„Wszyscy Polacy to jedna rodzina” – chciejstwo wspólnotowe

Pan Y chciał nazwać ten tekst „chciejstwo solidarystyczne”, ale N powiedział, że tytuł jest głupi. Dopytany, stwierdził, że niepotrzebnie skoncentruje uwagę czytelnika na śp. ruchu społecznym i związku.

Pan Y się obruszył i powiedział na to, że to nie tak. Że chodzi mu o solidaryzm w ujęciu Durkheima, Korkunowa i Duguit’a. Bo jest oczytany. N trochę pomruczał o złych skutkach binaryzacji bibliotek światowych i doradził, żeby tego jednak nie pisać, bo przemądrzałych nikt nie lubi. Lepiej zamiast tego zaprowadzić skoczną muzykę i atrakcyjną formę.

Pan Y obiecał, że weźmie zdanie N pod uwagę. I może nawet powinien, bo cała ta historia zaczyna się od tego, że N, kilkanaście lat temu, wysferzył się i poszedł w pany. Ujmując rzecz najkrócej: po latach biedowania otrzymał pieczątkę, tabliczkę na drzwiach i sekretarkę. A także zaczął przejściowo zarabiać więcej od żony, co dobrze mu robiło na ego, oraz na jaźń odzwierciedloną.

Jedyną wadą tego przyjemnego, skądinąd, stanu rzeczy było to, że wszystkie te sympatyczności leżały ponad sto kilometrów od jego miejsca zamieszkania i N, jako notorycznie niezmotoryzowany i nieposiadający uprawnień do prowadzenia pojazdów mechanicznych, zaczął używać autobusów PKS. Nie było to może dla niego doświadczenie zupełnie nowe, ale ukazało mu świat z nieco innej perspektywy.

Najpierw sobie chwalił, bo nadrobił zaległości w lekturach i odespał za wszystkie czasy. Po jakimś jednak czasie zaczęły mu doskwierać dźwięki, towarzyszące podróżom. I nie idzie tu nawet o wizg silnika i jęki resorów na polskich, sławnych w świecie, drogach. Szło raczej o to, że kierowcy pragnąc umilić sobie czas pracy, a pasażem podróż, zapuszczali muzykę, o której istnieniu N nie tylko nie wiedział, ale też i wiedzieć nie chciał. Już wkrótce wsiadał o autobusu z lękiem, zmieszanym z pewnością, że wie, co go spotka.

W szczególności przeklął słynną pieśń, dotycząc upodobań bieliźnianych swoich towarzyszy podróży, których to gustów zresztą nie podzielał. Ale towarzysze podróży byli zadowoleni i sympatycznie bujali się w fotelach. Żeby czytelnikowi za dobrze nie było, to może poczuć dawny klimat i pobujać się sam. Jeśli zechce. Oczywiście nie trzeba tego słuchać, a N to nawet szczerze słuchanie odradza.

Ale kroplą, która przelała czarę był inny utwór, mający sens par excellence społeczny. Wszyscy już zgadli, co teraz nastąpi, ale nikt nie zostanie oszczędzony:

No właśnie. Groza.

Miało to ten dobry skutek, że w efekcie N uzyskał uprawnienia i kupił samochód. A potem miał wypadek. Ale to całkiem inna historia…

Nie mniej jednak, do dziś tę straszną piosenkę wspomina i boli go ona każdego dnia tak samo. Głównie, jak się wydaje Panu Y, dlatego, że została skradziona, a cel tej kradzieży N uważa za wyjątkowo charakterystyczny dla sposobu myślenia licznych swoich rodaków. Zapewne także dla nierodaków, ale tymi, to N się mniej przejmuje.

Oczywiście nie chodzi tu o wykorzystanie starodawnego tekstu. Raczej o całkowite odmienienie jego sensu i funkcji. Jak zapewne co starsi czytelnicy wiedzą, jest to stara pieśń harcerska. Jej funkcje społeczne są jasne i czytelne. Miała pokazać, czym różni się wspólnota harcerska od ogólnego rozpirzenia interesów i działań, charakterystycznych dla złożonego bytowania rozmaitych zbiorowości, naznaczonych odmiennością swych interesów i jednostek dotkniętych nadmierną, a w ich rozumieniu często niesprawiedliwą hierarchizacją, charakterystyczną dla nieharcerskiego świata. Takie tam. N, co prawda nigdy nie był harcerzem, ale dostrzega potrzebę i sens różnienia się. Labo jak ktoś woli wyróżniania się.

Tak czy inaczej piosenka, która przez dziesięciolecia mówiła o różnicach, stała się piosenką o, za przeproszeniem, homogeniczności makrostruktury. O tym, że różnic nie ma. A jak są to nie są ważne.

Nonsens, to oczywiste. Ale jest to jeden z nonsensów powszechnie ukochanych. Nonsensów, rzec by można terapeutycznych ( no offence ). Zdaniem N, dla jego rodaków jest to jeden z nonsensów założycielskich. Fundacyjnych.

Nonsens ten przejawia się na wielu poziomach.

Przejawia się, choćby, w pięknym micie jednomyślności oporu przeciwko komunizmowi, którego symbolem są fałszywe wspomnienia inteligentów i lekko już wyblakłe znaczki Solidarności. N, który spędził kilka pierwszych miesięcy stanu wojennego z dala od Warszawy (na wolności, żeby nie było niedomówień), ma na ten temat swoje zdanie. Potrafi też sprytnie zreinterpretować wyniki badań, żeby pokazać, jak bardzo Polacy byli wówczas podzieleni. Ale mit trwa. Co jakiś czas spotyka się paru łysiejących facetów i kobiet po liftingu, i jak już sobie popiją, to płyną w świat słowa _Ekstrema już śpi?. I chociaż jedni śpiewają: trzasnęły gdzieś drzwi, drudzy zaś: szczekają gdzieś psy, to oczy tak samo zachodzą potem…

Inteligenci już dobrze wiedzą jak ten mit wykorzystać. Nawet gówniarzeria lewicowa się do niego odwołuje. Wszyscy mamy podobno wciąż jednakowe żołądki. Nieprawda. N ma mniejszy, bo mu kawałek wycieli.

Innym przejawem jest domaganie się wspólnych osądów dla tych czy innych ludzi. Żywych, albo takich, co umarli. Dawno, albo przedwczoraj. W przypadku zmarłych to nawet widać lepiej, bo okazuje się, że jedni się cieszą i podskakują żwawo na trumnie, drudzy zaś twierdzą, że niby nic złego nie wolno o Szanownym Zmarłym powiedzieć.
A przepraszam, niby dlaczego? Nie chodzi przecież o to, żeby łgać, prawda? Może warto zwrócić uwagę na formę? Formę, która może być związana z każdą oceną. I dobrą i złą. Pan Y ma wrażenie, że pałkarze, lżący pamięć zmarłego niczym się nie różnią od pałkarzy, którzy leją tych, którzy ośmielają się mieć zła opinię o zmarłym. Jego, Pana Y, zdaniem, problemem nie jest pamięć o zmarłym. Prawdziwa cnota krytyk się nie boi, jak powiedział jeden biskup, co się nienadzwyczajnie prowadził. Problemem są pałkarze. J Pan Y jakoś nie może pojąć, dlaczego jedni pałkarze mają być lepsi, a drudzy gorsi. Przecież jedni i drudzy nawołują do jedności w poglądach. Jedni mówią, że „wszyscy wiedzą”, a drudzy, że „nikt nie powinien”. Spór o zasługi nie różni się wiele od kolejnej bitwy między dwiema grupami kiboli?

Jeśli już o tym mowa, to bardzo wyraziście chciejstwo wspólnotowe objawia się w przypadku zawodów sportowych. Pan Y ze zdziwieniem obserwował odejście od rozumu, które towarzyszyło występom polskich piłkarzy. A raczej, które poprzedzało ich występy, bo potem jakby trochę zelżało.

Oczywiście może być i tak, że przytaczane są jakieś zmyślone argumenty. To, że jakaś partia wygrała wybory, służy jej zwolennikom, do twierdzenia, że mówią w imieniu wszystkich polaków. Deklaracje wiary służą do uzasadniania tezy, że tylko kilku redaktorów ze zmniejszonej formatowo i intelektualnie gazety, wie, jakie są wspólne nam pryncypia i imponderabilia.

Przykłady można by mnożyć i każdy sobie znajdzie własne. I każdy zapewne znajdzie argumenty za takim myśleniem. Zaraz przyleci jakiś patentowany patriota, i przywoła odwiecznie polski argument, że tylko tak możemy przetrwać. I powie to z taką emfazą i ogniem w oczach, jakby rozbiór polski wisiał w powietrzu.

Inni powiedzą, że to jest nasza trwała wartość, którą przynosimy europie, razem z pyzami kartoflanymi i oscypkiem.

Oczywiście niektóre argumenty są sensowne i dotykają sedna. Choćby taki, że w chwilach, co nie daj Boże, zagrożeń, klęsk żywiołowych, wojen, albo rewolucji trzeba akcentować wspólnotę a nie podziały. Wszystko to prawda, albo prawie prawda.

Kłopot polega na tym, że ten sposób myślenia i obrazowania świata prowadzi do degrengolady myślenia politycznego w Polsce. W czasach pokoju i względnej prosperity. Partie, zamiast budować sensowne i spójne programy, mające przyciągnąć tę część elektoratu, której potrzeby będą pełniej zaspokajane, a interesy klarowniej wyrażane, grzęzną we wszystkoizmie populizmu. Główne partie w Polsce nie dość, że nie bardzo się różnią programowo, to na dodatek nic zrobić nie umieją, sparaliżowane lękiem, że odstręczą od siebie kogoś tam. A to nauczycieli, a to rolników, a to resztówek po przemyśle stoczniowym.

