Pana Y gawędy o niczym: wiosenna nostalgia i alparetka

Z podziękowaniami dla licznych Konfederatów, których pisanie wywołało u mnie rozmaite wspomnienia

Czy to wiosna tak robi na człowieka, czy może naturalna wiekowi starszemu nostalgia ogólna?

Nie wiem. Zupełnie nie wiem.

Wspominam przeszłość w całym jej brudzie i ohydzie socjalistycznej. W całej jej wiośnie i młodości mojej. Szukam zagubionych wspomnień, smaków i zapachów. Piszę głupoty, budując idiotyczne, pseudopoetyckie, nadęte zdania.

Pisać poważniej ciągle mi się nie chce. A będzie jeszcze gorzej, bo dopadła mnie (z nagła i ze zgoła niespodziewanego kierunku) rzeczywistość zawodowa i wymusza pracę, przed jaką się latami broniłem. Nieważne, choć przykre.

Rzeczywistość nas otacza. Jak już otoczy, to zwykle nie bierze jeńców. Mamy niby demokrację, kapitalizm. I stopę życiową. To, przepraszam, że zapytam, dlaczego wszystko wokół mnie się psuje?

Drukarka zaczęła drzeć papier. Fotel, w rok po zakończeniu gwarancji, rozpadł się pode mną spektakularnie kończąc wzajemną współpracę. A przecież tak niedawno go kupowałem. Ciągle to kupowanie pamiętam. Bardziej niż siedzenie.

Może, dlatego, że musiałem go potem wnieść do mojej izdebki na poddaszu? Trzecie. Bez windy.

Mam już nową drukarkę (napisane ma, że z Korei, ale ja w to nie wierzę). Czekam na nowy fotel. Czy wiecie, że większość tanich foteli gabinetowych jest z Chin? A te droższe mają części z Chin. Nawet te szwedzkie, tak naprawdę są z Chin. A w Polsce są składane. Żółtą i skośną twarz ma globalizm.

Zaproponowano mi wczoraj, żebym sprokurował na obiad chińszczyznę. Niedoczekanie. Będą placki kartoflane. Patriotycznie i smacznie.

W polityce coraz gorzej. Z przykrością stwierdziłem, że wolę ratyfikowany kiepski kompromis lizboński, niż nieratyfikowanego cietrzewia na strzesze. Zmartwiło mnie to. Nie jestem wielkim fanem Europy. Drożyzna i niezaspokojenie podstawowych potrzeb. Tak to widzę.

Dowcipy o ciasteczkowym potworze mnie nie bawią. W pradawnych czasach, kiedy byłem dzieckiem, tak mnie wychowywano, abym nie śmiał z niektórych ludzi. Za to powinienem im współczuć. Staram się...

Szukam smaków i zapachów dawno minionej młodości. Dym z ogniska (inny niż z grilla), smak konserwy turystycznej i pasztetu spod laski. Papieros wypalony na Starorobociańskim. I ten drugi, po którym spłynęła kropla wody z Balatonu…

Kaszlę, oczy mnie pieką, marudzę. Coś powinienem zrobić pozytywnego. Coś dla młodego pokolenia.

Niech będzie. Młodemu pokoleniu przekażę nostalgiczną pamiątkę: przepis na alparetkę.

Przepis jest prosty, ale nie wiem czy wykonalny. W oryginalnym przepisie występowały składniki, których ze świecą szukać w naszym nowym, wspaniałym świecie. Niezbędne były galaretki owocowe firmy Winiary, albo Amino. Wino, marki Wino (vel patykiem pisane, albo alpage de la patique). Niezbędne były też prezerwatywy z Krakowa. Marki Eros. Przepraszam.

Przepraszam, bo tu się zaczynają kłopoty. Zacznijmy od końca: czy ja powinienem zachęcać do kupowania prezerwatyw? Nie powinienem. Na przestrzeni dziesięcioleci, jak to się często zdarza, zmieniły się moje poglądy. Także w tej kwestii.

Z drugiej strony akurat proponowane przeze mnie zastosowanie nie ma nic wspólnego z grzechem cielesnym.

