Pan Y chwali ignorancję

Kwestia ocen jest dla Pana Y sprawą prywatną. Można negatywnie (albo pozytywnie, bez znaczenia) oceniać, co się chce i z jakichkolwiek powodów. Obojętne, w zasadzie, czy z aksjologicznycznych, czy z utylitarnych, czy jak kto tam sobie winszuje.

Jedyne pytanie, jakie się rodzi przy tej okazji, to czy warto się publicznie popisywać własną ignorancją?

Pan Y do pewnego czasu zastanawiał się, czy w ogóle warto pisać, jeżeli się o czymś nie ma fachowego pojęcia. Zawłaszcza zaś wtedy, gdy pisze się do ludzi, którzy mogą, choć nie muszą, więcej wiedzieć na jakiś temat. Wyszło mu, że warto, ale tylko wtedy, gdy przedmiot pisania należy do domeny powszechnej, w której każde zdanie jest równo cenne.
Postanowił mniej pisać, bo doszedł do wniosku, że takie rzeczy go mało interesują. Może zresztą w ogóle przestanie pisać, bo – z drugiej strony – nawet wspomagany przez N, mało wie rzeczy pewnych o czymkolwiek. Nawet, jeśli czasem więcej od innych, to i tak za mało. A i z tym jest kłopot, bowiem N posługuje się językiem trudnym i powołuje nazwiska mało komukolwiek znane. A jak pan Y za nim powtórzy, to się z niego na blogowisku śmieją.

Ot, na przykład, Pan Y podziela bardzo krytyczne poglądy N odnoszące sę do polskiego prawa, które uważa za źródło wielu złych rzeczy, dziejących się wokół. Co prawda nie rozumie zanadto wątpliwości N, czy współczesny problem polskiego prawa, jest raczej problemem entropijnego rozpadu tkanki społecznej, czy raczej przeniesionych rezyduów świadomościowych. Pan Y nawet połowy tych słów nie rozumie. Uważa, że są one po to, żeby inni nie rozumieli, że N nie wie, co wybrać. Uważa, że źli ludzie robią złe prawo i to mu zwykle wystarcza. Ale pisać o tym się trochę wstydzi, bo przecież nie będzie pisał o tym, o czym wie tak mało.

Pan Y mam niską samoocenę i zazdrości tym, którzy nie mają. Pan Y wręcz podziwia innych blogerów, którzy nie mają takich jak jego zahamowań.

Z powyższych względów, przeżywający kryzys twórczy Pan Y, zachwycił się publikacją jednego z blogerów, który w trzech zdaniach podsumował ponad dwa tysiąclecia rozwoju europejskiej kultury prawnej. On by tak nie mógł, wiedząc od N (N mówi, że to jest ponapisywane w książkach), że:
1. czym innym jest język prawa, w którym pisane są akty normatywne, a czym innym języki prawnicze (te w których budowane są wypowiedzi o prawie);
2. języków prawniczych jest wiele i tylko niektóre z nich (np. język doktryny prawa i język praktyki – a i to nie każdy) mają jakiekolwiek znaczenie dla stosowania prawa;
3. odrębność języków związanych z prawem (prawnego i niektórych prawniczych) od języka naturalnego jest skutkiem dążenia do precyzji, nie zaś wprost przeciwnie i jest to nie tylko nie tylko efektem zakorzenienia w europejskim antyku i pozytywizacji prawa w wieku XIX, ale też bezpośrednim skutkiem starannej sekularyzacji prawa europejskiego (tutaj N pobożnie nawiązuje zazwyczaj do dorobku Grzegorza VII);
4. w wielu kulturach innych niż ta, która wychodzi z tradycji prawa rzymskiego, nie ma odrębnych języków związanych z prawem (przykładem najbardziej znanym jest kultura prawna islamu, gdzie języków odrębnych dla prawa nie ma, podobnie jak prawników);
5. dążenie do maksymalnej niejednoznaczności pojęć prawnych jest cechą nie europejskiej kultury prawnej, ale japońskiej (może nawet nie tylko, ale o Chinach Pan Y nie chce nic wiedzieć), gdzie wynika poniekąd z taoistycznego postrzegania prawa, jako drogi niegodnej człowieka dobrego) ;
6. podobne, krytyczne wobec prawa i prawników poglądy głosiła Katarzyna II, a jeden z jej następców na wszelki wypadek zakazał używania słowa adwokat.
N jeszcze coś długo gadał na ten temat, aż mu okulary zawilgły, ale na szczęście przyszedł znajomy, z którym zaraz pokłócili się o klientelizm. N kiedyś miał jakieś związki z prawnikami, uczył ich, albo oni jego uczyli. Trudno dociec, bo to dawno było, ale pewnie dlatego jest stronniczy.

