Janko Muzykant (chciejstwo socjalne)

Dawno, dawno temu, niejaki Igła (WSP Kozak) wciągnął Pana Y w dyskusje o inteligencji. Trochę się tam Pan Y pokłócił, trochę pomądrzył. Cudzą wiedzą. Jak to on. Spytał potem N, co on o inteligentach sądzi. N odpowiedział. No dobrze, bądźmy szczerzy, niektóre słowa nie dadzą się powtórzyć. Ale jak już sobie ulżył, to zaczął mówić bardziej zrozumiale.

Między innymi, powiedział, że jego zdaniem jednym z grzechów głównych polskiego inteligenta (N starannie podkreślił, że mówi o inteligentach nie w sensie deskryptywnym, ale ideologicznym) jest miłość jego ślepa, choć wynaturzona. Do Janka Muzykanta. Do prostego człowieka, który próbuje.

To (zdaniem N) jeden tylko z aspektów zamiłowania inteligenta do prostoty, które to zamiłowanie się bierze z tego, że inteligent polski albo sam jest świeżo wysferzony, albo też ma kompleks, że nie jest. Inteligent wie ponadto, że powinien być tolerancyjny i egalitarny.

Dziwne to jest, bowiem inteligent, prawie zawsze ma się za lepszego, ale tę swoją lepszość, dla dobra sprawy inteligenckiej, stara się maskować. Już nie odcina się od prostoty, ale na opak, podkreśla ją, kiedy może. Inteligent lubi zatrzymać się w drodze na świeżonkę, chociaż potem kiszki protestują. Inteligent lubi napić się bimbru. Nie za często, bo potem choruje. Ale chętnie podkreśli, że dobry bimber jest lepszy od francuskich koniaków. Tak jakby kiedyś pil naprawdę dobry francuski koniak. Taki i bez gwiazdek, i bez literek.

Ale najzabawniejszy jest inteligent wtedy, gdy sobie kogoś prostego konkretnie upodoba. Klepie go po ramieniu i chwali. A jak jeszcze taki Janko Muzykant robi coś kulturalnego: nuty składa, pisze słowa na jakiś temat sobie zadany, maluje, to dopiero jest radość!

Inteligenci się takim cieszą. Na wyprzódki. Że proszę: niekształcony, a prawie jak prawdziwe robi. Jakie to ładne, bo przecież takie prymitywnie pierwotne i ludowe. Albo lepiej powie inteligent: pierwiastkowe. I się prostotą Janka Muzykanta, tudzież swoją znajomością słów trudnych, zachłyśnie.

Pan Y zdziwił się, co się temu N nie podoba. Przecież to dobrze, jeśli ludzie chwalą dobrą robotę.

N spojrzał na niego smutno i powiedział, że jest w tym wiele zła, jego zdaniem, a on dla braku czasu pokaże tylko pięć jego przejawów.

Pierwsza jest taka, że to wszystko kłamstwo. Inteligent tylko sobie prostym człowiekiem gębę wyciera, po to, aby podkreślić swoją lepszość. Jakby zawsze mówił: - Macie tu dobry człowieku złotego, kupcie sobie tytoniu.

W ten sposób inteligent buduje w sobie obraz socjalnej równości, w którym wszyscy, wraz pod ręce się wziąwszy i bimbru napiwszy, do wspólnego idą celu. Albo na mecz.

Nie idą. Rozwarstwienie społeczne ma tendencję do pogłębiania się. Status społeczny jest bardzo często dziedziczony. Dzieci inteligentów, nie bawią się z dziećmi Janków Muzykantów, bo by się nauczyły brzydkich słów.

Chwalenie Janków Muzykantów, tak naprawdę, ma to rozwarstwienie pogłębić. Ma, bowiem zastąpić działania na rzecz równych szans, równego startu i rozwoju, albo jakby tego inaczej nie nazwać. Nie można dać edukacji, pracy i kultury z prawdziwego zdarzenia, to wystarczy od czasu do czasu jakiegoś inteligenta przebrać w strój ludowy. Niech sobie poskacze z prostymi. Albo odwrotnie: warto przygarnąć czasem jakiegoś prostego, w krawatkę ubrać i pokazać, że on inteligentom równy. I na fujarce rzewnie gra.

To tylko wentyl. pozwalający przetrwać zamykającej się coraz bardziej strukturze społecznej. Łatwiej było w dawnej Polsce i idygenenat niż dziś o rzeczywiste zrozumienie tego, jak tworzy się społeczne bariery.

Druga sprawa, jest taka, że takiego Janka Muzykanta, w każdym inteligenckim towarzystwie mus jest mieć. Tak jak antysemita ma swojego ulubionego Żyda, tak inteligent zna prostego człowieka z ludu. Albo się na niego powołuje, bo słyszał o takim, co jego zna. N zauważył, że kiedy wymyślił prostego ciecia Pana Wiesława, to wszystkim zaraz się ten cieć spodobał, dla swojej mądrości życiowej i normalnego patrzenia na świat. Wielka jest tęsknota u inteligenta polskiego za prostotą.

Tylko, że to nie jest tęsknota, tylko maskowanie prostej prawdy, że większość tych inteligentów, to dyletanci, którzy mądrzą się w kwestiach, w których nie starcza im ani wiedzy, ani lotności umysłu.

Trzecie zło jest takie, że to socjalne chciejstwo dotyka samych Janków Muzykantów. Ponieważ nie daje się im oświaty, kultury, pracy, są karmieni nie zawsze prawdziwymi opowieściami o równorzędności twórczości prymitywnej. O tym, że nie matura, lecz chęć szczera, że wystarczy chcieć, a wcale nie trzeba umieć. Że w dobie Internetu uporządkowane przyswajanie wiedzy jest przereklamowane.

Niektórzy z nich w to wierzą i próbują. Wcześniej czy później orientują się, że nie dadzą rady. Że brak im czegoś, czego nawet opisać nie umieją. Reagują agresją, wpadają w melancholię. Piją.

Inteligenci odsuwają się od nich, a oni traktują to jak zdradę. Czują się oszukani i wykpieni. Chcą być chwaleni i głaskani. Nie rozumieją, że moda na świątki frasobliwe przychodzi i odchodzi.

Twierdzą, że oni sami wszystko co dobre wokoło zrobili, a wykształceni tylko im przeszkadzali i psuli. Że bez wykształconych, to by i Powstanie wygrali, i autostrady, w każdej gminie, z faszyny ułożyli. Oni: sól ziemi.

Obrażają się i odsuwają, nie widząc, że wzmacniają przez to społeczne podziały. Nie rozumieją, że ich agresja wobec niesprawiedliwości sprzyjają dyskryminacji, uzasadnionej lękiem przed nimi i ich pretensjami.

Po czwarte, zdaniem N (który wyraźnie się w tym miejscu zezłościł), prawdziwe, naturalne, talenty rodzą się rzadko. Większość rzeczy muszą robić mniej utalentowani, ale za to wykształceni. Zdarzają się, ale na pewno nie są regułą. Stawianie znaku równości między wiedzą uporządkowaną, a talentem wrodzonym, ale nieukształtowanym, w istocie rzeczy powoduje, że walą się resztki hierarchii kulturowych. A niekiedy także cywilizacyjnych (w sensie technicznym). W efekcie możliwe są sytuacje, w których Premier RP, opowiada do kamery, że disco polo jest największym wkładem polski w kulturę europejską od czasu Chopina. N zaznaczył, że to nie jest aktualny premier, bo było to ładnych parę lat temu. Ale bardzo blisko.

Co gorsza, Ci, którzy wyszli z „gorszych”, ale którym, mimo trudności i kłopotów, udało się wykształcić i nauczyć, ot choćby: ukończyć klasę mistrzowską w konserwatorium, często traktowani są tak samo jak ci, którym wystarczy fujarka wycięta z wierzbiny. Są traktowani jak małpka we fraku, która jeździ na rowerze. Zaczynają się wstydzić swoich korzeni, a ich dzieci powtarzają cykl.

Piąte zaś nieszczęście jest takie, że w efekcie wszyscy tracimy miarę w usprawiedliwieniach. Aprobata dla zacofania, chłopskiego rozumu i tego, że wszyscy Polacy to jedna rodzina, powoduje że z łatwością akceptujemy partactwo, tylko dlatego, ze jest nasze i ludowe.

Wydaje nam się, że prostota jest lepsza, bo nasza. Otoczeni lepiej wykwalifikowanymi producentami, pisarzami, filmowcami i piłkarzami, uciekamy w mit Janka Muzykanta: szkół nie było, a jak były, to trzeba było iść pod górkę. Usprawiedliwiamy partactwo statusem społecznym. Nie naszym osobistym, ale narodowym. My, naród niedocenionych przez świat Janków Muzykantów.

A potem bierzemy sześciopak i idziemy przypalić karkówkę.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Yayco

tak apropos zdanka:

“Aprobata dla zacofania, chłopskiego rozumu i tego, że wszyscy Polacy to jedna rodzina, powoduje że z łatwością akceptujemy partactwo, tylko dlatego, ze jest nasze i ludowe.”

nieśmiertelny wiersz A. Waligórskiego

Polski rzemieślnik

Roztargniony i smutny jak poeci współcześni
Ulicami, drogami, idzie polski rzemieślnik.
Idzie piękny, wspaniały i tragiczny zarazem,
wziął przed chwilą wodociąg i połączył go z gazem.

Padła trupem rodzinka: tatuś, mama i córka,
Woda sika z kuchenki, gaz ulatnia się z kurka.
Idzie polski rzemieślnik mistycyzmem owiany,
Właśnie okno chciał wstawić i wywalił pół ściany.

Przez klienta pobity, bo mu uszył źle spodnie,
Idzie polski rzemieślnik, malowniczo i godnie.
Antytalent wspaniały i odwieczny amator,
Idzie tak jak ułani szli naprzeciw armatom.

Idzie pełen zadumy romantyzmu i czaru.
Czyżby szedł się doszkolić? Gówno, skręcił do baru.

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Panie Docencie Stopczyku,

był do tego piękny teledysk (choć nie było słowa “teledysk” jeszcze), w którym Pan Chyła po podwórkach chodząc pieśń tą śpiewał. I bodaj, czy nie noże ostrzył...

A pointą całej historii, jest to, że piosenkę tę wywalono z konkursu w Opolu, a to mianowicie za użycie brzydkiego słowa gówno, które inteligenckie uszy nadmiernie raziło.

Co było do udowodnienia.

Pozdrawiam z namaszczeniem


na marginesie

cenna jest nawet próba analizy
jeszcze cenniejsza próba zrozumienia

i przeciwnie

psu na buty tanie szyderstwo
uszyte z odrazy, lęku i uprzedzeń

pierwsze dla yayco, drugie dla Docenta

smacznego

P.S. świetny tekst, Panie yayco. Byłoby fajnie, gdyby ludzie nie czytali go wspak, tylko tak jak jest napisany.


Szanowny Panie Trollu,

mam wrażenie, że Pan cokolwiek upraszcza.

