Czwarty. Prawdziwa mądrość i zwykłe zrozumienie

Miś Yogi odpoczywał pod drzewem. Park Jeelystone był piękny jesienią.

Yogi próbował trawić.
Szło mu nie najlepiej, bo jedzenie było dziwne. Turyści byli dziwni. Ogoleni i stukali w bębenki. Coś zawodzili. Irytująco. Dziwacy.

Ale pod pewnymi względami byli normalni. Jak tylko go zobaczyli, to rzucili bębenki i uciekli. I zostawili jedzenie. Ładnie z ich strony.

Wyglądało to, jak słodycze. Ładne kolory. Tylko dziwnie pachniało. I smakowało dziwnie. Ni to słodkie ni to ostre. Trochę jak wiewiórka w marcu.
Ale dobre i to. Odkąd Strażnik Smith pozakładał te nowe zamykane kosze na śmieci, było coraz trudniej. I dzieci trudniej było straszyć, bo miały uszy pozatykane. Z głów im brzęczało jak z ula.

Yogi myślał o nadchodzącej zimie i marchewkach od Smitha. Nie lubił marchewek, zwłaszcza zaś mrożonych. Zaczął przysypiać.

Wtedy na polanę wyszła jakaś młoda osoba. Żeńska (wedle ludzkich, paskudnych kryteriów) i jakaś niebojąca się. Wciągnęła nosem zapachy, które zostawili ci od bębenków i pokiwała zadowoleniem głową.

- Czy ty jesteś Jogi? – zapytała.
- Jestem – odpowiedział Yogi, zadowolony z antropomorfizacji. Bardzo ułatwiała relacje międzygatunkowe. Yogi nie był gatunkistą. To bardzo pomagało w urozmaicaniu diety.

- Powiedz mi Jogi, dlaczego niektórzy ludzie mnie nie lubią?

Yogi chciał początkowo powiedzieć, że jego też nie lubią, ale nie chciał zniechęcać młodej rozmówczyni. Senność mu przeszła, dziwactwo paliło mu trzewia, a Bubu jak zwykle dorabiał żebractwem. Wszystko było lepsze od nudy. No i dostrzegał w niej pewien potencjał aprowizacyjny..

- A czym to się objawia, że nie lubią? – zapytał ostrożnie.

- Nie chcą ze mną rozmawiać. Jogi, ja nie jestem zupełnie nieoświecona. Poznałam już wstępne wtajemniczenia. Jestem cierpliwa. Rozmawiam z każdym. Nie obrażam innych, staram się każdego zrozumieć i dla każdego mieć dobre słowo. A mimo to wielu mnie unika, a wielu atakuje. Naucz mnie Jogi, jak to zrobić, żeby mnie wszyscy lubili.

-Uśmiechaj się do nich – powiedział Yogi.

- Uśmiecham się. Tak jak teraz.

- To nie jest uśmiech. Nie wiem, kto ciebie uczył uśmiechania, ale uśmiecha się inaczej. Ty się uśmiechasz tak, jakbyś przepraszała, że pomyliłaś drzwi. Tak się nie uśmiecha.

- Naucz mnie Jogi, jak się uśmiechać. Bądź moim Nauczycielem.
Yogi pomyślał, że jednak faktycznie wszystko jej się pomyliło. Nie przeszkadzało mu to.

- Dobrze, przyjdź tu jutro i przynieś batonik. Czekoladowy. Z orzeszkami i karmelem.

Następnego dnia dostał batonik i uśmiechnął się do młodej kobiety.

- Jutro przynieś następny. Albo lepiej dwa.

I tak to trwało.
Yogi dostawał batonik, uśmiechał się i prosił o następny.

Po kilku tygodniach młoda kobieta ośmieliła się zapytać:
- Czym żywisz się Jogi, poza tymi batonikami?

- Głownie tym, co znajdę, co mi dadzą ci, którzy chcą być blisko mnie. Albo tym, co Bubu wyżebrze dla mnie od ludzi._

I uśmiechnął się. Na samą myśl o jedzeniu.

I tak to trwało. W końcu jednak kobieta utraciła cierpliwość i powiedziała:
- Niczego mnie nie uczysz. Zaczynam podejrzewać, że mnie oszukujesz. I jesteś taki włochaty i śmierdzący. Czy ty naprawdę jesteś Jogi?