Zamiast niezbędnych, wobec dynamiki otoczenia, w którym żyjemy, zmian mamy dolce far niente Łagodny dryf do nikąd, pod melodię szlagiera grupy Bayer Full.

Elektorat się rozpływa, bo nie bardzo widzi różnicę między partiami. Szuka jej, co idiotyczne samo w sobie, między politykami. Szuka w nich podobieństwa do siebie, bo wyobraża sobie, że politycy powinni być tacy, jak ich elektorat. Politycy zakładają, zatem kaski górnicze, kibicują kiepskim sportowcom i wizytując imprezy popkulturalne, gibają się pod muzykę. Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina.

Paradoksalnie, chciejstwo, o którym tu mowa, prowadzi do głębokich podziałów społecznych i atrofii dyskusji politycznej. Nie łączy, ale dzieli. Bo jeśli wszyscy jesteśmy jednym, to ci, którzy się nie zgadzają z nami, nie należą do nas. Nie należą do wspólnoty. Nie są Polakami, katolikami. Czasem nie są Słowianami, a czasem Europejczykami. Natomiast niewątpliwie są zdrajcami, sprzedawczykami i płatnymi pachołkami Lichtensteinu. A takich się wiesza, bo przecież nie rozmawia z nimi. Jak można rozmawiać o interesach, kompromisach, ustępstwach ze zdrajcą? Nie godzi się.

Warto pamiętać, że rozmowa ma sens wtedy, gdy ludzie się różnią i chcą sobie o tych różnicach powiedzieć. I chcą o tych różnicach słuchać. Rozmowa nie oznacza rezygnacji z własnych poglądów. Natomiast pozwala je kształtować, oczyszczać z notorycznych idiotyzmów i równie oczywistych błędów, czy nieporozumień.

Trudno wobec myślenia wspólnotowego budować całość złożoną – stowarzyszenie, konfederację. Myślenie o budowaniu stowarzyszenia zakłada docieranie się interesów, kompromisy cząstkowe i globalne. Zakłada rozmowę, dyskusję, nawet kłótnię, ale taką, która ma prowadzić do budowania złożonej struktury społecznej, którą Niemcy nazywają gesellschaft – co z trudem można oddać, jako stowarzyszenie. Struktury opartej na zróżnicowaniu, współpracy różniących się podmiotów i wymianie między nimi.

Jest coś strasznego w powszechnym wokół poczuciu atomizacji, a często alienacji społecznej. Niewątpliwie świadczy to o zaniechaniach ostatnich dwóch dziesięcioleci. Ale mimo wszystko Pana Y dziwi, że tak rzadko widać wsparcie dla działań, które nie są z góry obliczone na wszystkich, ale prowadzą do artykułowania interesów grupowych. Ci, którzy to robią, natychmiast stają się układem, sitwą, zagrożeniem dla zdrowej, jednolitej tkanki narodowej. A przecież to nonsens. Przecież nie każde wspólne działanie, lobbing, samoorganizacja ma patologiczny wymiar. Nie każde jest, jak by to ujął zmarły dziesięć lat temu wielki polski socjolog, Adam Podgórecki, brudną wspólnotą.

Więcej nawet, interesy grupowe, pozbawione kontekstu innych interesów, z którymi mogą się ścierać i układać, patologizują się, obracają ku sobie i tracą swój ogólny stowarzyszeniowy sens

Rozmowa ma sens wtedy, gdy ludzie się różnią i chcą sobie o tych różnicach powiedzieć. I chcą o tych różnicach słuchać. Rozmowa nie oznacza rezygnacji z własnych poglądów. Natomiast pozwala je kształtować, oczyszczać z notorycznych idiotyzmów i równie oczywistych błędów, czy nieporozumień.

Pan Y, mimo że wirtualny, chciałby widzieć Polskę, jako stowarzyszenie (w sensie tu przedstawionym). Jako miejsce, gdzie można przedstawić każdy pogląd i powiedzieć: „ja tego chcę, bo to wydaje się mi dobre dla mnie i mnie podobnych, zaś nasze dobro przełoży się na dobro wspólne”.

I nie dostać za to batów.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Straszne tło

straszne…

Czy N nie wiedział wtedy nic o łokmenie? albo o zatyczkach usznych?

Prosze zapytać czy nie planował raczej zgłebiać wiedzę nt. zachowań wobec

cierpienia, wszak ból związany z dźwiekiem do ostrych przypadków można zaliczyć?

I żeby katować tym wspólnotę netową...

W sumie to warto zaczać słuchać zanim zacznie się za dużo gadać, raptusy jak się wyrwą z bloków startowych to z reguły margines pomyłki i błedu jest bardziej znaczny

Pisze to ja, jako jeden z pierszych komentatorów tego wpisu.

Raptus znaczy się

prezes,traktor,redaktor


max

to się nazywa obserwacja uczestnicząca…

decydujący się na ten wybór metodologiczny nie ma wyjścia maxie – MUSI :)


Gretchen

dziękuję za precyzję, wszak laik pyta:)

czyli można rzec- taka robota, nie ma lekko?

ciekawi mnie co na to mimo wszystko N:)

prezes,traktor,redaktor


max

zaraz się zapewne dowiemy co na to N choć dla mnie ciekawsze jest co na to Y

hi hi


Panie Maxie i Pani Gretchen,

z tego co mi wiadomo, to N miał wówczas jakiegoś walkmana, który mu zresztą zamókł mu on potem w czasie deszczu i oddal w ten sposób życie za sprawę.

Ale zapewniam Pana, że nie było wtedy takich słuchawek, które mogły uchronić przed tym ohydztwem.

A co do katowania, to warto czasem przypomnieć sobie, jak to było. Ot choćby, żeby za bardzo na Dodę nie narzekać.

Co zaś do metodologii, to proszę Pani Gretchen, Pan przecenia tego N. On sobie w tych autobusach kryminalne czytał książki oraz gazety codzienne. Nie miał zamiaru badawczego. Po prostu został złapany w pułapkę.

Potem się trochę poprawiło, jak zaprowadzili Polski Express, ale już było za późno, bo N zasmakował w automobilizmie, co w przypadku starszych, niskich facetów jest groźne samo w sobie.

Pozdrawiam Państwa

PS Pani Gretchen, przy okazji, gratuluję prekognicji


Panie Yayco

Walkman Panu zamókł? A to już bardzo jest ciekawe proszę Pana.

Rozumiem, że to jest urządzenie przenośne, ale nie trzeba tego w ręku nosić, zwłaszcza w deszcz. Chyba, że to o prysznic chodzi, ale to ja już nie będę głosu zabierać.

Wspomina Pan Dodę... Tak sobie myślę, że zwłaszcza gdyby te autobusy PKS były wyposażone nie tylko w fonię, ale także w wizję cisza mogłaby zapaść przerywana tylko rzężeniem niektórych.

No, ale to rzężenie mogłoby Panu w lekturze przeszkadzać również.

Ze specjalną dla Pana dedykacją mściwą, gdyż sam Pan się prosi:


Pani Gretchen,

nie wiem jak dziękować.

Nie wiem też za co, bo dla spokojności włąsnej nie uruchomiłem tego co Pani wkleiła

Czy Pani dziś coś zjadła niedobrego, czy tylko ogólne nastawienie do świata tak się manifestuje u Pani?

Pozdrawiam, życząc poprawy ogólnej

PS A według zeznań N, walkman zamókł, mimo, że był do paska przytroczony, z powodu letniego deszczu w Saskim Ogrodzie, który był go tam złapał i przytrzymał. I mówi, że się nie ma z czego śmiać, bo był z onym związany emocjonalnie. Z walkmanem, nie z deszczem.


Panie Yayco

współczucia dla Kajtka

darmowy hosting obrazków

prezes,traktor,redaktor


A i dodam tylko

że jak się wpisze “walkman “ na stronce co to ostatnio Pan mi podał, to wielce

ciekawy wynik wyskakuje:))

prezes,traktor,redaktor


Szanowny Panie Yayco

Po pierwsze, to wierzę Panu na słowo i nie wysłuchałem załączników. Choć Pan nie wie do czego są zdolni austriaccy kierowcy autobusów. Kiedy w początkach mego pobytu w tym kraju Indian Alpejskich poruszałem się środkami komunikacji zakładowej i zmuszony byłem wysłuchiwać codziennie, około 7.30, dużej dawki austriackiej muzyki ludowej. I to na trzeźwy umysł. Do końca życia, a może nawet i potem, będzie mi to brzmiało w uszach!

Zaś co do wspomnianego przez Panów gesellschaftu. Ostatni raz to mieliśmy coś mniej więcej podobnego w okolicach XVI w. (acz nie będę się upierał, jako że zjawisko to – moim zdaniem – związane jest z pewnego rodzaju dobrobytem i niezależnością państwa). A potem to już tylko smuta była, połączona z rozbiorami etc. Więc i konieczność mitu homogeniczności i jedności społecznej była potrzebna. Na różnych bazach zresztą oparta: religijnej, niepodległościowej, czyli w sumie bogoojczyźnianej.

Inaczej zresztą nie dałoby się przetrwać tego fatalnego dla Polski okresu. I chyba ten model jest od dłuższego czasu genetycznie przekazywany kolejnym pokoleniom. O politycznych powodach oraz lenistwie polityków nie wspominając.

Ja bardzo lubię się różnić i dyskutować na różne tematy. Zwłaszcza spokojnie. I między innymi z moimi najbliższymi (dziwnym trafem są to same kobiety, a więc rozumie Pan to podkreślenie kwestii spokoju).

Skoro udaje mi sie tego dokonywać na płaszczyźnie domowej, to wydawać by się mogło, że i w szerszym wymiarze będzie to możliwe. A tu guzik. I nie wiem dlaczego.

