Pan Y nie należy do bandy

Panu Merlotowi

Niektórzy odczuwają silną potrzebę stowarzyszania się z innymi.
Muszą mieć przyjaciół, kolegów i bandę. Chcą mówić My i mówią. Czasami nie pytając innych o zdanie. Adoptują swoje otoczenie i otwierają przed nim swoje serca. Gorzej, jeśli otwierają kieszenie

Trudno, zdarza się. Także to ostatnie.

Świat takich ludzi, wyznaczony jest przez kręgi rozmaitych swoich, którym można, a nawet trzeba wierzyć i ufać. O których trzeba dbać i na których można liczyć.

Ale ludzie są tylko ludźmi. To źle, z aniołami byłoby łatwiej. Ześwinienie się jednego ze swoich traktowane jest jako zdrada.

-To okropne, że ktoś spośród nas mógł innemu (albo innym) zrobić coś złego.

- Nie spodziewaliśmy się tego po Tobie. Zrobiłeś nam przykrość.

- To że nie reagujecie na świństwo tak obrzydłe, powoduje, że wypisuję się z waszej bandy.

Pan Y zwykle zazdrości takim ludziom. Żyje im się przyjemniej i weselej. Ich wspólnotowości, towarzyszy bowiem zwykle towarzyskość. Jadają kolacje ze znajomymi. Z kolegami spędzają urlopy. Dzielą swoje życie z innymi, dzieląc przyjemności i przykrości. Ich wieczory nie są szare i smutne. W Internecie czują się jak na imieninach cioci.

Tak. Pan Y im zazdrości. Ale są chwile, kiedy Pan Y cieszy się, że nie jest taki.

Cieszy go wtedy, że nie musi się zastanawiać, czy jakiś paskudny w przesłaniu tekst jest prowokacją kretyna, czy manifestem idioty. A może dowodem na niezaleczoną traumę, która winna budzić współczucie. To nie jest jego sprawa. Tego tekstu nie napisał nikt, na kim Panu Y zależy. Żadne My nie obejmuje Pana Y i autora takiego tekstu.

Nie musi się przejmować, ba: nie śmieszą go nawet, towarzyszące takim manifestacjom buty i chamstwa, przejawy darcia szat i opuszczania sceny, przez tych, którzy uważają za stosowne się urazić i obrazić.

No dobrze, trochę się czasem chichra, gdy wyobraźnia podsuwa mu natrętnie dźwięk helikoptera i majestatyczny komunikat Elvis has left the building!

Bo Pan Y pamięta. Pamięta tych dziś obrażonych, którzy obrażali innych. Pamięta (lepiej to samemu napisać, zanim ktoś w poszukiwaniu hipokryzji słusznie mu wytknie) jak sam obrażał. Nie zamierza teraz udawać, że jest święty.

Pan Y uważa, że nie jest jego sprawą, czy ktoś, kto pisze w tym samym miejscu Internetu, w którym jemu wypadło pisać, jest szalony, czy głupi. Czy źródłem głupawego tekstu jest młodzieńcza niedojrzałość, czy starcze zwapnienie. Jest mu obojętne, czy ktoś pisze głupoty dla jaj, czy dlatego, że nie umie czytać. Czy też, że to tylko jemu, Panu Y się wydaje głupotą, bo nie jest w stanie pojąć odmiennej wrażliwości.

Pan Y nie zamierza być cenzorem, jeśli teksty nie naruszają reguł regulaminowych. Nie będzie pisał do autora, żeby więcej tak nie pisał, ani go pouczał, że psuje sobie tekst. Albo reputację. Autor jest od tego, żeby sam o to dbać.

Pan Y zwykle przerywa czytanie, jeśli tekst jakiś obraża ludzi ze względu na płeć, wyznanie, rasę, język. Jest mu obojętne czy obrażane są kobiety, czy muzułmanie. Nawet jeśli muzułmanów obraża się w obronie kobiet. Uważa, że nie warto czytać tekstów, które są obraźliwe dla zdrowego rozsądku.