-Jestem i zawsze byłem, możesz zapytać strażnika Smitha – odparł zdziwiony Yogi, który przyzwyczaił się do batoników i trochę już zapomniał, od czego się zaczęły ich dostawy…

- Naucz mnie, zatem.

- Sama się musisz nauczyć. Yogi uporczywie próbował przypomnieć sobie, o co jej chodzi.

- Od tego jesteś Jogim, żeby mnie nauczyć – rozkrzyczała się kobieta. - Nie wierzę twoim słowom. Manipulujesz mną i zależy ci tylko na batonikach. Jesteś fałszywym nauczycielem

Jakkolwiek częściowo się z nią zgadzał, Yogi się zirytował. Złapał wrzeszczącą kobietę i zaniósł do jaskini, rozważając po drodze kwestię jedzenia mięsa. Ale mięso wchodziło mu zwykle między zęby, więc zrezygnował i przywalił wejście do jaskini kamieniem.
I poszedł spać.

Po kilku dniach przypomniał sobie o kobiecie. Nawet żyła, choć trochę schudła. Nie znał się na tym, ale chyba z korzyścią.
Nawet nie krzyczała.

- O czym myślałaś siedząc w jaskini? – zapytał.
- Najpierw, o Jogi, byłam zła. Potem przerażona. W końcu załamana. Chciałam tylko wyjść, umyć się i zjeść coś innego niż te sparciałe marchewki, których tam wszędzie pełno.

- Więc idź i się umyj. A potem zjedz batonik. I nie zawracaj mi głowy, bo idzie zima.
Yogi był trochę zły o te marchewki, może i sparciale, ale jego.

Ale następnego dnia dziewczynka znów przyszła.
Przyniosła batonik. Ale nie dała go Yogiemu, tylko sama zjadła. I uśmiechnęła się. Ładnie się uśmiechnęła.

- Jogi, dziękuję ci za naukę. Dostąpiłam wtajemniczenia. Ten batonik jest batonikiem duchowości. Symbolizuje kontrolę zmysłów i energii psychicznej. Dzięki tobie zrozumiałam, że ważne jest, żeby się uśmiechać do siebie i lekceważyć cudzą złość.

- A masz dla mnie batonik – zapytał Yogi?
- Nie, nie mam. Mam dla ciebie Nauczycielu coś lepszego – uśmiechnęła się promiennie kobieta.

Yogi poczuł ukłucie. Nie zdążył nawet sprawdzić, co go ugryzło, kiedy zapadł w sen.
Potem się okazało, że to był Strażnik Smith. I że wyleczono mu zęby. Tyle tylko, że przez kilka dni musiał jeść przez rurkę. Obrzydliwą papkę. To podobno przez te batoniki. Coś mu dali takiego, że mu czekolada przestała smakować. Zwyrodnialcy.

Yogi już nie lubił tej kobiety, chociaż tak ładnie się uśmiechała.
Mało tego, że jej się coś pomyliło i wzięła go za nauczyciela z pobliskiego osiedla. Chociaż faktycznie, tamten też był owłosiony. Co gorsza, popsuła mu zęby. Batonikami. W końcu sprowadziła na niego ból. I odebrała czekoladę. Witaj sparciała marchewko…

A do tego uśmiechała się i mówiła, że to dla jego dobra. I że ona wie lepiej.
Paskudna kobieta.
Takie jak ona nigdy nie zrozumieją…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Yayco

A nie można wolniej i z pewnym dostojeństwem?

No i co ja mam teraz z tym materiałem począć?
Do lodówki włożyć, czy na płocie powiesić?
Jak słońca ni ma?


Do lodówki

Wyłącznie do lodówki.

Bo inaczej smród będzie.

Pozdrowienia


Panie Yayco

a powitać miło, po wakacjach

tylko nie wiem od czego zaczac, pewnie od pierwszego :)

to lecę

lektura czeka:)

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

bardzo bym prosił, żeby od Pierwszego. Alibi zawsze najważniejsze.

Pozdrowienia wzajemne


Coś jak prawie

Zen Kubusia Puchatka, tylko takie bardziej życiowe:)

Yogi to mój kumpel, najlepszy z ławki dlatego smutno mi że taki los go trafił

marchewki misiowi?

błeee

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

w końcu to nie on te marchewki zjadł, nie?