Nie wiem, jakim cudem Pan odnalazł w cytowanym przez Pana Stopczyka tekście: odrazę, lęk i uprzedzenia.

Chyba znalazł Pan tylko to, co chciał znaleźć. W każdym zaś razie, zobaczył Pan to, czego ja nie widzę.

A co do szyderstwa, to proszę wybaczyć, ale ktoś, kto do tej pory występował wyłącznie jako szyderca, powinien mieć trochę szacunku dla tej formy wyrażania myśli. Łatwość etykietowania jest raczej cechą trolla, niż blogera. To oczywiście tylko moje zdanie, ale mam nadzieję, że Panu ta skłonność minie.

I jeszcze jedno. Ten tekst powstał na początku maja. Wtedy wydawał mi się zbyt brutalny. Wobec Janków Muzykantów. Niektórych. Zmieniłem zdanie kilka dni temu, a dziś znalazłem czas, żeby go skończyć.

Pański tekst przeczytałem dopiero wtedy, gdy ten już wrzuciłem na TXT. Przyznam, że koincydencja jest wyraźna, ale nie było moim zamiarem polemizować z tą akurat formą literacką.

Pozdrawiam, gratulując zmiany statusu


Szanowny yayco

Skróty myślowe wymagają uproszczeń. Potrafię jednak docenić, gdy uproszczenia nie są brane zbyt łatwo za przejaw prostactwa, rozumianego jako umysłowe ubóstwo.

Nie chodziło mi ani o cytowany tu przez Docenta tekst, ani w ogóle o ten jego konkretny komentarz u Pana. Podsumowałem swoje wrażenia z jego wielu komentarzy w wielu wątkach. Wrażenia mogą mylić, ale póki co, tylko wrażenia mam tu do dyspozycji. Przyczepiłem się przy okazji, bo dostrzegam, że Docent jednak gra ciągle na tej jednej strunie szyderstwa zmieszanego z gorzkim sarkazmem, nawet gdy jest to czytelnie pusto-zlośliwe i świadczy o tym, co w jego postawie nazwałem. Tak jest w to zapatrzony, źe nawet nie zobaczył w Pana tekście sporego kawałka opisu własnej postawy. Ale jak wiadomo, każdy widzi to co chce, a nie to co jest, więc może i ja się tu mylę. Mniejsza o to, co ja.

Moje szyderstwo nie jest moim szyderstwem. Podobnie moje etykietowanie nie jest moim etykietowaniem. Ja jestem tylko lustrem ze wzmacniaczem. Komu ma to więc minąć?

Gdy odeslałem Mad Doga do Pana tekstu słowami w rodzaju “zobacz jak się odpowiada na merytoryczną prowokację”, nie chodziło mi dosłownie o to, że Pana tekst jest “polemiką” z moim debiutem. Gdzież bym śmiał. Poza tym widać, że Pana tekst nie został napisany “na kolanie”, więc musiał powstać wcześniej. Jednakowoż koincydencja zaistniała całkiem udanie. Takie przypadki lubię.

A tekst Pański, powtarzam, świetny, choć faktycznie odważny i mocny. Ale czy życie się z nami pieści? Nie ma zmiłuj.


A ja się będe upierał,

że jak ktoś etykiety podpisuje swoim nickiem, to etykietuje.

W kwestii Docenta różnimy się stanowczo. Zgadzamy się w kwestii pewnego ahistorycznego historyka.

Nudno byłoby se we wszystkim zgadzać.

Ciesze się, że przestał Pan postrzegać TXT z perspektywy cukierni.

Pozdrawiam


Hmmm

A jak Y. się upiera, to upiera się Y. czy N.?
A jak TZS przylepia etykiety to przylepia TZS czy sterownik? Bo TZS twierdzi, że to tylko efekt lustra. Trudno zauważalnego lustra, ale TZS uważa, że to tym lepiej.

TZS bardzo lubi Docenta z powodu jego muzycznych pasji i paru innych stron Docenta (bardzo dobre fotki np.), z których dał się poznać. Dlatego właśnie TZS tak tępi u Docenta to co tępi. Nothing personal, jak mawiają Rosjanie ;-)

Pozdrawiam Gospodarza i pozdrawiam Docenta :-)

P.S.
Historyk udający komucha jest lepszy nawet od Azraela. Załamka, jak to mawia młodzież.


Z wielu pytań, na jedno mogę odpowiedzieć:

N nigdy się nie upiera. Jest tak silnie asertywny, że nie umie. Woli się wina napić. Mówi, że to lepsze dla zdrowia.

Pozdrawiam


Ha!

Tyle, że do tego to się dochodzi z wiekiem, a jak wiadomo, każdy wiek ma swoje prawa i uroki. Natomiast zdrowie – to jak w znanej fraszce. Oby więc było zawsze.

Pozdrawiam


Panie Trollu,

to prawda, że z się dochodzi z wiekiem, ale N mówi, że lepiej wcześniej zacząć iść, bo wtedy mniej jest chodzenia na starość.

Pozdrawiam


Panie Yayco, poniższy cytat bardzo mi się spodobał

“Panie Trollu, nowy
to prawda, że z się dochodzi z wiekiem, ale N mówi, że lepiej wcześniej zacząć iść, bo wtedy mniej jest chodzenia na starość”

dlaczego? no bo ja człowiek ograniczony przez swoje zdrowie muszę by dojechać do pracy czyli żywicielki mojej, w tym celu korzystam z tzw publicznych środków lokomocji, też tak myślę o tych młodych ludziach głównie mężczyznach, że oni teraz siedzą by nasiedzieć się na starość, bo wtedy im już nikt miejsca nie ustąpi i taka mała dygresja :
dwadzieścia kilka lat temu jak i teraz zauważyłam, że TYLKO kobiety ustępują miejsca kobietom w ciąży, ja nie wiem nawet jak to nazwać....

Pracuję w takiej instytucji, która moim skromnym zdaniem wspiera to dziedziczoną biedę ale niestety na mocy prawa jakie obowiązuje.
Dlatego z Panem w wielu miejscach muszę się zgodzić, no bo po co pracować, skoro to samo można mieć bez pracy a nawet i więcej ?
Jak to może nie demoralizować i nie zniechęcać do szukania innego wyjścia niż wyciągania ręki po kasę od podatnika ?

To są oczywiście, niestety pytania retoryczne, bo jak nadmieniłam pracuję w instytucji rozdawnictwa podatków obywateli Rzeczpospolitejl…


Pani Arundati,

z jednym się nie zgodzę. Ja co prawda staram się nie używać publicznej komunikacji (w ogólności staram się koncentrować na płaceniu podatków, a nie na korzystaniu z nich), ale powiem Pani, że zawsze ustępowałem miejsca kobietom w ciąży.

Starszym nie zawsze, bo czasem miałem im za złe Pałac Kultury, ale tym w ciąży, to tak.

A dziedziczeniem biedy, to faktycznie jest problem. Na dodatek się on zdaje pogłębiać i to wielowymiarowo.

My już nawet mamy dwa rodzaje szkół wyższych: darmowe dla bogatych i płatne dla biednych. I nazywamy to poprawianiem wskaźnika skolaryzacji.

I jeszcze mi się przypomniało coś, związanego z kulturowymi uwarunkowaniami nieustępowania miejsca.

Było to dawno i na wschodzie. Zagranicznym i przodującym natenczas. Wracałem trolejbusem z biblioteki i przymknąłem oczy, żeby sobie pomyśleć.

W pewnym momencie usłyszałem, jak jedna pani (a ściślej towarzyszka) mówi do drugiej: - Mógłby ustąpić, taki młody (trochę przesadzała). A ta druga na to: - Zostaw, pewnie z pracy wraca i śpi po wódce.

Mimo to, wstałem.

Pozdrawiam serdecznie


No fakt, w tej szkole dla biednych moje Dziecko studiuje

Proszę Pana, ja absolutnie jestem pewna, że Pan ustępował tego miejsca, ale w Katowicach jest jak jest, po prostu…

A jeśli chodzi o pańską przypowieść- nie ma to jak empatia obustronna.

Pozdrawiam rozbawiona


Pani Arundati,

przepraszam jeśli uraziłem swoim stanowczym sądem, o tych szkołach.

I cieszę się, jeśli Panią choć trochę rozbawiłem.

Pozdrawiam


A skąd pomysł, że Pan uraził ?Tak to zabrzmiało? To przepraszam.

Zasadniczo się nie obrażam, chyba, że ktoś zarzuci mi złą wolę, niesłusznie oczywiście.

“Zagranicznym i przodującym natenczas.” to mnie szczerze rozbawiło, dlatego pozdrawiałam rozbawiona, niestety pamiętam te czasy.

Pozdrawiam więc serdecznie bez urazy jakiejkolwiek.


To i ulżylo mi,

w takim razie.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco

Dla mnie to jest tekst o dwóch ważnych sprawach.

Jedna, że ludzie równi nie są.

Druga, że niektórzy udają, że tak nie jest i coś tam usiłują udowodnić światu.

A i jest jeszcze trzecia.

Z tego, że nie będąc tacy sami nie jesteśmy równi a jest raczej z tego, że jest to myśl nie za bardzo popularna, nawet wzburzenie wywołująca bierze się takie zjawisko, że każdy wie wszystko o wszystkim.

U nas proszę Pana nie warto chodzić do szkół bo i po co jak i bez tego się wie?

Nie warto iść do lekarza, bo co też mądrego on powie konował jeden skoro ciocia Zosia sama się wyleczyła?

Być może jest to problem z autorytetami, być może z zaufaniem, być może z czymś jeszcze innym?

Co innego widzieć mądrość w prostocie a co innego starannie hodować prostactwo.

Wiem po sobie, że dostrzeganie nierówności nie przekłada się na brak szacunku dla innych.

Pan wywołuje (kolejny raz proszę Pana) temat, który by można nazwać niepopularną rzeką.

Pozdrawiam zadowolona

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Gretchen,

z tym wiedzeniem wszystkiego, które wiedzą wszyscy, to trafiasz w sedno.
Najczęsciej zauważyłem dotyczy to trzech zjawisk: sportu, medycyny i edukacji,. a wdwu ostatnich uwaga koncentruje się społeczeństwa czy mediów na gadaniu jacy ci to lekarze i nauczyciele beznadziejni są.
No i oczywiście w przypadku lekarzy musi paść, że biora łapówki, w przypadku nauczycieli, że głupki i 18 godzin pracują.
Kanoniczny i żelazny zestaw argumentów.
W sumie chyba bym już wolał, by gadali, że biore łapówki niż że nic nie robię:) i nic nie umiem.

pzdr


Pani Gretchen,

zadowolenia Paninego nie rozumiem. Pani się cieszy, że ja wywołuję tematy niepopularne? A może z tego, że z racji ich niepopularności pies z kulawą nogą się nimi nie interesuje?