Z trzeciej jednak, nachodzi mnie wątpliwość, czy współczesne prezerwatywy się nadają. Przyglądnąłem się dzisiaj w sklepie, stojąc do kasy. Ilość środków chemicznych, jakimi są współczesne prezerwatywy wysmarowane zniszczy smak alparetki. A myć prezerwatywy? A jak nas przy tej czynności ukochana osoba zastanie? Bez sensu.

Obiektywnie rzecz biorąc, jest tej chemii na zewnątrz i wewnątrz tyle, że bym się chyba bał. Jak to dobrze, ze to nie mój jest problem… Starość ma zalety. Niektóre grzechy znikają ze sfery możliwości. Definitywnie.

To dobrze.

Dawnymi czasy, takie cóś, to była w zasadzie guma i trochę talku. Wystarczyło przepłukać. Ale za to dzisiaj są torebki, które nie są dziurawe. A zatem, zamiast wątpliwych etycznie i smakowo prezerwatyw, bierzemy torebki z atestem na spożywczość i sprawdzamy starannie, czy nie są dziurawe. To ważne. Będą tez potrzebne większe torby z mocnego plastiku.

W warunkach domowych, w ogóle nic nie bierzemy, bo wystarczą salaterki. Ale alparetka najlepsza jest w plenerze. Wiosną i jesienią. W górach, na rajdach i na spływach. Dla mnie – w górach.

Co do galaretki, to – w zasadzie – może być każda jedna. Wedle smaku i gustu. Preferowane jadowite kolory i tradycyjne smaki: wiśnia, truskawka, owoce leśne. Najlepiej byłoby dobrać do wina, ale dzisiejsze wina już nie takie.

Dziś, w ogólności, dostać tanie wino owocowe, które miałoby coś wspólnego z owocami, to senne jest marzenie. Powinno być białe i słodkie. Jabolek byłby najlepszy, ale skąd wziąć jabolka? Oczywiście należy szukać. W wiejskich sklepach najlepiej.

Osoby wysferzone, niech sobie kupią jakieś białe słodkie bułgarskie, rumuńskie, albo mołdawskie. Ale słodkie koniecznie, bo alparetka jest absolutnie i musowo na słodkim.

A potem to już jest prosto.

Wedle przepisu na papierku wykonujemy. Tyle tylko, że zamiast wody używamy alpagi, albo wina. Miara jest prosta, w zależności od naszej wiedzy o konsumentach, przeznaczamy na osobę od 1/3 do 1 butelki wina. Dla eleganckich gości w domu wlewamy w salaterki i chłodzimy. Osoby, które coś takiego podały nam w swoim domu, wykreślamy z notesów i kasujemy w telefonach ich numery.

Podobnie robimy z osobami, względem których doszliśmy do wniosku, że trzeba liczyć flaszkę na głowę.

W przyrodzie jest fajniej. Wlewamy alparetkę do torby i zawiązujemy szczelnie.

Następnie zanurzamy w strumieniu, studni, albo w innej wodzie czystej a zimnej, tak żeby nikt nie rąbnął nam tego. Można wystawić warty, jeśli komuś wierzymy.
Najłatwiej jest na spływie: worki z alparetką wiążemy do rufy i ciągniemy za sobą.

Czepialskim wyjaśniam, że w wersji oryginalnej, alparetka wypełniała prezerwatywy, te zaś były władane do toreb grubych plastikowych, często po sztucznym nawozie. Ale niekoniecznie.

To zazwyczaj skutecznie chroniło alparetkę. O ile pamiętam, straty nigdy nie przekraczały jednego worka. A zatem i więcej worków, tym straty mniejsze. A jeden worek zawsze się rozwalał. Widać tak być musi. I proszę mnie tu nie straszyć nierównością Czebyszewa. Nie przestraszę się, bowiem są takie rzeczy w naszej młodości, które są silniejsze od racjonalności i rachunku prawdopodobieństwa.

I już. Kiedy wracamy po całym dniu do obozu, albo rozbijamy nowy, zmęczeni i naoddychani jadowitą przyrodą (alergicy kaszlą i pokrywają się liszajem) nic nie chce się nam się robić. Deszcz pada. Jest zimno. Ognisko zalane.

Smutek i reumatyzm? A w życiu!

