wykształconą strukturę władzy, skupionej w rękach wodza, czy też naczelnika wioski, który realizował przy tej okazji pewne funkcje sądowe, w każdym zaś razie dążył do ograniczenia antyspołecznych dewiacji, co zwykle oznaczało pławienie na głębinie i rozstrzygał spory między aborygenami. Wielu Bola wieży, że był to ład idealny i przy każdej nadarzającej się sposobności nawołuje do jego przywrócenia. Niektórzy nawet zostali wodzami dzięki odwoływaniu się do tej idei, zostawszy nimi jednak pozostawiali status quo nienaruszonym, co trudno zrozumieć.

Czy tak było naprawdę, trudno orzekać bez badan wykopaliskowych a i te w warunkach archipelagu trudno uznawać za dobrze rokujące. Mnie samemu wydaje się to mało prawdopodobne, bo jakieś ślady powinny się zachować w społecznej praktyce, a nie tylko w przekazie.

Dzisiejsi wodzowie Bola, w przypadku każdego kryzysu, w najlepszym razie kryją się w chatach, albo nawet wypływają nocą na połów ryb kaa-hrapii, bacząc by powrócić dopiero wtedy, gdy głowy ich współplemieńców ostygną. Przypomina mi to postępowanie mojego dawnego kolegi, księcia Hansa, władcy górskiego księstwa Lichtenstein, który ( ile dobrze pamiętam te dawne dzieje) rozgniewawszy się na lud, który nie chciał przystąpić do Europejskiej Strefy Ekonomicznej, wyjechał do Austrii, a wrócił dopiero wtedy, gdy lud swoje zdanie odmienił. Ale dziwny to był człowiek, który nawet parlamentowi kazał obradować pod gołym niebem[…].

[…] Pozbawieni wsparcia wodza, który albo unika rozstrzygnięcia, albo oznajmia je w sposób tak zawiły, że nikt nie wie, jaka jest jego intencja, Bola ,z samej swojej dzikiej natury, skłonni do wchodzenia w spory , uciekają się do rozmaitych środków, które wedle ich mniemania doprowadzą do korzystnego dla nich rozwiązania. Poza, powszechnym u dzikich ludów, zaklinaniem, rzucaniem klątwami albo łajnem waa-labuu, tubylcy archipelagu uciekają się do bardziej wyrafinowanych kulturowo środków.

Początkowo, słysząc niemelodyjne i jednostajne wycie, sądzilem, że to jedne z licznych u aborygenów obchodów ku czci ich totemicznego ptaka adde-lere, szybko jednak poznałem, że rzecz wygląda inaczej[…].

[…]Wojownik tutejszy Yyy-lu korzystając z przyrodzonego sprytu i łatwości w zdobywaniu prowiantu, skłonny jest do okazywania nieposzanowania tym, których ma za gorszych od siebie. A ma za takich prawie wszystkich. Dni temu kilka, idąc przez wioskę i głośno przechwalając się wygraną w grę, którą tu zowią peoo-taa, czy to przypadkiem, czy to celowo potrącił drewnianą figurkę bożka Alee-manaa , stojącą przed chatą mniej szacownego wojownika Ee-lii, znanego z tego, że w każdej kwestii ma swoje zdanie , które niczym się nie różni od zdania innych wyznawców Alee-manaa i Uee-Uee

Wszczęła się wrzawa. Obaj mieli swoich stronników, którzy początkowo rozumnie wytykali sobie kwestie podstawowe. Jedni mówili, że bałwanów przewracać się nie godzi, a to dla szacunku okazywanego dobrym duchom, oraz samemu sobie, bo jak my będziemy przewracać, to i nam przewrócą. Drudzy mówili, że jak ktoś bałwana stawia na środku drogi, na dodatek tak nieporządnego, że drzazgi z niego sterczą, nie powinien się dziwić, że ktoś go przewróci, a zadrę poczuwszy i kroplę krwi zobaczywszy – wrzaśnie. Jednak argumenty szybko wyczerpały, a rozwiązania nie było. Yyy-lu rząd al wyrzucenia z wioski wszystkich wyznawców Alee-manaa i Uee-Uee i jeszcze Hee-brebi, którego totem kiedyś mu na głowę zleciał, co powoduje, jak mi mówion, że jak tylko o nim pomyśli, to mu myśli tężeją, a oczy zachodzą bielmem. Ee-lii, żadal, żeby mu bałwana naprawić i jeszcze drugiego zrobić, a ponadto, żeby wszyscy co mają inne od niego zdanie wsiedli na łodzie i popłynęli precz. Pozostali tubylcy klepali się po udach i przewracali oczami.