W szczegółach to ma Pani, natomiast, dużo racji. O wiedzeniu to już tyle napisałem na TXT, że aż mi się nie chce. Ale faktem jest, że ciągle mnie fascynuje bujność tego stanowiska kognitywnego, które jest kompletne i nie potrzebuje żadnego wsparcia, albo, dla alibi, wystarczy mu jeden argument, aby nie mieć żadnych wątpliwości.

Dzisiaj TXT przeżywa urokliwy zaiste zalew myślą lewacką, w moim ulubionym klimacie antyreligijnym. Cieszę się z tego, bo do tej pory wiedzących mieliśmy raczej z drugiej strony continuum. Zawsze to trochę urozmaicenia.

Proszę sobie wystawić, że jeden postępowiec, którego lekko obśmiałem za wiedzenie, był łaskaw podać mi link do wyników pewnego sondażu. Nawet jestem wdzięczny, bo w przyszłą sobotę zostałem ukarany zastępczą pracą i jak raz o sondażach będę musiał kłapać dziobem. Zawsze to jakiś pożytek z Tekstowiska, że dostarcza człowiekowi zabawnych przykładów do pracy zarobkowej, nieprawdaż?

Co do równości, to też można w nieskonczoność powtarzać, że co innego jest zróżnicowanie, co innego nierówność, a co innego dyskryminacja, która na dodatek wcale nie musi być negatywna. I tak się to prawie wszystkim myli.

No nie ma równości i już. Nic nie poradzę.

Ale chyba poza tęsknotą do równości, tego cudownego polskiego egalitaryzmu, który opiera się na jawnie fałszywej myśli, że wszyscy mamy takie same żołądki, zabawniejsza jest jednoczesna tęsknota do bycia lepszym na tle innych.

Ciągle się tych gorszych szuka, żeby na ich tle zabłysnąć. Stąd te dobrotliwe objawy sympatii dla tych, których sie uważa za gorszych. Dobrze takiego mieć na podorędziu. Trochę dobrych słów i mamy tanim kosztem cudowne poczucie wyższości.

Kiedyś jedna pani, pragnąc udowodnić swą wyższość nad inną, argumentowała mojemu najbliższemu przyjacielowi, że co prawda ich (znaczy się tych pań) status jest formalnie identyczny, ale tylko pozornie, bowiem tamta dorabia sobie pracą w kiosku, ta zaś jest asystentką posła (za darmo zresztą).

Nie pamiętam już, albo i mi znajomy nie powiedział, czy osiągnęła sukces tą argumentacją. Mniejsza zresztą z tym, ważniejsze jest, jak łatwo wyzbywamy się egalitaryzmu, jeśli nie wydaje się nam wystarczająco eufunkcjonalny.

Na koniec zaś powtórzę, że nie wydaje mi się, żebym coś wywoływał. Ja sobie piszę różne takie historie. Obawiam się, że mało zajmujące. Ostatnio szwankuję na poczuciu humoru, jak się zdaje.

Ale za dobre słowo dziękuję, pozdrawiając


Grzesiu

Mówiliby, że bierzesz łapówki MIMO, że nic nie robisz i nic nie umiesz. To jest bardzo prawdopodobne.

Masz rację: sport, medycyna i edukacja. Pewnie jeszcze coś by się znalazło aczkolwiek chwilowo nic mi do głowy nie przychodzi.

Za to jak już nawet trzeba uznać, że się na czymś nie znam i tu przychodzi mi do głowy prawo, to po pierwsze zawsze mogę udawać, że wiem (co jest karkołomne) a jak już nie to uznać prawników za darmozjadów i dobrze zarabiające szuje. Bo to przecież nie jest tak, że trzeba skończyć studia (no dosyć, że tak powiem wymagające) a potem jeszcze pokonać barierę dźwięku dostając się na aplikację i następnie zdać naprawdę trudny egzamin. To jest Grzesiu nic i każdy taksówkarz w Warszawie Ci to powie.

Darmozjady, Panie!

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Panie Grzesiu,

ja jeszcze, lekką ręką, dorzucę prawo, politykę międzynarodową i systemy operacyjne. Na tym też wszyscy się znają.

No a faceci, to jeszcze na kobietach. Nie wiem, czy kobiety na facetach też, ale mam niejakie podejrzenia.

Pocieszę Pana, że są zawody, o których się mówi, że nie wymagają żadnej wiedzy, nie są żadną pracą, a polegają jak najbardziej na braniu łapówek. Albo wręcz na ich wymuszaniu.

Pozdrawiam


Gr & Gr

Polityka.


Pani Gretchen,

zadziwiającą osiągneła koherentność.

A że prawnicy to nic dobrego, to fakt jest. Nie trzeba taksówkarzy pytać.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Ja się zawsze cieszę z tematów niepopularnych ponieważ to rozwija. Naiwność we mnie taka, pisałam już o tym kilka razy przecież.

Ale widzi Pan to jest myśl nadzwyczajna, że każdy potrzebuje swojego Janka Muzykanta po to by się lepszym od niego poczuć. Mówi to o ludzkiej potrzebie wpisania się w jakimś miejscu na jakimś kontinuum.

I teraz jak to jest?

Żeby wiedzieć kim jestem potrzebuję punktu odniesienia? Choćby negatywnego?
I dlatego nie uznam cudzej wiedzy, wysiłku jaki włożył w jej zdobycie, bo to pomniejsza mnie samego?

Jeśli tak by było to znaczy, że strasznie jesteśmy siebie niepewni. Nasze poczucie kompetencji społecznych czy własnej wartości pełza sobie gdzieś blisko podłogi…

Jestem o tyle wykształcony, kompetentny, inteligentny, sprawny, potrzebny itd o ile jest ktoś, kto w tych obszarach ma inaczej. Negatywnie inaczej.

Uroczy wątek do Grzesia pisząc Pan dołączył. Wszak każden jeden mężczyzna zna się na kobietach. I co to niby znaczy?

Że jak jeden mężczyzna bez trudu prowadzi kobietę w kierunku orgazmu to on jest gorszy od tego co nie? No ale, zaraz znajdzie się i taki co powie o orgaźmie wielokrotnym… I tak dalej i tak dalej… (?)

Pozdrawiam pogrążona w rozmyślaniach

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Panie Igło

Ogłaszam Pana Mistrzem Krótkiej Formy!

I żeby Pan sobie zaraz czegoś nie umyślił, to nie ma w tym cienia szydery oraz nie dotyczy to komentarza. Ino tytułu jego.

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Panie Yayco

Może być tak, że jak się kiedyś napisało pracę magisterską drugą o poczuciu koherencji w oparciu o teorię Aarona Antonovskiego to się zarazić można. Kto wie?

Prawnicy Panie Yayco są potrzebni. Widziałam to kilka razy w sądzie. Człowiek spoza tej branżki nie ma bladego pojęcia jak i co, oraz po co. On czegoś chce i może to uzyskać, niestety rzadko bez pomocy zawodowca.

Z drugiej strony mogę nie być obiektywna, bo to jest dla mnie naturalne środowisko to prawnictwo.

Pan Lorenzo się przestraszył, że oni się energetyką zajmują. No ktoś musi, proszę Pana.

Pozdrawiam zadziwiona we własnej łatwości przeskakiwania z tematu na temat

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Pani Gretchen,

ja już jestem w fazie zwijania się, więc zasadniczo wolę książki kryminalne i doktora House’a, niż niepopularne tematy. Ale czasem trzeba się odstresować, a do tego niepopularny temat lepszy.

Każdy ma jakiegoś Janka Muzykanta, Naszą Szkapę, dyżurnego Żyda albo geja. Czasem zresztą nie ma w tym nic złego. Ale czasem jest to niezbędny element predefinicji sytuacji, albo predefinicji samego siebie, tak jak to Pani trafnie zauważyła.

Z uznawaniem cudzej wiedzy to różnie bywa. Chyba ma Pani rację,że w sieci jest nadreprezentacja osobników o niskiej samoocenie, którą sobie nadrabiają awatarem.

Myślę, że to czasami może być dobre, w terapeutycznym sensie. Ale to już Pani się lepiej na tym zna.

Problem jest ze słowami czasem. Ja (dla przykładu) używam słów w znaczeniach inne niż potoczne. Czasem pamiętam, żeby o tym napisać, a czasem nie. I wtedy to już tragedia jest, jeśli ktoś inaczej niż ja rozumie to co napisałem. Najgorzej jak się jemu spodoba, tylko dlatego, że nie zrozumiał. Bo odwrotnie, to można przeprosić i naprostować.

O tych kobietach, to ja napisałem w sensie ogólnym, bo jako człowiek starszy nie bardzo się już znam na tych nowinkach, co to Pani pisze. To raczej dla młodych jest. Ja jestem raczej starszy i mniej otwarty na głośnie mówienie o sprawach alkowy.

Szło mi raczej o ogólne chwalipięctwo w tym zakresie, skłonność do klasyfikowania i ogólne przekonanie o swojej wyższości nad płcią przeciwną. Oraz nad kolegami, oczywiście.

Co do prawników, to faktycznie, oceny mogą zależeć od środowiska, w którym się przebywa. Ja prędzej spotkam Pierwszego Prezesa, niż normalnego papugę. A z sędziami (takimi zwykłymi) to też nie mam ostatnio najlepszych doświadczeń.

Pozdrawiam udając się na należny spoczynek


Panie Yayco

Tak sobie teraz rozmyślam nad tym, że każdy ma…

I ja nie widzę, żebym miała dyżurnego Janka, Szkapinę jakąś czy Żyda, czy geja. Czy jeszcze kogoś. No ja tego nie widzę w sobie.

Widzę różnicę między sobą a innymi niektórymi. Ona polega na ilości czasu jaki ja poświęciłam uczeniu się (po co?), na przeczytanych książkach (na nieprzeczytanych), na tym, że są ludzie co wiedzą więcej i wiedzą mniej. Tacy są i tacy.

Lubię mądrzejszych od siebie, bo mogę się czegoś nauczyć. Pochlebiam sobie, że potrafię słuchać, ale też odróżnić kogo warto słuchać a kogo nie.

I jakoś, bogom dziękować, mam umiejętność odróżniania.

O tych kobietach Panie Yayco to mówimy to samo, tyle że Pan bąka a ja nazywam, co zapewne z nieokreślonej latami różnicy wieku się bierze.

Pozwolę sobie jeszcze słowo na ten temat.

Zakałą ludzkości, w szczególności jej kobiecej części, są ci wszyscy samozwańczy mężczyźni. To jest dramat w nieskończonej ilości aktów. Im się wydaje, że coś wiedzą o kobietach.

I to jest to samo co z Jankiem Muzykantem, bo spór czy rywalizacja idzie między nimi a kobiet, o które się spierają w tym nie ma. Niestety.

To jest taki matrix, w którym kobieta mogłaby powiedzieć “welcome to the real world”...

Jednakowoż to nie jest kwestia tak do końca w zakresie Pańskiego tematu.

Pozdrawiam przepraszając za wtręt i dobrej nocy życząc

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Szanowna Pani,

jeszcze jest trochę rano, ale spróbuje się obudzić na tyle, żeby wykazać odrobinę zrozumienia.