Wyjmujemy gotową alparetkę, kroimy na poręczne porcje i zjadamy łyżką albo widelcem. Widziałem takich, co zjadali rękami. Ale nie rekomenduję. Zresztą, to już były chyba dokładki…

Im bardziej głodni jesteśmy, tym szybciej działa. Początkowo działa jak dopalacz z reklamy: ożywia ciało i umysł. Osoby młodsze powinny przerwać spożycie i skorzystać z nadarzającej się możliwości. W większych dawkach sprowadza na nas sen i zapomnienie. A sen jest zdrowy.

Kiedy śpimy znów jesteśmy młodzi i idziemy, przez Ornak, na Starorobociański, potrafimy przegadać cała noc przy paczce herbaty madras i dwóch paczkach sportów. Możemy nawet, mimo braku uzdolnienia, śpiewać na całe gardło Yesterday. Albo Wish You Were Here...

Cholerna, wiosenna nostalgia. Gorsza od alergii…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Jak zwykle mi się podoba,

i w ogóle jestem pod wrażeniem, 6 akapitów o prezerwatywach by dojść w końcu do wniosku, że jednak niepotrzebne:) do pzrzepisu.

A owo danie(?) ciekawe, chętnie bym się zapoznał.


Panie Yayco refleksyjny,

Jak ja ostatnio Starorobociański wizytowałem, to papierosów nie znałem, harcerzem będąc. Dopiero po maturze Panią merlotową poznawszy w nałóg stopniowo wpadać zacząłem, bo ona światową kobietą naonczas była i Carmeny paliła (przy brydżu w klubokawiarni “Kmicic”, w mieście Zakopanem, gdzie rządziła z tytułu zamieszkania).

A pański deser nie raz i nie dwa spożywałem, choć antykoncepcyjna technologia porcjowania nie znaną mi była.

Sam wspominam inny specjał – Kawon na sterydach, wpółbiesiadnikom płci odwrotnej z lubością podsuwany.
Potrzebny był kawon dorodny, strzykawka, pół litry spirytusu i lodówka. Dzień przed imprezą brało się spirytus, strzykawkę napełniało i stosowne injekcje kawonowi wszerz i wzdłuż aplikowało. Poczem do lodówki na zaś odkładało.

Działanie kawona na panienki już po trzecim gryzie widocznym się stawało; w tym momencie należało podjąć akcję, bo po piątym było już za późno – można było tylko jak arbuz z kawonem się zalać.

Pana nostalgia budzi mnie do życia. Dziwne.

merlot


WSP Yayco!

Off-topic poniekąd… Słyszał Pan o prezydencie, nie nie Kaczyńskim, FIA – Maxie Mosleyu? W wieku 68. lat uskutecznił 5. godzinny maraton seksualny z 5. babkami. Po godzinie na głowę. Jak widać, starość ma zalety. Niektóre grzechy nie znikają ze sfery możliwości. Absolutnie.
Pozdrawiam, zazdroszcząc Mosleyowi…


...

...


Kurczę

a mój album ze zdjęciami ze Starorobociańskiego się zapodział w trakcie którejś z przeprowadzek:((

za to aby docenić doświadczenie życiowe na tle młodości – stara/jara fotka

Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki*

Prezes , Traktor, Redaktor*


Panie Grzesiu,

jak zwykle dziękuję.

Ogólnie powiem, że wiele jest takich rzeczy co to przez nie długo się przebijamy, a potem się okazują wcale niepotrzebne.

Życie takie. Poniekąd.

Pozdrawiam anachronicznie


Panie Merlocie,

nie lubię Pana.

Miałem taki plan, żeby o onym arbuzie odrębny napisać tekst nostalgiczny, a Pan wszystko zepsuł.

Jak to jednak pewne dawne wkusy w człowieku zostają, nieprawdaż?

A Pan widzę radykał byleś, bo w moich kręgach zastrzykiwanie arbuza spirytusem było traktowane jako niejaki występek przeciwko płci obcej. Cóś jak, nie przymierzając, kwas 4-hydroksybutanowy. Niby można, ale jednak wstyd.

Normalnie się tego arbuza gorzałą faszerowało.

No ale ja zawsze, w salonowem się obracałem towarzystwie, a nie po remizach…

Pozdrawiam nadwrażliwie


Panie Klejno Andrzeju,

czy Pan mi źle życzysz?

