Wierzenia ludu Bola. Negatywny kult Aa-oon i uroczystość rozdawania ryby.

W archiwum Ministerstwa Spraw Zamorskich, pośród notatek obserwatora, odkryto kilka zapisków świadczących o jego ambicji napisania pracy bardziej zaawansowanej, a może i naukowej. Co prawda wydaje się, że ambicje te przerastały talent i możliwości obserwatora, to jednak możemy w nich odnaleźć cenne fragmenty, wiele mówiące o tej zaginionej kulturze.

Dziś prezentujemy pierwszy z kilku odnalezionych, niemal kompletnych, fragmentów, poświęconych, jak się wydaje próbie uporządkowania wiedzy o wierzeniach aborygenów z dalekiego atolu.

…Dziś, po raz kolejny, wioskowi starsi zmienili zasady rozdzielania ryby i owoców, choć ani jednego, ani drugiego nie brakuje. Dotychczasowe obserwacje pozwalają mi mniemać, że było to posunięcie świadome i związane z miejscowymi kultami…

[…]Analiza wierzeń ludu Bola nie jest prosta. Z jednej strony, czczą oni rozmaite bałwany i oddają cześć duchom przodków, co nie różni ich od innych dzikich. Z drugiej strony, bardzo są w swoich wierzeniach podzieleni.

[…] Jedne wierzenia są często spotykane, bliskie niemal powszechności, jak choćby kult ptaka adde-lere , silnie powiązany z szacunkiem dla przodków. Inne wiążą jedynie małe grupki Bola, często są kultywowane w jednej tylko chacie.

[…]To, co istotnie wyróżnia tutejszych dzikich, to wyraźna przewaga kultów negatywnych. O ile kulty pozytywne wydaję się w znacznej mierze sprawą prywatną i rzadko się o nich mówi z innymi, to ciężar budowania więzi społecznej został przeniesiony na kulty negatywne, których obrządki są publiczne i przyciągać mają uwagę innych mieszkańców.

Co ciekawe, przedmioty kultów pozytywnych i negatywnych często są tożsame. Jeśli jacyś Bola czczą swojego bałwana, to zapewne odnajdziemy też takich, dla których jest on złym duchem. Nawet ptak adde-lere bywa wyśmiewany, co zwykle przyciąga uwagę krzykliwego dzikiego Ii-laa , który wyraźnie okazuje dyzgust podobnym wyśmiewaczom i obrzuca ich łajnem. W ten sposób powstaje znamienny paradoks, bo o pozytywnych kultach łatwiej się czasem dowiedzieć przez obserwację kultów negatywnych, te są, bowiem, głośniejsze. Trudniej odnaleźć ich pozytywne formy.

[…] Rozmaitość wierzeń Bola, powoduje, że są oni zarazem podzieleni i zjednoczeni. Podzieleni przez zróżnicowanie, a zjednoczeni przez to, że wszelkie koalicje, podszyte miejscowymi gusłami, są przejściowe i zorientowane na wspólny kult negatywny.

Pisałem już wcześniej o konfliktach towarzyszących kultowi Uee-Uee ,Hee-brebi, Alee-manaa i Uu-tk-aa. Zauważyłem, że ci dzicy, którzy jednego dnia wykrzykują wspólnie przeciwko Uee-Uee, następnego dnia się dzielą i atakują wzajemnie, jedni bowiem za złego ducha mają Alee-manaa, drudzy Hee-brebi, a trzeci jeszcze bałwana wschodniego wiatru, którego wołają Ruu-tee-aa (co ma oddawać świst wiatru wschodniego w pustej głowie jego wyznawcy).

Wszystkie te kulty, tak w pozytywnym, jak i w negatywnym wymiarze, obserwowałem już w starej wiosce. Zostały one też i przeniesione do nowej, choć nie rodzą tutaj konfliktów, tak głębokich, jak przed migracją. Zdaje mi się, że jest w tym prawda ogólniejsza: migracje prowadzą często do paradoksów, jakimi są kulty negatywne samoistne, to znaczy takie, gdy wielu jakiegoś bałwana gani, a nie chwali jego nikt, albo jeden jakiś dziki, który nawet nie wie, że jest w swoim kulcie samotny.

Czy to za przyczyną miłego klimatu, czy też wrodzonej niestabilności uczuć ( co skłonny jestem wiązać z dietą, zmuszającą do częstego znikania w połowie rozmowy), aborygeni wydają się potrzebować coraz to nowych złych duchów. Spodziewałem się, że przeniesienie na nowe miejsce musi taki kult wywołać, aby naturalna dla tych wierzeń moc więzi negatywnej, pomogła budować nową wspólnotę. Wszak wiemy, że więź negatywna, choć słabsza, łatwiejsza jest do zbudowania i podtrzymania, na niej zaś można budować i pozytywne relacje.

Jak sądziłem, tak się też stało.

Wspominałem już , że język tutejszych dzikich jest prosty, ale plastyczny [fragment o którym tu mowa został prawdopodobnie utracony – przypisek Wydawcy] Opisują oni swoje proste życie, prostymi słowami, posiłkując się równie prostymi gestami, wśród których do ulubionych należą klepanie się po udach i przewracanie oczami.

Konekwencją tej lingwistycznej prostoty był kłopot, na jaki natknęli się dzicy po osiedleniu w nowym miejscu. Mówiąc najprościej, nie mieli dobrej nazwy na to nowe miejsce.

Dawniej, kiedy żyli w jednej wiosce, nazywali ją po prostu Wioską (w języku aborygenów: Ogo, albo Oog). Dopiero migracja wymusiła poszukiwanie określenia nowego. Po niejakim czasie przyjęło się nowe miejsce nazywać Ee-too (co da się wyrazić, moim zdaniem jako nowe miejsce), natomiast dawna wioska nazwana została Aa –oon, co z kolei, jak mi tłumaczyli, oznacza miejsce gdzie hałas trwa od świtu do świtu.

Nowe nazwy dały mi asumpt do hipotezy, którą jednak, przed zweryfikowaniem, nie zawracałem głowy Czcigodnym Członkom Akademii. Zdało mi się, że widzę rodzenie się nowego kultu negatywnego, w którym zły duch utożsamiany jest z dawną wioską – Aa –oon i jej mieszkańcami.

Późniejsze obserwacje potwierdziły moje przypuszczeni, śpieszę więc je streścić w tym miejscu.

Mieszkańcy nowej wioski szybko podzielili się na dwie kategorie. Tych, co Aa –oon mają za nic i tych co dzielą swoje życie, a czasem rodziny, między stare i nowe miejsce. Niewielka odległość pozwala im to robić bez większego wysiłku.

Ci pierwsi wielce się przejmują kultem złego ducha Aa-oon. Nie ma prawie dnia, aby jakiś aborygen nie rozpoczynał ponurego obrządku wykrzykiwania, w kierunku dawnego żyliszcza, obelg. Zawsze też znajdzie grono chętnych, którzy klepiąc się po udach i przewracając oczami, przyłączą się do rytualnego szyderstwa, aby potem wychwalać Ee-too i swoją mniemaną mądrość.

Szczególną czcią cieszą się Ci, spośród dzikich, którzy w publicznym miejscu palą swój dawny dobytek i klną się na swojego domowego bałwana, że ich noga więcej nie postanie w Aa-oon. Trudno orzec, czy jest to rytuał inicjacyjny, bo nie wszyscy tak robią. Ale trzech wojowników, stanowiących starszyznę wioskowa, patrzy na takich, co palą, łaskawym wzrokiem .

Myślę, że ta właśnie okoliczność, wpłynęła na dobrą moją, we wiosce tutejszej, pozycję, bo mało kto w ogóle pamięta, że przebywałem w dawnej wiosce, ta zaś niepamięć podnosi mą rangę w ich oczach. Czasem znajdę nawet, na progu swej chaty, świeże owoce, zebrane mi przez tutejsze kobiety. Dobrze, że wiek mój stateczny odstręcza je od innych, przyjętych u dzikich, karesów.

Wśród wyznawców tego negatywnego kultu byli nawet tacy, którzy próbowali z dawnej wioski uczynić teren skalany tabuicznie i zachęcali do karania tych, co tam zachodzą. Było to trudne, bowiem, jak pisałem, dawna wioska leży całkiem niedaleko i wielu dzikich pędzi życie w obu naraz. U niektórych mieszkańców Ee-too to właśnie wywoływało oburzenie, bowiem uważali za złe, aby wyznawcy zlego ducha Aa-oon za jakich ich teraz mają, brali udział w codziennym podziale ryby przywożonej z połowu przez mężczyzn i owoców zebranych przez kobiety.