Jako wyjaśnienie pozostaje mi tylko ta teoria z genami. Jeno by to wyprostować, to piekielnie dużo czasu potrzeba. I dobrej woli również.

Dlatego lubię m.in. bywać w klubie txt, bo procentowy udział ludzi dobrej woli jest tu zdecydowanie większy niż w innych, podobnych etablissements.

Pozdrawiam obu Panów


Piękna rzecz, Panie Maxie,

nigdy takiej nie miałem.

Ja to zawsze, przez konserwatyzm, wchodzę w rozmaite wynalazki zaraz przed ich śmiercią cywilizacyjną.

Jak mi tamten zamókł, to długo nic nie miałem. A po latach kupiłem discmana, który odtwarza też mp3. Wyobraża Pan sobie? Jakbym chciał posłuchać muzyki w mp3, to bym musiał sobie płytę wypalić. Nonsens jakiś.

Jestem otoczony przez chybione wynalazki.

Nawet telewizor mam taki, co się szczyci systemem PAL PLUS. Już nikt nie wie nawet, co to niby miało być.

Pozdrawiam, zastanawiając się nad sensem lodówki

PS A jak Pan coś znalazł zabawnego, to niech Pan ludziom pokaże. Ja, jako rusofob, pierwszy się śmiał będę.


Panie Yayco szanowny

spotykam się czasem z pewną znajomą, ktora prowadzi terapie zajęciowe dla mieszkańców – że tak powiem – patologicznych dzielnic mojego miasta. w sumie zawsze słysze to samo: “zyjesz sobie chłopie w gettcie znajomych, dyskutujesz o filmach, książkach, sytuacji w pakistanie i ocenianiu czy francja jest bardziej socjalistyczna niz finlandia, a tymczasem obok, parę bloków dalej toczy się zycie o którym nie masz mglistego pojęcia. zakladasz sobie firewalla i nawet nie udajesz, tylko przekonujesz siebie, ze kazdy bedzie staral sie myslec, rozgryzać, dyskutowac, argumentować. a to tylko Twoje osobiste getto”.

gornika palacego opony i dewastujacego warszawe nie interesuje dobro polski – interesuje go micha. stoczniowcy, nauczyciele, transportowcy. te same argumenty. te same żądania. ja, ja, ja. rzadzacy praktycznie nie ma szans na rzeczowa dyskusje – opozycja natychmiast bije w tarabany populizmu i pokrzykuje razem z protestującymi. a ludzie sluchaja nie tłumaczeń ekonomistów, tylko tych, którzy krzycza” należy Wam się, żądajcie i bierzcie”.
Pana Y interesuje dobro Polski rozumiane długofalowo, choćby i miało ono nadejść wtedy, gdy Pana Y już nie będzie. ale jestem przekonany, że z argumentacja i poglądami Pana Y w jakichkolwiek wyborach PAn Y zebrałby promil głosów. myślę, ze byłby to akurat promil określający intelektualną elitę. ale nadal niestety tylko promil.
zazdroszę Panu Y wiary, ze Polska rozumiana jako stowarzyszenie jest mozliwa. dobrze, ze osoba tak doświadczona i świadoma taką możliwość dopuszcza. ja niestety bardziej widzę Pana Yayco jako patrycjusza, który na schodach domu uczy o wielkości cesarstwa garstke obywateli, podczas gdy goci i wandalowie pala Rzym… co nie zmienia faktu, ze wole o tym sluchac, niz do gotów sie przyłączać.
jeśli mój komentarz był nie na temat, to przepraszam.


Panie Lorenzo Szanowny,

faktycznie tak jest, że austriacka muzyka ludowa ma swoje masowe oddziaływanie. Bawarska też. Poniekąd. Obudził Pan we mnie wyparte traumy. Dziękuję serdecznie.

A co do wspólnoty i stowarzyszenia, to chętnie się z Panem zgodzę. Konstrukcja Rzeczypospolitej narzucała takie myślenie.

Ale i ono jest dziś przestarzale. Natomiast nie było w Polsce nigdy idei społeczeństwa obywatelskiego, tak jak jest ono współcześnie rozumiane. Ani w wersji amerykańskiej, ani nawet północnowłoskiej.

Jak wrócę z wakacji, to coś o tym napiszę, bo akurat wizytował będę północne Włochy i Hiszpanię, a to temu tematowi jest po drodze.

I ma Pan rację, że na przetrwanie wspólnota jest lepsza. Podobnie też dla plemion koczowniczych i autarkii rozmaitych. Nie tylko gospodarczych.

Ale dla budowania i rozwoju to ona jest jak bagienko. Niby ciepło i u siebie, ale smród i łatwo się błotem zadławić.

Co do kobiet, to ile pamiętam, różnice są tutaj cenne, choć z wiekiem problem ten już tak nie absorbuje.

Ja w pracy szczęśliwie tak mam, ze strasznie jesteśmy kłutliwi do wewnątrz, ale w zasadzie odbierani z zewnątrz jak monolit. Kiedyś dawno już tak miałem. Taka była moja klasa w liceum. Dobrze to wspominam. I zobacz Pan. Kiedyś zachciało mi się sprawdzić: nikt z nas nie figuruje w naszej klasie. Nie szukamy wspólnoty.

I dziękuję też, że sprytnie Pan wykrył w moim tekście watek reklamiarski. W końcu, konfederacja nie może być wspólnotą, prawda?

Zaś rozmowa i różnienie się z Panem szanownym, to zawsze przyjemność.

Pozdrawiam


Hm,

załaczniki niesłychane, stare czasy się przypominają, znaczy początek lat 90-tych, gdy ta muza wszechobecna była.
Szczerze mówiąc pierwszy utwór ma swój kiczowatyt urok:)
Drugi to już tylko kicz…
A Doda kicz chyba jeszcze większy.

A co do tekstu, strasznie mi się podoba, znaczy, brakowało mi takich tekstów pana ostatnio, długich, rzetelnych, ciekawych, w sumie bardziej do milczenia niż polemiki, bo ja nie za bardzo mam kompetencje i wiedzę, by gadać tu.
Ale gadam, jak zwykle zresztą:)

A ten akapit dla mniekluczowy jest, szczególnie w odniesieniu do życia netowego acz nie tylko:

,,Paradoksalnie, chciejstwo, o którym tu mowa, prowadzi do głębokich podziałów społecznych i atrofii dyskusji politycznej. Nie łączy, ale dzieli. Bo jeśli wszyscy jesteśmy jednym, to ci, którzy się nie zgadzają z nami, nie należą do nas. Nie należą do wspólnoty. Nie są Polakami, katolikami. Czasem nie są Słowianami, a czasem Europejczykami. Natomiast niewątpliwie są zdrajcami, sprzedawczykami i płatnymi pachołkami Lichtensteinu. A takich się wiesza, bo przecież nie rozmawia z nimi. Jak można rozmawiać o interesach, kompromisach, ustępstwach ze zdrajcą? Nie godzi się.”

P.S. A w sprawie krytykowania zmarłych, to mam wrażenie, że większości, a przynajmniej mi, nie chodzi, że zmarłego nie można krytykować, chodzi raczej o formę i nierozpętywanie sabatów nienawiści kilka godzin po śmierci, co choćby na wszystkim znanym portalu się dokonywało przez całe niedzielne popołudnie i wieczór.

Pozdrówka.


Panie Yayco

A jasne jasne, jak Pan ludziom wstawia taką muzykę co się nie da jej wytrzymać to dobrze jest, a jak ja z zemsty wstawiam Panu to Pan się odgryza.

Ech…

Nie mam teraz czasu, ale napiszę jeszcze coś już całkiem na poważnie, bo mi wpis Griszqa coś podszepnął.

No, ale to później.

Pozdrawiam obu Panów


P.S.

A co do tych autobusów, to słyszałem od znajomego, który był pól roku w Indiach, że tam jest dopiero zabawnie.
Autobusy są wypchane ludźmi do granic możliwości, że nie można się nawet poruszyć i wszyscy się w dziwnych pozycjach znajądują, na maksa leci muzyka indyjska ludowa a raczej taka pewnie pseudoludowa, kiczowata.
Drogi też w nie za dobrym stanie, a autobus pędzi, nie zważając zbytnio na ograniczenia i przepisy drogowe.
taki stan przynajmniej był jakieś kilka lat temu, jeszcze w latach 90-tych, bo z tamtego czasu relacja świadka i pasażera autobusowego pochodzi.
Mopże teraz sytuacja wygląda inaczej.

Pozdrówka.


Szanowny Panie Yayco

ja własnie przeżywałem to w wersji górnoaustriackiej czyli nader zbliżonej do bawarskiej. Przepraszam za obudzenie upiorów.

Zaś co do innych upiorów, bo tak je trzeba niestety nazwać. Zastanawiam się w którym monecie w naszej historii został popełniony błąd. I kto go tak naprawdę popełnił. Bo cała historia potem (czyli na moje oko gdzieś od połowy XVI w.) była już tylko konsekwencją tego błędu. Jeszcze wtedy byliśmy Rzeczpospolitą Obojga Narodów czyli z założenia państwem tworzonym przez różniących się ludzi, a jednak ze sobą współżyjących, realizujących wspólne cele.

A potem zaczęłó się to rozlatywać, gospodarczo, politycznie, intelektualnie. I jednak obyczajowo w sumie, bo etykę i moralność do sfery obyczajów szeroko pojętych zaliczam.

W tym stanie nastrojów, obawiam się, nie będziemy potrafili odbudować lub też zbudować owego gesselschaftu. A na pewno nie przyjmiemy tego jako idei z zewnątrz (ze zrozumiałych, acz być może nie do końca akceptowalnych względów – znowu te geny).