Starszyzna wioskowa unikała rozstrzygnięć, choć niewątpliwie sprawa była jej znana, bo spór toczył się w samym centrum wioski. Ten, którego brałem dawniej za wodza, w chacie się zamknął i głosu nie dawał, ale z chaty jego wyszedł dziki o niewyraźnej mowie, z południowo-wschodniego atolu się jakoby wywodzący (wołają go Ii-laa). Na obu spierających się nakrzyczał głośno, choć niezrozumiale, ościeniem im pogroził, ale zobaczywszy świeżo przybyłą aborygenkę szybko odszedł, co trzeci krok podskakując. Z chaty zaś czarownika tylko gryzący się dym wydobywał, który, dla smrodliwości swojej, zmusił spierających się przeniesienia na odległy skrawek atolu, skąd tylko poszczególne wrzaski dobiegały.

Po niejakim czasie, większość postronnych wróciła do swoich zajęć, a Yyy-lu ogłosił swoje zwycięstwo i uwiązawszy sobie u przyrodzenia pióro adde-lere dumnie przechadzał się po wiosce. I kiedym myślał, że to już koniec sporu, Ee-lii zacząl śpiewać. Trudno mi orzekać, czy były to pieśni religijne (jak w owych dalekich europejskich krajach, które badałem dawnymi laty), czy przyśpiewki sprośne, bo niewiele rozumiałem. Odniosłem wrażenie, że zasadniczą rolę odgrywa tutaj powtarzanie w kółko tych samych fraz. Jedno, co na pewno zrozumiałem, a potem potwierdziłem u innych, to to, iż na końcu każdego zaśpiewu powtarzało się oświadczenie, że to Ee-lii należy się zwycięstwo w sporze, bo on mądre rzeczy mówi[...].

[...] Ee-lii odtąd chodził za Yyy-lu i gdzie by go nie spotkał, zawodził swoją pieśń. W rozmowę się nie wdawał, na argumenty nie odpowiadał, tylko w kółko śpiewał to samo. Pościł i nie dbał o czystość ciała. Śpiewał.

Yyy-lu początkowo próbował mu przerywać, ale po krótkim czasie sam śpiew rozpoczął. Zaprzyjaźnieni aborygeni powiadali mi, przy podziale ryb, że jego pieśń tym tylko się od pierwszej różni, że wszystko w niej przeinacza. Gdzie u jednego białe, to u drugiego czarne i na odwrót. Nie słuchają się przy tym wcale, jeno śpiewać muszą, ilekroć się spotkają.

Kiedy rozpytałem o to bardziej szczegółowo, okazało się, że obydwaj są teraz klątwą związani i śpiewać tak będą, aż do śmierci jednego z nich. Ten zaś, który pierwszy śpiewać przestanie, albo choćby orzechem się z drugim podzieli, wedle magicznego wyroku umrzeć musi[…].

[…]Takich muu-hii (co oznacza owada uprzykrzonego, żerującego na odchodach waa-labuu), bo tak właśnie śpiewających nazywają tubylcy, jest wiosce niewielu, a i tak życie wioskowe psują. Żadna sprawa przy ich obecności wspólnej się odbyć nie może. Nie mogą na jednej łodzi na połów wypływać, bo śpiewem ryby płoszą. Jak jeden na radę, rytuał, albo choćby podział jadła przyjdzie, to drugiego nie można dopuszczać. Niektórzy też wyrzekają, że im te powtarzające się wycie przeszkadza w godowym rytuale, ale tego nie sprawdzałem.

Jak się muu-hii znienacka spotkają, to co rozumniejsi zatykają sobie uszy dłońmi, ułożony w kształt muszli koo-teer-kaa i powtarzając głośno nana – nana- nana, nana- nana – nana szybko odchodzą jak najdalej. Ale nowoosiedleńcy twierdzą, że są zadowoleni, bo – jak mówią – w nowej wiosce jeszcze można rozmawiać i słyszeć rozmowcę, a w starej wiosce to już poza zaśpiewem i nana – nana- nana , nic już nie było słychać. Mówią też, że widomego znaku działania tej magii nie doświadczyli, bo nie widzieli, aby ktoś od zaśpiewywania umarł. Ale kilku zniknęło i nie wiadomo, czy aby sami odeszli. A mówiąc to klepią się po udach i przewracają oczami[…]

[…] Akademię zaś proszę o przysłanie zatyczek dousznych, bowiem nie zawsze, z racji potęgującego się artretyzmu, udaje mi się szybko uciec od zaśpiewujących, sam zaś śpiewać nie umiem…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hmmm

Nie zauważyłem jednego słowa, którego mi brakuje, być może przez nieuwagę, być może z powodu klepania się po udach – tabu
Igła


...