[…]Niektórzy nawet twierdzili, że są i tacy wojownicy, co w każdej wiosce mają chatę z innymi kobietami. Mało mi się to wydaje podobne do prawdy, bowiem kobiety tutejsze cieszą się samodzielnością, a że naturalną kobiecą koleją są gadatliwe, to sprawy takie zaraz by się rozniosły.

Ceremonia wspomniana podziału ryby i owoców, o której potrzeba osobno i więcej napisać, jest podstawowym codzienny rytuałem Bola, łączącym funkcje magiczne, społeczne i aprowizacyjne. Gromadzi ona wszystkich mieszkańców i każdy, nawet dziecko niedorosłe może się ubiegać o samodzielny udział, pod tym jednak warunkiem, że coś przedstawi. Czyni to atmosferę podobną do jarmarków, bo niektórzy bańki nosem puszczają, inni się na ręce siłują. Są nawet tacy, co na ceremonię z zaśpiewywaniem przychodzą, czyniąc ją nie do zniesienia.

Najwyżej ceniony, zwłaszcza zaś u starszych, jest tradycyjny u wojowników obyczaj przechwalania się i przedstawiania swych przewag. Nie idzie, jednak, o samo przechwalanie się, ale o to, żeby tak to udatnie uczynić, żeby, chociaż wszyscy historię znają, z ukontentowaniem po raz kolejny jej wysłuchali.
Bola bardzo cenią talent krasomówczy i głośnymi krzykami , klepaniem się po udach i przewracaniem oczami, dają wyraz swojej aprobacie dla opowiadacza.

A dokładniej – czynią tak Ci Bola, którzy za opowiadającym obstają, bo mają z nim wspólnego złego ducha, o którym on właśnie opowiada i go wykpiwając poniża (czasem nawet mocz na jego totem oddając, choć to nie jest wysoko cenione). Zaś przeciwnicy gawędy, jeśli są liczni, starają się uprzykrzyć opowiadającemu życie poprzez głośnie pohukiwania i rzucanie łajnem waa-labuu.

Jeśli są mniej liczni, od zwolenników opowiadacza, to albo robią to w innym miejscu, albo czekają na lepszy czas i często po tygodniach dopiero, opowiadają swoje wersje tych samych historii, jak łatwo zgadnąć zgoła inaczej opisujące przymioty działających wojowników i gdzie indziej upatrujących złego ducha.

Dziwią się czasem dzicy jak po długim czasie ich własne historie do nich wracają, tyle że wykoślawione i wywalone na nice. Gdyby znali bumerang, to jak mniemam by się mniej dziwili, ale wobec braku większych dzikich zwierząt na atolu, nie znają.

Trzeba wiedzieć, Szacownym Członkom Akademii, że rytuał ten, miał początkowo dla tutejszych dzikich tak wielkie znaczenie, że starali się, ze wszystkich sił jako pierwsi na placu stawić. Brało się to z lęków wywiezionych z dawnej wioski, gdzie tych, co potem przyszli, nikt nie słuchał, a za to wszyscy obrzucali łajnem. Co gorsza, dla wielkości wioski, nie zawsze też starczało dla takich ryby i owoców. Z tej to racji zasady pierwszeństwa (w przemowie i w dostępie do jadła) były źródłem zawiści i krzyków.

Nie dziwne się zdaje, że niektórzy przenieśli się z takim rozumieniem sprawy na nowe miejsce i szczególnie ich złościło, że ci sami wojownicy i kobiety dwa razy dostają jadło. I w starej i w nowej wiosce. A jeszcze bardziej pomstowali, że tamci te same sztuczki i tu, i tam pokazują. Skąd wiedzieli, że te same, łatwo zgadnąć, choć tłumaczyli, że po wrzaskach z Aa-oon dochodzących się rozeznali. Próbowali też oni takich dwuwsiowych rugować i odsuwać na dalsze miejsca.

Kiedy jednak okazało się, że ryby i owoców starcza w nowej wiosce dla wszystkich, przestano zwracać na to uwagę, nawet wtedy, gdy przemawiający dziki mylił się i mieszkańców Ee-too ,mienił mieszkańcami Aa-oon. Co najwyżej było to przedmiotem kpin i naigrywań. I większej ilości łajna waa-labuu.

Mimo tego złagodzenia obyczajów, dobrze nadal jest widziane, żeby co najmniej jeden z przemawiających przy rozdawaniu jadła szydził sobie z Aa-oon i tamtejszych kultów, zwłaszcza jeśli ich wyznawcy ośmielają sie przemawiać na zgromadzeniu mieszkańców Ee-too.

Ja widać z uwag powyższych, Bola tutejsi, mimo pielęgnowania negatywnych kultów, często przeciw sobie skierowanych nie są skłonni do drastycznych kroków, kierowanych wobec swoich przeciwników. Przeciwnie, wyżej sobie cenią zdolność do wykpienia przemawiającego, a czasem nawet celny rzut łajnem, niż obronę własnego bałwana, ale przeprowadzoną w sposób śmiech u innych wyzwalający.

[…] Jest w tym zapewne i zasługa starszyzny, która, krok po kroku, zmienia dawny obyczaj rozdawania jadła, a to tak, by każdemu się zdawało, że się na przedzie znajduje i że cała wioska się na niego gapi i jego przechwalań wysłuchuje.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Czy oni w piątek

jedzą rybę, czy pieką świniaka w dole z rozgrzanymi kamieniami?
I czy ich kobiety są na tyle samodzielne aby tego świniaka same ubić?
Igła


Panie Igło,

nie wszystko na raz…


...

...


Pani Magio,

dziwny jest Pani język i niezrozumialy (podobnie jest u Bola), ale intencje czyste.
Choć z drugiej strony, co do Bola nie ma pewności, ale ja to w piątek jednak rybę.


zaintrygował mnie szczególnie

ten sposób dystrybucji dóbr- tak “by każdemu się zdawało, że się na przedzie znajduje i że cała wioska się na niego gapi i jego przechwalań wysłuchuje.”

bardzo ciekawe- taśmociąg plemienny made in Bola ?

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie,

wydaje mi się, że raczej utworzenie wielu stołów i takie ich ustawienie, aby żaden nie był skryty w krzakach.


Czy pan

prowadzi te badania nad ludem Bola, jako część większej całości i za granty EU?

Dziś dotarło do nas takie zaproszenie.

“Witam,
Piszę w sprawię
konferencji, którą współorganizuję po raz drugi w Toruniu: ,,Nowe
media – stan obecny i możliwości rozwoju”. Oprócz rozbudowanej części
teoretycznej planujemy w tym roku zorganizować dyskusję panelową z
udziałem praktyków.
Dlatego zwracam się z prośbą o przyjęcie zaproszenia do Torunia.
Dyskusja dotyczyć będzie związków miedzy nowymi mediami a polityką.
Trudno mi bardziej zawęzić zakres tematyczny, ponieważ zależy to od
ostatecznego składu panelistów.

Konferencja odbędzie się w dniach 9-11 kwietnia 2008 roku (dyskusja
najprawdopodobniej będzie miała miejsce w trzecim dniu konferencji).”

Może pan też powinien jechać?

Będzie zapewne wielu Bola i to z różnych wiosek archipelagu.
Igła


Panie Igło,

myślę, że powinien pojechać Jacek Jarecki i zrobić z nimi porządek. Albo najlepiej cała redakcja.

Uważam nawet, że koniecznie ktoś powinien pojechać. Będę się dopytywał i napominał.

Ja to jestem tylko prostym kopistą. Jakbyście się Panowie wybrali, to mogę wam wewnętrznie zrecenzować wystąpienia i może coś pomóc, gdybyście chcieli skorzystać.

A ponadto, proszę mnie nie wodzić: do Torunia?

Zresztą, i tak bym nie mógł, bo co prawda pracuję rzadko i niechętnie, ale nikt mnie nie zwolni. A czwartki, o tej porze roku, poświęcam zwyczajowo Rosji i innym nieprzyjemnym sprawom.