Stąd musimy tę drogę przejść od początku i sami wspomniany błąd zidentyfikować, ocenić, wybrać metodę, a następnie mozolnie przejść – drogą ewolucji – cały proces tworzenia się tego społeczeństwa (bo tak też można przecież przetłumaczyć słowo gesellschaft ). I może wymyślimy przy tej okazji coś nowego.

A wspólnotowe funkcjonowanie konfederacji jest całkowicie możliwe. Co widać. Nie tylko na txt. Na przykład w takiej Szwajcarii. Zależy od stopnia rozwoju. Między innymi mentalnego.

Pozdrawiam serdecznie


Grzesiu

roznie to bywa. drogi czasem lepsze niz u nas, a autobusy raczej slabo nadaja sie do pedzenia. a dla turystow najczesciej miejsce sie znajduje i scisk tak nie do konca ich dotyczy.
natomiast ogladniecie paru oryginalnych bollywoodow, nie robionych pod europe, skutecznie leczy z tego gatunku filmowego.


Panie Griszqu,

zaszło chyba lekkie nieporozumienie.

Ja nigdy, w żadnym z moich tekstów nie postuluję odgórnych zmian w makrostrukturze. Nie zamierzam też, broń Boże, lansować ich, jako ideologii politycznych, służących zdobyciu władzy. Byłoby to ich zaprzeczeniem, moim zdaniem.

Mam Pan rację, że mało kto myśli o tej zapomnianej tutaj, albo używanej tylko dla skrycia prawdziwych, zwykle nie najpiękniejszych celów, kategorii, wymyślonej jeszcze w absolutyzmie, jaką jest dobro wspólne.

Ja uważam, że to sie buduje od dołu. Dlatego jestem tutaj i rozmawiam z Panem, różniąc się w oglądzie sytuacji.

Bo to jest takie miejsce, gdzie to jest możliwe. Gdzie z rzadka tylko wpada jakiś pijany menel z butelką ułożoną w tulipana. A jak wpadnie, to zaraz wypada.

A że nie dożyję? Pewnie, że nie dożyję. Ale staram się, choćby pisząc, czynić zaczyn, z którego może coś wyrośnie.

- A jak nie wyrośnie?, może Pan spytać. Ale, czy to mój problem skoro nie dożyję?

Polska struktura społeczna jest in statu nascendi. Niewątpliwie nastąpiło bardzo silne rozwarstwienie. Nie tylko ekonomiczne. Niewątpliwie struktura wypiętrzyła się ponad socjalistyczne, wspólnotowe przyzwyczajenia (a czasem ponad zwykłą przyzwoitość). Niewątpliwie zakres i siła procesów marginalizacyjnych i ekskluzywnych może przerażać.

Ale to nie zwalnia tych, którzy coś chcą, z działania na rzecz tego czegoś.

Co najmniej tyle samo sensu jest w jednym stowarzyszeniu małym, choćby związanym z pamięcią o Wołyniu, albo stowarzyszeniu użytkowników parkingu, co w terapii wykluczonych społecznie. Jedno i drugie idzie w tą samą stronę – inkluzji społecznej i budowania więzi.

Jedno nie wyklucza drugiego, a nawet przeciwnie, bo każdy powinien robić to, co robić chce. Czasem dla siebie i swojego otoczenia, a czasem dla innych.

Natomiast wspólnotowe, populistyczne ideologie i działania są oszustwem.

Dlatego uważam, że sens ma dyskusja o dekanterze, bo prowadzi do budowania więzi wokół pozornie nieznaczących drobiazgów, a nie ma sensu uporczywa rozpacz nad rozlanym mlekiem, którą niektórzy nazywają ostrą dyskusją polityczną.

Co, oczywiście, nie oznacza, że neguję potrzebę dyskutowania o polityce. Także krytycznego, ale opartego na pytaniu: co dalej?

Tak myślę. Tego zamierzam się trzymać.

Pozdrawiam


Coś zauważyłem w Pana komentarzu, Panie Yayco,

czego sie czepnę. Bo rzecz może polegać na nieporozumieniu, a to najgorsze co nam sie może przytrafić. Idzie mi o poniższe sformułowanie:

Natomiast wspólnotowe, populistyczne ideologie i działania są oszustwem.

Czy mówiąc o dobrze wspólnym nie mamy na myśli wspólnoty? Wspólnoty zamierzeń, celów? I łączenie się (acz w różnych wymiarach i rozmiarach), by je osiągnąć?

Natomiast sprzedawanie tego w formie populistycznej, by wspomnieć tu choćby osławione takie same żołądki jest grą obliczoną na emocje, i to te najgorsze niekiedy. I to rzeczywiście jest nie tylko oszustwem, ale i zbrodnią.

Nie idzie mi w żadnej mierze o wspólnotę poglądów. Broń Boże. Ale bardziej o wspólnotę dobrego życia, jeśli Pan rozumie co w tak niedookreślony sposób chcialem wyrazić.

Ukłony załączam


Polacy

żadna nacja nie potrafi tak pięknie się nienawidzić

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Panie Grzesiu,

z moim pisaniem to jest tak, że ja nigdy nie wiem, co napiszę. Od ponad dwóch miesięcy próbuje napisać zupełnie inny tekst o chciejstwie.

Dziś tez próbowałem, ale mi nie wyszło. Cieszę się, że Panu efekt tego niepowodzenia spodobał.

O “muzyce” nie będę się wypowiadał. Bo i po co?

Cieszę się, że zwrócił Pan uwagę na ten fragment. Dla mnie też jest ważny. Uważam, że każda ideologia, mająca pretensję do bycia ogólnonarodową, w dzisiejszych czasach nawet globalną, a nie zwracająca uwagi na różne potrzeby i różne interesy, jest jedynie źródłem dyskryminacji i wszystkiego złego.

A co do krytykowania, to o tamtejszych sabatach pisać nie zamierzam. Nie moje to podwórko. Ale uważam, że tutejsze strofowanie niektórych (nie mam na myśli wyciętych), że lepiej, żeby cicho byli, było przesadą.

Pozdrawiam serdecznie


Pani Gretchen,

czekam zatem.

Pozdrawiam


Panie Grzesiu,

do Pana uwag o hindustańskich autobusach dodam, że gdzieś czytałem, że tam jest największa śmiertelność wśród pasażerów autobusów. Nie wiem jaki wpływ na to ma muzyka, ale ja lubię tylko jedną piosenkę w tym stylu, więc nie jestem bezstronny.

Może kiedyś załączę.

Pozdrawiam


Panie Yayco,

czy ja dobrze zrozumiałem, że ten przeraźliwy utwór był w oryginale piosenką harcerską? Nigdy za moich harcerskich czasów się z nim nie zetknąłem.

W mojej drużynie “nowoczesnych” kawałków się nie śpiewało, na szczęście.

W kestii wspólnotowej mam podobne wątpliwości co WSP Lorenzo.
Wspólnota to piękne słowo, moim zdaniem. A w każdym razie może być piękne…

Pozdrawiam, gratulując Panu ale mi nie wychodzenia.


Panie Lorenzo,

myślę, tak prywatnie, że tamten, historyczny model był skazany na zagładę. Po prostu. Nie mieścil się ani w tendencji rozwojowej Zachodu, ani nie chciał, za żadne pieniądze, być Wschodem. Upadł nie ze względu na swą obywatelskość, ale ze względu na niewydolność polityczno – militarną i swoistą pozaczasowość.

W dwudziestoleciu ważne było łączenie Państwa w jeden organizm. I budowanie Narodu. To się, w zancznej mierze udało.

Ale wcale nie zapominano wtedy o samorządach, obywatelskim działaniu, korporacyjności itp.. Dopiero represyjne prawo o stowarzyszeniach z 1932 roku pokazało,że władza idzie w innym kierunku. Można powiedzieć – jak w prawie całej Europie, bo przecież autorytarne rządy były wówczas w Europie raczej regułą niż wyjątkiem.

A potem, to sam Pan wie.

To, że niewiele zrobiono w ostatnich 19 latach to też da się wyjaśnić, co nie znaczy, że zaaprobować. Ale to powinien opisać ktoś, kto był bliżej trzeciego sektora.

A dalej to pan Pisze jak Pan Griszeq. Co nie jest bynajmniej zarzutem, ale tylko wskazaniem na podobieństwo stanowisk.

A ja nie wiem, czy da się odbudować. Ja piszę, że trzeba budować, nie zawracając sobie głowy odpowiedzią, czy się uda.

Uda się na jednym osiedlu rozwiązać problem parkowania samochodów? Fantastycznie.

Udaje się Kaszubom (a moim zdaniem zrobili bardzo wiele)? Znakomicie. Kiedyś wizytowałem turystycznie Czarne Wesele w Klukach i do dziś jestem pod wrażeniem kreatywności, samoorganizacji, więzi w wielości i szacunku dla każdego grosza.

Natomiast co wspólnotowości konfederacji, to myślę, ze inaczej rozumiemy słowo wspólnota. Ja, przyznam bez bicia, raczej widzę w niej przeciwieństwo stowarzyszenia, owo przesławne, plemienne niemal, gemeinschaft, tak bliskie niemieckiej socjologii końca XIX wieku.

Wahałem się, czy nie odwołać się do Durkheima i jego rozróżnienia solidarności mechanicznej i solidarności organicznej, ale uznałem, że będzie to zbyt mylące dla czytelnika, czytającego ten lekkiego w końcu tekścik z muzyczką.

Myślę, zatem, że nie różnimy się tutaj w poglądzie, a jedynie w rozumieniu słów niejednoznacznych.

Pozdrawiam


Panie Docencie,

pogląd Pański wydaje mi się stronniczy.

