Poranna alpaga. Wspomnienie N.

N przeczytał wczorajszy wpis Pana Y i długo się śmiał. Dziwnym, jakimś takim niewesołym śmiechem. Potem poczytał sobie komentarze, zaglądnął na inne blogowiska, gdzie również jakby dostrzegł tendencję do opisywania tanich win i nostalgii.

Mina mu zrzedła.

N nie lubi dawnych czasów. N nie lubi czasów współczesnych. N nie lubi ludzi i nawet siebie nie lubi, bo łysieje. N łysieje na środku głowy i nieudolnie to ukrywa, przez zaczesywanie łysiny. To chyba jedyne, poza szmatem zapamiętanego życia, jego więzi z PRL-em. No, może jeszcze kilka książek.

Zastanowiwszy się starannie, N zrobił Panu Y awanturę. Nakrzyczał na niego, że z pojedynczych oderwanych wspomnień, na dodatek wziętych od różnych ludzi, skleja obraz nierealistyczny, a poprzez atrakcyjną formę pociągający. N groził. Mówił, że jak kupi nowy komputer, to tam Pana Y nie wpuści.

Pan Y zaproponował mu, żeby sam coś odpowiedział. Prawdziwego. Na przykład o prezerwatywach. N się początkowo wściekł, bo to przecież niedziela. Potem trochę się schował w siebie i powiedział, że dobrze. Opowie. Ale nie o żadnych tych tam… Bo to tylko Pan Grześ by czytał. Opowie o tym, jak naprawdę wyglądał jeden z nielicznych jego kontaktów z winem owocowym. Bo on zasadniczo był za piwem. Albo za wódką.

Oto ta historia:

Było to dawno. Był gorący przełom czerwca i lipca. Ranek. Siano pachniało. N spał na sianie. Siano leżało, w kopkach niechlujnych, na łące należącej do kołchozu, który się nazywał Wspólny plon i znajdował się w miejscowości Odrzywołek. Dociekliwi mogą sprawdzić, gdzie to jest.

N spał na sianie i na łące nie sam i nieprzypadkowo. Los swój łączył z kilkoma kolegami, bo poprzedniego dnia spożywał wraz z nimi (choć grono było szersze) wina gronowe. Nie pamięta już, jakie, ale pamięta, że różowe, półwytrawne. Innych w sklepie w Odrzywołku nie było. N to pamięta, bo zażądano od niego, żeby udowodnił swoją pełnoletniość (zawsze był niepozorny i wyglądał na młodszego niż był, ma tak do dzisiaj), a on już ( od kilku miesięcy) miał dowód (jeszcze świeżutki, w sztywnych zieloniutkich okładkach). I mógł udowodnić.

N znalazł się w Odrzywołku z powodu zbiorowej niechęci do nauki. Oraz istnienia Ochotniczych Hufców Pracy. Razem z kolegami i koleżankami z klasy, przebywał w Odrzywołku na wakacyjnych dobrowolnych robotach, dzięki którym udało się im skrócić rok szkolny o tydzień. Myśleli początkowo, że coś nawet zarobią, ale prawie wszystko ostatecznie przepili na miejscu. Na dodatek zniszczyli mienie kołchozowe, za które musieli zwrócić.

Ale tydzień wakacji piechotą nie chodził, więc sobie nie szkodowali. Nie przeszkadzały im nawet albańskie papierosy Arberia. Z daleka wyglądały jak prawdziwe.

N spał na łące z kilkoma kolegami, bo miał w ramach obowiązku pracowniczego trawę grabić. Nie to siano, na którym spał, a trawę. Zieloną. Tyle tylko, że jak przyszli rano na łąkę, to trawa jeszcze rosła. A oni mieli tylko grabie. Więc poszli spać. Było przyjemnie, choć trochę bolała głowa, a języki były sztywne od tych Arberii, popularnie nazywanych kwaśniakami, a to dla niezapomnianego smaku.

Około, bodaj czy nie dziesiątej, N usłyszał głosy. Otworzył oczy. Nad nim (i nad jego kolegami) stali kołchozowi żniwiarze. Byli pewnie w tym samym wieku, ale zdecydowanie lepiej wykwalifikowani. Mieli rower i kosy. Jeden z nich, ponadto, trzymał w rękach flaszkę wina truskawkowego i pytał czy się warszawska gówniarzeria z nimi napiją.

N i reszta gówniarzerii nie mieli nic przeciwko, żeby się napić. Doskonale rozumieli, że panowie żniwiarze mieli stanowczą ochotę, a starczyło im tylko na jedną flaszkę. Skłonni byli, w ramach sojuszu miasta ze wsią, współpracować.

Wstali, otrzepali siano z udawanych, nieścieralnych dżinsów marki Szarik. Zapalili – oczywiście częstując. Jeden z kosiarzy zębami zdarł lak z korka. Wypluł. Sprawnie odbił korek, który wcale nie był korkowy (N się zastanawiał wielokrotnie, z jakiego drewna były te ówczesne zaślepki, ale do niczego nie doszedł). I już chciał nalać do kubka (mieli kubek), kiedy zobaczył coś w butelce. Paproch jakiś. Odrobina pleśni. Komar. Cokolwiek. N nie pamięta. Uważa, że to ważne, że nie zapamiętał. Singnum temporis. Czy cóś.