Da sobie radę, bo to cwaniak jest.

Szacuneczek


Panie Yayco

Najpierw to chciałam się ucieszyć, bo tu ostatnio jakiś nudziarz pisywał okropnie poważne teksty, proszę Pana.

A przemądrzały! A kłótliwy! A zasadniczy!

No mówię Panu.

Na szczęście nie zdążyłam się ucieszyć, bo uśmiech mój promienny i radość niosący, oraz rozjaśniający rzeczywistość musiałby zgasnąć, ze szkodą dla mnie samej.

Ale widzi Pan, kobieta przewidująca (a także dojrzała) to się nie będzie jak gupia jakaś cieszyć, zanim nie zbada sytuacji z bliska.

I dobrze!

Bo Pan jakieś makabreski tu wypisuje o różnych, na ten przykład o dziewczynkach zadających się ze śmierdzącymi i owłosionymi misiami. Kto to widział coś takiego?

Najbardziej uderzające jest to, że nawet ten Jogi, mimo że nie gatunkista i do tego miś, musi zaraz woleć chude babki. To bez sensu jest proszę Yayco Pana.

Poza tym czytelnik może odnieść wrażenie, że najważniejsze to jest żeby wszyscy nas lubili. A to proszę Pana guzik jest z pętelką – wcale nie mają wszyscy lubić. Grunt, żeby niektórzy lubili. Tacy, których lubienie jakoś jest dla takich dziewczynek, czy innych istot ważne.

I tacy to na uśmiechu się poznają.

Niejednokrotnie zrozumieją.

No.

I co tu za bałagan panuje?

Pan Igła nie wie co ma zrobić z taką ilością materiału.

Ludzie się cały dzień rzucali to w jedną, to w drugą stronę – do tego w czasie kiedy ja ciężko pracowałam. To jest nieporządek.

Kolejność przemieszana.

Rozgardiasz.

No wie Pan, ja rozumiem że wakacje pozwalają naładować akumulatory, ale Panu to już chyba całkiem duży generator prądotwórczy się wytworzył.

Ależ entree!

Pozdrawiam uśmiechając się

Mimo wszystko, albo wbrew wszystkiemu


Pani Gretchen,

ale się Pani rozpisała, ojej.

Jakbym jeszcze choć z połowę zrozumiał, to byłoby gites. Ale trudno się mówi, jak to mówią.

No dobra, to po kolei. Mniej więcej.

Dzień dobry.

Nic nie wiem, o żadnym nudziarzu, chyba, że Pani o tym gościu od poradników tu streszcza. Ale przyzna Pani, że poetycko utalentowany, nie? I cierpliwy bardzo do ludzi.
No.

A teraz do rzeczy. Znaczy do tego, co się niby z moim tekstem wiąże. Bo mam trochę wątpliwości…

Czy Pani umie czytać, Pani Gretchen? To taka robota z literkami jest. W szkole tego kiedyś uczyli. Czy teraz też, to nie wiem. Chodzi o to, żeby literki w słowa i ze słów myśli. No tak, mniej więcej.

A gdzie tu jest mowa o jakiś dziewczynkach? Dziewczynka to gdzie indziej występuje. Faktycznie pyskata. Ale tu? Toż napisane jest , że kobieta. Młoda, bo ja mam taką perspektywę, że już wszystkie są młode. A co miałem napisać? Że używana? A to ja jakiś ordynus jestem, czy co?

Po drugie, nie_ Jogi_, droga Pani, a Yogi. Czy to takie trudne, czy też moja kreacja literacka (Pan Lorenzo mnie chwalił i teraz się wysferzam, widzi Pani) tak na Panią wpłynęła? Tak pytam…

W każdym razie, jakby Pani Szanowna była nieco starsza, to by wiedziała, że Yogi ma bogate doświadczenie z ludzkim gatunkiem. I nie swoje kryteria stosuje, tylko ludzkie. Co jest odrębnie zaznaczone. W innym akapicie. Akapity, to takie grupki zdań są. Odseparowane od innych.