Nie sądzę, aby to co napisałem odnosiło się wyłącznie do Polski.

Piszę o Polsce, bo mi na niej zależy.

Ale to nie jest obowiązkowe.

Pozdrawiam


Obawiam się Panie Merlocie,

że to jest przedwojenna jeszcze piosenka harcerska, choć mogę się mylić. Nigdy nie bylem harcerzem. Biorąc pod uwagę okoliczności historyczne, to nie żałuję.

To ze jakieś słowo nam się podoba, nie znaczy, że wszyscy je rozumieją tak samo. Ja niestety posługuję się niektórymi słowami, występującymi w polszczyźnie, w znaczeniach nieco innych. Nawet o tym zapominam, stąd i nieporozumienia.

Dla przykładu, słowo dewiant dla mnie nie zawiera ocen, choć większość tych, którzy je słyszeli, sądzi inaczej. Nic nie poradzę, taka praca.

Mam nadzieję, że moje wyjaśnienie dla Pana Lorenzo będzie dla Pana satysfakcjonujące.

Pozdrawiam


Panie Yayco

ależ oczywiście … ale niech pan popatrzy na nas z góry… rodzina? stare przysłowie pszczół mówi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu :D

pozdrawiam

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Panie Yayco

ja jak zawsze mam problem z nazwaniem rzeczy.
mialem na myśli to, ze jestesmy w oazie, a naokolo sahara. nie jest to syndrom oblężonej twierdzy – nikt nie chce nas zniszczyc. fakt – na przemykajacych co jakis czas trolli patrzy tu sie ze zdziwieniem. rozmawiamy i jest to jedno z nielicznych miejsc, gdzie znacznie wyzej ceni sie wiedze niz erystyke. ale to wciaz oaza.
i pytanie: czy oaza zadrzewia pustynie, czy pustynia zasypuje kolejne oazy?
pozdrawiam zagoniony…


Genau

Jak powiedział Igle jeden Mazur spod Ełku jakieś dwadzieścia pare lat temu w miejscowości Ludwigsburg.


Panie Docencie,

każdy ma inne doświadczenia.

Nota bene, gdzieś widziałem punkową wersję Majteczek, ale dziś nie umiem znaleść.

A może u Ulicznika słyszałem i mi się pokręciło?

Pozdrawiam jednakże


A ja...

mam taką teorię, za którą mnie Pan Yayco wyklnie pewnie.

Nie nowa ona, ta teoria, i nie do końca także moja… ale chodzi z grubsza o to, że bieda zaczęła się gdzieś w czasach kontreformacji, wraz z pojawieniem się terminu Polak – katolik.

Potem poszło szybko – przedmurze chrześcijaństwa, odsiecz dla pewnego naddunajskiego grodu dokonana wbrew własnym interesom, rozbiory i okupacje – 200 lat mentalnej lodówki i nadymania się wspólnotowego mitu…

Ważkie to sprawy, które Pan Yayco umiejętnie w lekkiej formie porusza…


Panie Griszqu,

a po co sobie zadawać takie pytania, psując nerwy?

Słoneczko świeci. Wiaterek palmowym liściem porusza. Młodzież od upału lekko ubrana, takk że każdy niezależnie od upodobania, ma na czym oko powiesić. Muzyczka gra.

A my robimy swoje, wcale się nie wylegując. OK jest.

Pozdrawiam


Panie Yayco

coś dla pana … trochę rokendrolla :P

w piątek byłem na ich koncercie … fajosko było :D

>xipetotec

sporo w tym racji

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Panie Xipetotecu

teoria jak każda inna, ino że nieweryfikowalna.

Moim zdaniem, ani kontrreformacja (nigdy do końca konsekwentna), ani pojawienie się tego terminu nie oznaczało homogenizacji Rzeczypospolitej. Wciąż było tu więcej innowierców niż w jakimkolwiek innym kraju. I mieli się często znacznie lepiej niż w innych krajach.

Ważniejsza chyba była słabość miast, wyniszczonych już przed wspominaną przez Pana odsieczą. Polska idea obywatelska była pańska i tym się różniła od tych, które rozwijały się na Zachodzie.

Ale to moja opinia. Ja nie jestem od nawracania

Natomiast zgodziłbym się z tezą, że zapoczątkowane w XVII wieku i postępujące aż do naszych czasów, ujednolicenie struktury wyznaniowej i narodowościowej, w ostatecznym rozrachunku przeszkadza, bo łatwiej w tych warunkach ludziom wmawiać i wmówić, że rozłączne płaszczyzny więzi (np. obywatelska, narodowa i religijna) są tożsame.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Docencie,

pomijając już to, że teledysk mi się podoba tak samo jak te zamieszczone wyżej, to przyznam, że nic nie wiem o tym obliczu czeskiej muzyki.

Ciekawe, jednakże.

Pozdrawiam


Panie Yayco

czeska muzyka ma zdecydowanie pozytywne oblicze :)

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Panie Docencie,

ja, po czesku, to raczej słucham starszych panów, co to dla nich tekst odgrywa większe znaczenie.

Co prawda parę lat temu zdażyło mi się, okzyjnie posłuchać czegoś co się nazywało bodaj The Girls of Summer i grało troszkę jak Placebo. Ale jakoś nie mogę nic znaleść. Musieli nawę zmienić, albo się zlikwidowali.

Pozdrawiam


Panie Yayco

ma Pan tu Iggy’ego po czesku :)

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Ja tylko na chwilkę krótką, Panie Yayco

odwrócę Panów uwagę od rzeczy poważnej i sensownej, jaką jest czeska muzyka (nie tylko tzw. lekka).

Widzę sens i konieczność budowania wspólnoty celów i koegzystencji, od najniższego poziomu poczynając. Jednakże by nie powtarzać blędów warto wiedzieć, kiedy popelniono pierwszy zasadniczy bląd, który spowodowal lawinę. I co bylo tym blędem? Bo reszta, jak wspomnialem byla tylko poglębianiem degrengolady i w efekcie kompletna katastrofą.

Tak po prawdzie to proces ten doprowadzil chyba do rozpadu spoleczeństwa, lączonego jedynie okazjonalnie za pomocą hasel jedności narodowej i religijnej. Oczywiście agresorzy skrzetnie dokladali swoje, kopiąc leżącego. Stąd znana teza o tym, źe Polacy nienawidzą każdej wladzy, w tym i tej lokalnej, na najniźszym poziomie.

Jak więc, przy takim nastawieniu, budować wspólnoty (bo o jednej, skonfederowanej nie marzę nawet), skoro spoleczność, choćby wewnetrznie przekonana o takiej konieczności, opierać się będzie dzialaniom wspólnym, przyzwyczajona do dzialań destrukcyjnych, a nie pozytywistycznych?

Tego problemu, szczerze mówiąc, nie potrafią zrozumieć ani ci z Zachodu, ani ci ze Wschodu (choć z calkiem innych powodów). Dla jednych (w przeciwieństwie do naszych wyobrażeń) powróciliśmy nie tyle do Europy, co na jej oplotki; dla drugich zdradziliśmy Brać Slowiańską (cokolwiek by to mialo znaczyć), z lekka nasiaknietą wplywami cywilizacji azjatyckich.

My zaś, ani jednym ani drugim, w tej próbie zrozumienia nie pomagamy, a co gorsza – sobie też nie. I dlatego chcialbym wiedzieć, co bylo tym prablędem, by go uniknąć.

Pozdrawiam w zamysleniu


Panie Yayco Szanowny

Z braku czasu nie dokończyłem czytać Pańskiego tekstu,ale ta pierwsza połówka już mię zdrzaźnić zdążyła.

Powiem Panu prosto w oczy,twórczo krytycznie:Malkontencisz Pan!!!

Cięgiem masz Pan jakieś fochy i dąsy.
Czy nie możesz Pan przykładu wziąć od innych,co to wszystko na wesoło obracają?

Wiem,Pan jesteś starszy gość poważny ja też lata swoje posiadam;ale nie robię sobie podśmiewajek z dziewczątek wdzięcznie gibających się dla uciechy gawiedzi.

Zostaw Pan te złośliwostki dla gadających głów z telewizorni,tych politykierów za dychę i podobnych fanfaronów.

Ja Pana proszę!
Przecież muzyka łagodzi obyczaje.

Pozdrawiam serdecznie z niezmiennym szacunkiem

PS.Zamawiam sobie prawo do kolejnego komentarza po przeczytaniu do końca Pańskiego tekstu.


Ano, ano,

je to fajn, Pane Stopčiku!


WSP Lorenzo

To jest spadek po II Rzeczpospolitej.

Byliśmy najpierw sami w sobie.
A potem sami dla siebie.

Potem sąsiedzi uznali, że szkoda czasu.

No to może trza zacząć, znowu, być samymi w sobie?


Chyba jeszcze wcześniej, Panie Iglo.

Może byl to zakaz któregoś z sejmów, mowiący o tym, że szlachcie – pod groźbą utraty tytulu – nie wolno zajmowac się handlem czyli dzialalnością gospodarczą? A może ustawy niszczące rodzące się mieszczaństwo? Ale z jakich powodów uchwalano takie ustawy? Kto czul sie zagrożony?

Zakażenie nastąpilo jeszcze w czasach potęgi.


Słusznie

Numeracja mi się pomerdała.
:)
Chodziło mi oczywiście o I Rzeczpospolitą.
Szlachecką.


Panie Lorenzo,

też bym chciał wiedzieć.

Moja, robocza hipoteza zwraca się ku zakażeniu wschodnim, ordyńskim kolektywizmem.

Ale to tylko hipoteza. Jestem w stanie udowodnić,że ten czynnik odegrał ważną rolę, ale nie potrafię dowieść, że byl pierwotny.