Rozważania nad źródłem głupoty w Internecie Pan Y ma za nonsens. Z dwóch powodów. Po pierwsze uważa, że jeśli ktoś uważa, że inny coś niemądrze napisał, to powinien sam napisać lepiej, a nie zajmować się osobą autora. Drugi powód jest ważniejszy. Zdaniem Pana Y, ludzie spotykający się w sieci nie znają siebie nawzajem. Nawet jeśli rozmawiają ze sobą, budują światy niekoniecznie prawdziwe. To oczywiste. I banalne. To że coś jest banalne i oczywiste, rzadko szkodzi na prawdziwość.

Pan Y przez lata patrzył, jak N uczy dziecko braku zaufania do sieci. Niepodawania prawdziwych danych osobowych, tworzenia historii ucieczkowych. Przemilczeń i słowotoku. Puszczania dymu i mrożenia wody słowem.

Pan Y uczył się przy okazji. Nauczył się całkiem nieźle, choć i jemu zdarzają się błędy. Ale pamięta, żeby uprzedzić innych, żeby nie brali go poważnie, bo nikogo takiego jak Pan Y nie ma.

Sieć jest dla pana Y zjawiskiem artystycznym. Albo coś na nim robi wrażenie, albo nie.
Głupota nie robi na nim wrażenia, podobnie jak ludzka małość. W końcu N też nie jest specjalnie wybujały.

Jest mu obojętne, czy wrażenie robią na nim rzeczy prawdziwe, czy zmyślone. Nigdy tego nie sprawdzi.

N nigdy nie spotyka ludzi, poznanych w sieci. Rzadko, bo unika tego jak ognia, zdarza się mu porozmawiać z kimś przez telefon. Twierdzi, że nigdy nie jest to ta sama osoba, którą znal wcześniej. Albo którą mu Pan Y polecił.

Pan Y, wzorując się na obyczajach N, nie należy do żadnej bandy, nie poczuwa się do wspólnotowości. Jego lojalność i nielojalność mają charakter jednostkowy, a nie zbiorowy. Ma w nosie liczbę mnogą

Pan Y nie chce być nigdy taki, jak ten chłopczyk, który krzyczy za oddalającą się czeredką: Chłopaki, pójdę z wami!

Pan Y nie pisze tekstów na zamówienie społeczne, nie spoufala się z nieznajomymi.

Wychodzi kiedy chce i wraca, kiedy mu przyjdzie do głowy. Nie zapraszajcie go na imprezy, bo grzecznie coś wymyśli, ale nie przyjdzie. Wypadnie mu coś w ostatniej chwili. Coś co zatrzyma i jego i N.

Z dystansu przygląda się mądrości i głupocie Sieci wszechświatowej. A choć widzi mądrość i głupotę, rozsądek i szaleństwo, nie jest za bardzo skłonny, by w nie wierzyć, przypisywać komukolwiek, a zwłaszcza jakimkolwiek zbiorowością, nie istniejącym w rzeczywistości.

N uważa, że tylko wirtualne byty mogą sobie pozwolić na taki luksus. Uważa też, że Pan Y nie spełnia do końca tych standardów jakie sugeruje innym. Pan Y odpowiada mu niegrzecznie, że nikt go nie musi lubić, a już w szczególności czytać.

______________________________________

Tekst powyższy, pomijając sui generis inspiracje intelektualne, których Pan Y wymieniać nie zamierza, powstał dzięki finansowemu wsparciu N, temu, że był on zajęty nowym komputerem, oraz dzięki pochodzącemu z katalońskiej Terra Alta Clos del Pinell Criança z roku 2004. Wino to nie wydaje się być dostępnym w Polsce, a szkoda, bo ta Garnatxa godna jest polecenia, zarówno z powodu atrakcyjnej ceny, jak i ( a nawet: przede wszystkim!) smaku. Garbniki są dobrze skojarzone z nutami pieprzu i innych przypraw, których ani N, ani tym bardziej Pan Y nie znają. Otwiera się przyjemnie (dobrze jest je zdekantować na godzinkę) i pozwala błądzić myślom. Pite było najpierw do wątróbki, a potem do sera i czekolady.
Jeśli ktoś będzie wizytował Katalonię, to serdecznie się jemu to wino poleca

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Yayco,

Gdyby Pan nie napisał tego tekstu, to nie miałbym chyba trudności z wyobrażeniem go sobie. Nie w precyzyjnych szczegółach, słowo po słowie, ale, powiedzmy w punktach. Tak jak się pisze konspekty.