Ja mam astmę oraz duszności.

Tyle powiem.

Pozdrawiam pokasłując


Jak to miło, Pani Magio,

widzieć Panią w sezonie ogródkowym. Myślałe, że Pani całkiem w swoich utknęła grządkach, jak Pan Zenek.

No tak, Pani usportowiona kobieta, to i po górach latała w te i nazad o suchym, zapewne, pysku jeno troszkę wodą źródlaną zapijając.

Potem się spotykało takie sportówki, jak swoje nadmiernie umięśnione łydki prezentowały przed schroniskami. Nie będę tego wątku rozwijał...

A od ogniska to może być zaprószenie ognia. Tak się mi wydaje, po latach.

Pozdrawiam monochromatycznie


Panie Maxie,

niby to prawda, ale mimo to człowiek by sobie na skrzydłach niewinności polatał...

Pozdrawiam pryncypialnie


...

...


Panie Yayco,

w kwestii wpisu Pana Kleiny to ja za Panem murem stoję i Panu Andrzejowi współczuję, że on zazdrości.
Ja się nieustannie cieszę tym co mam do dyspozycji.
Nawet, gdy mam coraz mniej.

merlot (wyszło zbyt poważnie, chyba)


Ciekawe gdzie jest p. N?

Pewnie na zakupach, jako człowiek bardziej nowoczesny i mniej zapadnięty w sobie?

Pozdrawiam nasycony, nadziobawszy się pęczakiem.
Igła


WSP Magio!

Silne, umięśnione łydki nigdy nie są złe. Wolę je bardziej od “mężnego serca w kształtnej piersi”. Precz z atrofią, a nawet abulią :)
Serdecznie pozdrawiam…

PS. Do Pana Merlota, jeśli można. Też się cieszę “tym” co mam, bo mam piękną żonę, ale pozazdrościć można :)


Pani Magio,

jakbym onego Igłę czytał: słowa rozumiem, a ogólnego sensu nie chwytam.

Zwłaszcza zaś argumenta o kulturystyce są mi kompletnie obce. Ja o onym kwasie słyszałem,że do głuszenia młodych kobit jest stosowany (co potępiam stanowczo, żeby nie było), a nie do kulturystyczności. Mięśniactwo dla ludzi szczupłej kompleksji dostępne nie jest. Nie wiem czy to dobrze, czy źle.

Co do miedźwiedzia, to nie dysponuję wystarczającą informacją, ale słyszałem o zbiegostwie tego gatunku za granicę. Oczywiście nie łączę tego. W żaden sposób.

Pozdrawiam ekologicznie


Panie Merlocie,

ja też, ja też...

Pozdrawiam regresywnie


Panie Igło,

jakbym oną Magię czytał: słowa rozumiem, a ogólnego sensu nie chwytam.

Pan powinien chyba mniej się z drobiem zadawać, tak myślę.

Pozdrawiam gryczanie


Panie Andrzeju,

pozwolę sobie starannie z Panem nie zgodzić się, a nadto nie podzielać Pańskich uczuć.

Pozdrawiam separatystycznie


...

...


...

...


Boszszsz!

To sa jeszcze ludzie, którzy klubokawiarnię “Kmicic” pamiętają? Znaczy się nie jest źle:-)) Się mi wyraźnie poprawilo.

I w tym nastroju pozdrawiam


Panie Yayco

słówo o zdjęciu na górze po prawej, jak Pan chciał kogoś zmylić to się nie udało, wszak miało być jakośtakprzrzedzonenagłowie
Prezes , Traktor, Redaktor


Dopisek na marginesie

pamiętam jakies fajne zdjęciu u Pana z Dolomitów chyba, jak o górach to może dałoby się wrzucić więcej?

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Yayco,

wytrzymałem długo, ale teraz asertywnie spytam, czemu Pan imprezę integracyjną ku naprawie bojkotujesz i od Remizy stronisz? Jeszcześ Pan na dodatek WSP Lorenzo przekabacił, bo go na drabinie nie widzę?

Żal mnię dojmujący ogarnia, bo kto jak kto ale Panowie, mają odpowiedzi na moje pytania. Mimo, że nie po mojej myśli być mogą.