Po pierwsze, to gratuluję Pani tej samodzielności samoocennej. Ale, czy tak naprawdę, nigdy Pani siebie z innymi nie porównywała? Nie miała koleżanki, od której czuła się lepsza, a jednocześnie nie zrywała więzi? Jeśli tak, to myślę, że powinno się Panią w muzeum trzymać i dzieciom pokazywać. Żeby sobie przykład brały z Pani.

To co Pani pisze świadczy o wielkiej pewności siebie. O tym, że uważa Pani, że jej wybory są stanowczo słuszne. Życiowe i intelektualne. To nie jest złą postawa. Zazwyczaj pomaga. Także w tym sensie, że pozwala nie dostrzegać włąsnych pomyłek, a czasem szans na inną drogę. Co oczywiście nie znaczy, że Pani tak miała.

W kwestiach kobiecych, to przeczytawszy co Pani napisała, najchętniej bym to przemilczał.

Wprowadza Pani tak radykalnie kobiece wątki, że obawiam się iż głównie z kobietami powinna Pani o nich rozmawiać. A kobiet na TXT mało. No chyba, że z młodą radykalną lewicą będzie Pani rozmawiała. To może być ciekawe nawet.

Ja, niewątpliwie, do takich rozmów się nie nadaję, co oczywiście znakomicie pasuje do Pani schematu. To dobry schemat jest, bo każde zaprzeczenie wzmacnia go i podtrzymuje.

Może jednak warto, żeby Pani coś o tym odrębnego napisała? Ciekaw byłbym reakcji publiczności.

Pozdrawiam, powoli myśląc


Panie Yayco

sama przyjemność czytać wraz z komentarzami

pozdrawiam

Prezes , Traktor, Redaktor


Szanowny Panie Yayco™

Sam fakt, że Panu chce się pisać (nie tylko Panu zresztą), świadczy o Pańskim poczuciu humoru. O innych implikacjach owego poczucia wspominał nie będę, bo nie chcę sobie nagrabić

Pozdrawiam serdecznie


Ja się nie przestraszyłem, Szanowna Pani Gretchen,

tylko nie lubię sobie pracy dokladać. A dziwnie pewny jestem, że tak będzie.

Pozdrawiam poniedziałkowo, co nie znaczy, że pesymistycznie


Panie Maxie,

Pan, to jak coś napisze, to się starszy człowiek płoni jak panienka

Pozdrawiam


Panie Lorenzo,

ja piszę z bólu, proszę Pana. Jak co poniektóry poeta, co ja go już nie pamiętam, jak on sę nazywa. I to jest tylko częściowo żart. Na dodatek nieśmieszny.

Ponadto niedaleko ode mnie grabią siano. Ja od tego kicham, więc proszę się nie obawiać, może Pan sobie pozwalać do woli.

Pozdrawiam lekko pokasłując


To straszne, co Pan napisał, Panie Yayco.

Jak tu teraz rechotać z tego, o czym Pan pisze, skoro w mojej świadomości na zawsze juź będzie pewność, że Pańskie konstatacje czy przemyślenia związane są z taką ceną! To będzie boleć także i mnie. Z kolei przestać Pana czytać, to też żadna przyjemność. Widzi Pan, w co mnie Pan wpędza?

I na dodatek ta alergia. I jak tu nie wierzyć, że Polakom rola specjalna w historii została wyznaczona.

Pozdrawiam rozdarty i wcale nie rozbawiony, raczej współczujący (Panu i sobie). Świat jest jednak wredny, Panie Yayco Szanowny.


Panie Lorezno,

proszę sobie rechotać do woli.

Ja chętnie wezmę na siebie rolę wesołka, co będzie dla mnie doświadczeniem nowym i trudnym, ale spróbuję podołać.

A cena nie jest duża, bo mnie telepie co i raz, więc jak sobie napiszę, to mi ulży odrobinkę.

A alergia, dobrze zdiagnozowana, jest lepsza od nierozpoznanej. Wiem co mówię. Odkąd jestem oficjalnie i nieuleczalnie chory, czuję się znacznie lepiej.

Więc może mi Pan nie współczuć, Panie Lorenzo i czytać. A nawet złośliwie komentować.

Rozśmieszenie Pana zawsze będzie dla mnie honorem

Pozdrawiam, obficie lukrując


No i znowu mnie Pan Ustawił, Panie Yayco,

jak tego osiełka , co mu w żłoby dano. Z jednej strony lukier smaczny jest nad wyraz, z drugiej szkodlwy. Bo ja się chciałem znowu odrobinę odchudzić. Ale śmiać się też lubię.

A co mi tam, jak zejść, to przynajmniej z humorem. A i trochę satysfakcji Pan będzie miał, źe się Panu udało kogoś śmiechem do stanu ostatecznego doprowadzić. Jak nie przymierzając Michela Piccoli w “Wielkim żarciu”.

Pozdrawiam, oblizując się, czyli z oskomą, jak mawiali starzy Krakowianie.


A i smacznego, szanowny Panie Lorenzo,

smacznego. Jak ktoś się chce jajami odchudzać, to się nie powinien dziwić, że jaja z tego wychodzą.

Fraszkę Na jaje Pan pamięta? No właśnie…

Pozdrawiam


Niestety, nie pamiętam, Panie Yayco,

ale złośliwość subtelną już na kilometr czuję:-))

Ukłony


Panie Yayco, retrospektywnie

przypomniał mi się czas dla mnie nieodległy, choć dla części koleżeństwa zapewne prehistoria: lata festiwalu “Solidarności“i potem stanu wojennego.

Otóż, nawiązując do iunctim między tekstem Trolla i pańskim przyszło mi do głowy, że w owych czasach oba teksty byłyby kompletnie niezrozumiałe. Tak samo jak rozprawianie o katotalibstwie czy żydomasonerii, czy określanie połowy narodu mianem czerwonych a drugiej – czarnych. Nie było wtedy prywatnych Janków muzykantów ani hołoty bez szkoły rzucającej kamieniami w ZOMO.

Było inaczej.

Byliśmy razem. I chyba wtedy właśnie byliśmy autentyczni. I dużo lepsi niż teraz.

Gretchen byłaby z nas ówczesnych zadowolona.

Pozdrawiam (bez żadnych fochów)


Panie Yayco

Jakoś mam wrażenie, że wyczytał Pan coś czego ja nie napisałam. Znaczy Pańska interpretacja poszła w zaskakującym mnie kierunku.

O to na przykład:

“To co Pani pisze świadczy o wielkiej pewności siebie. O tym, że uważa Pani, że jej wybory są stanowczo słuszne. Życiowe i intelektualne.”

Nie wiem z którego mojego zdania wnioski takie Pan wyciągnął ponieważ ja w tym komentarzu o sobie napisałam raczej tyle (i tylko tyle), że staram się ludzi słuchać. Chętniej tych, od których mogę się czegoś nauczyć.

Cała reszta to wynik moich obserwacji, być może nieudolnych, nie wykluczam takiej możliwości, a Pan się o poranku przyczepia. Niech i tak będzie.

Co do tych koleżanek Panie Yayco to istotnie nie zdarzało mi się utrzymywać więzi po to by swoje rozbujałe ego karmić. Pewnie Pan nie uwierzy. Sama trochę nie wierzę i sięgam pamięcią dalej i dalej. No i nic. Nie znajduję.

A ponieważ skłonił mnie Pan do tego rodzaju refleksji to zauważam w swojej przeszłości przykłady na to, że miewałam kolezanki, które próbowały mnie w ten sposób traktować. I nie są już moimi koleżankami, z własnej najczęściej inicjatywy. O powody proszę mnie nie pytać.

Co do tych kobiecych tematów to może istotnie nie powinnam u Pana o tym pisać, ale przykład wydał mi się dość adekwatny. Choć męski świat znam o tyle, o ile znajomi mężczyźni się nim ze mną dzielą.

Żadnego schematu też nie chciałam prezentować. Ot wycinek życia.

Pozdrawiam z nadzieją, że się Pan przebudził już

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Panie Merlot

Ładnie Pan to ujął.

Pozdrawiam Pana serdecznie

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


Panie Lorenzo

To taki żart był żeby Pana tu zwabić :)

Pozdrawiam poniedziałkowo zdenerwowana

“ludzie dzielą się na dwie kategorie: ty i inni. Nigdy się nie spotkacie.”


merlot

Dotykasz klucza.

To prawda, było inaczej i byliśmy inni. Nawet przekręty miały ludzki wymiar. Bo co to za przekręt, jak sobie człowiek zalatwił kupno boazerii pierwszego gatunku w cenie czwartego gatunku? Wszystko miało bardziej ludzką skalę. Tylko, czy to nie dlatego, że było wtedy prawie jak u Kononowicza? Byliśmy równi w biedzie. Bo co tu mówić, gdy miarą sukcesu było załatwienie odbioru Malucha w wybranym, a nie przydzielonym kolorze? Dlatego w tej nostalgii jest często zbyt wiele idealizowania przeszłości.

Skala rozwarstwienia w społeczeństwie była nieporównanie mniejsza niż dziś – może poza tym wcale nie jesteśmy inni? Tylko ta skala robi swoje?

Dobrobyt psuje całkiem sporo. Jakby. Na to pewnie nie ma rady.

Gdy jest wojna, albo choć stan wojenny, stajemy razem i jesteśmy autentyczni. Nie zajmujemy się jakimiś pierdołami. Nikt nam nie musi przypominać co jest ważne.

Gdy mamy okupanta, ze wschodu lub zachodu, jednoczymy się.

Wtedy wznosimy się na szczyty ludzkiego piękna, które w nas tkwi, zagrzebane w pyle miałkiej codzienności.

Dziś nie musimy i nie mamy okazji by iść na mszę a później wznosić dłonie z niemym znakiem Victorii. Nie ma już tego zapalania świec w oknach o umówionej porze.

Ale nadal bardzo potrzebujemy być razem i czuć, że jesteśmy razem i że jeden za wszystkich i wszyscy za jednego.

Dlatego umieraliśmy razem z Janem Pawłem II. Dlatego lata wcześniej byliśmy na mszy na Zaspie, z Nim na kapitańskim mostku.

Co nam zostało? Jak dziś możemy przeżywać wspólnotę? Na koncertach w lokalnej remizie?

Dlatego, choć sam nie jestem kibicem zapalonym, rozumiem te emocje. I walę po łbie na otrzeźwienie mądrali szydzących z tego, czego nie rozumieją.

Idzie nowe. Cholera wie, jakie będzie.


Panie Lorenzo:

Szeląg dam od wychodu, nie zjem, jeno jaje:
Drożej sram, niźli jadam; złe to obyczaje.

Niekiedy ta fraszka Jana z Czarnolasu jest zapisywana, jako : Na ucztę

Pozdrawiam serdecznie i bez złośliwości


Panie Merlocie,

przyznam, że ja to pamiętam trochę inaczej.