Bardzo bym lubił móc powiedzieć że sieć jest dla merlota zjawiskiem artystycznym. Z całą tego konsekwencją i kanonem zasad, które Pan wymienił i które są w swej istocie słuszne i rozsądne.

Dla mnie sieć (a właściwie Tekstowisko, bo gdzie indziej się nie udzielam) jest czymś innym. Miejscem, gdzie mam możliwość obserwacji świata i ludzi z nieznanej mi dotąd perspektywy; miejscem w którym nawet siebie widzę inaczej niż w lustrze.

Wyobraziłem sobie sytuację, w której wszyscy uczestnicy takich gremiów hołdowali zasadom Panów Y i N. Sytuacja totalnie teoretyczna na szczęście i to zarówno dla obu Panów, jak dla gremium na którym by wystąpiła.

Na szczęście życie jest bardziej urozmaicone i nie czuję specjalnego dyskomfortu, że kodeks merlota mija się w wielu miejscach z kodeksem Szanownych Panów.

Pan Y nie chce być nigdy taki, jak ten chłopczyk, który krzyczy za oddalającą się czeredką: Chłopaki, pójdę z wami!

Merlot wręcz przeciwnie. Bywał tu takim chłopczykiem, ale też zdarzało mu się mówić Chłopaki, chodźcie ze mną! I chłopaki i owszem, chodziły.

Na tym polega banda. W życiu może to być drużyna harcerska, zespół projektowy, ekipa podziemnych drukarzy. Cokolwiek, co sprawia że działanie jednych wpływa na działanie innych i odwrotnie.

Bez bandy można żyć. Bez chodzenia na imprezy też. Ale nie widzę powodu, żeby bandowatość traktować jako coś nagannego.

Panie Yayco Szanowny,

dziękuję za dedykację i w rewanżu powiem Panu, że koło każdej bandy można spotkać indywidualistów, którzy wprawdzie z bandą się nie fraternizują, ale w liczne interakcje wchodzą. Z korzyścią dla wszystkich.

Ta banda nie jest wyjątkiem…


Panie Merlocie,

głupio tłumaczyć własne teksty, zwłaszcza woielowątkowe.

Ale chciałbym, żeby Pan zwrócił baczniejszą uwagę na dwa wątki. Być może nawet nie najważniejsze dla autora, ale takie, które jednak w oczywisty sposób wiążą się z dedykacją.

Otóż, po pierwsze, autor nie zabrania nikomu lączyć się w związki, grupy, bandy i stowarzyszenia. To że sam nie jest zainteresowany, nie znaczy, że chce innym zabraniać. Nie.

Jednakże, po drugie, zdaniem autora do stworzenia bandy potrzeba woli wszystkich jej członków ewentualnych członków. Inaczej nie ma bandy, a tylko jej wyobrażenie. Autor uważa, przy tym, że nie należy wyobrażać sobie bandy, tylko dlatego, że to lubimy i bardziej to przystaje do naszego światopoglądu i zasad społecznego zachowania jakie przyjeliśmy za włąsne.

Jeśli zbyt często myślimy o naszym otoczeniu społecznym w liczbie mnogiej to, zdaniem autora, dochodzimy do dwojakiego absurdu. Pierwszy jest taki, że co i raz jakiś N, albo Y powiedzą nam, żebyśmy się odwalili, bo oni się nie poczuwają. Drugi jest taki, że będziemy się przejmować durniami i łajdakami, których zaocznie przyjeliśmy do bandy. Na jakiej podstawie? Tylko dlatego, że znaleźli się w tym samym czasie w tym samym miejscu? Czy zaprzyjaźnie się Pan, panie Merlocie z pasażerami tramwaju, wywodząc, że łączy was wspólny cel i wspólnota doświadczenia?

Ja podziwiam Pański społeczny punkt widzenia, widzac w nim wartość taką, że podtrzymuje idee więzi w czasach, gdy więzi zanikają. I to jest dobrze, bo więzi społeczne są niezbędne.

Czasem (choćby wczoraj) zazdroszczę go Panu, bo takie podejście prowadzi do cieszenia się z różnorodności, która u innych wywołuje agresję, właściwą nierozumiejącym. Czasem, choćby dzisiaj, współczuje Panu, bo Pański punkt widzenia każe Panu zajmować stanowisko przypominające szpagat. Które to ćwiczenie dorosłemu męźczyźnie sprawia ból. No, chyba,że jest pan także gimnastykiem. To wtedy wymyślę inny przykład.