...


Panie Igło,

słowa nie ma, ale magiczne związanie zaśpiewujących to klasyczne tabu


Pani Magio

to albo był cudzoziemiec z Kaszub(zwany zwyczajowo gburem), albo o całkiem inny się rozchodzi archipelag.

Na Bola wszyscy żwawo wcinają mięso kaa-hrapii oraz zupę na ryju waa-labuu .


Zaintrygował mnie jeszcze inny wątek

Ten z oddalającym się za aborygenką wojownikiem Ii-laa.
Otóż, czy rzeczona jest może na diecie ssia – mlaa ? Dieta ta, jest dość często spotykana na południowo wschodnich atolach, tu raporty nie precyzują skąd przybyła opisana aborygenka?
I rzecz druga, czy wspomniani wojownicy – Ee-lii i Yyy-lu – sypią, idąc przed siebie, sól pod nogi?
Bo to powoduję trudność w marszu a także zwalniając jego tempo mrozi atmosferę na głównym placu wioski. Wszyscy gapią się w sól, która dobrem samym w sobie będąc, wywołuje właśnie – tabu
Igła


Szanowny Panie Igło

o diecie tej aborygenki trudno mi w tej chwili wypowiadać się ostatecznie, jeśli jednak jest to ta sama, która pojawia się w innych notatkach, to nie wydaje się aby była na jakiejkolwiek diecie. O ile dobrze pamiętam, to z powodu, że nie musi.

Co do drugiej kwestii, to co ma Pan dobrą intuicję, tyle tylko, że dla ciepłego klimatu nie sól sypią oni, a ostre ułomki muszli.


Jajco Strusie!

A może nawet od Moa, które to ptaszysko też gdzieś tam żyło…

Na takie jajco trzeba chochli a nie łyżeczki. I beczkę soli!
:)


Panie Yayco

Ja nie względem podlizywania się czy innego ukrytego zamiaru. Nawet nie względem merytorycznej strony tekstu…

Chciałam jedynie zachwyt swój głęboki i szczery, wyrazić. Pięknie to jest opowiedziane, nadzwyczaj pięknie.


Czcigodny Obserwatorze,

Lektura Pańskich zapisków wyciągnęła z zakamarków mojej pamięci jedyne znane mi słowo pewnego zapomnianego ludu, znamienne tym, że w zależności od kontekstu wyrażało albo najwyższy zachwyt, albo – skierowane personalnie – pewien rodzaj dezaprobaty.

Ponieważ klawiatura nie pozwala przekazać emocji powiem, że użyję go tutaj w pierwszym znaczeniu: Oh kooh – wa!

Pozostaję w nadziei, że zachowały się dalsze fragmenty wspomnień.


Joteszu szanowny

w wyspiarskim klimacie sama woda wystarczy, sól jest w niej zawarta.
Może i moa? Cholera to wi!


Szanowna Gretchen

podlizywania nigdy dość!

Cieszę sę, że się Pani spodobało, bo mnie tak sobie. Za dużo ostatnio pisalem i musze robić to rzadziej.

Ale pochwała z ust osoby tak solidnie w antropologii kulturowej przeszkolonej jest mi szczegolnie cenną.


...

...


Oszuście Najpierwszy,

widzę, że i Pan żeś w tamtych stronach bywal i nawet podstawy języka poznał, bo przecież to najpowszechniejsze jest u ludu Bola zawołanie.

A odpowiedź na Pana pytanie jest pozytywna. Zachowały się i są opracowywane. W szczegolności uwagę zwracają fragmenty poświęcone wyspiarskim odpowiedników Sądów Bożych i starosłowiańskiego obyczaju chodzenia z kolegami po wsi wieczorową porą.

Ale kiedy opublikowane zostaną – nie wiem.


Pani Magio,

ślimaki morskie, małże i inne robactwo stanowią ważny, choć nie pierwszorzędny składnik wyspiarskiej diety.

Istniej nawet podanie o dawnej królowej zaprzyjaźnionego ludu Aole co na ślimakach gołkiem jeździła, ale z zachowanych fragmentow trudno zgadnąć, po co mianowicie…


...

...


Pani Magio,

trudno się mówi, ale bardzo proszę aby się do mnie w Suahili nie zwracać, bo moje dziecko w tym nieznajomym mi języku się dopatruje i ma za złe.