Podział na Nas i Onych, wedle innych przebiegał kryteriów, ale był.

To nasze chciejstwo kazało go nie dostrzegać. Zabawnie się interpretuje badania społeczne z lat 80, kiedy się ma wiedzę o tym, co nastąpiło później. Ten obraz jedności leci w gruzy, niestety.

Co więcej uważam, że nieautentyczna sytuacja społeczna nigdy nie rodzi autentycznych zachowań, więzi i zróżnicowań.

Nie znaczy to, że do końca aprobuję to co jest dzisiaj. Ale jest to daleko mniej zakłamane, moim zdaniem.

Pozdrawiam


Trollu

coś nas różni. Nie wiem dokładnie co, ale prawdopodobnie wyświechtany banał: Ty widzisz wokół panoszące się zło, z małymi wysepkami-enklawami dobra. A ja odwrotnie.

Ty uważasz, że musi być wojna, aby ludzie byli razem, a ja pamiętam też 1980-ty, żadnej wojny, wspólne plany, wspólne działanie, bez meczów i właściwie bez wroga.

To przyszło później. 13 grudnia roku pamiętnego.

Mnóstwo uczestników festiwalu S żyje i dziś. Dlaczego się tak cholernie zmienili?
Czy naprawdę najważniejsze jest to, że grillują na innych maszynkach? Jedni kaszankę, a drudzy łososia?

Jakoś nie chce mi się wierzyć w to zadekretowane rozwarstwienie. Ani w Janków muzykantów…


Pani Gretchen,

napisała Pani tak:

Gretchen

Pochlebiam sobie, że potrafię słuchać, ale też odróżnić kogo warto słuchać a kogo nie.

I jakoś, bogom dziękować, mam umiejętność odróżniania.

Do tego się odnioslem i to podziwiałem. Z niejaką ironią. Może być, że nieuprawnioną.

Co do koleżanek, to Pani gratuluję, a te inne rozumiem. I tego też Pani gratuluję.

Wątki kobiece, jak pisałem, ciekawe są zapewne dla kobiet i mężczyzn młodszych. Może jak Pani zacznie na takie tematy pisać, to przyciągnie Pani damskie audytorium? Dla TXT to by była gratka. Ja zasadniczo mam nadciśnienie.

Co zaś do przebudzenia, to chyba tak, bo włąśnie się zorientowałem, że pomyliłem się dziś o jedną setną i trochę tysięcznych. Ale bez szkody dla nikogo, na szczęście.

Pozdrawiam


Mnie Pani nie musi wabić, Pani Gretchen,

bo czytanie Pani w krew mi już weszło (tylko bez głupich dowcipów, Drodzy Komentatorzy, proszę).

A że Pani jest poniedziałkowa, to widać. Nie tylko Pani zresztą.

Pozdrawiam serdecznie i z nadzieją, że wtorek jednak przyjdzie


Panie Yayco,

oczywiście, że podział był.

Tyle że Onych była wtedy garstka. Łatwa do wyliczenia. Dziś Czerwonych jest o rzędy wielkości więcej niż wówczas Onych. A Czarni to połowa z Nas...

Pański tekst można odnieść i do tamtych czasów – z założeniem, że każdy inteligent miał wówczas nie jednego Janka Muzykanta – ale legion.

A hołota Trolla była dumna i szczęśliwa z nowopozyskanych przyjaciół.

Tak jak pańskie wnioski, gorzkie bo gorzkie nie są zakłamane, tak i ówczesne relacje zakłamane nie były. Przynajmniej na poziomie zwykłych prostaczków i normalnych inteligentów.

O politykach nie mówię.


Szanowny Panie Yayco,

widać, że już za Jana K. diety różne stosowano. A i mądrość panowała.
Tę fraszkę znałem ją pod tym drugim tytułem.

Ukłony


Panie Trollu,

już o tym odpisywałem Panu Merlotowi.

Mam podobne do Pańskich wątpliwości. Jak sobie przypomnę, jaką sensację wzbudzały polskie fiaty w kolorze bahama yellow, to mam wrażenie, że tamten świat był fałszywy. Do szpiku kości fałszywy. A że alpaga była fajna? I Sporty nad ranem?. No były. I kac mniejszy był o poranku…

Ale nie zwalałbym winy na dobrobyt. Raczej na świeże powietrze.

Moim zdaniem, to trochę tak, jakby porównywać więzienie, ze światem poza murami. Wbrew temu co sądzą postępowcy, w więzieniu trudno jest o resocjalizację. Natomiast daleko bardziej pewna jest prisonizacja, czyli wyuczenie się zasad działąjących w zamkniętym, uproszczonym świecie i przyjęcie ich jako trwałego elementu osobowości społecznej. Konkretnej jednostki. Jedni się prisonizują łatwiej, inni trudniej. Jak u ludzi.

Zprisonizowany, po wyjści z więzienia nie umie żyć na wolności. Na poziomie wyuczonych zachowań, postaw, ról społecznych, woli opresyjny, ale prosty świat, w którym pula wyborów jest zminimalizowana, od wieloelementowej gry społeczeństwa otwartego (nie w sensie popperowskim, oczywiście).

Myśmy, w 1980, zrobili bunt w więzieniu i paliliśmy sienniki. Ale teraz żyjemy na wolności. Niektórym bardzo się ckni za więzieniem. Niektórzy budują sobie własne.

Niekoniecznie bym to wiązal z więzią pozytywną, ale nie mam stabilnej w tej kwestii oceny, więc się zapierał przy tym , że to była, w przeważającej mierze, więź negatywna, nie będę. Ale taką mam intuicję.

A obserwując angielskich kiboli, podejmuję się bronić tezy, że to są jednak inne emocje. Ale znowu, nie zamierzam za to stawiać głowy, bo nie interesuje mnie sport wcale. Więc mogę czegoś nie rozumieć.

Z ostatnim zaś akapitem zgadzam się całkowicie. Dokładnie jest tak jak Pan napisał. I tak będzie.

Pozdrawiam


merlot

Ależ pojechałeś z tym “banałem”. Nie, taka optyka jest mi doskonale obca. Mam idealnie odwrotnie. Nie wiem co, ale coś Cię zwiodło, skoro tak to odbierasz.

W 80-tym bez wroga? No co Ty mówisz! Z sowiecka armia na polskiej ziemi? Jak najbardziej mieliśmy wroga. Wiedzieliśmy, że to dopiero początek i nie mieliśmy pojęcia co dalej. W festiwalu było sporo iluzji. Ale już takie prawa festiwalu. Zlapaliśmy wiatr w żagle, tylko nie mieliśmy pomysłu co poza tym. Twarde lądowanie na kartoflisku rzeczywistości było nieuniknione, niezależnie od tego czy przyszedłby 13 grudnia czy nie.

To rzecz jasna nie jest nic odkrywczego, ale wspólne zagrożenie jednoczy i usuwa na drugi/trzeci plan różnice. To nie tylko u ludzi tak działa. Więc spierasz się raczej z prawami natury niż ze mną w tym momencie.

Tu nie ma zadekretowania. To są społeczne procesy, na które nie ma rady. Hierarchia potrzeb faktycznie działa. Nie zawsze jednostkowo, bo ludzie potrafią indywidualnie podejmować działania na przekór, z pomięciem tej ksiażkowej definicji, ale w przypadku masowego zjadacza chleba to się sprawdza. Zupełnie tak samo się sprawdza jak tricki reklamowe itp.

To co mnie doprowadza do szewskiej pasji czasem, to moda na pokrywanie szyderstwem niezrozumienia i zwykłej niewiedzy o czasach, które zna się tylko z opowiadań.


Panie Merlocie,

niekoniecznie. Konformizm społeczny ma czasami paradoksalne objawy.

To nie była garstka. Ile z tych 10 milionów spotykał Pan 3 maja 1982 roku?

We wszystkich badaniach z tamtych lat widać, jak znaczacą część stanowili niezdecydowani. Dawniej tych niezdecydowanych tłumaczono lękiem przed jednoznacznym ujawnieniem poglądów, które mogły wywołać represję. I dopisywano ich do Nas.

Od kilku lat pojawia się tendencja, żeby tłumaczyć to całkiem innym lękiem. Konformistycznym lekiem, przed ujawnieniem swojej niechęci do zmiany. Lękiem, rzec by można – odwrotnym.

Dziś nie da się roztrzygnąć stanowczo, kto ma rację. Ale muszę Panu powiedzieć, że ta druga interpretacja ma znacznie większą moc obiaśniającą dla zjawisk społecznych, które nastąpiły po 1989 roku.

Co, oczywiście, nie zmienia znaczenia, jakie ma (kulturowo) mit solidarności i mit Solidarności. Ale obawiam się, że to są jedynie mity.

Każdy z nas patrzy ze swojej perspektywy. Ona jest subiektywnie prawdziwa, ale nie ogarnia całości.

Pozdrawiam


Hm, jako żem cynik i nihiilsta jednak,

to nie wierzę trochę w to co pisze Merlot i TZS.
Pewnie, że była większa i łatwiejsza do osiągnięcia wtedy jedność (w latach 80-tych), ale było mnóstwo ludzi, tzw. zwyklaków, którym to było obojętne, którzy odczuwali strach, którym zalezało by było bezpiecznie, którzy karnie stosowali się do reguł państwa policyjnego.
Oni jednak nie czuli festiwalu wolności, podejrzewam, że nawet członkowie Solidarności w większości może jedności nie czuli.

Co do wspólczesnych czasów, Troll pisze o przezywaniu śmierci papieża, ale jednak nie jest tak jak media histerycznie chciały wmówić, że tylko Urban i ,,Fakty i mity” nie odczuwały tego klimatu.

Znam wiele osób, też i wierzących, dla których to była przesada, dla których gadanie o pokoleniu JP 2 to socjoligiczna i patetyczna ściema.

Znam osoby, które potrafiły skwitować fakt, ze młodzi wychodzili na ulicę i śpiewali i modlili się (co dla mediów było tak zachwycające jakby przynajmniej każdy z tych młodych rok w hospicjum popracował) tekstem: no wychodzli, fakt, ale w telewizji nic ciekawego nie było, to co mieli robić?
Fakt, cyniczne, ale oczyszczające po szopce medialnej…
A wyjść ze znajomymi , zapalić znicz i się powzruszać to łatwe, to wbrew pozorm nie żaden herozim i nie przesłanka do tworzenia pokoleniowej wspólnoty.
Itd.

Nie każdy musi wspólnote w wielkich chwilach odczuwać z wielu powodów.
I to nie znaczy, że on ten gorszy jest.
Taka uwaga indywidualisty:)


Panie yayco

Chętnie zgodzę się z tezą, że PRL trwał wystarczająco długo, by się ludziom porobiło na tyle w głowach na opak, że wolą teraz przewidywalny reżim od nieprzewidywalnej wolności. Ale to moim zdaniem tylko część prawdy o nas. Z pewnością to jakieś dziedzictwo, które musi wymrzeć wraz z generacją nim dotkniętą.