I raz jeszcze na koniec. Nie ze złośliwości ten tekst powstał, ale dla zaznaczenia własnej odrębności.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco,

Ja wiem, że nie o żadne złośliwości tu chodzi.
Mało tego, po tym szpagacie do tej chwili mnie mięśnie bolą.

Co do tramwaju, to odpowiem pytaniem: Czy jadąc takowym, zdarza się Panu wdać w pogawędkę z siedzącym obok przypadkowym sąsiadem? Z własnej lub jego inspiracji? To oczywiście nie jest banda, ale pewien sposób bycia – banda na cztery przystanki. Podobnie w przedziale kolejowym…

Jedni to lubią, inni nie.

Bardzo możliwe, że pański przepis na życie blogerskie jest lepszy od tego, czym ja się kieruję.
Niestety, nie umiem w sobie wyrobić i konsekwentnie stosować ocenności, która towarzyszy wielu Pana wpisom.

Szanuję natomiast i doceniam pańskie odnoszenie się w swych ocenach również do własnej osoby…

Pozdrawiam równie serdecznie


Panie Merlocie,

zaznaczę, dla porządku, ze nie wiem co to jest życie blogerskie. Ot czasem sobie coś piszę. Czasem czytam. Robiłem to wcześniej i będę robi później. Jeśli dożyję.

Natomiast co do innych ludzi, to tak – oceniam. Na dodatek surowo. Ale nie wszystkich. Większość jest mi obojętna, bo ja nie nadużywam liczby mnogiej i mało mnie rusza, co obcy ludzie robią, piszą, a już zwłaszcza myślą. W tej ostatniej kwestii, to nie mam zresztą aparatu, żeby zbadać.

Wielokroć się myliłem w swoich ocenach i omylę się nie raz. Bowiem rzadko da się przewidzieć z góry, że ktoś jest dobry lub zły. Poza przypadkami ewidentnymi. Udokumentowanymi. Jak ktoś wali staruszkę cegłą w głowę, to mam w nosie jego trudne dzieciństwo.

Zdystansowanie pomaga. Pomaga, bo jeśli ocena jest niepewna, albo nieklarowna, to lepiej uznać, że się ma chatę z kraja. Tak uważam.

Tylko wie Pan co? Oceny nie są proste. Nawet gdy są subiektywne, wymagają czasu i danych. Innymi słowy: w kolei zdarzało mi się wdawać w rozmowę, aczkolwiek nie zaraz po zajęciu miejsca w przedziale. W tramwaju – nigdy i nie wyobrażam sobie. Ale ja nie jeżdżę tramwajami, proszę Pana, a koleją jechałem ostatnio trzy lata temu.

Internet nie dostarcza wielu informacji. Co więcej jest środowiskiem, gdzie znacznie łatwiej o informacje fałszywe. I jeszcze więcej, czasem należy dbać o to, żeby informacje były fałszywe (to podstawowa rzecz, jakiej trzeba nauczyć dziecko wchodzące w sieć, dla jego bezpieczeństwa).

Oczywiście można dawać ludziom kredyt zaufania i przyjmować ich do bandy. To już problem bandy. Nie mój.

Pozdrawiam Pana, na spoczynek się udając

PS Czy wspominałem, że idea bandy jest mi obca także dlatego, że banda bez wodza nie jest bandą, ale luźną kupą. A w kwestii luźnych kup, proszę Pana, to pomagają jedynie pieluchy.


Panie Yayco

Dotknął Pan czegoś o czym myślę już od jakiegoś czasu.

Jeśli od jakiegoś czasu traktować w znaczeniu rozszerzającym, to pewnie ze dwa lata, ale jeśli zbliżyć się do realiów to od kilku dni.

Nakładają mi się, jak to zwykle bywa, rozmaite poziomy – to kim byłam, kim jestem, kim chciałabym być...

Sprzeczne we mnie potrzeby i postawy.

Z różnych względów, niekoniecznie własnego wyboru, zazwyczaj jestem człowiekiem granicy. Zawieszona między… a między…

Tak naprawdę to chciałabym, przynajmniej raz na jakiś czas, wyłączyć radary. Bo wie Pan, nikt temu nie wierzy. To jest jak gadanie wiejskiej wariatki.