Szanowny Panie Badaczu Yayco

Przyznam, że po przeczytaniu kolejnego odcinka relacji z badań mam coraz większy mętlik w głowie. Nie wiem, czy oprócz mętliku coś w niej jeszcze poza tym zostało (bo na głowie zostało mi jeszcze kilka włosów i, nie wiedzieć czemu, przylepiona do niej para uszu). Chyba będę się musiał zwrócić o korepetycje do Pani Magii, jako przedstawicielki płci piękniejszej, i być może, tym samym bardziej potrafiącej rozeznać się w powyższej kwestii (tzn. nie uszu czy resztek włosów, ale badań nad ludem Bola).

Pozdrawiam serdecznie i z podziwem


Panie Lorenzo

Pani Magia niedwuznacznie daje do zrozumienia, że coś z tego rozumie, co mnie nieco dziwi. A zdziwienie nie ma charakteru podmiotowego (napiszę wprost, bo mnie obije: nie dziwi mnie, że Pani Magia rozumie), ale przedmiotowy, bo przygotowując do publikacje kolejne fragmenty mam podobne objawy jak Pan.

Pozdrawiam nieumiarkowanie


...

...


Pani Magio,

to teraz to ja już na pewno nic nie rozumiem.

Czy mogłaby Pani określić ilość Paninych włosow, choćby w przybliżeniu?


...

...


Szanowny Panie Yayco

Dla ułatwienia podam, że ja mam ich ca 3-5 (też tego nie rozumiem, bo raz jest ich więcej raz mniej), co sprawia, że codzienny, poranny rytuał ich przyczesywania stał się nader interesującym zajęciem twórczym.

Pozdrawiam więc twórczo


Pani Magio,

nietrudno, żeby było więcej (proszę wybaczyć Panie Lorenzo). Rząd wielkości?


Panie Yayco Szanowny

a ja w ktoryms z poczytnych tygodnikow klasy Poradnik domowy (czy moze to Tina byla, nie pamietam), natknąłem się w dziale ciekawostki ze świata na opis podobnych rytualów bałwanów negatywnych, tyle że dotyczących jakiegoś bliższego atolu (nie zamieszkanego przez Aborygenów), zwanego Bolan-daa czy jakuś tak. Otóż w czasach gdy szefem wioski byl znany wojownik Jaar- kwaa, opisywany przez Pana mechanizm:
“Ja widać z uwag powyższych, Bola tutejsi, mimo pielęgnowania negatywnych kultów, często przeciw sobie skierowanych nie są skłonni do drastycznych kroków, kierowanych wobec swoich przeciwników. Przeciwnie, wyżej sobie cenią zdolność do wykpienia przemawiającego, a czasem nawet celny rzut łajnem, niż obronę własnego bałwana, ale przeprowadzoną w sposób śmiech u innych wyzwalający.”
został w tej wiosce całkowicie zarzucony.
W drastycznych przypadkach, gdy w sąsiednim atolu, mieszczącym się na zachód od wspomnianej wioski, grupa zaśpiewczy obrzuciła lajnem ptaka waa-labuu figurke jaar – kwaa, spiewajac coś o tym, ze jaar – kwaa i jego brat el – ech – ech – kwaa to bataty, skonczylo sie to głębokim załamaniem zdrowia el -ech – echa i w konsekwencji odwolaniem przyjacielskiej wizyty na zebraniu starszyzny pobliskich atoli.
To typowy przykład jakim zagrozeniom podlegaja ludy, ktore obrone balwana za wszelka cene, nawet smiesznosci, stawiaja wyżej niz celne lajna rzucanie i umiejetnosc wykpienia przeciwnika.
Wiecej nie pamiętam, bo przeszedłem do kolumny dotyczącej wypieku ciasteczek ze skwarek.
pozdrawiam.


...

...


Panie Griszequ,

podobieństwa kulturowe są wielkie! To musi być gdzieś niedaleko. To co Pan pisze przypomina zresztą wypisz wymaluj obyczaje z wioski Aa-oon, zwłaszcza zaś związane z dominującym tam kultem bożka Uu-tk-aa (który odwrotnie do janusa ma jedną twaz a dwa odwłoki) i sprzężonych z nim negatywnych kultów Uee-Uee ,Hee-brebi, Alee-manaa.

Dostrzegam nawet pewne podobieństwa leksykalne, potwierdzające, że to niedaleko od opisywanych tu Bola.

I mówi Pan, że tak wyrafinowane badania antropologiczne opisywane są w prasie popularnej? Zadziwiający i wspaniały musu być Pański kraj, skoro taką wydał z siebie kulturę!


Pani Magio,

to niedużo.


Szanowny Panie Yayco

Teraz to ja muszę wejść w rolę tłumaczącego: Pani Magia Szanowna mówiła o polityce! Więcej niż jeden rząd prowadzi, jak wiadomo, do anarchii, co Pan Badacz tak łacno opisał w relacji ze swoich badań.

Pozdrawiam merytorycznie


...

...


Panie Lorenzo,

ja, przyznam, cakiem inaczej postrzegam kwestię rzadow i rzędów.

Wydaje mi się, że system jednorzą(ę)dowy jest nieco anachroniczny. Proszę zauważyć, że wszystko wskazuje na to, że Bola zamieszkujący Ee-too wydają się być bardziej zadowoleni, mimo (a może dzięki) rozproszonemu porządkowi rozdzielania ryby.

A w jednorzą(ę)dowej wiosce Aa-oon tylko wrzaski i złożeczenia z tej jednorzą(ę)dowości (jak się zdaje bardzo już niewydolnej) wynikają.

Pozdrawiam racjonalnie


Pani Magio,

mam pytanie dociekające: czy w Pani ujęciu można dopuścić, że wielkością jest małość?


Yayco

sam sie zdziwilem ze trafilem na to w prasie popularnej, ale w następnym numerze redakcja dała sprostowanie, ze tamten artykul zamiescili jedynie jako balon probny.
choć tak po prawdzie, to plotki krazyly, ze to wszystko przez to, że Pani Janina (ta od składania numeru) poszla na chorobowe, a Pan Zdzichu, ktory ja zastępował (a standardowo to on jest konserwatorem ksera) puscil artykuł przez przypadek zamiast materialu o o tym jaki wermut wybrac do krakersow przy organizacji snobistycznego przyjecia.
redakcja przeprosila, spadek nakladu byl niewielki i w ostatnim numerze juz nie trafilem na ciag dalszy. a szkoda. znaczy sie – bede musial isc do tej, no – biblioteki. i znowu ta Pani co krzyczala jak dobieralem ksiazki na grubosc z zamiarem mozliwosci podparcia stolu, bedzie sie mnie pytac, czy pada deszcz, ze wpadlem. dziwne sa te biblioteczki. eeee – znaczy sie biblioterowki.


Panie Griszequ,

bywa i tak.

Dzisiaj z książkami kłopot prawdziwy, bo dawniejsze czasy, gdy za psi pieniądz można było dowolny mebel podeprzeć dziełem klasyka marksizmu (leninizmu, a nawet czasem -debilizmu) i to pięknie oprawnym w półskórek, dobrany kolorystycznie do obić, przeminęły. Choć jak dzisiaj posłuchałem aktywisty Krytyki politycznej, to już nie wiem, czy aby na pewno.

I chyba trochę myli Pan pojęcia.

“Biblioteczka”, to jest ta torba, co to w niej Pan ksiązki wynosi, “biblioterówka”, z kolei, to bląd częsty w pisaniu, polegający na tym, że się sobie, wyczytane w cudzych książkach mądrości, przypisuje.

A ta pan,i co do Pana ma pretensję to niwątpliwa jest “bibliotka”. I jak Pan znowu tam pójdziesz (bo pogoda o tej porze roku jest niestabilna), to uważaj Pan, Panie Griszequ, na “bibliofilów”, którzy to zwyrodnialcy nowości edytorskie podstępnie z półek wykradają, a potem występnie się nimi cieszą...


Panie Yayco

Patrz Pan, jak nas szanują!