Jednakowoż, mam i inną intuicję. Otóż, po prawdzie, poza skrajnymi przypadkami dotykającymi zaangażowanych opozycjonistów, to PRL to był pic a nie prison. Niby mieliśmy tych Sowietów u siebie i niby nie mieliśmy wolności, ale w gruncie rzeczy nie tylko jakoś sobie z tym okupantem radziliśmy, to na dnie duszy nie zostaliśmy wieźniami nigdy. Tylko się kamuflowaliśmy. A niezwyciężony duch w nas się palił w ukryciu.

Natomiast to co Pan nazywa tu niejako syndromem wieźnia na wolności, ktory teskni za prostym światem za kratami, to w moim odczuciu i rozumieniu co innego. To zwykły opór konformistyczny a nie dowód na mentalność więźnia.

Radziliśmy sobie w rzeczywistości mało skomplikowanej, a teraz się porobiło i nagle jest równanie z 50 niewiadomymi, zamiast z jedną. No to my odmawiamy, nie chcemy płacić takiej ceny za wolność.

I co do sportowych emocji. Angielscy kibole i kibice nigdy nie musieli odbudowywać społecznych więzi po wielu latach bez własnego państwa, bez własnej flagi na maszcie i własnego hymnu. U nas to ma z powodu tej wagi kontekstów inne wymiary, i ja to widzę po kibicach, nie po kibolach.

Pozdrawiam


Trollu,

Nie tylko wspólne zagrożenie jednoczy. O wiele łatwiej i przyjemniej jednoczy wspólna perspektywa. Szczególnie, gdy w grę wchodzi budowanie, konstruowanie, projektowanie i tym podobne czynności z walką i wojną nie mające nic wspólnego.

Grzesiowi mogę o tym opowiadać jak bajkę o żelaznym wilku. Ale ja to przeżyłem na własnej skórze i to w bardzo licznym i różnorodnym towarzystwie.

Trollu, ten banał był banalny: z Twojego tekstu odniosłem wrażenie, że jesteś realistycznym pesymistą;-) – sam siebie zakwalifikowałem do optymistycznych realistów (to może być czyste chciejstwo, oczywiście)...

A wszystko dlatego, że ciągle uważam, że z tamtej lekcji można wyciągnąć konstruktywne wnioski, ku pożytkowi ogólnemu.

Pozdrawiam konstruktywnie


Ale ja nie twierdzę, że nie jednoczy,

ja wątpię, że takie jednorazowe przeżycia, piekne i dotyczące nawet tysięcy ludzi, coś tak naprawdę zmieniają i że oddzialują na wszystkich czy chociaż większość.

pzdr


Panie Yayco,

króciutko, żebym został dobrze zrozumiany:

3 Maja 1982 nie spotkałem nikogo, bo na żadną demostrację się nie wybrałem. Przy transmisji Radia Solidarność, owszem, gasiłem i zapalałem światło, ale to nie była demonstracja przeciw to był znak, że coś nam wyszło i coś się udało!

Więzi społeczne, które tu tak gorąco promuję zafascynowały mnie nie w aspekcie sprzeciwu tylko jako przykład wspólnego działania, kreacji.

Widziałem rozgorączkowanych byłych partyjniaków ze struktur poziomych ( o których nie mówiliśmy Oni, jak planują demokratyczne zmiany ustrojowe; brałem udział w spotkaniach z klerem miższego szczebla, który wspólnie z parafianami szukał rozwiązań bolączek społecznych, słuchałem Grzesiów i Sajonarów tamtych czasów roztaczających wizje nowoczesnego szkolnictwa.

Gdzieś też zapewne spotkałem i Pana, pełnego energi i chęci zmieniania zastanego…

To wszystko było naprawdę.

Pozdrawiam z przeszłości


merlocie

Oczywiście że nie tylko zagrożenie jednoczy.
Natomiast wspólna sprawa jednoczy oczywiście przyjemniej, ale nigdy łatwiej.
Ani tym bardziej trwalej itd.
Taką mamy już konstrukcję na poziomie fizycznym, że w stan gotowości i niwelacji ewentualnych rozbieżności interesów wprowadza nas dowolne wspólne zagrożenie, a brak zagrożenia demobilizuje nas i sprawia, że rozglądamy się za umileniem sobie życia.
Czy to jest realny pesymizm?
Trzeba być realnym pesymistą, by tak to nazwać :-)
To realizm bezprzymiotnikowy, mniemam.

Czy można wyciągnąć wnioski z tamtej lekcji? Pewnie można, tylko kto ma to zrobić i z jakiego powodu? Większość ludzi zajmuje się życiem na bieżąco, najchętniej bez refleksji, w trybie reaktywnym a nie proaktywnym. Ty jesteś nie tylko optymistą, jesteś marzycielem :-) Trochę żartuję, ale rozumiesz co chcę powiedzieć?


Trollu,

w swoim blogerskim “debiucie” napisałeś fajne zdanie o orkiestrze, chyba do Mada, o ile dobrze pamiętam. Otóż taka orkiestra, to wypisz wymaluj to samo, co z zamierzchłych czasów staram się przywołać. Jedna, dwie, trzy orkiestry i – i już można robić festiwal…


Panie Grzesiu,

Pan patrzy na to z innej całkiem perspektywy. Doświadczenie Pana Merlota, Pana Trolla, czy moje to nie jest Pana doświadczenie. Co oczywiście nic złego. Na razie.

Pan patrzy na to z perspektywy innego czasu i porównuje swoje Dziś, z naszym Wczoraj. To trochę gorzej, bo to ahistoryzm.

Pan uogólnia doświadczenia swoje i swojego otoczenia. Podobnie jak Pan Merlot, zapomina Pan, że ci, którzy nas otaczają są zwykle do nas podobni. Dlatego są naszą grupą odniesienia.

Przez sympatię pominę ten argument _ z programu telewizyjnego_, bo nie chcę Panu krzywdy robić jego ocenianiem.

Zasadnicze argumenty ma Pan dwa. Pierwszy taki, że Pan to widzi inaczej i Pana znajomi też. OK. Tylko, że to nie jest argument merytoryczny. Panowie Merlot albo Troll, powiedzą, że oni to widzą odwrotnie i co? Psinco Panie Grzesiu.

Żaden argument.

Drugi, mniej widoczny, argument Pański jest negatywny. Zakłada pan, że jeśli coś twierdzą tacy, co ich zdania pan nie szanuje, to musi być to nieprawda. A Pana zdaniem repertuar kin, pomieszczony w Naszym Dzienniku, też jest skłamany?

Ale na koniec powiem tak: to wszystko nie znaczy, że Pan nie ma racji. Ja się tylko czepiam metodologii, bo jest mi to potrzebne, żeby za chwilkę Panu Merlotowi odpowiedzieć.

Ja się z Panem nie zgadzam. Jako ja. Bo ja to widzę inaczej.

Ale z szerszej perspektywy? Kto wie czy nie ma Pan racji?

Choć wolałbym, żeby nie

Pozdrawiam szczerze


Panie Trollu,

w wielu kwestiach się z Panem zgadzam, albo chciałbym.

Ale z tym mitem etosowym to jakoś nie mogę. Podobnież to też jest wynalazek komuszy. Taki wentyl. Żebyśmy dumni z siebie byli, żeśmy jak ta lawa.

Czy to prawda? Nie wiem.

Myślę, że etos miał (i ma) charakter enklawowy. Wydaje mi się, że i Pan i Pan Merlot i ja, mieliśmy szczęście mieć dużo do czynienia z tymi enklawami. Ale daleki jestem od twierdzenia, że enklawy obejmowały całe społeczeństwo.

I jeszcze, co do tego konformizmu i prisonizacji. To i się z panem zgadzam i nie.
Bo w najpopularniejszym (bliskim potocznemu) znaczeniu konformizm jest postawą dominująca i powszechną. Ale czy on się wiąże z konformizmem?

Proszę wybaczyć przynudzanie, ale powołam się na Mertona (Roberta Kinga) i straszliwie go spłycę. Onże uczony nieco inaczej ujmował konformizm, który był dla niego swoistą normalnością społeczną, a jednocześnie głupotą. Głupota objawia się tym, że konformista postępuje zgodnie z kulturowo przyjętymi normami, i wierzy, że to go prowadzi do założonych celów. Nawet, jeśli gołym okiem widać, że nie prowadzi. Głupek, podtrzymujący swą głupotą system.

Ale u Mertona znajdzie Pan i inną figurę. To rytualista. Gość, który wie, że postępowanie zgodne z normami nie prowadzi do celu, a mimo to postępuje zgodnie z normami. Podobno daje mu to subiektywne poczucie bezpieczeństwa.

Wydaje mi się, że prisonizacja zaczyna się od rytualizmu. Odnajdzie go pan łatwo w każdym więzieniu( nie żebym panu źle życzył). A potem przechodzi w konformizm. Bo proszę pamiętać, ze konformizm więźnia to konformizm warunkowany normami w więzieniu obowiązującymi i celami, które są tam dostępne. To nie jest taki sam konformizm jak na wolności. Tylko mechanizm jest jednaki, a normy i cele odmienne.

Na mój gust, kibice to rytualiści. Ale się mądrzył nie będę. Znalazłem na półce książkę Fani-chuligani, rzecz o polskich kibolach. Studium socjologiczne, napisaną przez pana Jerzego Dudale. Może przeczytam, choć nieprędko. To się wtedy będę mądrzył.

Pozdrawiam Pana


Panie Merlocie,

w zasadzie, to mógłbym Panu odpowiedzieć jak Panu Grzesiowi.

Bo Pan broni się. Nie wiedzieć, przed czym, na dodatek. Tak jakbym ja chciał zanegować Pana życie, a co najmniej to, co w nim jest najważniejsze i najpiękniejsze. Nie mam takich intencji.

Proszę się zastanowić: czy my, kilku ludzi po przejściach jesteśmy reprezentatywni dla TXT? No nie, nie jesteśmy. Otaczają nas młodzi, dla których nasze spory są jak dyskusje o powstaniu listopadowym..

Czy TXT jest reprezentatywne dla polskiej sieci? Pozwoli Pan, że nie będę się rozpisywał.

Czy siec jest Polską? Przecież, że nie. Mamy wciąż dodatnią korelację z miejscem zamieszkania i z wykształcenie. Ujemną z wiekiem. To samo pytanie zadane w sieci i w realu daje całkiem inne wyniki. Jedne i drugie są jakoś prawdziwe.

Tak, to było naprawdę. Dla Pana. Może dla mnie. Ale na pewno nie dla wszystkich.

Ja tylko chcę Panu powiedzieć, że Pańska, piękna prawda nie jest uniwersalna. Nie jest obiektywna.

Opisywał to kiedyś Wańkowicz (czy ktoś go jeszcze czyta?), wspominając jak miał problemy ze zbieraniem wywiadów od żołnierzy. Każdy z nich opowiadał co innego, a na dodatek nie miało to nic wspólnego z danymi sztabowymi. Nie zgadzał się czas, nie zgadzało miejsce. Kierunki były inne.