Już pomijając to, że ja wiem, ale przecież sama swojemu wiedzeniu zaprzeczam.

A teraz pojawiła się we mnie myśl, że przecież to co napisałam wyżej jest absolutnie niezrozumiałe ani dla Pana, ani dla nikogo.

Więc może do rzeczy Gretchen, co?

Sieć jest uosobieniem nieprawdziwości, autokreacji. Sieć jest miejscem braku.

Tu nie ma żadnych relacji, żadnych prawdziwych połączeń. Mogą się zdarzyć, ale pod jednym warunkiem – wyjścia z sieci.

Czasem myślę, że kogoś tutaj lubię a zaraz potem przychodzi myśl, że to absurdalne. Nie można lubić kogoś kogo się nie zna.

Można budować coś wspólnie o ile to wspólnie jest realne.

Mogę się bardziej lub mniej zbliżać do rozumienia tego co ktoś pisze, lub całkowicie tego nie rozumieć.

Ale nie mogę tym samym uznać, że rozumiem czlowieka. A już tym bardziej uznać, że tego kogoś znam. Jakkolwiek.

Jakie to bywa trudne, oddzielenie tych dwóch płaszczyzn!

Awatar nie jest osobą. Co więcej, zauważyłam że im bardziej osobiście piszę oddalając się od poziomu awatara, a pokazując prawdziwą kobietę, to tym bardziej odbijam się od własnej ściany.

Ja się odbijam, żeby nie było wątpliwości.

Mój awatar może być nawet zajmujący dla kogoś, ale poznanie mnie (choćby w sensie formalnym) już jest czymś zupełnie innym. Może być rozczarowujące, bo przecież rozmowa zaczyna się z innego poziomu niż tekst.

Życie Panie Yayco jest zupełnie gdzie indziej.

Pisanie jest jedynie jego częścią. Nawet dla osób piszących do kości uczciwie.

Życie jest gdzie indziej.

Relacje i więzi są gdzie indziej.

Umiejętność ustawienia granicy jest jedną z najważniejszych.

Czy ja umiem?

Uczę się. Trochę umiem.

Mam wrażenie, że ominęłam z braku umiejętności, to co najważniejsze z tego o czym chciałam powiedzieć.

Może więc jeszcze wrócę i napiszę?

Dobrej nocy życzę Panu, o świcie niemal…


Czcigodny Panie Y.

Mimo mojej skłonności do innych metod komunikacji zdarza mi się korzystać z pociągu zwanego TXT. Z rzadka coś nabazgrolę palcem na szybie, bez wielkiego przekonania, że kogokolwiek to zainteresuje. Widuję znajome twarze na tych samych miejscach i czasem się do nich uśmiecham. Czasem nawet zamienię kilka słów.

Jednakże, gdy w moim przedziale zaczyna lekko cuchnąć, wtedy czekam kilka dni, aż się wywietrzy. W owym wietrzeniu jednakże pomagać nie zamierzam. Bo może innym specyfika nowego zapachu odpowiada.

Pozdrawiam z poczuciem przynależności do wspólnoty praktykujących indywidualistów.


Panie Y

Zapisz się Pan do mojej bandy! Daję legitymacje. A legitymacje są z czekolady!


Życie jest gdzie indziej

jak celnie i lapidarnie ujęła to szanowna Gretchen.

Niedalej jak wczoraj rozmawiałem z jednym z przyjaciół w realu nt. mojego bloga, sensu pisania, motywacji, dla której to robię itp. itd.

Piszę od niedawna, czytam od dawna…
Pan Yayco celnie opisał także moje doświadczenia życia w blogosferze.

Jednak dopiero wczorajsza rozmowa umożliwiła mi wejście głebiej w swoje motywacje i oczekiwania.

Pisanie okazuje się jednym ze sposobów na konfrontację swoich “utworów” z innymi. Bezpieczna to konfrontacja – niczego nie ryzykuję poza, ewentualnie, chwilowym zjazdem nastroju…
Oczywiście poza “formą” konfrontuję także “treści”. Znowu bezpiecznie, ukryty za nickiem, chroniony w przypadku zbyt radykalnego sprzeciwu odbiorcy.