Wracam zawiedziony

merlot


Pani Magio,

używa Pani słów tak trudnych, że nawet nie wiem czy się tylko obruszyć, czy aż obrazić.

Na wszelki wypadek nie zrobię nic i poczekam do wyklarowania sytuacji.

Pozdrawiam, nieco skonsternowany


Panie Lorenzo,

a co tu do pamiętania, tak znowu, że bardzo?

Toż to całkiem przedwczoraj było!

Pozdrawiam drapiąc się po głowie z zakłopotaniem


Panie Maxie,

po pierwsze to jest zdjęcie z przed lat, a po drugie zwróć Pan uwagę, że czeszę się do góry, co może nieco myląco wpływać.

Względem zaś gór, to były Alpy chyba jednak. Tyle, że niemieckie. Może kiedyś wrzucę.

Jak Pan taki cwany, to niech Pan zgadnie gdzie toto poniższe zrobiłem.

darmowy hosting obrazków

Pozdrawiam, jodłując


Panie Merlocie,

nie mogę być w trzech miejscach naraz.

Uno momento


...

...


padłem rażony

nie znam miejsca, zima to tylko w Sudetach na azymut chodziliśmy, no i nie zapomnę jednej wycieczki z Jaworzyny Krynickiej w sniegu po kolana w ncoy do schroniska którego nazwy nie pomnę ale poszukam i może coś więcej w tym temacie.

Innymi słowy: nie wiem i nie podejrzewam ale chyba to Dolomity, na czuja piszę
Prezes , Traktor, Redaktor


WSP Yayco!

Stachu mówi, że mi papiery zabierze, bo jak mu o Panu opowiadam i mówię, że nie mogę gościa (znaczy się Pana) metrykalnie zdiagnozować, mimo, że o starociach i innych Sieczenowach Pan jednym tchem nawija, to on mówi żem kiep. Mówi: – gościu (to teraz do mnie), facet który tak wkleja fotki i inne cudeńka, to musi być młodzieżowiec, przecież ty (znaczy ja), nawet marginesu nie potrafisz zrobić. Tako rzecze Stachu. Com powiedział, powiedziałem… Aaa… jodłowanie to zdaje się w Alpach? Bo w Tatrach to się pije i później wyje…
Pozdrawiam śpiewnie…


Pani Magio,

już ja sam sobie wiem, czy się mam obruszyć, czy nie.

Zresztą chętnie się obruszę, po trzygodzinnym sztywnym siedzeniu.

Trochę się poobruszam, powzruszam, a potem spać pójdę

Pozdrawiam perypatetycznie, choć siedząco


Panie Maxie,

ja w dolomitach to bylem raz. W jednej jaskini, z dzieckiem na wycieczce.

To nie są Dolomity.

Więcej Panu powiem, to nawet nie jest zima.

I jeszcze dodam, że na tym zdjęciu śniegu nie ma. Słońce za to bardzo ostre. A skały białe i gładkie dosyć.

Pozdrawiam, powoli zasyspiając


O Tatrach nic nie wiem, Panie Andrzeju,

co zaś do obrazków, to dziecko mnie wyuczyło.

Z dumą muszę zeznać, że chociażem ojciec geriatryczny, to jeszcze nie całkiem zwapniały i jak dziecko mi trzy razy pokazało, to się nauczyłem.

Już nawet jego nie wołam , dla pomocy tylko sam sobie radę daje w większości przypadków, od czego jest ze mnie dumne.

Pozdrawiam z samozadowoleniem


ślepnę niechybnie:)

ale teraz dojrzałem na tym pagórku opalające się panieniki,

nie będę zgadywał, coby w konfuzyję kolejny raz nie wpaść:)

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie,

zazdroszczę wzroku, choć przyznam, że ja nie dostrzegam.

Ale, faktycznie, całkiem niedaleko, pod jednym, znanym wodospadem, panny się w dezabilu (albo i bez niego) kąpały.

Pozdrawiam, rozpamiętując


No, Maxie

siedzą. Ale żeby tak od razu panienki?

merlot


Merlocie

pagórki, te sprawy…:)
Prezes , Traktor, Redaktor


Subskrybuj zawartość