Konsternacja długo nie trwała. Kosiarz zdjął z głowy brudną, przepoconą czapkę i użył jej, jako filtra. Podał kubek koledze N, który zachował się jak trzeba i wypił. Potem napił się jeden z kosiarzy. I tak po kolei. Następnie uzgodniono ile jeszcze potrzeba flaszek. Gówniarzeria dała pieniądze, ale w ramach solidaryzmu społecznego, po wino pojechał rowerem jeden z kosiarzy.

Przywiózł też andruty kakaowe. I Sporty.

Trawy tego dnia nie zgrabiono. Jakoś nie było sytuacji. Następnego dnia spadł deszcz. Padało tak, aż do końca pobytu N w Odrzywołku.

Kiedy N skończył swoją stuprocentowo prawdziwą historię o alpadze i PRL-u, Pan Y płakał ze śmiechu.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm,

Grześ nie tylko o prezerwatywach czyta i lubi, o winie tyż, szczególnie takimm, dobrym i tanim:)

Pzdr.

P.S> Mnie o dowód to nawet pytali/pytają kilka lat po 18-tce więc pan N tym nie imponuje.


>Panie Yayco

A ten konterfekt po prawej to niby kto????


Panie Grzesiu,

gdzieżby on śmiał Panu imponować, ten N.

Tanie wino: Santa Cecilia , Cabernet – Malbec 2006. Meksykańskie (tania linia od mojego ulubionego L.A.Cetto). Dwie dychy kosztuje.

Zapewne ucieszy Pana, że Święta Cecylia patronuje grajkom i muzykantom.


Pani Delilah,

taki jeden. Podobny.


Ja się nie zgadzam!

Skąd ten Pan Grzesiu taki refleks pozyskał, żeby na wszystkich blogach pierwszy się wpisywać. Ja się nie zgadzam i idem spać. Jak Pan, Panie Yayco o tych snopkach siana zaczął i spaniu, to myślałem, że momenty jakie będą i prezerwatywy w sposób sobie właściwy użyte bedą też.
Pozdrawiam, czując zapach siana… (czy to jaki symptom choroby psychicznej?)


Się nie znam na symptomie, Panie Andrzeju,

a siano mam od lat zakazane, niestety.

Pozdrawiam, zazdrosząc pociągu wiosennego


Panie Andrzeju, sam tego nie wiem

ale nie na wszystkich tylko na większości.
Pewnie dlatego, ze za duzo czasu na necie spędzam, choć dzisiejszy dzien i tak do rekordów nie należy, ale już znikam, przynajmniej na jakiś czas.

Pozdrówka.


Panie Yayco

moim kumple takie dziwne filtry i szkalnki vel kubki nazywali “kielichami goryczy”

Pamiętam taki jeden, zakręcona butelka po pepsi obcięta nożem i wlana tam wódka Lodowa.

To był mój postatni kieliszek wódki w życiu

Opoiweść miła, alpaga i sianokosy, u dziadków k.Wrocławia, ech

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie,

też miałem dziadków koło Wrocławia, ale tam nie pijałem alpagi.

Zresztą, tam jeździliśmy na żniwa…

Pozdrawiam melancholijnie


tanie wino

Nigdy nie lubiłem. Piłem na serio wlaściwie tylko raz, na stawach rybnych po lekcjach (w szkole średniej – żeby nie było). Porażka.

Pozdr.


WSP Yayco!

Przepraszam, że po nocy niepokoję jeszcze, ale tak sobie myślę, mimo, że to dzisiaj niedziela, że ten inteligentny Pan na zdjęciu, z długimi włosami, bardzo podobny jest do Davida Nivena, co nie?
Pozdrawiam…


Panie Popisowcze,

każdy ma swoją młodość i swoje stawy rybne.

Pozdrawiam


Panie Andrzeju,

nigdy mi to nie przyszło do głowy. Może dlatego, że nigdy nie widziałem Davida Nivena w dresiku z kapturkiem i w skórzanej kurtce.

Takich dresików, to chyba za jego czasów całkiem nie było.

Ale ja nie jestem autorytetem, bo szczerze powiedziawszy, w ogóle nigdy nie widziałem Davida Nivena…


Nie może to być,

by starszawy człowiek nie znał Różowej pantery, Mózgu, czy W 80 dni dokoła świata, że te filmy mi do głowy przyszły same…


WS(O)P yayco

Ta młodość. Też miałem “doświadczenie OHP”, gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych. Ale my budowaliśmy oborę na Mazurach. Może dlatego byliśmy na wyższym poziomie: tam uczyłem się pić spirytus. A to wtedy była duża sprawa dla profana.


Panie Andrzeju,

ja go nigdy nie widziałem osobiście.

Do kina zdarzało mi się chodzić.

Mózg lubiłem, ale to raczej z zadawnionej sympatii dla Belmonda.


Panie Wojtasie,

spirytus to ja piłem tylko w zagranicznym wschodnim kraju. Ale było tak zimno, że to nie stanowiło, co piję...