Prywatnie to uważam, że Yogi jak żarcia w śmieciach szukał, to ichnie, amerykańskie gazety oglądał. Także te z obrazkami rozkładanymi. I może fałszywe, ale solidnie kulturowo osadzone, zdanie sobie wyrobił.

A ponadto, to co Pani ma do szczupłych i przez to eleganckich kobiet? Zazdroszcza im Pani, czy co? Nieładnie.

Nie wiem jakie czytelnik może wrażenie odnieść. A ściślej już nie wiem, bo dotąd myślałem, że pogląd, że wszyscy mają nas lubić został w utworze powyższym starannie wyśmiany. To że bohaterka utworu takie ma początkowo wyobrażenie, nie znaczy że ma rację.

Więc nie wiem, co też Pani o zrozumieniu pisze jak najwyraźniej sama powinna to przeczytać jeszcze ze dwa razy. Dla utrwalenia i pamięci. No!

A co do reszty Pani uwag, to o co się właściwie Pani rozchodzi?

Jakaś cholera mnie podkusila, to napisałem. Dawniej mówili, że Muza. Miałem napisane, to opublikowałem. Kazane jest to czytać na raz? Nie jest.

Kolejność jest bardzo OK. Proszę uwierzyć autorowi. Ale, jak Pani chce sobie czytać ruchem konika szachowego, to też nie ma przeszkód. Zaraz Pani wlezie w polowania, albo w spory słowotwórcze i będę miał spokoju trochę.

Wakacje to ja zakończyłem blisko miesiąc temu. Nawet zaglądałem. Ciekawe, że Pani nie zauważyła. A potem to robotą zajęty byłem. Nie będę detalicznie tłumaczył, bo jak mówią na mieście, Pani teraz już człowieka z pecetem nie zrozumie. Co zresztą i widać.

I pragnę dodać, że też się cieszę, że Panią widzę, Pani Gretchen


Panie Yayco

I to niby ja się rozpisałam?

Doprawdy rozbawił mnie Pan.

O tej porze to się mówi dobry wieczór , przynajmniej w moich kręgach, co to one z trudem literki w słowa, a słowa w myśli.

Ten gość, co to Pan o nim wspomina, to może i utalentowany, ale przeraźliwy maruda. Pan sobie poczyta ile czasu ten człowiek poświęca na dumanie jakiej karty rabatowej ma użyć w określonych okolicznościach przyrody, to sam się Pan przekona.

Mężczyzna w Pana wieku powinien też wiedzieć, że młoda żeńska osoba to nie tak od zaraz jest kobieta.

Kobieta proszę Pana… Aaaaa tam, co ja się będę tu rozpisywać.

Albo się wie, albo nie.

Rozumiem, że dla Pana ma być chuda, bo taka jest elegancka. Tym samym rozumiem, że elegancja u kobiety to dla Pana ważna rzecz.
Wielu mężczyzn cierpi na tę przypadłość.

Może jednak nie powinnam się wypowiadać jako prawie kobieta (prawie, jak wiadomo czyni wielką różnicę), zbyt mało chuda, do tego z poszarzałą cerą, rozczochrana, oraz całą gamą niedoskonałości, jak na przykład…

Ha! Nie powiem!

Co do Pańskich kreacji literackich to one zawsze, ale to zawsze na mnie wpływają. Jak, to już inna historia. Nie chcę Pana w osłupienie wprowadzać.

W tym miejscu jednakże pragnę przeprosić Misia Yogi, za przeinaczenie jego imienia.

Przepraszam Misiu.

Wracam do Pana, Panie Yayco teraz.

Mimo wcześniejszych zapowiedzi, że nic nie powiem, to jednak jedno powiem. Nic się mnie nie rozchodzi.

Tylko literaturę nieistniejącą (najserdeczniejsze pozdrowienia, Panie Lorenzo – Pan to jest opanowany człowiek) staram się należycie zrozumieć.

Dwie sprawy mogą stanowić między nami nić porozumienia.

Pierwsza: istotnie wiadomym nie jest co też czytelnik zrozumieć może, a czego nie.

Druga: nie myśli Pan, że czytanie jest odwrotne do pisania?

Napisał Pan, że czytanie to “literki w słowa i ze słów myśli”. Błyskotliwe.

Ale czy pisanie to nie myśli, z myśli słowa, a te to literki?