Bardzo możliwe, że żadnego pierwotnego czynnika nie było. Świat społeczny jest wielokauzalny. To jest wersja optymistyczna, bo szanse na powtórzenie się podobnego zbiegu złych okoliczności, nie są znaczne.

Pozdrawiam


Obawiam się Panie Zenku,

że niedoczytanie tego tekstu do końca, nieco zaciemniło Panu obraz.

A do radosnych hopsasów, to ja, w ogólności, mało zdatny jestem. Nie tylko z powodu wieku.

Pozdrawiam, dziękując za wizytę


Też mam takie... przeczucie, Panie Yayco.

Chociażby tradycja ubiorów czy zachowań tak oddalonych od mitycznych zebrań wspólnoty pod dębem .

Być może ten proces zacząl sie od zbiegu przypadków, niemniej jakiś zapalnik byl. A co powtarzalności, to nie bylby taki pewien, gdyż – jak mawial taki jeden Amerykanin – jak cos może pójść źle, to na pewno pójdzie.

Uklony w stylu krakowskim


Panie Lorenzo,

z przykrością i nie po raz pierwszy, odkrywam w Panu pesymizm i czarnowidztwo.

Proszę Pana, szukanie analogii historycznych jest jednym z najbardziej chybionych sposobów analizowania teraźniejszości i najśmieszniejszym ze sposobów przewidywania przyszłości.

Wystarczy stwierdzić jedną rzecz: podstawowy zbiór podmiotów działąjących, ktory sobie możemy chałupniczo nazwać Polakami jest zupelnie inny niż kiedyś. Nie da rady nic powtórzyć. Może z daleka podobnie wyglądać, ale to nie będzie to samo. Nie może być.

Panie Lorenzo, niecałe sześćset lat temu, pod miejscowością Tannenberg miejscowi zleli przyjezdnych ( or something).

Niecałe sto lat temu Cesarstwo niemieckie wzięło srogi odwet i zlało Ruskich.

Widzi Pan jakąś zależność, poza chciejstwem polityków i propagandową chucpą?

Czytał Pan może Kocia kołyskę? Żadnego kota tu nie ma, Panie Lorenzo. I żadnej kołyski.

Życzę optymizmu więcej, pozdrawiając


A i owszem, Panie Yayco,

widzę zależność, pomijając oczywiście chciejstwo polityków (i ich beznadzieję, zarówno wtedy – król Jogalla niejaki – i jak i teraz) oraz propagadnową hucpę.

Otóż nie tyle miejscowi (jako że bijatyka miala miejsce jednak na terenach Zakonu (lub w dawnych Prusach, ale jeszcze nie Książęcych), co przybysze z Królestwa zleli miejscowych. Razem z Litwinami, Jaćwingami, Czechami, Rusinami oraz Tatarami. Choć ci miejscowi to tez trochę tacy przyszywani. Więc raczej wersja or something.

I teraz nasz ulubiony ciąg dalszy. Gdyby wtedy, po tej laźni, król Jogalla ruszyl siedzenie i nie opóźniając zawzięcie z niewiadomego nam dzisiaj powodu (może się przestraszyl, że – bylo nie bylo – zlal czolówkę rycerstwa ówczesnej Europy i zastanawial się, co owa Europa na to powie?) poszedl na Malbork i wytepil, jak to mial w zwyczaju, do ostatniego Zakon, to pradopodobnie nie doszloby do srogiego odwetu sprzed stu lat pod śąsiednim Tannenbergiem.

Bo po prostu by Prus nie bylo. A nie muszę chyba przypominać, które królestwo doprowadzilo w konsekwencji do powstania późniejszego Cesarstwa pod rządami Hohenzollernów.

Więc kot jest. Tak jak w porządnym biznesie. Czyli jak mawiają Indianie z okolic Wiednia: ohne Marie kein’ Musik. Każde wydarzenie ma swoje przyczyny. Upadek Cesarstwa Rzymskiego teź je mial. I to na jego gruzach, w ciemnej dziurze nieznanego w Polsce Średniowiecza (czyli od upadku Bizancjum po rok mniej więcej 800-ny), Kościól Rzymski tworzyl cywilizację zwana dzisiaj lacińską. W Europie, która utracila na skutek wojen, epidemii etc. kilkadziesiąt milionów mieszkańców. Potem ja juź tylko umacnial wespól z tymi, którzy jego wsparcia potrzebowali w swych rządach.

Naprawdę nie widzi Pan tego kota, bląkającego się od zarania w naszych okolicach? I to ciagle tego samego?

A poza tym, Panie Yayco Szanowny, to ja jestem optymistą (niekiedy trochę cynicznym, to prawda). Bo gdybym nie byl, to bym się już dawno obwiesil. Albo i co gorszego.

Dlatego staram się za Panskim poduszczeniem (tak, tak, choć Pan zaraz kota ogonem odwróci) nadal coś zrobić. Chocby to robienie tylko na pisaniu mialo polegać:-))

I jeszcze jedno: Pan woli przewidywac przyszlość po rzuconych kurzych kościach czy też ma Pan inny patent? Będę zobowiązany, gdyby Pan zechcial uchylić rąbka.

Pozdrawiam zaciekawiony


Panie Yayco

Myślę, że z tą “pańskością” to Pan, Panie Yayco trafił w sedno…

I nie tyle chodzi tu o “ekskluzywność” bo przecie Polska 10% “pańskość” – jak nam to ad nauseam w szkołach do głów wbijano – potrafiła być dużo bardziej powszechna od ichniejszej “powszechności”...

Bardziej o rodzaj mitu budującego wspólnotę, “wspólne” definiowane przez wykluczenie “inności” i zaprzeczenie wszelkich inności atrybutów (handel i takie tam)

inności “chama”, “innowierca”, “żyda”.

Przygody Pana Michała i dzielny łotr Kmicic w rozterkach moralnych, a w tle Jakub Szela z zakrwawioną piłą i żydowscy karczmarze przepoczwarzający się w łódzkich fabrykantów…

ale przecież myśl to nie nowa – starczy po Gombrowicza sięgnąć

Czytajmy o I Rzeczpospolitej. To bardzo na czasie lektura jest.

Ja na ten przykład następny weekend na wsi spędzić zamierzam z książką Anny Grześkowiak – Krwawicz o tytule “Regina Libertas”.


Panie Lorenzo,

miejscowi w sensie poganie miałem na myśli.

Jogaiła już na Kulikowym Polu pokazał, że jest obciach żywy, a nie zachodnioeuropejski polityk. Ot nieszczęście się nam trafiło i tyle.

Panie Lorenzo, proszę wybaczyć, ale ja się nie bawię w gry: co by było, gdyby. Pewnie mnie by nie było. A ja olewam taki interes. Nie kalkuluje mi się. Mnie by nie było, gdyby ruscy nie weszli 17 września. Przykro mi.

A co średniowiecza to się zgadzam z Panem. Strasznie nam go brakuje w kulturze. Choćby porządnego feudalizmu z jego kontraktem nierównych stron. Samorządów i gildii. Ech… Nigdy tego nie nadrobiliśmy.

A przyszłości nie przewiduję, tylko planuję. Z różnym skutkiem. Niedawno, jak wszystkim wiadomo, musiałem przesuwać wakacje o tydzień. Tyle o mojej prekognicji.

Ja robię w takim fachu, że co i raz muszę się tłumaczyć, że nie jestem wróżką. Ja mogę czasem powiedzieć, jaki jest trynd, a w _obrębie tryndu, jaka jest, mianowicie, tendencja.

Ale to raczej jest rachunek prawdopodobieństwa, więc nie obrażam się, jak wszystko pójdzie całkiem inaczej

Pozdrawiam, przewidując rychłe, choć nie natychmiastowe, udanie się na spoczynek


Panie Xipetotec,

to niech Pan dołoży do tego, to co przed chwilą sobie z Panem Lorenzo uzgodniliśmy: brak średniowiecza: z jego wysoką aksjologią, samorządem, innym spojrzeniem na kontrakt prawny, sekularyzacją prawa (tak,tak) i katedrami.

A teraz w buty “pańskie” wchodzi czerń: pseudo politycy, najemni pisarczykowie, trzeciorzędny Klecha. I jeszcze straszą nas Żydem, z ameryki, co nam krzywdę zrobi. A ten Żyd taki sam głupi, jak i oni…

Tylko problem jest taki,że jedni powiedzą: Żyd głupi być nie może, a drudzy: głupi, bo Żyd. A nikt prawie nie powie: ten akurat Żyd jest głupi, zdarza się.

A druga “szlachta” to udawana inteligencja. Kiepsko wykształcona, oczytana jednej gazety i napita swoją europejskością czwartego sortu. Ci straszą nas Klechą. A ten Klecha taki sam głupi jak i oni. Tylko problem jest taki,że jedni powiedzą: Klecha głupi być nie może, a drudzy: głupi, bo Klecha. A nikt prawie nie powie: ten Klecha akurat jest głupi, zdarza się.

Tacyśmy z pańska prości.

Pozdrawiam


Z tymi _poganami_ to nie zalapalem, Panie Yayco.

Zdarza się.

Co do Jogally, to chodzi mi po glowie, że on sie może – jako w sumie poganin ciągle jeszcze i pelen bojaźni przed czyms nie do końca znanym, a jednak wielkim bal zniszczyć tę cywilizację. Czyli nie mial w sobie zacięcia barbarzyńcy prawdziwego. Cóż, taka karma.