Bo każdy z nas widzi świat inaczej.

Pozwolę sobie na naciąganą alegorię. Świat społeczny przypomina patchwork. Każda zbiorowość jest reprezentowana przez swoją szmatkę. Czasem jest tak, że patchwork staje się sztandarem, Jak się nim szybko macha, to nie widać szwów. Ale szwy puszczają pierwsze. I potem bawimy się mała szmatką, wmawiając sobie, że to ten sztandar jest.

A inni bawią się inną szmatką. A jeszcze inni swoją czyszczą buty.

Nikt Panu niczego nie zabierze, bo to jest w Panu. Ale proszę dopuścić, że w innych tego nie ma. A trzecich są rzeczy całkiem paskudne i z pana obrazem sprzeczne

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco,

ta rozmowa troszkę zbacza w kierunku osobistych przeżyć. Moim zamiarem tym razem nie było zachłystywanie się własnymi wyborami, czy działaniami, a przywołanie całkiem trzeźwych, chłodnych obserwacji stosunkowo dużej próbki społeczeństwa, z którą miałem wówczas okazję się zadawać.

W ogóle się nie bronię. Relacjonuję i poddaję pod osąd tym którzy moją, całkiem miłą i wygodną enklawę otaczają – tu na TXT i w realu.

A teraz patchwork (pomagałem kiedyś matce uszyć prawdziwą, jak na westernach, kapę patchworkową). Zrewanżuję się Panu kontralegorią:

Świat społeczny istotnie przypomina patchwork. Każda mała zbiorowość jest reprezentowana przez swoją szmatkę. Zszywając je razem i pilnując, żeby nić była solidna i szwy fachowo położone możemy szybko złożyć płachtę. Niekoniecznie do machania – do przykrycia, do ochrony przed deszczem, skwarem, chłodem wiejącym od ziemi – słowem do wielu pożytecznych rzeczy. Potrzebne są tylko małe łatki-enklawy i mocna nić.

Moja łatka pozdrawia pańską z nieodległej oddali


Problem jest tylko taki, Panie Merlocie

że jedni szyją dratwą szewską, inni nicią do żagli, a inni trawą, albo i katgutem.

Dodam jeszcze,że niektóre szmatki się tak strzępią, że nawet mocna nić ich nie utrzyma

Nie ma takiego gościa, co to wszystko zszyje równo.

Pozdrawiam


Czy to znaczy, Panie Yayco,

że nie warto próbować?


A to już jest Pytanie, do każdego z osobna

i każdy ma święte prawo odpowiedzieć tak, jak uważa.

Więcej nawet, różni mogą zszywać wbrew sobie i różnymi ściegami. A co sobie zeszyją, to drugiemu naprują.

Ja jestem od opisywania tego, co powstanie jak już zeszyją.

Pozdrawiam


Z jednej strony przykro,

że Pan od igły (przypadkowa zbieżność rzeczownicka z nickiem) stroni, z drugiej dobrze, że ktoś chce to wszystko z sensem opisywać.

Pozdrawiam ściegiem prostym


Panie Merlocie,

im człowiek bardziej aspołeczny, tym bardziej na takiego opisywacza zdatny.

Się kreślę. Krzyżykowym


Panowie

Jako że wątek nam się ciekawie rozczapierza, mam szczery zamiar pociągnąć kilka nitek w kolejnych tekstach. To zawsze więcej okazji do włączenia się przez innych/nowych rozmówców.

Sygnalnie tylko zapodam, że (naturalna) elitarność oraz idąca za nią niemożność rozciągania pewnych postaw i nurtów na całe społeczeńtswo (co za pomysł dziwny, zresztą, żeby tak rozciągać cokolwiek), wcale nie oznacza, że to prowadzi do tworzenia (się) enklaw. Zresztą już samo słowo enklawa zapala u mnie jakieś alarmowe lampki. Ale o tym później.

Staram się używać słów w ich potocznym znaczeniu, by nie wpadać w koleinę hermetycznej precyzji, moim zdaniem średnio skutecznej na takim publicznym forum. Konformizm mam na myśli rozumiany tak, jak rozumie go młodzież, gdy opisuje świat dorosłych. “Telewizor, meble, mały fiat” itd. Czyli najbardziej wprost rozumiane położenie uszu po sobie i podporządkowanie się bestii społecznej, jak obrazowo określała tzw. opinię Simone Weil.

Konformizm rozumiany jako uległość wobec norm, jest zapewne podobną od strony mechaniki postacią swoistego ubezwłasnowolnienia (się) jednostki, niezależnie od tego, czy odbywa się za kratami czy na tzw. wolności.

Mam wrażenie, że umieszczając dyskusję o przeżywaniu przez ludzi wspólnoty w kontekście i ramach pojęć i klimatów spod znaku konformizmu, rytualizmu itp. dokonalibyśmy jałowego spłaszczenia.

Bo to byłaby już tylko dyskusja o kibolach. Mnie nie interesują kibole. Interesują mnie kibice. Interesuje mnie to co sprawia, że ludzie chcą być razem i razem się bawić, razem śpiewać i razem coś tworzyć lub kultywować.

Rozgadałem się jednak. Nic to. Rozwinąć mam nadzieję uzasadnienie swojego sprzeciwu wobec traktowania etosu jako (zmanipulowanego do tego) mitu, sprzeciwu wobec nazywania konformizmu i wygodnictwa, tudzież pospolitej zdolności adaptacji złowrogim sprisonizowaniem. Uważam to za doklejanie brody tam gdzie jej nie ma w gruncie rzeczy. Ale o tym potem.

Tymczasem narzucam płaszcz trolla i lecę na nocny obchód :-)


Panie Trollu,

moim zdaniem nieprecyzyjne pojęcia prowadzą do śmierci dyskusji.

Ponieważ wiele z pojęć, których używam zawodowo, jest nieco inaczej rozumiana potocznie, a ujęcia potoczne wydają mi się nieadekwatne, to staram się precyzować o czym mówię.

Oczywiście, że nie jest to konieczne. Ale wtedy, zamiast dyskusji, mamy ogólne ple-ple. W którym wszystkim się wydaje, że wiedzą o czym jest mowa.

Tyle tylko, że każdemu wydaje się co innego

Pozdrawiam


Panie yayco,

ależ ja się zgadzam i rozumiem to doskonale.

Chciałem jedynie zasygnalizować, że właśnie z tego powodu, że czyta nas tu pewnie wielu czytelników niekoniecznie nawykłych do pojęciowej precyzji, czasem lepiej przymknąć oko na (w innych warunkach niedopuszczalne) uproszczenia niż ograniczyć grono dyskutantów ustawiając zbyt wysoko (jak na te warunki) poprzeczkę. Bo to jest też metoda na uśmiercenie dyskusji (w takim miejscu), co byłoby ze szkodą.

Myślę, że sporo od nas tu zależy, a dokładniej, od tego, w jaki sposób będziemy dbać o precyzję (a zatem i jakość), by uniknąć zamknięcia wątku w dobrze zakręconym słoiku, a póżniej zdziwienia, że mało kto się odzywa. Tylko o to mi idzie.

Mieć sporą wiedzę w jakiejś dziedzinie i mówić o niej tak, żeby inni nie poczuli się dyletantami, to spora sztuka. Osobiście uważam jednak, że warto ten trud podejmować.

Pozdrawiam


Szanowny Panie Trollu

Jednakże metoda posługiwania się pojęciami niedoprecyzowanymi powoduje czestokroć nieporozumienia, a tym samym spalenie na panewce samej dyskusji. O innych efektach takich nieporozumień nie wspominając.

Sądzę, że dyskutanci na txt, nawet jeżeli nie są z tzw. branży , jeśli rzeczywiście zechcą wziąć sensowny udział w rozmowie, to zadadzą sobie ten niewielki trud i zajrzą, gdzie należy, by zrozumieć to, co trzeba. To nawet będzie realizacja zbożnej idei edukacji społecznej:-)).

Poza tym i tak odzywają się zazwyczaj ci, którzy mają coś do powiedzenia na danym temat. Inni czytając obserwują. I się nawet uczą.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo,

to prawda, że precyzowanie ma walor edukacyjny. Chodzi mi jedynie o to, że można to robić na różne sposoby, w tym na takie, które zawiną dyskusję w szczelny rulon. Już nie wspomnę o sposobach, które działają jak cios z główki. Dla jasności, czepiając się sposobów nie mam na myśli ani Pana yayco ani Pana Lorenzo, gdyż akurat Panowie zwykle świecicie w tej materii dobrym przykładem.

I teraz umyślny przykład: w komentarzu powyżej napisałem “żeby inni nie poczuli się dyletantami”, choć powinno być “żeby inni nie poczuli się ignorantami”. Z kontekstu można domyślić się co chciałem powiedzieć, ale możnaby też się uprzeć, że to brak precyzji i w ogóle pojęciowe niechlujstwo. Możnaby zawsze, ale trzeba tylko czasem. Tak sądzę.

Pozdrawiam


wszyscy biorący udział w tej dyskusji pozczawszy od autora

wpisu oczywiście, dziękuję, bo świetnie się Was czytało, a dyskusja była nie tyko merytoryczna ale i bywało, że i pośmiałam się również, kłaniam się więc wirtualnie , pozdrawiając szczerze


Panie Trollu,

ja mogę się podpisać pod tym, co Pan Lorenzo napisał

Pozdrawiam


Pani Arundati,

dzięki za ciepłe słowa

Pozdrawiam


Panie Yayco

Wydaje nam się, że prostota jest lepsza, bo nasza. Otoczeni lepiej wykwalifikowanymi producentami, pisarzami, filmowcami i piłkarzami, uciekamy w mit Janka Muzykanta: szkół nie było, a jak były, to trzeba było iść pod górkę. Usprawiedliwiamy partactwo statusem społecznym. Nie naszym osobistym, ale narodowym. My, naród niedocenionych przez świat Janków Muzykantów.

przypomniałem sobie ten wpis (w tej jego części) dzisiaj jak mijałem dawne PGR-owskie budynki, stare rozgrzebane maszyny rolnicze w dawnych SKR-ach

ale też na szczęście są wyjątki, mój teść tak miał- typowo pod górkę, ale kurczę dał radę i nie marudzi po dziś dzień na swój los. Jest prostym, dobrym człowiekiem.
Na szczęście nie prostakiem

pozdrawiam

Był Noe, Noe, gość co się czasem spinał, ale uwierzył i gdy szedł po gnoju smród już się go nie imał!


Panie Maxie,

ja się nie urodziłem na pokojach. Doskonale to rozumiem, jak jest mieć nie po równym.

Ale szlo mi właśnie o marudzenie, zasłanianie się innymi. Pretensje do młodszych, że mają lepiej.Takie tam.

Pozdrawiam


Może trzeba jak ten Noe

o którym niżej?

wiary w siebie?

Był Noe, Noe, gość co się czasem spinał, ale uwierzył i gdy szedł po gnoju smród już się go nie imał!