A dziecko, trzeba Pani wiedzieć, moje nadnaturalny dryg do języków zagranicznych posiada, więc może i rację ma, bo chociaż jemu przedstawiłem Panine oświadczenia na okoliczność, to nadal nosem kręci i wątki antropologiczne na TXT omija.


...

...


Pani Magio,

a ja wcale nie miałem Pani na myśli, gdzieżbym śmiał?

Pani na ślimaku? Tak chory to nawet ja nie jestem?

Pani obecność bardzo mile jest zawsze widziana.

Jak Pani zresztą chce, to może mi Pani nie “panować” w żadnym języku. I tak będę zadowolony, że Pani zagląda…


Panie Yayco

a mają tam krewetki? dano mnie dzisiaj zupki podpróbować ale że była “gratis” jako dodatek do sajgonek znajomych , coś mnie tknęło i skosztowałem “zanim”, tam na Bola tez dodaja płynu Lullu-dic do zup?Jak Pan myśli?
same pytania…
Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie

krewetki, to tam są jak koty!
I nawet podobne.

Dlaczego Pan takie dziwne rzeczy jadasz, tosz to dla organizmu groźne jest!


Ja tylko

mlasnąłem jedynie dwa razy, nie z własnej woli- o co to to nie:)
dla sawułar wiwru, choć i to się nie udało bom prawie zwrócił com wymlaskał

p.s masz może jakiegoś obucha cobym mógł Szeryfa walnąć?

Prezes , Traktor, Redaktor


W tej sprawie

pomóc nie mogę, bo się czuję nieco winny (to nie jest dobre słowo, bo winy nie czuję, ale nie chce mi się szukać innego), z powodu powyższego tekstu.
Swoje zdanie mam, ale nie będę go wypowiadał wprost.


...

...


słyszałem że na Bola

to palmami się okładają, no nic to:)

Prezes , Traktor, Redaktor


Nie, to nie

bez łaski.


...

...


Panie Maxie,

różne są obyczaje i różni tubylcy.

Niektóremu, to nawet jak pałą dostanie, to się otrząchnie i zastanowi, czemu się tak wystawił. I następnym razem uważa.

A innemu prychnąć, to się urazi. Albo w krzaki ucieknie, żeby sę wypłakać.

A są i tacy, co najgorzej znoszą jak im ktoś dokaże, że racji nie mają i już.
I głośno krzyczą, żeby zakazać poglądów takich, co z ichnimi są sprzeczne.

Różnie jest. Jak wszędzie.


No to ja już,

na Panine kulanie nic poradzić nie umiem.

Ni chyba, że pinezek (zwanych za mojej młodości pluskiewkami) ponarozrzucam…


...

...


A kto się pani każe kulać

po stanowisku badawczym?

Ma Pani siano? To się Pani po swoim sianie kulaj.

A pinezka może być drewniana i przez to biodegradowalna. Na pewno może być!

A z artretyzmu proszę się nie naśmiewać, bo nieładnie…


...

...


Pani coś się od wczesnej wiosny pomyliło.

Jak ja mogę Paniną wioskę badać, jak ja na wieś jeździć mam od lekarzy zakazane, dla astmy mojej?

Czy Pani się czasem czasoprzestrzeń zanadto nie zagła? Bola sę u Pani we stajni zalęgli?

Dziwowisko i kobiece widzenie spraw światowych!

I proszę się nie nachylać do mojego artretyzmu, bo z daleka to może źle być widziane. A ja dbam o opinię, bo w starszym wieku opinia to skarb!


...

...


Szanowna Pani Magio

spróbuję, choć już po raz ostatni, do Niej przemówić rozsądku mniemania.

Czy na atolu konie są?

Czy wyglądnąwszy przez okno widzisz Pani wulkan dymiący?

Proszę się zastanowić, albo ewentualnie napić melisy…


...

...


No trudno, poddaję się.

A jak się Pani kiedyś w nimfę zamieni, to proszę mnie zawiadomić. Albo jakąś fotografkę wysłać...

Idę rybę łowić piec. Jak to w piątek…


...

...


Ja nie jestem przeziębiony

ani w ogóle


yayco

;) btw. to fikcja jest czy stacjonarne badania etnograficzne sprzed hmm 70 lat?:P ( nie kumam i zupełnie się w tym pogubiłem:p)

pozdr


Przykro mi Panie Pi,

żeś się Pan pogubił. bo ja krajoznawczo kiepski jestem, więc Pana nie odnajdę...