Ja w swojej branży też za plany jestem odpowiedzialny; stąd muszę rozpatrywać róźne co by bylo, gdyby. Inaczej nie będziemy przygotowani na róźne warianty. Jakbyśmy nie byli, to by się na mnie niektórzy obrazili. Gdybym Panu powiedzial, jakie mozliwości przewiduję, to wtedy móglby mnie Pan dopiero nazwać czarnowidzem. Ostatnio coraz częściej widzę jasno, tyle że przewaznie w czarnym kolorze.

I na koniec, by Panu ten rachunek prawdopodobienstwa wyszedl (w kwestii udania się na spoczynek): a nie zastanawia Pan czasami, skąd się taki a nie inny trynd wziąl, bo potem z tego biorą się też i tendencje?

Dobranoc z Panem, Panie Yayco


A dokładam...

jak najbardziej…

Panie Yayco – jeden jest mikrego wzrostu (bez urazy), drugi szczerbaty, trzeci półgłuchy i niedowidzi od urodzenia. Ktoś jest mało umny, inny z lekka kulawy i z zezem…

i co oni mogą wszyscy z tym zrobić? Nic – chyba pogodzić się z naturą...

Tak jak my wszyscy z tym, że średniowiecze obejmowało teren do Limes Germanicus et Raeticus. (z grubsza)

to pisałem ja, miłośnik średniowiecza, słuchacz wykładów śp. prof. Geremka.


Panie Lorenzo,

niestety. Się zastanawiam.
Dlatego mimo mojego fachu ciążącego nagminnie do współczesności, cięgiem siedzę w Wikingach i ludach Wielkiego Stepu.

Ale wie Pan co? Ja nie szukam prawdy. Mnie wystarczą hipotezy o dużej mocy objaśniającej. W świecie społecznym to dużo.

Pozdrawiam, współczując pracy


Panie Xipetotecu,

możemy założyć Klub Miłośników Średniowiecza. Dla Pana – imienia Geremka, dla mnie imienia Huizingi. Albo obojga imion. Dla kompromisu, który jest wynalazkiem średniowiecza.

W zasadzie to ja bym się dzieciom w szkołach kazał uczyć wyłącznie historii średniowiecza. Reszta to tylko konsekwencje. I tylko trochę żartuję, wie Pan?

Pozdrawiam, uradowany tym średniowieczem nadzwyczajnie


To może...

po prostu imienia kompromisu :)

Ja bym się kazał uczyć historii starożytności – bo średniowiecze, w swych najciekawszych aspektach jest po mojemu taką restytucją wzbogaconego o chrześcijaństwo Rzymu – mitologicznego złotego wieku :)

i co z tego, że tego wieku nigdy nie było?

strasznie nam tych korzeni brakuje…

Pozdrawiam kieliszkiem niepoprawnego politycznie wina ze wzgórz Golan.

to, że Pan żartuje tylko trochę, traktuję jak najbardziej poważnie.


Widzę,

i cieszę się, że Pan, podobnie jak ja, wyżej ceni tradycję, niż historię.

Zdrowie Pańskie (argentyńskim)


Panie Yayco...

Jak najbardziej.

Mnie do końca dni moich ukształtował wydział historyczny Uniwersytetu Warszawskiego początku lat dziewięćdziesiątych..
Rzymski show prof. Adama Ziółkowskiego
cypryjskie przygody z profesorem Daszewskim, plus bardziej odległe starożytności…. takie tam…

no i nie będę się wypierał, średniowieczno – chrześcijańskie fascynacje późnego liceum… Huizinga ma tu swoje miejsce, choć Holandia od pewnego czasu bardziej kojarzy mi się z ludźmi w stanie upojenia wpadającymi na rowerach do kanałów…

kończąc butelkę syryjsko – izraelskiego, spoglądajac na brazyliskie dziwo, po którym się wiele dobrego nie spodziewam, więc go dziś z pewnością nie napocznę.

dobrej nocy życzę.


Xipetotecu

Ja dzisiaj tutaj jestem poza wątkiem głownie, co zrzucam na panujący tu młyn oraz szczegolnie na trudność w zebraniu myśli.

Ale chciałabym tylko się ucieszyć z obecności kogoś drugiego kto pije wina ze Wzgórz Golan.

Nadmieniam, że wina izraelskie znajdują szczególne miejsce w moim winnym sercu.

Dobrej nocy :)


Gretchen

:) ja piję te wina z głębokim poczuciem winy… (choć to może głupie – lepiej – rezerwy)
choć, nie, jako Europejczyk (mimo, że pozbawiony średniowiecza), mogę powiedzieć – winy.
To są dobre wina… czasami bardzo dobre wina…

ale czy one są izraelskie?
i co to znaczy izraelskie?

hmm…

Dobrej nocy :)


Xieptotecu

Wiem…

Czy to są wina izraelskie? I co to znaczy?

No właśnie…

Wiesz, pamiętam jak tam komuś powiedziałam, że smakowało mi wino z tych Wzgórz Golan (niech wszyscy bogowie tego świata będa dla niego łaskawi…) zapytał mnie:

“to tam są winnice? Myślałem, że tam są miny.”

Dobrej nocy :)


Panowie Yayco & Xipetotec

to macie już trzeciego klubowicza. Średniowiecze to jeden z najpiękniejszych i najciekawszych okresów historii europejskiej (choć nie tylko). A ta architektura!

Pozdrawiam porannie


Panie Yayco

jako znacząco mlodszy i o znacząco mniejszej wiedzy, nawet nie staram sie nawiazać dyskusji o tradycji, historii czy czymś tam przeszłym, pozostawiajac sobie czytanie wymiany zdan pomiedzy lepszymi w tym względzie.

mam w Pamięci Pański napoczęty i ku mojemu zmartwieniu zawieszony cykl dywagacji o elementach spajających nas jako naród i poszukiwaniu pierwiastów tożsamości. czy blizsze prawy jest stwierdzenie, ze z tymi czterdziestoma milonami obywateli to ja mam wspolna historie, czy wspólną tradycje? czy łączy nas coś więcej poza miejscem urodzenia? faktycznie łączy?

ma Pan rację w sprawie generalizowania: “Polacy mają w dupie dobro wspólne” jest stwierdzeniem z tej samej grupy co przytoczone przez Pana stwierdzenia o klechach czy żydach. “ten akurat Polak ma w dupie dobro wspólne, tak bywa” – takie jest właściwsze, ale mam wrażenie, że w odniesieniu do naszych obywateli niezwykle czesto musilibyśmy to stwierdzenie powtarzać. rozpaczliwie często. i to rodzi we mnie pytanie: czy robiąc swoje, rozmawiając tu konfederacko i kulturalnie wywalajac meneli z tulipanem, budując parkingi, stowarzyszenia wołyńskie, dbajac o małe interesy małych grup – nie jesteśmy jednak orkiestra na Titanicu? zgadzam się z Panem, że to co robimy jest właściwe, że suma milionów drobnych działań synergicznie da efekt większy niz ogolnonarodowe przedsięwzięcia. no ale kluczowe jest, czy spodziewamy sie miliona działań. wiem, ze tędy (i właściwie tylko tędy) droga. ale czy widzi Pan szanse na to, że tą drogą pojdziemy jako całość (bądź wystarczająca do przemian grupa całości), a nie jako jednostki bez wpływu na całość?


Griszq

Teraz Twój komentarz do Pana Yayco mnie rozproszył a już już miałam przystąpić do skomentowania tekstu…

Pozwolisz, że dorzucę swoje trzy grosze… Najpierw do Ciebie.

Zobacz, sam sobie odpowiadasz, a następnie swoją odpowiedź podważasz.

Ja się jednoznacznie opowiadam za tym, żeby robić swoje i nie zastanawiać się czy to jest jak raz Titanic, czy też coś równie stabilnego pozwalającego w przyszłość patrzeć z optymizmem.

Co więcej ja uważam, że nie ma innego sposobu, ani innej drogi. Jeśli każdy zacznie od siebie a potem tych każdych zrobi się grupka a potem z tej grupki… O i widzisz już tu jest błąd!

Niech każdy zacznie od siebie nie oglądając się na drugiego i trzeciego…


Gretchen rozproszona

ja nie odpowiadam Panu Yayco, nie odpowiadam nawet sobie. ja się Pana Yayco pytam, jak on widzi i ocenia przyszłość.
nie jestem zwolennikiem tezy, ze należy robić swoje i nie oglądać się czy okręt tonie. bo malujac mój kawałek relingu utone. zalatwie sobie i sąsiadom parking, a sejm mi zalatwi podatkami, ze nie bedzie mnie stac na samochód.
robiąc swoje w obszarze stowarzyszeń, trzeba mieć perspektywe, ze to ma sens i przyczynia się do rozwoju społeczności, a nie że stanowi minimalny hamulec dla staczajacego sie w populizm ogółu.


Panie Yayco

Ten tekst w moim przekonaniu jest trochę o chciejstwie wspólnotowym, a trochę o chciejstwie równościowym w wydaniu “wszyscy jesteśmy tacy sami więc zasługujemy na to samo”.

Pomyślałam sobie, że ludzie boją się różnic a ten lęk bierze się stąd, że skoro zaczynamy różnicować, to tym samym zaczynamy oceniać – znaczy, że w samym różnicowaniu zawarta jest ocena – i skoro tak to przecież może się okazać, że JA mam mniej czegoś a ktoś drugi więcej. Tym czymś może być wszystko. I JA mogę okazać się tym “gorszym” no to ja tego nie chcę przecież.

Czy to się nie bierze z pełzającego w niskich stanach poczucia własnej wartości?
Czy nie będę w takiej sytuacji szukać podobnych sobie, by poczuć się lepiej? Czy nie będę wokół nich się gromadzić, przytulać do nich w sensie społecznym?

Tak sobie pisząc zastanawiam się dlaczego we mnie nie ma tego lęku przed różnicami… Dlaczego ja sama uważam, że różnorodność jest wartością, a nie pieczątką “lepszy” – “gorszy”.