Jakże mi miło, że Pan się cieszy mnie widząc, proszę Pana Yayco.

I wzajemnie, i wzajemnie.


Pani Gretchen,

no cóż, widzę, że Pani eskaluje.

Spróbuję tym razem napisać mniej niż Pani. Proszę sobie dopasować odpowiedzi.

1. Widać należymy do różnych kręgów, proszę Pani. Dopuszcza Pani pluralizm porządków norm obyczajowych?

2. Karty rabatowe? Czytałem. Ale przyznam, że wywody na temat darmowych próbek bardziej mnie nudziły.

3. Pani zdaniem albo się jest dziewczynką, albo od razu kobietą po przejściach. Moje Dziecko się strasznie uśmieje, jak jej powiem. Zresztą Pani sobie przeczyta. Może jak Pani poszuka, to znajdzie Pani takką zbitkę: „młoda kobieta”.

4. Kiedyś wiedziałem.

5. Faktem jest, że kocmołuchów nie lubię. Zabroni mi Pani?

6. Nawet nie chcę zgadywać.

7. 7 Myślę, że na Pani samoocenę powinien ktoś coś poradzić. Tylko niech już go Pani na warzywne filmy nie prowadza….

8. Proszę zaryzykować. Ostatni raz mnie kobieta w osłupienie wprowadziła w ubiegłym tysiącleciu.

9. Przekażę.

10. Wie Pani, czasem można się zorientować z reakcji czytelnika.

11. Nie. Czytanie nie jest odwrotne do pisania. Nigdy nie otrzymałem w skutek tego procesu czystego papieru.

12. Proszę pisać po swojemu. Ja zostanę przy swoim.

13. Proszę uprzejmie.


Panie Yayco

Tym razem, po głębokim przemyśleniu, to ja chyba nie chcę rozumieć co Pan powyżej do mnie napisał.

Dla własnego spokoju.

Mnie mężczyźni niezbyt często wprowadzają w osłupienie. Przywykłam.

A już malutcy i chudziutcy, to całkiem nie.

Dobrej nocy.


Szanowna Pani Gretchen,

nie chciałem Pani wprowadzać w osłupienie.

W ogóle nie chciałem Pani zirytować. Naprawdę.

Zdaje się, że nasze żarty jakoś się ze sobą nie spotkały. Przykro mi i przepraszam.

Piosenka ładna, ale za głośna dla mnie chyba.

Ciągle myślę o Tym, czym Paną uraziłem. Nieprzyjemnie mi z tym dosyć. To może ja też Pani sprezentuję piosenkę?

To moje małe dzisiejsze odkrycie. Już jeden kawałek wieszałem, ale tak myślę, żeby i tutaj.

Niestety piękniejsza wersja nie da się wkleić i co najwyżej, jeśli Pani oczywiście zechce, może ją obejżeć tu

Trochę gorsza jest taka:

Dobrej nocy i proszę się nie na mnie nie gniewać.

Miłych snów


Panie Yayco

Za piosenkę dziękuję.

Ma Pan szczęście, że wersja, którą chciałam wklwić również jest zablokowana.

Chwileczkę... Jeszcze raz sprawdzę...

Ha!

Jest!

I szczupła jest kobieta. Żaden tam proszę Pana kocmołuch. Elegancka.

Poza tym to ja się proszę Pana nie irytuję.

Nic się nie irytuję.

Wykazałam zbyt dużo entuzjazmu.

Teraz sobie pomedytuję, ale już przez sen.

A jak sobie pomedytuję, to zawsze mi się poprawia.

Tylko czy taki szałaput jak ja to się do medytacji nadaje?

Chyba, że śnionej.

No to idę.


No, niesamowite,

znaczy ten fragment jest genialny:

,,Ten batonik jest batonikiem duchowości. Symbolizuje kontrolę zmysłów i energii psychicznej.”

Ja bym takiego czegoś napisać nie umiał, nawet jakbym chciał.

A w ramach promowania Britney Spears, polecam to, też ładna wersja, lepsza niż oryginał panny B.S.


Panie Grzesiu,

uczciwość nakazuje przyznać, że tego nie wymyślilem.

Tylko, że w oryginale było o rybie. Jakoś tak.

Pozdrowienia


Subskrybuj zawartość