Jest bezpiecznie, bo nikt w sieci nie jest w stanie zweryfikować mojego pisania…
Żadnego tła, żadnego kontekstu… Sam tekst…

Motywy okazują się być bardzo egoistyczne…

Ale pisanie to nie tylko chęć zaspokojenia swojego EGO. Rzeczywiście daje mi możliwość pokazania swoich poglądów, pasji, niepokojów – a więc częściowo postawienia się wobec “publiczności” bez ozdobników, bez zasłony dymnej. Oczywiście bezpiecznie…

I tu dochodzę do “bandy”. Chyba nie ma w tym nic złego, że szukamy czy budujemy w sieci “społeczność”, która potwierdzi choć w części nasze poglądy, pragnienia, dążenia, niepokoje, marzenia…
Jak w realu “bandy” mogą być różne i budowane na różnych emocjach.

Na S24 spotkałem “bandy”, o których nie mogę myśleć bez obrzydzenia. Ale są tam też “bandy” bardziej wyrafinowane, stonowane, emanujące jakimś pozytywną energią.

TXT to jest “fajna nisza”, jak gdzieś już napisałem. Tu można trochę odsapnąć, można się poczuć w Waszym towarzystwie leniwie, komfortowo, z dystansem do codziennej medialnej pyskówki, tak jak się czują ludzie którzy moga nawet pomilczeć w swoim towarzystwie sącząc winko przy kominku ;)

To jest fajne…i nie ma w tym nic złego, ale…

Życie jest gdzie indziej…Nie warto o tym zapominać, zapewniam Was…
Chociaż TXT czy szerzej, sieć to jest jakiś procent tego życia…

Do prawdziwych relacji wiele nam brakuje, no cóż, takie są ograniczenia sieci.

A może napilibyśmy się tego winiacza, które poleca Pan Yayco, co Ty na to , Gretchen? ;);)

Pozdr


Mindrunner

Jak z czekolady to ja bardzo chętnie się zapiszę!
Tyle, że będę często “gubił”, ok?

Są składki? Jakieś warunki wstępne? Ktoś mnie musi polecić?

:D

Pozdr


Wiesz co, RafaleB,

zycie moze byc takze i tutaj

co wiecej: ono tutaj takze jest.

Wystarczy mała rzecz, zeby to poczuc.

Podpisac się tak jak w realu.

To wiele zmienia.
Wiele tez upraszcza.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Panie RafaleB

składek nie ma, zobowiązań nie ma, legitymację dostaniesz jak chcesz, ale jak zgubisz to Twoja brocha, bo na więcej czekolady mnie nie stać (jak juz pisałem, składek nie ma). Za to obiecuję, że jako członek mojej bandy, nie będziesz musiał należeć do innych bandów.


Anno

Będziesz wiedziała jak się nazywam, gdzie mieszkam, ale to nie zmieni faktu, że nigdy do tej pory się nie widzieliśmy, nie słyszeliśmy barwy swojego głosu, tonu, gdy jesteśmy zdenerwowani albo gdy opowiadamy o czymś co nam się podoba…

Nie dowiesz się, gdzie pracuję, gdzie pracowałem, co umiem a czego nie potrafię.
Nazwisko to nie osoba…

Relacja jest niepełna, jeżeli wogóle jest…

Pozdr


Panie Mindrunner!

Toż Ty zakładasz bandę totalną, wszechogarniającą i kompletną!

A na jednej czekoladzie, wróć, legitymacji chcesz Pan poprzestać?

Nie składa się. Będę musiał do innych bandów za czekoladą biegać.

Pozdr


@RafalB

No dobra. Pomyślimy. Może pierwszych pięciu członków bandy dostanie więcej czeko.., znaczy legitymacji. W sumie zbieranie legitymacji różnych band może być ciekawym hobby, tyko grozi gwałtownym przybraniem na wadze.

Pójde już bo Panu yayco wątek zaśmiecam.


No i wróciłam

Ponieważ uzmysłowiłam sobie coś jeszcze.

Budowanie w sieci jest możliwe, o ile banda jest odwrotna . Pracuję w sieci od kilku lat z pewną bandą niewielką, właśnie tworzymy coś nowego – kolejny internetowy projekt.

Tyle, że kolejność była od relacji do sieci, a nie odwrotnie.

Dzięki rozmaitym wynalazkom oraz wszechświatowemu postępowi technologicznemu, zdarza się nam w tej bandzie ostro kłócić, ustalać kolejne ważne kroki wyłącznie przez internet.