Panie Yayco, Maxie

oprócz takiego marudzenia, o jakim mówicie powyżej, dość powszechne są nasze pretensje do młodych, że są plastykowi, (vide notka Igły), bezideowi itp. – My to dopiero byliśmy w waszym wieku – mówimy.

A oni bezczelnie odpowiadają, że my to mieliśmy komunę, biedę, pod górke i w ogóle same okazje do wykazania się, więc nic dziwnego, że byliśmy tacy wspaniali.

Coś w tym jest, chyba…

Pozdrawiam


Merlocie

ja zaczynałem szkołę w 80’ tych i gwarantuję że tak samo o nas mówiono jak my o obecnej młodzieży

za moich czasów bunt punkowo-metalowo-depeszowy był

i lekko nie było

i cos nieocennego jak patriotyzm na podobnym poziomie

Był Noe, Noe, gość co się czasem spinał, ale uwierzył i gdy szedł po gnoju smród już się go nie imał!


Panie Merlot

Pewnie, że coś w tym jest. Ja nie wiem czy byliście wspaniali, bo przecież byli wśród was (ogólnie rozumianych) wspaniali inaczej, że tak to ujmę pokrętnie acz zgodnie z zasadami czasów.

Ja sobie myślę tak, choć ta pieśń niekoniecznie już do mnie jest, że na świecie tym jak zawsze jest mnóstwo spraw o które warto walczyć.

Sama świadczę osobistym przykładem. Nie będę się na ten temat w tej chwili rozpisywać, ale nic mnie tak nie rusza jak nieuczciwość, nadużycia, uogólnione draństwo. I temu (już to wiem) umiem się przeciwstawić w realny sposób.

Z mojego oglądu sytuacji wynika też, że nie ma zbyt wielu chętnych do pewnych działań, że bardzo łatwo to się zwala na tych aktywnych.

Marazm Panie i konformizm. Ot, co!


Panie Maxie,

chyba ma Pan rację z tą wiarą. Trzeba mieć wiarę w siebie i w innych.

I robić jak Noe (nawet jeśli czasem, jak Noe, musimy się napić).

Pozdrawiam


Panie Merlocie,

mogę Panu (a i nie tylko Panu) powiedzieć tak: gówno prawda.

Albo bardziej elegancko: jakie pytanie, taka odpowiedź. Jeżeli ktoś jest tyle bezczelny, żeby wychowywać dzieciaki nie tym, jaki jest dzisiaj, ale przez swoje, albo i cudze, mniej lub bardziej domniemane, kombatanctwo, nie zasługuje na inną odpowiedź. Nie zasługuje też na szacunek dla swojej przeszłości, jeżeli jest ona tylko martwym wspomnieniem.

Czy Pan chce się porównywać z dzieciakiem, który jedzie do Afganistanu, żeby tam walczyć jako polski żołnierz?

Każdy, kto uzurpuje sobie prawo do oceny młodszego pokolenia, wtedy, gdy jest ono młode, powinien zastanowić się, a potem zamilknąć.

Pozdrawiam szczerze


Pani Gretchen,

nigdy nie ma wielu chętnych.

Historię czynią nieliczni.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Równie szczerze:

Odpowiedział Pan na nieistniejący komentarz. Albo istniejący wyłącznie w pańskiej interpretacji. W tym co napisałem nie było słowa o kombatanctwie. Ani moim, mniej lub bardziej domniemanym, ani innym.

Była mowa o dość typowych rozmowach z dziećmi (starszymi lub wręcz dorosłymi), które mają bardzo konsumpcyjne podejście do życia, nie interesują się polityką, ani sprawami społecznymi, za to bardzo lubią mieć wszystko podane na tacy, najlepiej z dzwiękiem 5+1 w technologii Dolby Surround. Te dzieci nie trafiają do Afganistanu bronić honoru polskiego żołnierza.

A ja napisałem dość prostą reflesksję, że jak się im wytyka rzeczony konsumpcjonizm, to mówią, że myśmy mieli lepiej, bo czasy w których przeżywaliśmy młodość były trudniejsze i ciekawsze, a oni – nie mając wyzwań – są, jacy są.

To, że nie dotyczy to całego młodego pokolenia, to chyba oczywiste.

Pozdrawiam bez urazy, acz z niejakim zdziwieniem


Panie Merlocie,

jeżeli kto ma takie dzieci, to znaczy, że na nie zapracował. Nie zamierzam mu współczuć. Było uważać.

Żołnierz, który walczy, nie broni honoru żołnierza. Nie musi.

Ten kto ginie za polskie znaki na swoim mundurze mógł dzień wcześniej opowiadać brzydkie dowcipy i ściągać nielegalną muzykę z sieci. I nic mu to nie ujmie. Ani jemu, ani polskim znakom. Jak ktoś myśli inaczej, jest głupkiem.

Jak ktoś nadmiernie uogólnia, powinien liczyć się z uogólnioną nadmiernie odpowiedzią. Mam dziwne wrażenie, że rozkład procentowy głupków w populacji, nie jest istotnie skorelowany z wiekiem. Natomiast konformizm jest. Korelacja jest dodatnia, jeśli ma Pan wątpliwości.

A zdziwienie to zdrowe jest dla człowieka. Wywiódł to, dawno temu, Jonasz Kofta

Pozdrawiam


Panie Yayco (w związku z odpowiedzią Panu Merlotowi)

Pan jest bardzo stanowczy jednak. I w tej stanowoczości okrutnym może się Pan wydawać.

Ja się na wychowywaniu nie znam, dzieci w szczególności, ale każdy (w to wierzę) robi najlepiej jak może.
Nieważne.

Pamiętam rozmowę z pewnym “dzieciakiem” biorącym udział w misjach specjalnych ku chwale Ojczyzny.
Miał może ze dzwadzieścia kilka lat. Wszystko co przeczytałam na txt i salonieileśtamgodzin jest tylko puszącym się teoretyzowaniem wobec tego co mówił mi ten chłopak. Łatwo być kozakiem (Pan wybaczy, Panie Igło) siedząc w fotelu.

Początkowo nie mogłam uwierzyć, bo jakoś nie nawykłam do słuchania na żywo takich słów. Miałam je w lekturach szkolnych obowiązkowych. Nadobowiązkowych też. I w kinie.

Słowa tego chłopaka… Realia tego co przeżył...

Panie Yayco może mi Pan wierzyć, że jeżeli kiedykolwiek miałabym syna to stanę na głowie, żeby to powstrzymać. Tylko jakie miałabym prawo?To jednak jest poza tematem na szczęście.

Najgorsze dla mnie było patrzeć na cenę jaką zapłacił.

Choć pięknie było go słuchać...


Żołnierza Pan przywołał, Panie Yayco

Nie widzę najmniejszego pretekstu by używać go do udowodnienia pańskiej racji w naszej rozmowie. Również, nie widzę potrzeby posiłkowania się osiągnięciami statystyki i zmuszania mnie do przypomnienia sobie co to jest korelacja dodatnia ;-)

Niektórzy mają takie dzieci, lub dzieci niektórych mają takie znajome dzieci. Nie ma w tym nic specjalnie bulwersującego, jak zresztą nic bulwersującego nie ma w moim komentarzu.

Nie ma w nim też nic, co by w jakikolwiek sposób podważało sens lub wydwięk Pana oryginalnej notki, która wywołała ciekawą i ożywioną rozmowę.

Pozostaję (zdrowo) zdziwiony


Pani Gretchen,

Pani, z należnym szacunkiem, pisze o czymś innym, niż ja.

Ja nie twierdzę, że rodzice powinni wysyłać dzieci na wojnę. Nie wydaje mi się.

Ja tylko zwracam uwagę, że czasem dzieci same o tym decydują. Sama Pani to łaskawie zauważyła.

Ci których nazywamy bohaterami, też płacili ogromną cenę. Nawet jeśli przeżyli.

Dlatego włąśnie nie należy tego co jedni przeżyli nazywać “pięknem”, w konfrontacji z domniemaną “brzydotą” przyszłego, niespełnionego przecież jeszcze, życia, młodego pokolenia.

Oby było jak najnudniejsze. I oby mogli śmiać się, że plastik wytrzymalszy jest od wapna.

Mnie idzie o to, że każde pokolenie ma prawo być dowolnie plastikowe. To, że niektórzy nie rozumieją słów, którymi młodzi opisują swoje uczucia, nie oznacza, że młodzi nie czują.

A to co Pani nazywa moją surowością dotyczy tylko jednego: zwalania na młodych niezdolności obydwu stron do sensownej, wzajemnie zrozumiałej, konwersacji. Bo to nie jest wina młodych.

I nie idzie mi tylko o słowa

Pozdrawiam, spać idąc powoli


Panie Yayco

Wychodzi mi, że piszę dokładnie o tym co Pan pisze. Kropka w kropkę tylko słów innych używam.

W każdych czasach można być plastikowym leniem, albo szukać czegoś. Ja za plastikiem to mało jestem, bo sztuczny on i przeciw (mojej) naturze.

Z każdym Panskim zdaniem się zgodzę, a szczególnie z tym że bohaterowie zawsze płacą cenę, o ile uda im się przeżyć, jak sam Pan zauważa.

Pozdrawiam nocnie z poczuciem winy, że jeszcze nie śpię


Panie Merlocie,

pragnę jedynie zauważyć, że ten wątek nie ja pod swoją notką wprowadziłem.

O to że Pan sam określa swoje potrzeby, to chyba oczywiste.

Podobnie jak oczywiste jest to, że nie musi pan rozumieć wszystkiego, co chciałem napisać. Widać nie dołożyłem należytej staranności, skoro nie jest to zrozumiałe.

Podobnie nie musi Pan rozumieć młodych ludzi. Ani też nic sobie, specjalnie dla nich, przypominać. Tylko po to,żeby zrozumieć.

To nie jest kwestia obowiązku, tylko woli. Prywatnej. A ja jestem ostatnim, który będzie wkraczał w sferę cudzej prywatności.

Ale jak ktoś nie chce rozumieć, to niech nie narzeka, że nie rozumie, bo to śmieszne. Sobie, nie młodym wystawia cenzurkę.

Na wszelki wypadek zaznaczę, że forma stylistyczna jakiej użyłem, nie oznacza wcale, że Panu przypisuję jakiekolwiek przewiny. To tylko taka forma.

Dobranoc Panu


Pani Gretchen,

mógłbym Panią wyśmiać, pytając co Pani nazywa plastikiem.

Ale chyba wiem i chyba się zgadzam z Paną, więc nie będę.

Mam wrażenie jednak, że kilka pokoleń temu za symbol sztuczności robił ebonit.

A dziś tenże ebonit został się za eleganckie świadectwo przeszłości. I każdy jeden na niego patrzy z szacunkiem.

Dobranoc Pani


Panie Yayco

Dobranoc to znakomity powód, żeby odpłacić się Panu pięknym za nadobne, do tego serdecznie i z przekonaniem…

Dobranoc Panu również


Subskrybuj zawartość