Oberżyna w sosie zapiekana – z dedykacją dla Pana Maxa

Wczoraj N całkiem się zagubił. Pan Y szamotał się z wspólnotowością, a ten udał się do kuchni. Ugotował, zjadł, winem popił. I krew mu z mózgu odpłynęła.

Doszło do tego, że cytat z Imienia róży wziął za bredzenie pijanego blogera. Chodzi teraz i się wstydzi. I zwala na to, co zjadł.

Opiszmy, zatem co zrobił i jak zrobił. Może go to trochę ekskulpuje. Obrazków nie będzie, bo N jak gotuje, to ma ręce zajęte.

Potrzebujemy, co następuje:

- 1 dużą oberżynę podługowatą;

- 10 – 15 plasterków wędzonej na surowo wędliny

- ser jakiś, który lubimy;

- marynowane peperoni, picante albo yalapeno;

- sos pomidorowy;

- oliwę;

- czosnek.

Zaczynamy od sosu, bo to najprostsze. Jak ktoś nie umie zrobić sosu pomidorowego, to niech idzie do knajpy na obiad.

Bierzemy 5 do 6 pomidorków mięsistych, albo kartonik krojonych. Jeśli bierzemy świeże, to musimy je sparzyć i oskórować. Potem podziabać i do garnka włożyć. Jeżeli to jest jednak kartonik, to wlać z kartonika. Przyprawić wstępnie, wedle doświadczenia upodobania i niech sobie pyrkocze, bo ma być gęsty.
N robi to tak, że dodaje ziół, ząbek czosnku wyciska i trochę soli do smaku. Dodaje też paprykę słodką, ale nie w proszku, tylko suszoną, bo lepsza i wchłania nadmiar wody z sosu. Jak już trochę sobie popyrka, to dodaje oliwy troszeczkę. Ile to jest troszeczkę, to nie wiadomo dokładnie. Jeśli ktoś sam z siebie nie wie, niech łyżkę do zupy sobie naleje. Ale oliwy, a nie żadnych tam oleistych dziwactw.

Pod koniec, jak już sos jest jednorodny, to jeszcze podobną ilość wódki czystej dolewa, dla jedwabistości smaku. Jak ktoś nie ma wódki, to może być koniak. Po prawdzie to każdy alkohol może być, byle nie likier. Balsam ryski też nie pasuje.

Zioła wedle upodobania.

Sos sobie wesoło pyrkocze, najlepiej w teflonowym garnku, bo, jak wspomniałem, ma być gęsty, ale nie przypalony, a my sobie porozmawiamy o innych składnikach.

Oberżyna. N używa tej nazwy z zamiłowania do twórczości Johna Bartha. Ale jak ktoś chce to nazwać bakłażanem, to nic nie stoi na przeszkodzie. Jeśli to jest, dla kogoś, za przeproszeniem, gruszka miłości to niech idzie won z kuchni i zadba, czym prędzej, o przyrost naturalny. Naród jest w potrzebie, więc go ganić nie będziemy. Ale, jeżeli, mianowicie ktoś powie, że jest to psianka podłużna, to N nie chce z takim rozmawiać.

Oberżyna powinna być duża, długa i jak najbardziej równomierna w średnicy. Ale to są szczegóły. Z każdej się da zrobić.

Wędlina, to oczywiście tylko dla mięsożernych. Pan Max i Docent mają to za zbędne i nic nie szkodzi, bo i bez tego będzie smaczne, ale dla N jest ważne. N używa polskiej surowej szynki wędzonej, albo ogonówki brandenburskiej (która też jest polska, a nawet tańsza od tej szynki). Ta ostatnia jest wedle niego lepsza, bo ją jemu w sklepie pokroją na cieniuchne długie plasterki i, to jest jak raz . Bo to ma być cieniuchny, jak papier plasterek.

Oczywiście da się nawet dobrze uwędzony boczek zastosować, ale będzie bardziej tłuste wtedy. Nie rekomenduje się szynek parmeńskich i ich odpowiedników, bo aromat zjełczałego tłuszczu troszkę psuje efekt.

Ostra marynowana papryczka jest niekonieczna, ale rekomendowana, o ile ktoś ją toleruje.