Nie wyobrażam sobie, by było to możliwe gdyby członkowie bandy nie znali się tak naprawdę .

Nie można chyba zapominać o takich kwestiach jak zaufanie, poczucie że wiem czego się spodziewać i po kim.

W takich wypadkach realność wirtualna jest możliwa.

W odniesieniu do innych przypadków podpisuję się kopytkiem pod tym co napisał Rafał.

Zasłaniając jedno – możemy bezpiecznie odkryć drugie. Im mniej wiemy o piszącym tym bardziej widoczny jest sam tekst.

Bo w takich miejscach jak txt chodzi wyłącznie o to – o tekst. I tylko to ma do dyspozycji reszta bandy .

Oczywiście pojawia się pokusa zgadnięcia co tam się znajdzie jak się podrapie trochę. Kto jest pod nickiem.

Czasami to jest tak intrygujące, że pojawiają się wiadomości prywatne, wymiana numerów telefonów, spotkania w realu (mogą być z winem, czemu nie ;))

I wtedy zaczyna się relacja. Życie.

Tyle, że nie każdy zechce przekroczyć tę granicę.

Niektórzy wolą pozostać przy tym po co tu przyszli. Przy słowie.


Gretchen

bardzo świetnie fajne uzupełnienie (takie własne) tekstu Pana Yayco

p.s ciągoty są ale warto znać umiar w ciekawości

pozdrawiam mrugając okiem

prezes,traktor,redaktor


max

Umiar jest dobry na wszystko :)

Powiedziałam to ja… No nie wierzę.

Ale jednak powiedziałam. Jest dla mnie nadzieja.

:))


"Chyba" też jest dobre:)

prezes,traktor,redaktor


prawda?

:))


Szanowna Pani Gretchen,

Z uwagą przeczytałem to, co Pani napisała. Dwa razy przeczytałem, bo rano jest i niekoniecznie rozumiem, co widzę na oczy.

Co do zasady, to wydaje mi się, że bardzo rozszerzyła pani kontekst. Innymi słowy, powinienem teraz się wypowiedzieć w kwestiach, w których Se w tekście nie wypowiadałem. Spróbuję, może podołam.

Jeśli ja umiem czytać, Droga Pani, to pozycja Pani jest specyficzna, bowiem w sieci jest pani obecna zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Co więcej, z rozproszonych wzmianek wnoszę, że praca Pani (a ściślej jeden z jej aspektów) polega na rozmawianiu z ludźmi w sieci w tym mianowicie celu, żeby im pomoc. Mam nadzieję, że nie zniekształciłem obrazu zanadto, w razie czego proszę mnie poprawić.

Pisze Pani Sieć jest miejscem braku. Bardzo to celne, proszę Pani. Ale też Sieć jest miejscem nadmiaru. W sieci uwypuklają się drobiazgi. W sieci nie widać mimiki mówiącego, nie słychać tonu głosu. Nie zawsze wiadomo czy sobie robi jaja, czy wygłasza credo życiowe swoje.

Powie Pani, że to brak czegoś. Tak. Ale kiedy powstaje podciśnienie, to rzadkie się wlewa. Czy coś (proszę nie odnosić się do mojej wiedzy w zakresie fizyki, bo moje dziecko ma słabe oceny z tego przedmiotu i nie będzie mogło mi pomóc).

Tak czy inaczej braki uzupełnia czytelnicza nadinterpretacja, żeby nie powiedzieć, że projekcja i przeniesienie. Interpretując mało w interpretacji pokazujemy siebie, a nie tego, którego internetowe manifestacje interpretujemy. Tak sądzę.

Nie zgodzę się z Panią, że nie ma w Sieci prawdziwej więzi, relacji i połączeń. To oczywiście spór jałowy, ale wedle mojego widzi mi się, wszystko, co jest, jest prawdziwe. Ja raczej w swoim tekście proszę, aby mi nie narzucać więzi tylko dlatego, że znalazłem się w obszarze, w którym występuje (proszę wybaczyć żargon zawodowy) styczność bezpośrednia niefizyczna.

Dla Pani prawdziwe jest to, co poza siecią. Jest Pani przedwojenna, proszę Pani. A tak naprawdę chce pani więzi prawdziwej, opartej na współobecności i fizycznym kontakcie. Nic w tym złego. