Budapeszt, część 2

W pierwszej części opowieści o Budapeszcie nie wspomniałem o tym, że nie opisuję jakiegoś jednego konkretnego pobytu w tym mieście. Posty poświęcone Budapesztowi miały być w moim zamierzeniu zlepkiem wrażeń i refleksji z kilku długich pobytów w stolicy Węgier. Nie roszczą one sobie bynajmniej prawa do bycia swego rodzaju przewodnikiem po Budapeszcie czy opisem historii miasta.

Niemal każdy ma jakąś swoją “stolicę duchową”, do której wraca w miarę możliwości czy to fizycznie, czy choćby duchem. Ja na swoją “duchową stolicę” wybrałem właśnie Budapeszt. I nie pisałbym tych postów, gdybym miał poczucie, że poznałem to miasto tylko powierzchownie, że jest to irracjonalny zachwyt nad miastem, które widzi się po raz pierwszy i które urzeka swym czysto zewnętrznym urokiem. Choć gdy dotarłem do Budapesztu po raz pierwszy tak właśnie się stało, uległem jego urokowi zewnętrznemu. Potrzebowałem sporo czasu, by wgryźć sie w miasto i poznać je na wskroś. Jak pisałem o tym wcześniej – zdołałem się w nim już poczuć, jak u siebie.

Nad wszystko co zewnętrzne najbardziej cenię sobie poznawanie ludzi. Najciekawsza architektura, najbardziej interesujące rozwiązania urbanistyczne, nie są w stanie zastąpić klimatu, jaki potrafią stworzyć mieszkańcy danego miejsca.

W Budapeszcie odkryłem to, czego tak bardzo brakuje mi w Polsce – zwykłą bezinteresowną życzliwość spotykanych przypadkowo ludzi. Nie potrafię ocenić, jaki wpływ na to miał fakt, że jestem Polakiem. Zdarzało się nierzadko, że Węgrzy słysząc na ulicy język polski podchodzili do nas mówili i po polsku – tak, właśnie po polsku – “Polak Węgier dwa bratanki”, a następnie pytali czy nie potrzebujemy jakiejś pomocy. Wypowiedzenie węgierskiego odpowiednika tego powiedzenia graniczy niemal z cudem, wiem, bo próbowałem nie tylko ja. Wielu spotkanych przez nas Węgrów łamaną angielszczyzną opowiadało nam swoje osobiste historie związane z Polską czy z Polakami, wykazywało żywe zainteresowanie sprawami polskimi, czy nawet niezłą znajomość historii Polski. Przy czym nie miał tu znaczenia wiek tych osób. Raz spotkaliśmy w tramwaju młodą Węgierkę – mającą nie więcej niż 20 lat, jadącą na dyskotekę w Cytadeli na Wzgórzu Gellerta, która usłyszawszy język polski zwróciła się do nas z pytaniem czy nie potrzebujemy jakiejś pomocy. Wywiązała się rozmowa, w czasie której opowiedziała nam o swojej wyprawie do Krakowa i portrecie króla polskiego, który był jednocześnie królem Węgier (sądzę, że miała na myśli Ludwika Węgierskiego), który ją zaintrygował na Wawelu. Innym razem – także w tramwaju – spotkaliśmy starszą panią, która pamiętała powstanie węgierskie w 1956 r. i ogromną pomoc, jaką Polacy ofiarowali wówczas Węgrom. Owa pani sama nas zaczepiła, gdy tylko usłyszała język polski. Jeszcze innym razem rozmowę z nami nawiązała pewna kobieta w wieku około 40 lat, która zachwycała się akurat Dariuszem Michalczewskim i koniecznie chciała dać wyraz swej “miłości” w rozmowie z Polakami. Takich przykładów można byłoby mnożyć.

A przedsmak tych spotkań z Węgrami mieliśmy już tak naprawdę w pociągu jadącym z Warszawy do Budapesztu, kiedy to bodajże w Gyor dosiadły się do naszego przedziału dwie Węgierki. Jechaliśmy razem około 2, może 3 godzin. Na samym początku usłyszeliśmy oczywiście po polsku “Polak Węgier…”, a później rozmowa już tylko płynęła, by zakończyć się przyjaźnią trwającą do dziś.

Nie wiem czy jest jeszcze takie drugie miejsce na świecie, gdzie Polacy byliby tak szanowani i darzeni taką szczerą sympatią, jak właśnie na Węgrzech. Z tym, że to bardziej chyba zasługa historii. Węgrzy – jak zauważyłem – postrzegają nas wciąż przez pryzmat udziału Polaków w węgierskiej Wiośnie Ludów w 1848 r. oraz w powstaniu węgierskim w 1956 r. (tak, byli Polacy, którzy w nim uczestniczyli) oraz pomoc ofiarowaną przez Polaków w czasie owego powstania, która o ile się nie mylę przewyższała pomoc nawet amerykańską – na pewno Polacy oddali największą ilość krwi rannym.

Z drugiej strony może to jednak i lepiej, że jesteśmy postrzegani przez pryzmat historii, a Budapeszt i Węgry nie są oblegane przez tłumy masowych turystów z Polski, którzy bez wątpienia mogliby zniszczyć ten cenny kapitał jaki zgromadziliśmy u Węgrów. Pamiętam jak wracając któregoś razu pociągiem z Budapesztu do Warszawy było nam wstyd z powodu kilku Polaków, za sprawą których w całym wagonie unosiły się opary wódki zanim jeszcze zdążyliśmy wyjechać z Budapesztu. A temu towarzyszyło oczywiście głośne zachowanie, niecenzuralny język – całe szczęście polski, raczej niezrozumiały dla Węgrów.

W następnym poście postaram się już napisać o miejscach, które wywarły na mnie największe wrażenie w Budapeszcie i nieco o architekturze miasta.

Poniżej fotografie przedstawiające widoki ze Wzgórza Gellerta: pierwszy na stronę pesztańską, drugi na zamek i Stare Miasto po stronie budańskiej.

widok_ze_wzg__rza_Gellerta.jpg

widok_ze_wzg__rza_Gellerta2.jpg

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

:)

No ja mam też na koncie zatrzymanie przez ichnią milicję za znaczek Solidarności w klapce i czyszczenie i okradzenie przez celników na granicy.

Ale to za Kadara było. Co tam dużo pieprzyć, wierzę w przyjaźń i zaufanie, gromadne, pomiędzy narodami.
Takie coś się przez wieki buduje. Więc przez wieki też trza pielęgnować.

Igła


Przez Budapeszt przejezdzalem tylko raz...

... autokarem, noca w ulewnym deszczu. Nie dalo rady wyjsc. Do dzis zaluje. Trzeba bylo chrzanic te ulewe. Ale coz. stalo sie.

Jerry


No, komuniści węgierscy

nie byli wcale lepsi od polskich. W którymś z numerów “Karty” czytałem o tym jak wyglądała inwigilacja węgierskiej opozycji przez węgierską bezpiekę. To samo chamstwo, co i u nas.

Trzeba wierzyć w braterstwo narodów, a kanalie są w każdym.


Szeryfie

Budapesztu nie da się poznać w jeden dzień. Trzeba zarezerwować minimum 10 dni


--> wenhrin

Ale bym sobie chociaz go dotkna. A tak – d… blada

Jerry


Szeryfie

Nic straconego, dotkniesz jeszcze


Panie Wenhrinie

A ja już sto lat nie byłem w budapeszcie! A się na jakieś wertepy dalej pcham. No nic, może następnym razem.


eumenesie

Ja nie byłem już dwa lata, a mam wrażenie jakby to było znacznie dłużej. Na pewno pojadę na wiosnę!


Subskrybuj zawartość