Pan Y jest bardzo pluralistycznie nastawiony do świata, cieszy się, zatem, że i dzisiaj w Polsce publicznie deklarują swoją obecność admiratorzy kultur, nieoddzielających prawa od innych sfer normatywności (choćby na poziomie semiotycznym). W Islamie prawa nie da się oddzielić od religii. W dawnej (znajomy N twierdzi, że nie tylko, ale co oni tam wiedzą) Rosji – od polityki. Pan Y cieszy się, że islamski, a może rosyjski, punkt widzenia też jest broniony na TXT.
Oczywiście, możliwe jest też, że mamy tutaj do czynienia z pojawieniem się kolejnego samuraja. To ostatnio często się zdarza na blogowiskach, a Pana Y tym bardziej by cieszyło, jest on bowiem wielkim admiratorem Ukrytej fortecy.

Niepokoju Pana Y nie budzi wcale to, że autor ocenia coś, o czym niewiele wie, a jeszcze mniej rozumie. W końcu po to stworzono Internet.
Uważa zresztą, że to dobra droga, ponieważ sam od pewnego czasu podejrzewał, że jeśli nawet nie funkcją, to co najmniej celem (N przesadnie odróżnia jedno od drugiego) języka współczesnej fizyki, jest osiągnięcie całkowitej jej niezrozumiałości dla osób, które nie będąc fizykami, tego języka nie znają, a w konsekwencji – kompromitacja rodziców w oczach uczących się dzieci. Widzi to codziennie na przykładzie N i mu współczuje.

Zresztą – myśli Pan Y – po cholerę komu wiedza? Od czasów błazna Gąski wiadomo, że na medycynie wszyscy Polacy się znają, prawda? Jak się rozglądnąć wokoło, to widać, że znają się też na prawie, polityce zagranicznej i wielu jeszcze rzeczach.
Pan Y cieszy się, że jego niezrozumiałe teksty ustąpią miejsca prostym, jeśli nawet nie z głowy wziętym, to przecież za to ze szczerego serca, argumentom.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Yayco

skonfundowałem się na wieki wieków :(

p.s fajny paszporcik po prawej


Panie Maxie,

nie rozumiem powodów konfuzji.
Pan przecież, podobnie jak i ja, uważa, że w Polsce prawo jest źle tworzone i źle stosowane.
I zapewne nie zgadza się Pan (podobnie jak ja) z tymi polskimi prawnikami, którzy uważają, że prawo jest OK. tylko ludzie bez sensu.

Mam też nadzieję, że zgodzi się Pan z tezą, że jeśli Polonez nie chce zapalić na mrozie, to wcale nie znaczy, że idea samochodu jest bez sensu.


yayco

powód konfuzji jest powszechnie znany, małymi literkami na białym tle:))
no ale dobra skoro chwalisz ignorancję to czuję się doceniony:)

generalnie tak gdzie piszesz o zgodzie- tak zgadzam się a o jej braku- zgadza się – nie zgadzam się:)
Prezes , Traktor, Redaktor


--> yayco

Najbardziej przypadl mi do gustu fragment o sercu.

“Idź tam gdzie słyszysz śpiew, tam dobre serca mają. Źli ludzie, wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają.”

Tylko co robic jezeli to “łabędzi śpiew”?

Jerry


I o to chodzi,

Panie Maxie, żeby zgoda była.
Bo jak się zgodzimy co do diagnozy, to i remedium będzie łatwiej znaleść.
Choć przyznam, że w przypadku prawa nie spodziewam się dożyć jego odnalezienia.