Ser. To już jest pole do popisu dla każdego i pole do dostosowania przepisu do własnego gustu. Wczoraj N zrobił z dobrą fetą, ale robił też z szopskim, gorgonzolą, lazurem a nawet z gruyere’m. I był zadowolony z efektu. Jeżeli bierzemy ser pleśniowy, to trzeba baczyć, żeby nie był za bardzo poprzerastany pleśnią, bo danie będzie gorzkie.
Potrzebujemy jeszcze trochę oliwy z czosnkiem. Ząbek, albo, jeśli ktoś lubi i nie ma w planach romantycznej okoliczności, to dwa. Wwyciskamy do oliwy i pozwalamy jej trochę odstać.

Kiedy sos jest już dobry w smaku i gęsty, włączamy sobie piecyk na 200 stopni i czekamy aż je osiągnie. W środku piecyka jest ruszt.

Czekając, odcinamy oberżynie końcówkę, którą była przymocowana do łodygi i obieramy jak najcieniej. Następnie kroimy ją wzdłuż na plastry. Takie półcentymetrowe, albo nawet odrobinę cieńsze. Jak piecyk jest nagrzany, to smarujemy oberżynę cieniuchną warstwą oliwy z czosnkiem (N ma specjalny pędzelek, co sobie od Ruskich na bazarze kupił). Równomiernie, bo ma to ją chronić przed spaleniem . Z jednej strony. NIE SOLIMY!

Układamy oberżynę na ruszcie, oliwa do góry i wkładamy do pieca. Na 10 minut.

W tym czasie, jeżeli robimy wersję bezmięsną, zastanawiamy się, czy nie przesoliliśmy sosu. Jeśli jest odrobinę za słony (naszym zdaniem) to nie robimy tragedii, tylko się cieszymy. W wersji mięsnej, a zwłaszcza z fetą, o żadnym przesoleniu mowy być nie może.

Po 10 minutach odwracamy oberżynę na ruszcie, smarujemy wierzchnią stronę oliwą z czosnkiem i wkładamy na kolejne 7 minut do pieca. Teraz musimy uważać, żeby nam się nie spaliła. Piecyki lubią mieć swoje fanaberie, więc te 7 minut należy traktować podejżliwie, jako wskaźnikowe. Jeśli jednak oberżyna zaczyna się palić na brzegach – żwawo wyciągamy ją z pieca.

Na każdy plasterek oberżyny kładziemy wędzonkę (albo jej nie kładziemy, jeśli nie chcemy). W najszerszym miejscu lokujemy słupek sera. Ot taki, żeby boki słupka miały nie więcej niż centymetr, a długi żeby był na całą szerokość. Jeśli wersja jest bezmięsna, to sera może być odrobinę więcej. Jeśli ser ma radykalny charakter, to lepiej przyoszczędzić. Podobnie plasujemy ostrą papryczkę. Zawijamy w rulonik i układamy w naczyniu do zapiekania. Może być brytfanka, choć N preferuje naczynia kamionkowe. Ale to trzeciorzędne jest.

Kwestią kluczową jest solenie. Jeśli robimy danie z wędzonką, albo mamy lekko przesolony sos – nie solimy. Wcale. Bo nie.

Jeśli sos nam wyszedł słodziutki, a wędzonkę mamy w pogardzie, to troszkę trzeba posolić. Ale tylko troszkę.

Jakby co, to zawsze możemy dosolić na talerzu.

Jak już wszystko zwiniemy i ułożymy, to nakruszamy jeszcze sera troszkę na to i zalewamy sosem.

Następnie wkładamy do pieca na 20 minut mniej więcej. Trzeba uważać.

Potem wyjmujemy, nakładamy na talerze i zajadamy.

Można podać, dla towarzystwa, sałatę, albo pomidory skropione , dala zdrowotności, oliwą. Można zrobić caprese, jeśli ktoś umie i lubi.

Do wersji z wędzonką idą wina czerwone (N wziął Quarę, bo dobra i tania). Do wersji bez wędzonki – białe.
Smacznego Państwu życzę!

PS N prosił powiedzieć, że on wczoraj to jeszcze upiekł, po raz pierwszy w życiu, chleb. I kazał pozdrowić Pana Jotesza.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Wielce smakowite

Papryczki i fetę skombinuję i wieczorkiem będę miał uczę.