Qrde,

trochem zbystrzał, bo Belmondo, to razem był w Mózgu z Nivenem, Elli Wallachem, Bourvillem…


Przyznam się, Panie Andrzeju,

że do dnia dzisiejszego, lubię czasem sobie głowę lekko przekrzywić. Z sympatii dla tego filmu…


Na OHP nigdy nie byłem

ale za to praktyki robotnicze dla studentów Akademii Sztuk Pięknych raz prowadziłem. Jako młody, liberalny asystent. I nawet merlotowa ze mną była, jako młoda żona.

Praktyki były bardzo praktyczne – studenci cały dzień pakowali w worki jakiś trujący granulat, bo było to w Zakładach Azotowych w Puławach. Po trzech dniach wprowadziliśmy zbiorową absencję, ze zrozumieniem przyjętą przez lokalną załogę.

Tylko czynnik społeczny z Akademii do pilnowania nas delegowany miał zajęcie i ze dwa kajeciki maczkiem zapisał.

Ech, nostalgia.

Pozdrów Pan Pana N ode mnie. Równy facet.

merlot


Niven to chyba

też “Działa Nawalone” z Peckiem i Quinem
w kontekście teksu wyżej

Prezes , Traktor, Redaktor


Jasne,

absolutnie… nawalone


sorry,

spieprzyłem – navalone…


WS()P (Wielce Szanowny Panie ) yayco

Ja tam się nie wstydzę swoich alkoholowych skłonności. A na dowód przedstawię medyczną implikację.
Jeden ze znajomych miał problemy z kamieniami żółciowymi. Było tak, że go raz w miesiącu (średnio) karetka zabierała z pracy na podleczenie.
No i ten znajomy wyjechał “na rurę”, czyli budował Rurociąg Przyjaźni. On miał zadanie współpracy przy odbiorze kolejnych odcinków. A miał po temu odpowiednie kwalifikacje; normalny dzień to 1/2 l na głowę. A jak przyjeżdżała komisja zaczynali od 3/4l/na głowę. I jemu to odpowiadało.
Po powrocie do domu poszedł na badania. I kamyczków nie było. To pyta, jak to możliwe? Ano alkohol rozpuszcza takowe. To dlaczego mi nie powiedzieliście? No co Pan. Nam tego robić nie wolno.
Taka ciekawostka.


Panie Krzysztofie!

Alkohole to mają być u pana Tomka w remizie za tydzień. Proszę uważać z propagowaniem alkoholizmu.

Pozdrawiam


Panie Jajco!

Pozdrów Pan pana N. Niech częściej pisze.

Pozdrawiam


Poranna alpaga

alpaga.jpg


Jerzy Maciejowski

Wyszło za poważnie. A tak naprawdę to jestem tylko zdania, że do wszystkiego powinniśmy podchodzić z pewnym dystansem. Bo alkohol, jak i inne przyjemności, nie jest złem samym w sobie.
To samo dotyczy wielu innych zjawisk.
I proszę pomyśleć jak nudne byłoby nasze życie bez takich ciekawostek.
A między nami mówiąc to Noe zaczął cywilizowanie ziemi od winnicy. Wiedział, co robi.
Pozdrawiam po 15 (bo uważam, że ta pora jest stosowna).


To ja chętnie o tych innych zjawiskach, Panie Wojtasie

...poczytam. Pisz Pan notkę czym prędzej;-)

merlot


Borsuku

flaszka jeszcze nie otwarta a on juz odpoczywa???

Prezes , Traktor, Redaktor


Szanowni Panowie,

wydarzenia opisane wyżej miały miejsce kilkadziesiąt lat temu.

Mam wrażenie, że N, który w zasadzie pije niewiele, chciał sobie nostalgicznie powspominać.

Obawiam się, że będzie teraz musiał zacząć oprawiać propagandę antyalkoholową, żeby nie wyjść na starego moczymordę

Pozdrawiam prohibicyjnie


Panie yayco

czy podobienstwo panskie do Mariano odnosi sie tylko do aspektu fizycznego, czy charakter tez podobny;)?
Pozdrawiam:)


Pani(e) Rolllingpol(u),

ujmę to tak: podobieństwo fizyczne łączę z entuzjastycznym podejściem do jego filozofii życiowej.

Wszyscy jesteśmy Marianami!


:)

Ujal to Pan nieslychanie wdziecznie. Ja rowniez staram sie jak moge, choc czasami nie latwo jest byc Marianem.
Un saludo;)


Ciężarówka mojego syna

ma na imie Marian (to z bajki) miesci się do niej wyjatkowo wszystko co leży na ziemi , jeżeli umysły Panów mieszczą tyle to szacunek:)
Prezes , Traktor, Redaktor


Max

Ty to masz oczko!!!Jestem pod wrazeniem.
Pozdrawiam serdecznie i troche cierpliwosci z tym posterkiem TXT. Zalatany jestem teraz na maksa…;-)


Borsuku

wiesz, niejedną banderolke sie zerwało:)
Prezes , Traktor, Redaktor


Subskrybuj zawartość