Zresztą jaka to różnica? Fikcja jest obrazem rzeczywistości.


yayco

pytam tylko ;)

btw. plemię tasadajów też podobno istniało, a dogonowie są ludźmi gwiazd- to tak odnośnie fikcji która jest obrazem rzeczywistości.

Pozdr.


Teraz pięknie

jest wydawana Biblioteka Klasyków Antropologii.

Na rzie kupiłem sobie Wilhelma z Rubruk, bo Dogonowie jakby mniej mnie interesująniż Mongołowie, ale mimo wszystko nad Bogiem wody bardzo się zastanawiam.

Pozdrawiam


he he

;)Czekam aż ktoś znowu wyda ‘Ginące Plemie’ Mowat-a. Niby beletrystyka, ale hmm niesamowita rzecz, z ciekawymi wstawkami na temat wpływu misjonarzy na plemiona indiańskie, oraz studium głupoty niektórych polityków ( Eskimos + łowienie ryb + -40 stopni)

Co do zabaw afrykańskich i notatek ciekawe byłoby pewnie wydanie notatek (nie monografii) Waligórskiego z Kenii, oraz strawny i żartobliwy przegląd największych’ wpadek’ antropologicznych ostatniego wieku;)

Pozdr.

ps. z serią Biblioteka Klasyków Antropologii się nie zetknąłem ale jak widzę po stronach UW, niezłe rzeczy w niej wydają;) I dobrze, trzeba będzie się bliżej przyglądnąć.


To prawda

w tej Bibliotece… jest pare ksążek o Melanezji, których nie znam, ciekawym, czy w której z nich będzie o tym, jak robili Malinowskiego w kula.

A Mowata nie czytałem, dzięki za wskazówkę.


yayco

wygląda to tak, troszkę daje po głowie [nie ukrywając jest w tej książce pewna myśl zapewne i polityczna = biały człowiek jest głupi] Dobra odtrutka na ‘wszechwiedzących’ klasyków antropologii:)


Piękna stara seria

Naokoło świata.

Muszę przypilnować na Allegro.

A wie Pan, tak sobie myślę, że z perspektywy innej kultury, to ten drugi, który próbuje pojąć rzeczy najprostrze, ale nie ma dla nich słów, to nader często jest głupi.

Raz jeszcze dziękuję.


yayco

Parę lat temu usłyszałem anegdotkę na temat antropologa rodem z afryki, który przyjechał do Europy badać życie codzienne mieszkańców jednej z metropolii. Więc bohaterski badacz badał i badał... i badał aż wyszło mu że osią europejskiej kultury jest poranny obrzęd przejścia – tzn. udanie się podziemnym …hmm przejściem jednej strony ulicy na druga w drodze do pracy. Wyszło to podobno z rzetelnie przeprowadzonych badań w zgodzie ze standardami itp itd;)

Tak bym mniej więcej pojmował efekty badań antropologów wśród tzw ‘dzikich’:)

I nie ma za co :) i ostatnie wydanie “Ginącego ..” to połowa lat 90 -tych nie pamiętam w jakiej serii.

Pozdr.


Dlatego panie Pi,

badania atropologiczne więcej mówią o kulturze badającej, niż o badanej.

Pozdrowienia


Znam tę serię

od małego, że tak powiem.
jedną z pozycji, która mi zapadła, ( nie mylić z zachodem ) to było jak jeden traper, Kanadyjczyk z resztą, bobry zapuszczał spowrotem w Kanadzie.

Wniosek jaki z tego wyciągłem, to taki, że nie mamy się czego wstydzić.

Igła


Ja nie zrozumiałem, Panie Igło

komu on zapuszczał bobry.

Czy Pan aby na moim wątku sgubnego seksimu nie rozpowszechniasz?

Idzi Pan do, za przeproszeniem, Debaty, tam jeden człowiek pyta, a ja nie potrafię mu pomóc…


Pan jak widzę

Panie Yayco, ( drobno)mieszczańskie gusta i ograniczenia, mimochodem, zdradzasz.
Jako to miejski akademik, ino ze studentkami o sexie byś gadał, nawet przez sen a o źwierzynie ( w tym o bobrach ) pan masz takie pojęcie, jak za przeproszeniem o zapuszczaniu żurawia za dekolt, wyżej wspomnianych.
Igła


Pan to myślisz, Panie Igło,

że każdy ma taki samczy głód jak Pan.

Dojdziesz Pan do wieku dojrzałego, to Panu odejdzie…


Subskrybuj zawartość