Uświadomiłam sobie, że od dziecka przebywałam w środowisku, w którym to ja byłam ta trochę inna. Biegałam po podwórku z dzieciakami z rodzin w bardzo trudnej sytuacji. Większość ich rodziców miała poważne problemy z alkoholem, było bardzo krucho finansowo, była przemoc.

U mnie w domu większośc tych problemów nie było. Moja mama prowadziła restaurację w Warszawie, co dawało nam więcej niż stabilną sytuację materialną.
Oni skończyli w najlepszym razie zawodówki a ja poszłam do liceum. Kiedy oni od kilku lat pracowali, często sami już pili, niekiedy żyli w sposób, który w konsekwencji zaprowadził ich do więzienia, kilkoro zginęło w wypadku samochodowym – ja poszłam na studia.

Z czasem nasze drogi się rozeszły, jak to w życiu. Natomiast naprawdę szczerze byliśmy kumplami, przyjaźniliśmy się. Pamiętam, że to mnie było jakoś głupio i niezręcznie, teraz myślę że może im też, ale znaliśmy się. Oni wiedzieli kim jestem jako człowiek, a ja wiedziałam kim oni są.

Minęło ileś tam lat.

I niech Pan zobaczy, Panie Yayco – w mojej pracy, tej w w publicznej służbie, to jest dalszy ciąg tej samej historii niejako.

Ludzie, którzy przychodzą są bardzo różni pod każdym względem i moim “zadaniem” jest umiejętność nawiązania kontaktu z każdym z nich. Każdy z nich niemal testuje mnie choć inaczej to wygląda.
Kiedy zjawia się ktoś “ważny”, zamożny, wykształcony, inteligentny to sprawdza czy ta sierota (czyli ja) rozumie różne trudne słowa.
Kiedy zjawia się ktoś po iluś odsiedzianych wyrokach sprawdza co ta laleczka (czyli ja) zakuma generalnie i czy nie zemdleje na ten przykład od jakiejś tam historii.

No. Muszę uczciwie powiedzieć (choć może nieskromnie), że nie mam problemu w porozumieniu się ani z jednymi, ani z drugimi.

I nie zaprzeczam różnicom między nami – akceptuję je i szanuję.
Nie zamykam się w getcie choć daję prawo innym do zamykania się w nim.

Pamiętam taką rozmowę z moim przyjacielem z liceum co on jest teraz szycha i od lat zdradzał taki nieco pogardliwy stosunek do tych “niżej”. Próbowałam go przekonać, że to jest bardzo nie w porządku, bardzo jest to głupie zamykać się w getcie dla szych. A teraz mi przeszło – nie moja w końcu to sprawa. To też jest akceptacja różnic.

Zajrzałam do wielu światów dzięki mojej pracy… Zajrzałam z różnych stron dzięki swoim wyborom osobistym.

Na różnicach można budować wtedy kiedy się im nie zaprzecza i kiedy zdołamy dostrzec w nich wartość. A niechby i taką, że to dobra baza do rozpoczęcia rozmowy.


Griszq

Chodziło mi raczej o to, że kiedy zacznę od siebie to zwiększam szansę na to, że okręt nie utonie.

Mogę robić swoje i rozglądać się wokół czy ktoś się nie przyłączy, ale nie warunkować swojego działania działaniem drugiego.

Nie mamy wpływu na wszystkie zmienne, mało tego nie wszystkich zmiennych mamy świadomość.

Możemy się starać, możemy robić co w naszej mocy. Mamy wpływ na swoje intencje i cele jakie sobie wyznaczymy.

Sens w działaniu możemy zobaczyć, poczuć i wtedy działać. Inaczej nic z miejsca się nie ruszy.


Gretchen,

Problem w tym, że malowanie kawałka relingu nie zastąpi załatania dziury w kadłubie. Żeby miało to szanse powodzenia, musi się ktoś przyłączyć.


Panie Xipetotecu,

bardzo porządna formacja, bym powiedział.

Co do brazylijskich, to piłem niedawno niezły pinot. Nie ma się czego bać.

Pozdrawiam


Panie Lorenzo,

to aż niebezpiecznie, że należymy do tych samych klubów. Cieszę się, jednakże

Pozdrawiam


Panie Griszequ,

nie wiem. Nie mam pojęcia, czy małe kroki zlożą się w Wielki Marsz.

Nikt nie może nic obiecać.

Myślę, że należy działać tak, jakby od tego wszystko zależało. W jednym z moich ulubionych filmów, którego nie mogę w żaden sposób zdobyć, pada zdanie (proszę wybaczyć słowo, ale to cytat): “ Jeżeli dzisiaj damy dupy, to jutra nie będzie“.

Tego bym się trzymał.

Pozdrawiam serdecznie

PS. Nie ma cyklów zaniechanych. Są zawieszone. Z powodu braku weny.


Pani Gretchen,

po pierwsze, dziękuję za podtrzymanie pod moją nieobecność rozmowy, tym bardziej, że mam zdanie podobne do tego, które Pani reprezentuje.

Analogia pana Merlota, ta z malowaniem relingu jest chybiona. Bo tu nie idzie o to, żeby każdy robił fragment całości, która umyka jego postrzeganiu. Raczej idzie o to, aby każdy robił swoją, małą czasem, pozornie nieznaczącą całość. Robił dobrze i dla siebie, albo dla innych, bez znaczenia.

Duża całość złoży się z malutkich niezależnych całości. Albo się nie złoży.

Ale nawet nie złożenie się większej całości, nie zniszczy tego małego, co sobie zrobiliśmy sami. No chyba, żeby meteoryt walnął, albo Ruscy przyszli. Ale na to to żadnej nie znajduję rady.

Gdybym chciał (a nie chcę) trzymać analogii wodnej, to bym powiedział, że chodzi o to, żeby sobie każdy kupił sobie kapok i zrobił kajak. A potem może się da, te kajaki znaczy, złączyć w sensowną tratwę. Bezsensowny przykłąd, ale chyba łapie ogólną ideę.

Trafnie Pani połączyła watek wspólnotowy z egalitarnym. Rzeczywiście, to ujęcie wspólnoty, którym pomiatam, zakłada silną wewnętrzną homogeniczność grupy. No wie pani, jak u Emila: brak podziału pracy, niewykształcone role społeczne, odpowiedzialność zbiorowa, takie tam.

Aktualność tej plemiennej konstrukcji, jest dla mnie uprawdopodobniona wpływami kulturowymi Rosji (kto je neguje, ten głupek), zwłąszcza zaś tradycyjnego myślenia wspólnotowego, którego symbolem było tamtejsze wspólnotowe władanie ziemią ( obszczina, a potem kołchoz).

Powiedzmy to delikatnie: takie myślenie jest charakterystyczne dla dosyć prymitywnej fazy rozwoju struktur społecznych i ekonomicznych. Zwykle jest związane z niedostatecznym zrozumieniem znaczenia własności indywidualnej.

Co do wątku psychologicznego, to trudno mi tutaj się wypowiadać stanowczo. Jako prostacki empirysta, traktuję świadomość (którą odróżniam od psychiki) jako odbicie świata społecznego i źródło społecznych zachowań zarazem. Ale to nudne, więc nie będę rozwijał.

Zresztą, konteks społeczny, który Pani opisuje dość dobrze tłumaczy Pani zaangażowanie i skłonność do pomocy innym. Właśnie przez kontrast i jednoczesną współegzystencję.

Tłumaczy też, rzadką zdolność do komunikowania sę Pani Panią z osobami, przychodzącymi z zupełnie innego miejsca w makrostrukturze. Dzięki zrozumieniu i uszanowaniu różnicy.

Pewnie bez odpowiedniej psychiki by to nic nie dało. Ja na przykład umiem się dogadać, ale mi się nie chce. Dlatego poprzestaję na analizie i próbie zrozumienia.

A to, co Pani na koniec o różnicach napisała, to bardzo mi się sensowne wydaje. Ja powiem nawet więcej: różnice są znakomitym materiałem do budowania.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Merlot

Przecież nie twierdzę, że inni czyli drudzy są niepotrzebni. Wręcz przeciwnie – potrzebni są.

Tylko wie Pan, niekiedy to jest tak jak w dawnym, dramatycznym zdarzeniu opisanym naukowo przez psychologów społecznych.

Oto jedna młoda kobieta została napadnięta po zmierzchu na swojej ulicy. Głośno krzyczała o pomoc. Bardzo głośno i na tyle długo, że kilkanaście co najmniej osób stanęło w oknach by zobaczyć co się dzieje. No i zobaczyli – dziewczyna została zamordowana na oczach ich wszystkich ponieważ każdy z nich myślał, że już ktoś wcześniej wezwał policję.

Pozdrawiam Pana ciepło


Panie Yayco

Zgody czy też zgodności w takim natężeniu się nie spodziewałam. I co mam teraz z tym zrobić?

Sama nie wiem, ale to miłe jest uczucie.

Co do tego skąd we mnie zamiłowanie do zaglądania w takie zakamarki świata od których większość ludzi stroni, to nie mam jednoznacznej koncepcji.

Jedna jest taka jak napisałam, a Pan zauważył i podkreślił.

Są jeszcze inne, ale to już z pewnością jest zbyt daleko poza wątkiem, a ja już Panu tu trochę się wtrącałam…

Pozdrawiam Pana grzecznie


Pani Gretchen,

ja przecież nie pretenduję do diagnozowania Pani Szanownej.

Ale to zawsze ciekawe jest, co ludzi popycha.

Zresztą mam wrażenie, że Pani o tym często pisze. Wprost, albo ogródkami.

Pozdrawiam kulinarnie


Subskrybuj zawartość