Do lustra:)

jak kroimy wzdłuż to takie płaty bedą prawda?

no i tak na środku te słupki sera, czyż tak? ( czyż nie? mam we wstręcie bo sugeruje błąd w myśleniu:))

ech, smakowicie się zapowiada

dziękuję na pomysł

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

dokładnie tak: takie długie języki.

Oczywiście można kombinować z plastrami w poprzek, układając je w piramidki. Ale to się potem rozwala.

Ser powinien być w samym środku, żeby się całkiem nie rozpuścił.

Polecam się na przyszłość, pozdrawiając


Panie Yayco

Jako od wczoraj zatruta odczuwam głęboką niechęć do jedzenia…

Dodatkowo popadłam w zamartwianie się czy ze mną nie jest jeszcze gorzej niż myślałam dotąd, ponieważ przyjechałam do pracy godzinę wcześniej niż być powinnam…

No, ale w sumie mogę się odnieść do bakłażana – uwielbiam. Najbardziej w wersji wegetariańskiej choć nie jestem konsekwentną bezmięsną.

Lubię z fetą, albo z serem pleśniowym.

Przedwczoraj zrobiłam z fetą lecz wcześniej wydłubawszy środek solidnie go udusiłam do miękkości razem z cebulką i ziołami, i pieprzem cayenne.

Następnie przerzuciłam wydłubany już uduszony nazad do środka i zapiekłam.

A gdzie feta???

No tak, ten wydłubany i uduszony wraz cebulką zanim nazad do środka jeszcze jest wymieszany z fetą i dopiero do środka.

Można dołożyć pomidora suszonego na słońcu pod spód.

Potem do brytfanki czy tam co kto lubi, podlać oliwką byle smaczną, potem do pieca.

Może być włoski jeśli nie mamy jak raz do dyspozycji innego.

Się piecze jakieś pół godziny, żeby było mięciuśkie.

Potem się je.


Tak się patrzę, Szanowni,

na godzinę wpisu Pana Yayco oraz godziny wpisu Waszych komentarzy. I zastanawiam się, skąd w człowieku tyle sadyzmu. Szczególnie o tej porze.

Pozdrawiam z perspektywą jeszcze co najmniej 4 godzin w miejscu pracy

PS. Nie wykluczam także masochizmu


Mię pytasz Szanowny Lorenzo

na razie mogę zaproponować tylko młode ziemniaki, z koperkiem obowiązkowo:)

dla rozbudzenia uśpionego żołądka:)

piszesz się?

prezes,traktor,redaktor


Pani Gretchen,

jako starszy człowiek, zasmrodzę Panią dydaktycznie.

Jak się po nocy, na cudzym blogu, spożywa podejżane alkohole z nieznajomymi osobnikami (o innych ekscesach nie wspomnę), to potem się ma “zatrucie”.

To za karę jest.

Ale współczuje Pani mimo wszystko, bo sam kiedyś (dość dawno temu) bylem młody.

Przepis Pani ciekawy, choć jak dla mnie chyba nieco pastewny. Od razu zacząłem kombinować, że taki bakłażan to dobry byłby jako dodatek do mięsa z rusztu, albo do szaszłyka jakiegoś.

Muszę spróbować, choć z dystansem. Pani bodaj kiedyś wspominała, że do lecza dodaje bakłażana, co mi się wydaje jednak nadto już ryzykowne i nastraja mnie do przepisów Pani podejrzliwie.

Pozdrawiam, usilnie współczując.


Panie Lorenzo,

nie moja to jest wina!

Ja chciałem ten przepis wieczorową porą umieścić, ale jak usiadłem do komputera, to zaraz nadleciał ten tu Pan Max i zacząl się dopytywać, kiedy przepis będzie, bo on już warzywo nabył.

Pomyślalem, że nie będę słomianego wdowca na głodniaka trzymał i napisałem.

Niesłusznie jednak, bo jak się okazuje Tenże się ziemniaczkami opycha i sobie z Pana Szanownego dworuję.

Mam nauczkę na przyszłość.

Przepraszając, pozdrawiam


Panie Yayco

Jak na słomianego przystało to przyznam że nawet nie wiem jaki dzień tygodnia, bo i po co

część informacji jest z z tych dla prasy , przecież ofiacjalnie się nie przyznam że

koperek wziął się był i zniknął w tajemniczych okolicznościach

Tym bardziej że żona może przeczytać

a Lorenzo i tak na pestkach z grejpfruta chodzi zapewnie, to i na ziemniaczki by nie spojrzał.