Szanowny Panie,
Mamy wielką przyjemność zaprosić Pana na organizowaną przez Instytut
Politologii UMK w dniach 9-11 kwietnia 2008 r. drugą edycję ogólnopolskiej
konferencji naukowej „Nowe media – stan obecny i moŜliwości rozwoju”.
Po raz kolejny spotkają się przedstawiciele róŜnych dziedzin z całej Polski,
by przedstawić wyniki badań oraz dyskutować na temat Internetu i jego wpływu
na szeroko pojętą przestrzeń publiczną. W tym roku do programu zostanie
dołączony panel z udziałem osób, które w praktyce zajmują się Internetem.
W związku z tym zwracam się do Pana z prośbą o przyjęcie naszego
zaproszenia. Będzie nam niezwykle miło gościć u nas autora jednego z
najbardziej oryginalnych i popularnych portali.
Dyskusja panelowa, do której zapraszamy ma roboczy tytuł „Nowe media
a polityka”. Dotyczyć będzie szeroko rozumianego wpływu nowych rozwiązań
komunikacyjnych na relacje między wyborcami a politykami, zmian w
marketingu politycznym pod wpływem Internetu, e-votingu, blogosfery i wielu
innych zagadnień dotyczących powiązań między obszarami wspomnianymi w
tytule. Szczegółowy zakres zagadnień zostanie określony po ustaleniu
ostatecznego składu panelistów.
W imieniu prof. dr. hab. Marka Jezińskiego
mgr Łukasz Bartosik


Próba uzupełnienia

Czcigodny Autorze,

Moje wspomnienia z kontaktów z ludem Bola są siłą rzeczy fragmentaryczne, jednakże sądzę, że mogłyby być pewnym uzupełnieniem odnalezionych notatek.

Postarałem się ujednolicić transkrypcję nazw i imion własnych z prezentwaną w odnalezionych materiałach, więc Szanownym Czytelnikom skojarzenie pewnych zdarzeń powinno przyjść bez problemu.

Otóż praprzyczyną opisywanego kultu negatywnego Aa-Oon mogła być ewoluująca w wiosce Aa-Oon struktura demograficzna. Odnotowano znaczący przypływ bardzo młodych osobników płci obojga, wyznających gremialnie dotychczas stopniowo zanikający kult (tu transkrypcja może być odmienna) bałwana Kaa-Kaa. Sposób artykulacji wierzeń był na tyle donośny, że część wioskowej starszyzny zdecydowała o migracji w nowe miejsce, zwane w odnalezionych materiałach Ee-too, w zasłyszanych przeze mnie relacjach spotkałem się także z wieloczłonową nazwą wioski, niemożliwą przeze mnie do powtórzenia – czymś w rodzaju Eeoo-ii-kko.

Kwestia migracji została mi nakreślona przez jednego z niewielu starszych, którzy kompletnie migrowali z archipelagu Oo-gg (to określenie może być niejasne – być może chodzi o jakąś prawioskę, wspominaną w odnalezionym materiale jako Oog) o w nieznane miejsce. Rozmowa z owym starszym miała miejsce na innym archipelagu, w niedługi czas po migracji.

Do momentu migracji osobnik ów, znany w wiosce Aa-Oon oraz na innych wyspach jako Ee-kii, był ceniony z racji mnogości i oryginalności swoich wieczornych opowieści. Niestety, z relacji wynika, że młodzi napływowi mieszkańcy coraz częściej obrzucali go łajnem Wala-Boo (waa-labuu) jeszcze przed rozpoczęciem przez niego opowieści. Zdarzało im się też głośnymi śpiewami zagłuszać słabiejący głos starszego.

To zjawisko zdawało się nie być piętnowane przez starszyznę wioski, w szczególności Głównego Szamana Aa-Kee, zatem Ee-kii uznał, że jego obecność w wiosce nie jest pożądana.

Losy starszego Ee-kii mogą być w jakimś stopniu pomocne w wyjaśnieniu późniejszych migracji oraz powstania kultu negatywnego.

Mam nadzieję, że udostępnienie dalszych materiałów pozwoli nam na dalszą analizę tego fascynującego zjawiska presocjologicznego.


Panie Jarecki,

już mi Igła pisał. Ale powtórzę: koniecznie musicie tam pojechać. Żałuję, że to koniec tygodnia, bo sam bym może incognito zajrzał.

A jakbyście się wybierali, to oferuję wszelką pomoc na jaką mnie stać.

Jeśli zaproszenie jest imienne, to trzeba się zapraszanemu koniecznie zgłosić do Panelu (bo do referatu, to IMHO nie warto, na referatach wszyscy śpią, a na panelu to chociaż pozostali paneliści słuchają) i zaproponować temat jakiś bliski. Mnie do głowy przyszedł prosty, bo już wymyślony przez Redakcję: Tworzenie niezależnych mediów obywatelskich, albo nawet taki jak Igła wymyślił o tym inteligencie internetowym (to, to by łyknęli jak gęś kluskę, bo Oni są zazwyczaj bardzo za inteligentami).

Bardzo zachęcam i chętnie pomogę, jeśli będzie taka potrzeba (nie, żebym taką potrzebę przewidywał).


...

...


Pani Magio

Jak sama pani widzi Tetrycy kompletnie nie rozumieją kobiet.
Przecież fryzura jednorzędowa to jest irokez.

I niech już pani z nimi nie gada, bo oni zaraz panią zbadają, szczególnie podstępny jest ten cały Yayco. Działający pod płaszczykiem i finansowany przez określone siły.

Proszę przyprawiać półtuszę, ja już grzeję kamienie.
Igła


Jacku J., Igło i Sergiuszu

Przyłączam się do apelu Pana Yayco i entuzjazmu Pani Magii – jechać, być w panelu i kłapać, ile się da. A przedtem wymyśleć i “opatentować” kilka takich jak wspomniany “inteligent internetowy”, by copyright pozostał przy txt. Przyłączam się do grupy wsparcia, jeśli takowa będzie potrzebna.

Pozdrawiam serdecznie


Jacek

to trzeba jechać, tzn. co światlejsi przedstawiciele nie tam żuczki typu max, weź młodzież swoją i bedzie dobrze

p.s wyznacz cenę, tak z 15 blogów niech załoza to zrecenzujemy:)

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Najpierwszy Oszuście,

uwagi Pańskie bardzo są cenne i wiedzę naszą o Bola rozszerzające.

Co prawda historię o Ee-kii znam w zgoła odmiennej interpretacji, ale tak to już z wyspiarzami bywa. Jest to pewnie pochodną dualistycznego (pozytywno – negatywnego) charakteru ich wierzeń i skłonności do koloryzowania.

Co do samego języka, to przeszkodą jest tutaj brak kultury pisma na archipelagu. Co więcej, jak wiemy, badacz, którego sprawozdania są tu publikowane, często chodził z zatyczkami w uszach, które po wielokrotnych prośbach, Akademia mu przysłała. Być może wpłynęło to nie tylko na jego słuch, ale i na kłopoty z transkrypcją.

Nie wydaje mi się to wielkim problemem, bowiem podobieństwo jest zazwyczaj tak wyraźne, że trudno będzie o pomyłkę.

Jedyne, co mnie dręczy, to rozbieżność względem jednego bałwana – którego obserwator nazywa Uu-tk-aa, albo Uu-tkaa, a wiele wskazuje, że to ten sam jest bałwan, który w innych sprawozdaniach pojawia się jako Jaar – kwaa, El – ech – ech – kwaa, czy – jak u Pana – jako Kaa-Kaa. Wśród badaczy panuje nawet spór, czy był to jeden bożek, czy nazwa rodzajowa dla całej kategorii.

Niektórzy wręcz mówią, że jest to lustrzane odbicie innego bałwana, bożka (albo z innego punktu widzenia – złego ducha), zwanego Uus-kuu, który podobnie – cieszy się wśród niektórych Bola pozytywnym, a wśród całej reszty – negatywnym kultem.

Być może publikacja dalszych szkiców o wierzeniach Bola rzuci na te sprawy więcej światła.

Raz jeszcze dziękuję za wiele wnoszący przyczynek.


Panie Yayco

można trafic jeszcze z okazji likwidacji biblioteki lub czyszczenia piwnic w jakims powiatowym urzedzie na dziela zebrane Lenina w całości. znam takich, ktorzy ustawiaja to na regale, w myśla zasady: czytac się nie da (bardziej z przyczyn niecheci do czytania niż niecheci do Lenina) , ale na pólce dobrze wygląda i tłok zamiast paciorkow i plastikowych masek afrykanskich z bazaru robi.

Z drugiej strony to ciekawe, czy gdyby performerska wystawe zrobic: “wykorzystanie zebranych dzieł Lenina w robotach domowych – studium poziomowania mebli”, to aktywisci “krytyki politycznej” podnieśliby krzyk, ze sa granice krytyki politycznej.

Dziekuje Panie Yayco, ze mnie Pan uświadomil co do mojej torby, co to ja w niej ksiazki wynosze. Mialem ja ją do dzis za zwykla torbe z IKEA, no ale teraz bede zadawal nią szyku wsrod znajomych, co dyletancko nie wiedzą, iz to zacna “biblioteczka” jest.

tych co mnie Pan nimi straszy to ja znam Panie Yayco. Jak buszuje wsród twardych okladek, to one, te bibliofilie, patrzą się na mnie jak ten – tu Pana zastrzele – Napoleon. Juz wiem, ze to nie tylko nazwa butelki, do ktorej moj kolega wlewa spirytus z barwnikiem i sprzedaje do sklepow za niebotyczne pieniadze. Widzialem tego Napoleona na obrazku i on patrzy ktropka w kropke tak samo jak te bibliofilie. Nie wiem, co ten wzrok oznacza, ale jakos tak mi niewyraźnie wtedy. Ale Pan to tego Napoleona moze nie zna, bo Pan cos kiedyś pisał ze tych co za Niemcami zyją, to Pan nie lubi, a Napoleon to jakis ich przewodnik stada był.
Pomny Pańskich przestróg, bede na tych dziwakow zwracał uwagę i w droge im nie wchodził. Kto wie, z czym oni do mnie wystąpią jak sie tymi edytorskimi nowosciami cieszyc będą (czy o co tam Panu chodzilo z tym “występnym”).
Pozdrawiam serdecznie.


Widzę, że Pan Igła znowu w starej formie (rusycyzm)

jednocześnie i spiski węszy i kobiety bałamuci, nie dostrzegając, że oferta pułtuszy, złożona w piątek, nie do mnie była skierowana (co dość oczywiste), ale służyła jedynie zanęceniu mięsożernych.

Taki, co pułapek szuka, sam w nie najpierwszy wpada. Stara to prawda.


Czy Napoleon

to był taki starodawny wojskowy prezydenckiego wzrostu?

Słyszałem o jednym, co na wyspie żyć nie chciał i przez to strasznego rabanu na kontynencie narobil. To go złapali i na wyspę. I znów uciekł, ale na krótko, i w końcu na wyspie skończył.

To chyba jakiś wyspiarz był, ciekawe, co Bola o tym sądzą?

A co do występnych praktyk bibliofilów, to wyliczyć można: fetyszyzm, ocieractwo (zwane też froteryzmem), zwłaszcza zaś oglądactwo i transbibliotekizm. Do rzadszych należy wąchactwo i masochizm bibliofilski, polegający na czytaniu każdej ksążki do końca, nawet nudnej.


...

...


Panie Yayco

ja nie wiem czy prezydenckiego, ale z opisu przytaczanego przez badacza wynika ze byl wzrostu tego balwana uu-tkaa. jeśli to ta sama miara, to w porządku. i faktycznie – lubowal sie on w silowym rozwiazywaniu problemow, widac nie wiedzial ze mozna było tych wszystkic cesarzy, carow i cezarow obrzucic lajnem i byloby po klopocie, zamiast wytracac tych wszystkich ludzi w zimowych marszu do krainy, ktora obecnie ma zdaje sie nazwę put-laa.
ale takie kurduple-rabaniarze faktycznie tak maja, ze zanim sami zle skoncza, to ludziom sromoty narobia.

i ta Panska uwaga o tym masochizmie to bardzo celna jest, co najmniej jak flinta jednego takiego slawnego mysliwego Artka co na tych z “krytyki politycznej” poluje. tylko ze ja to powszechnosc tej choroby widze u nich, z czego wnosze ze żadne z nich nie sa inteligenty, bowiem jakby inteligenty byli, to by zauważyli, ze najczesciej na okladce, pod obrazkiem tego co to ksiazke napisal, jest krotko i jasno zawarte co ta cala 400 stronowa cegla zawiera – po co sie wiec meczyc darmo?
duraki – jak mowi moj kumpel wołodia.


...

...


Magia

yayco jest nieodmienne:)
no spróbuj:)
a może???
niech autor sie wypowie
Prezes , Traktor, Redaktor


...

...


Magio

ja tam zauważam, ze Pan Yayco, pomimo że nie pierwszej młodości (co zwykł sam zaznaczać), co mogłoby teoretycznie sugerować nieodmiennosć, podlega jednak odmianom – jest np Pan Yayco Magiowy, Pan Yayco Lorenzowy i Pan Yayco Igłowy. Może są to subtelne różnice odmian, ale jednak…
Pani odmienia Pana Yayco zdecydowanie. Zaryzykowałbym nawet teze – jak nikt inny na txt. ;-)
ale nie mam w razie czego na poparcie tej tezy szeroko zakrojonych i popartych jakimś ogólnie uznanym autorytetem badań sytatystycznych.


...

...


Pani Magio,

w obydwóch, jak najbardziej.

W podmiotowym, bo to ciekawe, czy człowiek mały (nie w sensie biologicznym) może się w poczet wielkości zaliczać? Co o tym decyduje, czy jeszcze mniejsi, co za nim obstają? Czy paru większych, który znane tylko sobie argumenty ważąc, za salvatora w konkretnej uznają go sytuacji? A może on sam przez siebie, jeśli się wielkim ogłosi?
W przedmiotowym, bo to przecież zawsze kwestia układu odniesienia…

I proszę mnie nie nęcić, bom immunizowany…

Co do Paninych uwag o mnie to mam wątpliwości, zwykłe, co do Pani.

Czy Pani nie myli mnie, skromnego kopisty z dawnym badaczem zamorskich ludów? Niewiele nas, poza wiekiem. łączy i przyznam, że mam go za głupka, co niewiele rozumie i tylko powierzchowność archipelagu opisuje.

Mam też drugą koncepcję, jeszcze gorszą, że tenże we wogóle wszystko pozmyślał, a to dla diety sowitej i wcale nic nie badał, tylko na plaży leżał, kąpieli w oceanie ciepłym zażywał i na nieubrane aborygenki się gapił. A wieczorami z nudów pisał, co mu się tam chciało.

A w kwestii mego odzienia, to pragnę oświadczyć, że mam jeden płaszcz, ale bardzo cienki i tylko we wiosnę, dla parady Wielkanocnej jego ubieram. I za kusy on jest, żeby pod nim cokolwiek robić. Pan Igła chyba za długo we wojsku sługiwał i jak pisze płaszczyk, to widzi płaszcz- pałatkę, którą, jak mnie uczono, można unieszkodliwić czołga dużego, niejakiego Leoparda. Ale to mnie uczyli w dawniejszym czasie i to chyba jednak nieprawda. Z tym czołgiem.
A o tym, że dwóch żołnierzy może ze swych płaszcz-pałatek namiot uczynić i razem w nim mieszkać, to nawet pisać się sromam.

Pozdrawiam alternatywnie


Panie Griszequ,

w kwestii kurduplów chętnie Pańskie podzielę zdanie, pod tym jednakże warunkiem, że nie będziemy się skupiać na wzroście, bo niejeden konus ma w sobie powagę, ktorej kilku wybujałych, wziętych w pęczek, by jemu pozazdrościło. Ale jak ktoś, sam w sobie mały jest, to zazwyczaj szkodnik i baraniarz.

Uwaga Pana o książkach bardzo celna. Przyznam, że ją (tę metodę) jeszcze udoskonaliłem, bo zamiast po księgarniach paluchami książki froterować, w sieci wszechświatowej czytam, co w nich napisane i już wiem.


Panie Maxie, Pani Magio i Panie Griszequ

jeden był tylko, za mej pamięci, człowiek w Polszcze, co się ogłosił nieodmiennym, mimo oporów, łkań i wyrzekań językoznawców i poprawnościowców polonistycznych. Był to niejaki Kołodko, minister. Ale może to się jemu wzięło od niedotlenienia będącego skutkiem maratonu? Nie wiem, zaprawdę.

A radio i kino to się nie odmieniają u ruskich. Może to mieć coś wspólnego z podejrzanym tytulem własności, który utrudnia obrót, wymianę, a pewnie i odmianę.

I nie jestem podobny do radia, bo jestem wyższy niż szerszy. I ciągle łatwiej mnie w kółko obejść, niż przeskoczyć. W różnych sensach i znaczeniach, bo się zaraz Pani Magia, wiedziona płciowa ciekawością, zapyta.

Yayco. Yayca, Yaycem, Yaycu. O Yayco. I temuż podobnież.

Uwagi Pana Griszeqa spisuję na karb jego młodzieńczej zawiści, niczym jednak ważnym nie uzasadnionej, bo przecież i Pan, Panie Griszequ, do statecznego wieku dojdzie i może Pana jakaś przyjemna kobieta poodmienia. Bez męczących dla Pana konsekwencji…


Magio

no to ja temat zamykam, aby Pani w zbytnią konfuzję nie wprowadzać.

Pan Igła jest człowiekiem przymiotów wielu, mnie czasem ta Iglasta renesansowa rozległość horyzontów o zazdrość przyprawia. No bo zarówno w kwesti pisania doskonałych tekstów polemicznych jak i ciętych ripost pozostaje mi jedynie wzdychać i zamkąć sie w sobie. ;-) Tak więc Pani informacje o jego sukcesach na polu statystyki są statystycznie uzasadnione. Myślę, że w razie potrzeby Pana Igłę damy rade przekonać. Znaczy się – Pani da radę, a ja sie podepnę pod sukces.
A w kwesti przyjmowania argumentów autorytetów autoramentu adekwatnego do tematu, to wierzę w Twoja koncyliacyjność.


Panie Yayco

no i znowu, pomiędzy łykiem kawy, podsmażaniem ryby i zastanawianiem się nad wyjściem do biblioteki, mnie Pan rozgryzł. oczywiscie, ze zawistnym okem patrze, jak to Pani Magia Pana odmienia swoimi komentarzami i doczekać się statecznego wieku u siebie nie mogę, ze smutkiem myśląc czy Pani Magia na mnie poczekać będzie chciała.

z tymi kurduplami, to jakoś mi się zebrało do kupy, że Napoleon, Hitler i Stalin byli nikczemnego wzrostu. ale faktycznie – nieuprawnione to było generalizowanie.

co do wyczytywania w sieci o czym mozna wyczytać w tej czy innej ksiazce – ma Pan jakies miejsca, uznane przez Pana za rzetelne? Korzysta Pan z ocen osób/portali uznanych przez Pana za swego rodzaju autorytet, czy bardziej chodzi o nieocenny opis zawartości ksiązki? Jakby Pan podał kilka adresów takich portali, to moze administratorzy txt by się zgodzili?


Panie Griszequ

no nie mam.

Po tylu latach czytania, kieruję się czujem. Najlepiej jak jest jakiś fragment, żebym tego czuja wypróbował w praktyce.

Przy książkach naukowych – wiedzą. Włąsną, albo znajomych, którym czasem bliżej do czegoś.

Przy beletrystyce zagranicznej (choćby i tłumaczonej) – opiniami czytelników na Amazonie.

Szukam jakiegoś polskiego portalu, który by mi życie ułatwiał, ale nie widzę.

Ale tak naprawdę, to zazwyczaj google.

Czekam, aż Pani Mo coś znajdzie i nam pod nos podetknie…


Panie Yayco

a to szkoda – bo miałem nadzieję, że jakiś rzetelny polski portal Pan wynalazł.

faktycznie – pozostaje najczęściej rekomendacja uznanych (oczytanych) znajomych.

Pani Mo to faktycznie koplania książkowa. Powinna dostać medal “platynowego mola ksiązkowego z diamentowymi skrzydłami”.


Szanowny Panie Griszequ

Kiedyś pochłaniałem książki (tzn. czytałem) w tempie niewiarygodnym. Dziś mam czas tylko, gdy mam urlop, a takowego już dawno nie miałem. Z tego powodu z zazdrością spoglądam na fotografie, jakie zamieścił Wyrus, czytam notki Pani Mo i Grzesia. W ramach tego medalu, co Pan o nim pisał, to moźe by wymieniona trójca zamieszczała od czasu do czasu listę tych książek (z różnych dziedzin), jakie – gdyby ktoś chciał – mógłby przeczytać, bo w ksiągarniach tyle już ich jest, że nie wiadomo co jest co. Sensownej krytyki w prasie już dawno nie ma, o tv i radiu nie wspominając.

Pozdrawiam


Panie Lorenzo

co mogę napisać – zgadzam się w pełni. Pani Mo bez zachęt juz zaczęła takie listy przedstawiać, choc czasem brak mi w tym głębszego opisu.
problem polega na tym, ze to dość niewdzięczna praca – człowiek sie narobi, napisze, a wynikiem może być tylko blogerskie: dziękuję.

z innej beczki:
Mad Dog oprowadza po swoich blokowiskach, okraszajac to dodatkowo zdjęciami. Kiedyś, jeszcze na salonie, czytałem takie opisy, emocjonalno-anegdotyczne Pana Igły. Panie Lorenzo – Pan ma zaległości w przedstawianiu Krakowa. A Pan Yayco – Warszawy. Trafiają sie jakieś perełki, pojedyncze opisy miejsc, ale można by też pociągnąc wątek: Kraków oczami Lorenzo. I ja, bywajac w Krakowie czasem, chetnie bym Pańskimi sladami pochodzil i na budynki popatrzył tak jak Pan patrzy. Miejsca nabieraja całkiem innego wymiaru, gdy opowie o nich – nawet wirtualnie, osoba wdychajaca smak tego miejsca.
Co Pan na to? Wiem, że ma Pan mało czasu, ale gdyby to wciągnąc pod osobną kategorie na txt, to wiele małych wpisów możnaby sobie potem zbierać do kupy…
ja tak o tym mysle, bo txt postrzegac sie staram jako nie tylko zbiorowisko naszych idei i pogladow, ale tez i ludzi zwiazanych jakos ze soba emocjonalnie tym miejscem.


Szanowny Panie Griszequ

I tu – na moje i Pańskie (mam nadzieję) nieszczęscie – zaczyna się problem, ktory wywołuje uśmiech zadowolenia na obliczach Jareckiego, Igły i Sergiusza. Otóż, by przejrzeć choćby tylko komentarze pod tekstami, którymi się zajęlismy jako czytelnicy, zaczyna brakować czasu. A odpowiedzieć wypada. Ot, kłopoty z bogactwem.

O Krakowie krakusów oczami nie zapominam, tym bardziej, że mam już wsparcie w osobie znakomitego Pana Tarantuli, który zapewne wesprze to zacne dzieło.

Pozdrawiam serdecznie


Ja to już po Warszawie

wcale nie chodzę.

Trochę dla wieku, a bardziej dla braku motywacji. Zresztą chyba bardziej mnie mój Grochów przejmuje i budowa, co ją mam za oknem i przez ktorą sypiam krótko, bo młot pneumatyczny jest jednym z doskonalszych budzików.

Co do pana Lorenzo, to się zgadzam. Buduję w sobie, powolutku, motywację do odwiedzenia Krakowa. Mam jeszcze prawie 20 miesięcy, żeby ją zbudować, ale zdecydować będę się musiał już za rok.

Więc pisz Pan , Panie Lorenzo, pisz…


...

...


Złoścliwość rzeczy małych?

Prezes , Traktor, Redaktor


Pani Magio,

ja jestem człowiek prosty, zamieszkały na Grochowie.

Ja mam filtry.

Jeden mam w kuchni, żeby się nie otruć. Jest on złożony, trójkomorowy i oparty o najlepszą wiedzę hydrogeologiczną mojej małżonki.

Drugi mam w żeńskiej łazience (To może nie ja mam, tylko One? Ot jedna z tajemnic Wszechświata) . I niech Pani zgadnie do czego on służy?

Dobrze, dbająca o męża Pani Magio! Do pralki. Jednokomorowy. Wystarcza.

Czego i Pani życzę.

PS Nie lepiej tą piękną i budującą historię było na Swojego, zarosłego chwastem, bloga wrzucić.

To by się samce poznazlatywały o pralce czytać i doradzać...


Szanowna Pani Magio

Nie wiem czemu przyszło mi do głowy poniższe “równanie”:
dzieci + zapałki = poźar. Czy w związku z tym:
pożar – zapałki = dzieci?
Jeśli to prawdziwe, to na czyj młyn byłaby to (nomen omen) woda?

Pozdrawia serdecznie

PS. A białe koszule to dziś już tylko drobnomieszczańskie przesądy.


Panie Lorenzo,

no nie mów Pan!

W Krakowie też?