Panie Szeryfie,

trochę już Panu Maxowi o tym odpisałem.
Też się czasem boję, że wobec mnogości znachorow na diagnozę jest za późno.
Ja sam do miana lekarza nie pretenduję, ale medycynę od zapowiadania choroby(a nawet “zaśpiewywania” bo i to się drzewiej po wsiach kaszubskich zdarzało), staram sie odróżniać.


Nic nie rozumiem,

bo się na tym nie znam, ale wiem, że napisane cudownie.
świetnie sie czyta, smakowite takie.
Pozdrawiam.


Panie Grzesiu,

ja też nic nie rozumiem. Dziękuję za dobre słowo.


Panie Yayco

A ja ( na ten przykład, oczywiście ) znam się na grzybach.
A pan?

Igła


Panie Igło,

a ja nie…


Igła

ha! tu Cię mam- a na których?
Prezes , Traktor, Redaktor


Y & M

Oczywiście na tych, które znam.

Najlepsze jakie jadłem, to surojadki pieczone na blasze kuchennej.
Chyba coś takiego napiszę w 5 zdaniach i wrzucę na SG1.
A co mi tam.

Igła


Igła

nieee, no bana od razu! Jacek piszę donos!
Prezes , Traktor, Redaktor


Z grzybami zawsze miałem ten kłopot,

że nie wiedziałem, czy je popijać białym czy czerwonym winem.
Rozum mówił o białym, a kubki smakowe domagały się czerwonego.
Panu Igle od razu odpowiem, że wódki nie piję, a piwo piję samo w sobie, bez dodatków.


Panie Yayco

Grzybki to ja jem jak tzw. cyms.
Sam w sobie.

Popijanie jest tu na 3 planie.

Igła


Y&N

chyba dobrze, ze pograzeni w oparach wlasnej ignorancji, choc w sumie – wlasnie nie tylko wlasnej, ale powszechnej, jestesmy jednoczesnie alfa i omega od spraw wszelakich. to chyba opiera sie na ogolnym kompromisie, ze sobie nawzajem tej ignorancji nie wytykamy – pozwala nam to na zarliwe dyskusje, czestokroc calkiem obok tematu, praktycznie pod kazdym wpisem.
nie wiem, czy Pan zauwazyl, ale gdy dyskutuje na dosc wysokim profesjonalizmu (ja w swojej ignorancji tak to oceniam) poziomie np referent z sandurskim, to blogerzy czytaja, nie wrzucajac swoich chlopskorozumnych praw objawionych. czesto za to pytaja. i jesli tylko bloger chce wiedza sie dzielic, odpowiedz otrzymuja.
swoje uprawnienie do istnienia ma wiec doskonala Panska wypowiedz, bedaca jedynie w sumie zajawka tematu, ale tez i pokazem panskiej wiedzy i lagodnym ostrzezeniem – niech mi tu nikt z jakimis banialukami nie wyjezdza, jak i wypoiwedz blogera o tym, ze prawo, prawnicy i sady sa ogolnie do dupy i jest to zapewne spisek zydowsko-masonsko-cyklistyczny.
idealna dla mnie sytuacja jest, gdy obok takiej karczemnej dysputy (uwielbiamy je wszyscy) pojawia sie tekst kogos, kto wie lepiej, znaczy sie chocby Pana, kto dana rzecz wyjasnia i przedstawia w formie wyzszej.
bo nie sztuka jest miec wiedze i lacha drzec z ignorantow, wlażąc na postumenty narcyzmu (a sporo blogerow wybiera ta droge), sztuka jest wiedza swoja w cierpliwosci sie dzielic – to jest wlasnie madrosc.
no ale wolnosc jest, kazdy wybiera sobie droge.


Panie Griszequ,

ma Pan wiele racji, ale pozwoli Pan, że będę oddzielał dwie rzeczy.

Można czegoś nie wiedzieć. To jest zdrowe dla człowieka, bo zadaje pytania i czasem się czegoś dowiaduje.
Natomiast czym innym jest czynić sobie tytuł do chwały z własnej ignorancji, co zwykle sprowadza się do tezy: jeśli ja tego nie rozumiem, to jest to głupie i złe.
W tym pierwszym wypadku warto dyskutować. W drugim, moim zdaniem, szkoda nerwów i wysiłku.


Y&N

ma Pan racje: glupota nie ma pogladów. szkoda nerów i wysiłku.


Subskrybuj zawartość