Z poczuciem wyższości ewentualnie.

prezes,traktor,redaktor


Panie Yayco

No wie Pan! Za karę! też mi pomysł!

Niewykluczone, że to mi życie uratowało powstrzymując przed zjedzeniem w całości tego co mnie wczoraj zatruło.

A Pan chodzi i podgląda.

Słowo pastewny Panie Yayco nie podoba mi się wcale choć po tym jak wczoraj nakreśliłam Panu swą fizyczność użycie go nie jest dla mnie zbyt wielkim zdziwieniem.

Do moich przepisów proszę podchodzić podejrzliwie, nie mam nic przeciwko temu. Ostatecznie moja sława kulinarna nie musiała do Pana dotrzeć.

Czasami jak zaczynam gotować to sama się podejrzliwie odnoszę do siebie i tego co powstaje. Nigdy jednak źle się to nie skończyło.

Ale aż takiego zaufania to wymagać nie mogę.

Pozdrawiam Pana pokornie


Panie Maxie,

na pestkach grejpfruta? To podobno na szczupłość jest dobre, więc ja nie jestem zainteresowany.

A młode ziemniaczki to można jeszcze zamiast koperkiem sypać, sprytnie okrasić skwareczkami. Co na szczupłość, z kolei dobre nie jest.

Pozdrawiam, myśląc o tych pestkach i innych alternatywnych paliwach


Panie Yayco,

chociaż sam w oberżynach nie robię, przekazałem pańskie doświadczenia w postaci drukowanej pani merlotowej, która za tym warzywem wręcz przepada.

Przekazuję od niej stosowne ochy i achy.

Pozostaje tylko wyjaśnić, czym się Pani Gretchen nie struła do końca dzięki naszej spamerskiej libacji u nowopozyskanego Profesora.

Pozdrawiam


Ja się nie piszę, Maxie,

ja chcę jeść!!! Z kwaśnym mlekiem te ziemniaczki! Takim gęstym, żeby go łyżką... I cebulką! I dużo! Albo jeszcze więcej!


Pani Gretchen,

ciekawa koncepcja z tym powstrzymywaniem.

I nie chodzę, tylko, że balanga głośna dosyć była, to i po sąsiedzku dawała się odczuć.

Nie wspomnę już nawet, że obrót niebanderolowanym wyrobem na ławkach w parku podpada pod stosowne paragrafy.

I dziwić się potem, że sąsiedzi niezadowoleni… Perwersja.

Jak Pani zaś chce aby sława się umocniła, to proszę swoje przepisy odrębnie publikować, a nie w komentarzach.

Szybko Pani wtedy pomiędzy głównych, tutejszych kucharzów wejdzie. Albo i nie.

Pozdrawiam


Panie Merlocie,

proszę Małżonce przekazać wyrazy uszanowania i oświadczenie o rumieńcu, który u mnie wywołała.

Pozdrawiam

Już ja tam nie wiem, coście pili, więc i nie wnikam. Dobrze, że chociaż kobieta wzrok ocaliła.


Panie Lorenzo,

bój się Pan, czego Pan tam się tradycyjnie boisz, ale żeby mleko zsiadłe łyżką? Łyżką?!

To może i z talerza?

Pozostaję w rozedrganiu


Panie Yayco

Co do pochodzenia wspomnianych specyfików to proszę zapytać Docenta lub też Pana Merlot.

Co do perwersji to nie wiem, nie znam się.

Za publikowanie jako komentarz przepraszam – u maxa niestety zrobiłam to samo…
Może pomyślę o tym, żeby osobno publikować.

Żeby sława zaczęła się umacniać to najpierw musi choćby wykiełkować.

Pozdrawiam zezłoszczona bólem


Pani Gretchen,

jak Pani nie posieje, to o kiełkowaniu mowy nawet nie będzie. Choć co ja tam wiem o kiełkowaniu…

Pozdrawiam współczująco


Panowie Lorenzo i Yayco

łyżką?

kubki i butelki Wam w Krakowie reglamentują?

a może na łyżki sprzedają, hę?

czy desperacja?

Panie Yayco, niektórzy cały kubek a innym jedna łyżka starcza,

można i tak tylko po co, prawda?

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


No to jak

Panowie poszli w tym kierunku to ja się muszę oddalić z powodu tego, że myśl Panów mój organizm traktuje odmownie.

Pozdrawiam jednak Panów wszystkich


A Ty widziałeś, drogi Maxie,

ewentualnie jadłeś kiedyś prawdziwe, wiejskie zsiadłe mleko? Które niemal kroi się nożem, bo tak jest gęste? Jego nie da się prawie pić, tylko się własnie je.

Łomatko, właśnie przesiadłem sie po raz pierwszy w życiu na Operę i z lekka wariuję. Polskie litery pół wiersza wyżej, znaleźć cokolwiek na razie trudno. Ufff!

Pozdrawiam w tym wariactwie


To nie jest dobry pomysł, WSP Lorenzo

ta Opera.

W odróżnieniu od kwaśnego mleka jedzonego łyżką, które ma sporo plusów dodatnich, w szczególności w towarzystwie kartofli z koperkiem i masłem.


Na razie, Panie Merlocie,

zauważyłem, że pracuje ze 4 razy szybciej niż Safari. Pod koniec dnia otwieranie stron w Safari (szczególnie txt) trwało już nieprawdopodobnie długo. To Pan zdaje sie pisał, że Safari jak długo jest otwarte, traci na sprawności. Potwierdzam

i pozdrawiam serdecznie


Pani Gretchen

Ja rozumiem, że inne czasy, że jawność życia, ale czy to musi być aż tak:

Gretchen

Panowie poszli w tym kierunku to ja się muszę oddalić z powodu tego, że myśl Panów mój organizm traktuje odmownie.

Pozdrawiam, tęskniąc za dawnymi czasy


Panie Lorenzo,

ja nie chcę się narzucać z postępowością, ale takie mleko daje sobą wstrząsnąć.

A jak ktoś sprzeczny w sobie, to nawet zamieszać.

Pozdrawiam nieco ironicznie


Panie Maxie,

coś w tym jest.

Toż to, w końcu, słynna Krakowska oszczędność. Czy cóś.

Pozdrawiam


Ja na razie przepraszam, Panie Yayco,

ale przyzwyczajam się do Opery. A w moim wieku z nowościami to trudno niekiedy bywa.

Zaś co do mleka, to raczej się ta historyjka do Izby Pamięci nadaje. Usiłowałem kiedyś dziecku wytłumaczyć, co to jest zsiadłe mleko, ale tylko spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Skoro wszędzie tylko jogurty, kefiry i takie tam, to co ja jej jakimś zsiadłym mlekiem głowę zawracam.

Zapamiętałem z dzieciństwa właśnie, jak bywałem na wakacjach, że jadłem takie zsiadłe mleko łyżką. I bardzo ono było dobre. I wcale nie miałem ochoty go wstrząsać, ani mieszać. Lody mi trochę przypominało.

Pozdrawiam sentymentalnie


No dobra Panie Lorenzo,

niektórzy tak jedzą.

Jak się dobrze zsiędzie to faktycznie: można nożem kroić. A na wierzchu tego mleka, które się zsiada w kamionkowym dzbanku, znajduje się ohydny, żółty kożuch. Po którym chodzą muchy.

To co, to ja dla tradycji mam może ten kożuch też zjeść?

Beze mnie, szanowny Panie.

Pozdrawiam, współczując Opery.

PS Paną Gretchen za dosadność wpisu przepraszam


Panie Yayco,

Kożuch zdecydowanie i w całości wont!


Panie Yayco

Się trochę zdziwiłam, bo nie miałam na myśli tego, co Pan myśli, że ja miałam na myśli.

Aż tak obłąkana nie jestem.

A potem Pan pisze o takich już obrzydliwościach, że moje jęknięcie bólowe to doprawdy drobiazg się wydaje…

Pozdrawiam Pana przyjmując przeprosiny


Pani Gretchen,

proszę wybaczyć żart niestosowny.

Ale to tak śmiesznie wyglądało, w kontekście opisywanego przez Panią schorzenia, że nie mogłem się powstrzymać.

Z nudy mi się to wzięło, zapewne

Pozdrawiam zasromany


Nikt Panu nie każe, Panie Yayco.

A i tak go Pan jada potem, w formie masełka. No chyba, że Pan tylko oliwę szlachetną do chlebusia używa. O ile pamiętam, to dobra gospodyni co jakiś czas ów kożuch (czyli po prostu śmietanę) zbierała w celu ubicia masła.

A ten kamionkowy garniec, o którym Pan wspomina, to w przypadku mojej degustacji był zawsze przykryty lnianym ręcznikiem. Białym i czystym. I stał ten garniec w zimnej piwnicy, gdzie much nie było. Na wysokiej półce (to tak na wszelki przypadek, gdyby Pan miał mieć jakieś inne skojarzenia).

A co do Opery, to jednak jest naprawdę dużo szybsza od Safari i mnie nie trafia, bo nie muszę czekać długie minuty, aż mi się znowu stronka otworzy. Ja wiem, na starość człowiek robi się niecierpliwy.

Ukłony

PS. Zauważam dzisiaj u Pana lekką zgryźliwość. To też efekt Opery?


Panie Lorenzo,

Pańska wiara w wiejską higienę jest rozbrajająca.

A moja zgryźliwość bierze się z kilku powodów, z których najważniejszy jest ten, że obudziłem się o godzinie 6, minut 32. Ponieważ ethos pracy na sąsiedniej budowie poprawił się o kolejne pół godziny.

Następnie zaś wpadłem w szpony zlej organizacji pracy obiegając się o kartę EKUZ, co zajęło mi dwie godziny. Jak kiedyś zechce mi się po złej organizacji pracy i socjalistycznych rezyduach świadomościowych przejechać, to to opiszę. Ale prędzej nie, bo to mało zabawne. Bardzo za to upokarzające.

Następnie udałem się gdzie indziej, gdzie nabyłem 10-dniową winietkę na Austrię, w której zamierzam być około godziny i ważną do końca roku winietkę na Szwajcarię, w której to Szwajcarii zamierzam przebywać kilka godzin.

Jeszcze inne mnie dotknęły dzisiaj złe rzeczy, ale ich nie opiszę, bo nie chcę stać się lokalnym pośmiewiskiem.

A co do Opery to mam, ale nie używam. Nie podoba mi się w wymiarze estetycznym.

Pozdrawiam zgryźliwie, jak najbardziej


Ta moja wiara, Panie Yayco Szanowny,

wzięła się z tekstu pewnej baby, która stwierdziła, że w jej mleku nie ma żadnych bakterii, bo ona go przez bardzo gęstą szmatę cedzi.

A Pańskie przeżycia dzisiaj całkowicie usprawiedliwiają tę zgryźliwość. Proszę więc pomyśleć o zbliżającym się milowymi krokami urlopie:-)

Pozdrawiam wspomagająco


No cóż, Panie Lorenzo,

trudno wyobrazić sobie, żeby mleko się zsiadło bez bakterii.

Się mi przypomniało, że ostatnio występuje produkt, pod nazwą zsiadłe mleko w sklepach. Polskiego nie próbowałem, ale zeszłego lata w Italii pijałem czeskie. Bardzo smaczne, mimo swojej sklepowatości.

Pozdrawiam


No to się porobilo, Panie Yayco.

Jeszcze ze 20 lat temu, jak chcialem sobie postawić mleko w Italii na kwaśne, to oni mówili, że będzie zepsute i żebym pod żadnym pozorem go nie pil. Zreszta i tak się dlugo nie udawalo, zanim nie znalazlem niepasteryzowanego.

A ten tekst tej baby dotyczyl unijnych kontroli czystości mleka, niekoniecznie zsiadlego.

Uklony


Panie Lorenzo,

dla uspokojenia Pana dodam,że był to najtańszy sklep w mieście, a klientela dość często mówiła w słowiańskich językach, wpadając z pobliskich bodów na przerwę śniadaniową. Ja tam tylko dla tego mleka zsiadłego bywałem, bo reszta asortymentu nie budziła zaufania.

Innymi słowy, nie sądzę, aby Włosi zmienili zdanie. Po prosty sklep dostosował asortyment do potrzeb klientów.

A względem higieny i mleka, to zapytam, czy aby ta baba może robiła oscypki?

Bo ja bardzo za oscypkami jestem. Nawet za cenę nienastawania na higienę.

Pozdrawiam


Panie Yayco Szanowny

Oscypki to tylko tak naprawdę mężczyźni robić mogą: bacowie i juhasi. Wysoko w górach. Z mleka owczego, no, może z odrobiną krowiego, a niekiedy koziego. Kobiet na halach nie ma.

To, co na dole sprzedają, to przeważnie podrabiany, z krowiego sera wędzony.

W drugiej polowie sierpnia pojade do Szczawnicy. Jak bede mial zdrowie pójdę na hale do znajomego bacy i wezme kilka sztuk. Jakoś do Warszawy chyba sie je uda dostarczyć. Tylko czy mają być tylko z owczego (super twarde), czy z odrobiną krowiego, bo z domieszka koziego to raczej sie nie uda (zbyt malo tego robią).

U dobrych baców o higienę nie ma się co bać, poza tym dym wszystko wytlucze, co ma byc wytluczone.

Pozdrawiam za halami tęskniąc


Panie Lorenzo,

mogą być i takie i takie. Oba rodzaje lubię.

W zasadzie, to owcze jem normalnie, a te z krowim mlekiem, to czasem na gorąco, choć się trochę tego wstydzę.

Ale, z plasterkiem wypieczonego boczku i żurawiną, to jest pyszne, nic nie poradzę.

Z kozim mlekiem, to chyba tylko raz w życiu jadłem. To znaczy, że raz uwierzyłem, że to z kozim.

Pozdrawiam, wspominając dawne, zagubione smaki


Panie Yayco

usłużnie melduję że wersja minimalistyczna smakuje pierwszorzędnie jak na pierwszą próbę:)

sosik ostry, z kajeno (ukłony dla Gretchen) dodatkowo podbity łyżeczką sosu ciemego sojowo-grzybowego

ukłony w podzięce:)

prezes,traktor,redaktor


Maxie

Ty za slomianego kucharza robisz? Bo chyba na codzień, jak wszyscy w domu, to raczej nie? Albo się zdziwię:-))

Pozdrowienia


To się cieszę, Panie Maxie,

a ten sos sojowo-grzybowy to wygląda mi na dobry pomysł.

Muszę kiedyś spróbować.

Wyszło mi, nota bene że mamy już na TXT cztery przepisy na oberżynę. Bardzo korzystnie.

Pozdrawiam


Lorenzo

starch na wróble jest tylko do zadań specjalnych , wymagających nie tylko dobego rzemiosła ale także i tzw. iskry bożej

czy jakoś tak:))

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

tak samo, przed wiekami, się moja klęska życiowa zaczynała,. Niedostrzegalnie.

Że normalnie to pierogen und kotleten, a jak goście idą, to ja coś wymyślę.

A teraz to za normalnego jestem kuchtę, proszę Pana. Dibrze, że chociaż zmywarkę mam.

Proszę uważać i w moje ślady nie iść.

Pozdrawiam, martwiąc się o Pana


Przyznam Panu...

...że na chybił trafił wrzuciłem ten sos, ściemniało mi to wszystko ale ufff, jakoś poszło:)

do pomidorów daję zawsze dużo tymianku i szczęśliwie niechińskiego czosnku, brrr na samą myśl że mogłem nie dostać naszego…

Deczko się przestraszyłem jak mi jeden się przypalił (a było uważać...) no i zamiast 10 minut 17 na koniec…

:)

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Smutny czas nadchodzi,

yayco

tak samo, przed wiekami, się moja klęska życiowa zaczynała,. Niedostrzegalnie.

Że normalnie to pierogen und kotleten, a jak goście idą, to ja coś wymyślę.

A teraz to za normalnego jestem kuchtę, proszę Pana. Dibrze, że chociaż zmywarkę mam.

Proszę uważać i w moje ślady nie iść.

Pozdrawiam, martwiąc się o Pana

będę miał w pamięci, tym bardziej że wzorce płynące z domu rodzinnego i małżonki nie napawają mnie pozytywnie…

potwierdzają tylko smutną perspektywę,

jedyne pocieszenie w mojej najlepszej przyjaciółce zmywarce, o którą dbam jak o samochód, albo bardziej nawet

p.s zastanawiam się jak oddać wyrazy najszczerszego szacunku dla wynalazcy tej machiny, chyba najtaniej i najskuteczniej jakiś

panegiryk wyrychturę, czy coś...

prezes,traktor,redaktor


Ważne, Panie Maxie,

że smakowało.

Reszta to tylko didaskalia i komentarze.

Pozdrawiam

PS To prawda: zapoznani bywają dobrodzieje ludzkości. Tego od zmywarki mam za pierwszego. Za drugiego zaś tego, co wynalazł sztuczne jajko, dzięki któremu wiem kiedy jest na miękko, kiedy na półmiękko, a kiedy dla wroga.


Panie Yayco i maxie

Jeśli chodzi o wynalazcę zmywarki to przyłączam się do tego chóru śpiewającego pieśń pochwalną.

Mogę nawet fragment solo zaśpiewać.


Pani Gretchen,

a nie mogła by Pani zatańczyć, dla odmiany?

Pozdrawiam


Gretchen

llibretto dla Ciebie napiszę:)

prezes,traktor,redaktor


O będzie operetka,

czy opera buffo, Panie Maxie?


Panie Yayco

Doprawdy…


max

tylko pamiętaj, że to nie ma być wyłącznie mój występ…


Panie Yayco

opera buffo wersja kanapowa,

tematem przewodnim będą nieszczęśnicy z druciakiem w łapie i ścierką za pazuchą

prezes,traktor,redaktor


Szanowni Państwo,

ja to, z racji zaawansowanych uzdolnień muzycznych i specyficznego tembru głosu, mogę w zasadzie zagrać na trójkącie.

Pozdrawiam


No, nieźle się zapowiada...

Możemy walnąć podcast. Xipetotec, jesteś tam gdzieś?

Roboczy tytuł:

Gretchen Live
and Unabridged

czyli

Tajemnice Parkowej Ławeczki

Akt I
W poszukiwaniu kabelka
(Duet z wieszakiem)

Akt II
Motylkiem bywam…
(Pląsy przy zmywarkowaniu)

Akt III
Na ławeczce, po fajrancie
(Aria solowa, koloraturowa)

Wielki Finał
Radosny chór wujów z partiami solowymi adminów

Frenetyczne oklaski, kwiaty (których ci u nas dostatek)
i entuzjastyczne recenzje ( w tym jesteśmy najlepsi)

Po premierze (w remizie oczywiście) karczmarz wyda ucztę duchową.


Panie Merlot

Grzebie Pan aktualnie w bombie, niezwykle blisko zapalnika.

Proszę uważać, bo może wybuchnąć.


Czy to znaczy, Panno Gretchen

że się naraziłem WSP Yayco?
Sam powiedział, że zagra na trianglu…

Już nic nie grzebię, wracam do roboty.

Pozdrawiam bardzo bojaźliwie


Nie, Panie Merlot

To oznacza, że naraził się Pan mnie.


Panie Merlocie,

czegoś nie zrozumiałem.

Pani Gretchen napisała Panu, że coś jej nie styka.

A jaki to ma związek ze mną?

Znowu Pan widzi obrazy?

Pozdrawiam, zaniepokojony stanem Pańskim


Nic właśnie, Panie Yayco

Chciałem się trochę z Panną G. przyjacielsko podrzaźnić.

Ale zdaje się, że ona już nie chce robić kariery operowej.
A szkoda, bo włożyliśmy mnóstwo energii w przygotowania.

Trzeba będzie co insze wymyślić.

Może by tak coś zasiać?...

Pozdrawiam konstruktywnie


Już Pan zasiał, Panie Merlocie,

a Pani Gretchen będzie zbierać. Albo odwrotnie: Pan Yayco zasiał, Maxio pozmywał, a Pan będzie bęcki zbierał przy akompaniamencie Pani Gretchen – co ja piszę! – w trakcie finałowej eksplozji Pani G., wspomaganej rykiem Osiełka Porfiriona.

Się porobiło…

Pozdrawiam wyczekująco


Panie Merlocie,

myślę, że powinien Pan wreszcie dostrzec, że niektórzy nie potrzebują KOwca, żeby się bawić.

Pozdrawiam


Przyjmuję do wiadomości.

Gretchen, przykro mi. Przepraszam.


Panie Merlot

Przeprosiny przyjęte :)

Pozdrawiam Pana z wyraźną ulgą


Panno Gretchen,

mogę Panią tylko zapewnić, że moja ulga jest z pewnością nie mniej wyraźna…

:-)


Subskrybuj zawartość