Pani Magio

w skali znacznie mniejszej i nie tak pieknie i poetycko opisanej: po wprowadzeniu sie do pewnego mieszkania (w ktorym juz nie bywam), natrafiłem w łaziece na niezwykle zawiła konstrukcje rur i kranów, wchodzących i wychodących ze ściany bez ładu składu koloru i jakichkolwiek wskazówek. to bylo przylącze hand made (produkcja – blizej mi nieznany Pan Zenek złota rączka) do pieca dwufunkcyjnego. woda ogolnie byla zakrecona. podlączyłem pralkę, napakowałem ją koszulami no i stanałem przed dylematem, który z kranow wystających ze sciany odpowiada za wodę do pralki. po szeregu prób i jak sie okazało – błędów, udało mi sie jednak wodę do pralki skierować. co niezmiernie mnie ucieszylo. zmartwilo mnie natomiast to, ze piec centralnego ogrzewania automatycznie sie wylaczyl i temperatura w kaloryferach “zdechla”. zanim w glowie mojej zaswitala straszliwa mysl, co uczynilem, bylo juz “po kisielu”. skracajac: nie wiedzac jak, ale udalo mi sie odpowiednią kombinacja kranow, skierowac wode z kaloryferow do pralki. jak widac – nie byla do tego potrzebna straz pozarna. efekt – identyczny. na szczescie – koszule moje, wiec moglem stwierdzic, ze “ i tak ich nie lubilem i zamiar wlasnie mialem kupic nowe” co zamkneło problem.
pozdrawiam ciepło.


...

...


Szanowny Panie Yayco

W pracy to ja się bardziej obyczajami germańskimi kieruję. Kraków to jednak trochę staromodny jest, ale i nieco inny strukturalnie. Profesura raczej chadza w kolorach mysich, brązach, ale jednak pod krawatem odpowiednim. Garnitury tweedowe, wełniane, czasami swetry zapinane. Fular się zdarzy, ale to wiosną prędzej.

Najbardziej tradycyjna jest oczywiscie biurokracja: najwyżej stojący w hierarchii – koszule białe, niżej – niebieskie lub inne jasne. A w ogóle tyle się już tych funkcyjnych namnożyło w ostatnich latach, że jak mawia pewien znajomy biurokrata “nie ma już komu ty ch… powiedzieć” (sorry, ale to cytata była, więc w ramach wiarygodności etc.)

Takie czasy, Panie Yayco. A gdzie te tużurki, tiurniury. I tu anegdota: kawiarnia (oczywiście “Europejska” w Rynku), godzina 9.00, przy stoliku pan profesor, pan mecenas, pan radca (tajny oczywiście). Kelnerka pojawia się, by przyjąć zamówienie.

Pan mecenas do pana profesora: – Może kieliszek koniaczku?

- Koniak? O dziewiątej rano? Ależ oczywiście!

Pozdrawiam serdecznie


Swetry zapinane?

To jeszcze takie są?
To chyba z tego Nowego Sącza sobie przywożą, razem ze starymi lampami…

U nas kodeks ubraniowy jest prostszy: na wykład wypada się wykładowcy ogolić.


Panie Yayco

a dlaczego akurat 20 miesiecy? cos mi umkneło i robie za jelenia co nic nie wie?


Panie Griszequ,

w przyszlym roku, we wrześniu będzie tamój impreza na której zwykłem bywać.
A że mi za locum zwrócą, to – mimo ichnich cen – chyba pojadę...

Jeśli dożyję – dodam, po zastanowieniu się...


Szanowny Panie Yayco

Z Nowego Targu, Panie Yayco, z Nowego Targu, bo Sącz to Lachy czyli górale bagienni.

A co do golenia, to wiesz Pan, u nas to ciągle jeszcze pokutuje ta stara, dziewiętnastowieczna zasada angielska, że prawdziwy gentleman to zawsze jest odrobinę nieogolony i pachnie (!) dobrą whisky oraz cygarami (też okreslonej jakości). I bonżurki przynajmniej wykładowcy starają się nie zapomnieć. Z powodu przeciągów. Jesli idzie o spodnie, to panuje pewna dowolność. Ponoć zdarzało się, że niektórzy zapominali:)))

Pozdrawiam niewymownie


Panie Yayco

ach, rozumiem. moze, do czasu tej imprezy, Pan Lorenzo zaprosi czesc txt do Krakówka, chocby nawet na jednodniowe zwiedzanie, bo fakt – cen hoteli moglibysmy nie przezyc. Toż to abonament TXT na ładnych pare lat…

a moze by Pan jakąś notkę o Grochowie był popełnił w wolnej chwili?

pozdrawiam i żegnam sie do poniedziałku.

ps – ja to Pana musze czasem denerwowac – caly czas zlaze z wlasciwego watku.


Co to jest

bonżurka?

Mam wrażenie, że takie coś mieliśmy we Warszawie przed wojną, ale się nam wszystkie w Powstaniu sfajczyły, podobnie do meloników.

A co do dobrej whisky to nawet jest miły pomysł, jak się wszystko ma w obejściu, a nie żeby jeździć dwadzieścia kilometry dal jednego wykładu…

Zresztą, w koniak to jeszcze uwierzę, ale nie wmówisz Pan staremu, że u Was wiedzą co to dobra whisky jest. To, że Pan wiesz (a wiem, że i Pani Magia swoją wiedzę w tej kwestii posiada), to nie zmienia smutnego faktu, że u nas zlewki robią za poważne lekarstwo na nerwową chorobę.


...

...


Panie Griszequ,

u mnie nie ma właściwego wątku, tylko przyjemna rozmowa dla starszych i zaawansowanych.

O Grochowie? Kto wie, może kiedyś odgrzebię zdjęcia, które moje dziecko kiedyś, dla pracy domowej, zrobiło i coś napiszę...


Pani Magio,

u Bola, sądząc z zapisków, to się nosi mało raczej. Tu troszkę trawy, tu piórko uwiązane w publicznym miejscu, kostkę zabytkową po wyprawie Cooka w nosie, te rzeczy.

Ale tam klimat jest przyjemny, co sprawozdawca często podkreśla…


Szanowni

Pan Griszeq podrzucił mi pewien pomysł, nad którym muszę się zastanowić, bo widzę szanse. Tymczasem proponuje wbić adres Magiczny Kraków w Guglach, znależć po prawej stronie strony “wirtualne panoramy” i sobie połazić po Krakowie. Miłych wrażeń. Proszę tylko ostrożnie i raczej wolno poruszać myszą, bo się może w głowie zakręcić (to nie żart!).

Pozdrawiam serdecznie

PS. proszę o wrażenia


...

...


Kombinuj Pan,

panie Lorenzo, kombinuj…

A relację z Magicznego Krakowa, to trzeba zadać pani Magii jako zadanie do napisania na swoim blogu. Tego się będę trzymał.
Mnie to już nawet nie chce sę pisać, że takie pióra jak Pani Magia i Pan Griszeq powinny się na samodzielną krytykę wystawić, a nie tylko bawią gości na cudzych blogach.

Nie żebym sobie szkodował...

Pozdrawiam niedowierzająco


Szanowny Panie Yayco

Pan poważnie czy dla hecy, że sie tak wyrażę?

Szanując jednak Pański głód wiedzy informuję, że bonżurka to taki jakby domowy strój gentlemanów albo krakowskich mieszczan/profesorów płci męskiej, z jedwabiu (raczej kolorowego, choć zdarzały sie jednobarwne) podbitego czymś cieplejszym, długość 3/4 czyli mniej więcej do połowy ud, wiązany paskiem wykonanym z takiego samego materiału. Do tego oczywiście spodnie + koszula. Dopuszczalny fular. Zdarza się w krakowskim sklepach, acz rzadko.

Rzeczywiście, whisky nie jest ulubionym trunkiem Krakusów, raczej koniaki i wina, choc od paru zaledwie stuleci ludzie z Krakowa się jakoś tak po świecie rozjeździli, że przy okazji i znajomość pewnych gatunków tego rodzaju trunku nabyli. Poza tym, mimo wszystko, utrzymują stosunki z potomkami tych, co ich w XIII wieku z miasta pogonili za rozrzutność i z tego źródła też czerpią wiedzę.

Pozdrawiam oblizując się


Kto łapki na myszy stawia,

niech nocą po lokalu bez kapci nie chodzi, bo może się zdziwić bardzo, a przykro, zwłaszcza jak nowego lokalu dobrze nie rozpoznał...


Szanowna Pani Magio

Się różni, co wyjasniłem w komentarzu Panu Yayco. Choć, ale musiałbym pogrzebać w dokumentacji, zdarzyło się (i to pono nie raz) zacnym krakowskim profesorom, że pomaszerował taki prosto z domu na uniwersytet w celach naukowych lub edukacyjnych właśnie w bonżurce. Z czystego zapominalstwa albo pogrążenia w myślach głębokiego.

Pozdrawiam serdecznie i nostalgicznie


Ja to tak dla

jaj, że tak się kolokwialnie wyrażę.

Też widziałem takie coś ostatnio w jednym eleganckim sklepie, ale na człowieku, to chyba ze czterdzieści lat temu. Mój dziadek miał taką w buraczkowym kolorze z aksamitnym wykończeniem.

Teraz się będę zastanawiał, skąd u mazowieckiego drogowca, z podstawowym wykształceniem, takie coś się wzięło…

To jest dopiero prawdziwa zagadka przyrody, bo z cygar to dziadek sporty palił, zanim go w końcu śmiertelna astma nie dopadła. A a z lepszych alkoholi, to samodzielnie dobierany sokiem malinowym spirytus preferował...


...

...


I tyle w kwestii

Magicznego Krakowa, Panie Lorenzo…

Pozdrawiam praktycznie


...

...


Kiedyś widziałem bonżurkę.

a właściwie właściciela ziemskiego, w nią przyobleczonego.
Z Mazowsza.

Pewnie dlatego skojarzyła mi się ona z powycieraną marynarką bez guzików i uszytą z takiego materiału, jak moja babcia kołdry szyła.I związaną paskiem, ze szlafroka.

No ale on z Mazowsza był, choć też mecenas.

Może p. Magia wie z czego szyją kołdry wełniane?


A ja sobie z tego zrobię

print screena…

A Pani sie będzie musiała tłumaczyć...

Pozdrawiam Panią sarkastycznie


Moja mamusia kiedyś kołdry szyła,

ale ostatnią uszyła jak moje dziecko na świat przyszło.

Śtucny jedwab, jak sądzę...


...

...


Ja nawet

wełniane swetry do gremplowania nosiłem.

Ale to były stare czasy, kiedy komuna nawet pod kordłę zaglądała.
A teraz taki Yayco kobitki podrywa i opowiada jaką bieliznę po domu nosi.
Igła


...

...


Panie Igło,

przyszdłeś Pan z dworu, zimna ponawpuszczałeś i jeszcze mieszasz.

To WSP Lorenzo pisał jak chodzą po domu w Krakowie (K. u. K.). Onże sugerował też chodzenie bez spodni. To raz.

Na zazdrośnika takiego, ak Pan Szanowny, żadna łaskawym okiem nie spoglądnie. Co innego mężczyzna stateczny, któren swój urok przez dziesięciolecia hartował. To dwa.

Mnie nikt pod kołdrę nie zaglądał, to i lęków nie mam. To trzy.

No…

A Pani Magii dopowiem,że z pierza, jak sama nazwa wskazuje, to były pierzyny. No chyba, że Pani szanowna rozróżnisz, nie wedle wsadu, tylko względem tego, czy pikowane było. To faktycznie pikowane były kołdry, a pierzyna miała ten urok, że z rana całe pierze obok człowieka leżało, a on z zimna ino zadygotał. Bo w piecu jakby też wygasło, a rano nikt nie dołożył...

Tak to drzewiej na Mazowszu bywało…


Pan zamiast mnie zagadywać

I na WSP Lorenco zwalać, to napisz jeszcze coś o nocniku.
No chyba, że u was na Polesiu to on do wznoszenia toastów służył?
Igła


O jakim nocniku?

Pan mnie z kimś koniecznie pomylił, Panie Igło.

Ciekawe tylko, z kim?


Bo było kilka atrybutów

rannego wstawania, zimny piec, pierzyna taka jaką pan opisał, nocnik ( pełny ) i nocna koszula z flaneli.
Igła


A to, o to się Szanownemu Panu rozchodzi...

No to jakoś jednak nie. Jakoś zawsze pod kanalizację podlegałem i nigdy nie miałem nocnej koszuli.

Teraz jak to napisałem, to poczułem, jakby mi czegoś brakowało. Dziwne uczucie.

I jeszcze mi się przypomniał nieogrzewany ganek, w którym zimą mróz cudności na szybach malował.

Ech…


To może

o przenoszeni węgli z kuchni w której już się dobrze paliło do pieca, żeby szybciej się nagrzał i węglarkę może pan pamiętasz?
Igła


Węglarkę pamiętam

i szufelki specjalne, samodzielnie z blachy przez dziadka nitowane.

I jeszcze taki cylinder, który się stawiało na kuchennych fajerkach (kto pamięta fajerki i pogrzebacze?), żeby w kuchni się ciepło zrobiło.

A w popielniku się czasem piekło kartofla…


...

...


Na blasze

piekło sie placki ( najlepsze z wody i mąki ) i grzyby.
Surojadki, na południu gołąbkami zwane.
Igła


Damskie gadanie,

pewnie w skansenie łowickim była Pani ze szkołą powszechną i tam widziała. A potem (albo przedtem) was powieźli do Nieborowa i Arkadii. Cięgiem tam dzieciaczków wożą.

I proszę się nie postarzać, bo się nam Pan Igla odchwyci i dla Paninych wdzięków nie będzie już zaglądał.


...

...


A rybę na patyku

w popiele pieczoną Pan jadł? Bez soli całkiem, bo jakoś ona od tego popiołu się słona robiła…

A prababcia nie pozwalała wyrzucić żelazka na duszę i nawet czasem nim prasowała, bo mówiła, że elektryczne niszczą kołnierzyki u dziadkowych koszul.

Ech. No dobra. Moja żona zdaje się wreszcie się przebiła przez zadymki i wnet do Warszawy zajedzie, będzie mi wtedy pora. Muszę zacząć jakąś kolację dla rodziny kombinować...


Do rozpalania to

najlepsze byly drzazgi, co pozostawały rąbaniu drewna na opał.


...

...


Szanowny Panie Yayco

Jesli idzie o Pańskiego Dziadka, to zachowal się zupelnie naturalnie, jak każdy czlowiek z wrodzoną kulturą i ciągotkami do wygody i elegancji. Co do sportów – to moim zdaniem zapachem nie odbiegaja zbytnio od cygar, a wybór “taty z mamą” jest pod względem zdrowotnym calkowicie uzasadniony. W końcu whisky typu single malt są typowym bimbrem o sporej zawartości procentów. Chociaź blendy z destylarni braci Grant czyli Glen Grant czy Glenfarclas, oraz Glengoyne, Glenlivet i – źeby nie bylo wszystko na “G” – Strathisla, gdzie robią malt pod “Chivas Regal” to sa calkiem calkiem. Nie radze tylko degustować zielonego Johny Walkera, bo zabija (przynjamniej moje podniebienie) goryczką i garbnikami, choć są tacy, co ją uwielbiają.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo,

to ja właśnie taki bimber lubię. Mam zresztą nieco innych chyba smak od Pana, choć w zasadzie żadnego singla nie odmówię.

Skłamałem. Glennfiddich mam w niesmaku i nawet jakbym musiał dla towarzyskiej okoliczności, to bym tylko udawał i w kwiatek wypluwał.

Najchętniej z wyspy Islay, bo żeby je wygładzić to trzeba hebla.

A jak Pan na G, to ja na L: Lagavulin, Laphroaig. No i oczywiście zgodnie z zasadą kodeksu karnego, żeby nie tykać młodszych niż 15 lat.

Blendów nie lubię , choć do tego zielonego JW to mnie Pan trochę zachęcił, bo jak pisałem, lubię takie niewygładzone. Zresztą muszę przyznać, że z blendowanych, to całkiem mi złoty JW smakowal, tylko taki zanadto trochę bijący w oczy, w wystroju…


Szanowny Panie Yayco

Masz go Pan u mnie. A z tym niby 15-latkami to trzeba uważać, bo jak Pan z pewnościa wie, one to jak kobiety: tylko część z nich ma te 15-18 lat, a reszta, to szkoda mówić, sama mlodzież, jak to w blendach bywa.

A co do Jasie, to jest jeszcze bialy. Niestety, smaku nie pamietam:))

Pozdrawiam serdecznie


Jest jeszcze niebieski

bardzo przyjemny w sobie, ale niewart swoich pieniędzy. To już bym wolał japońską,

A co do wieku, to trzeba starannie w kwity zaglądać.


Subskrybuj zawartość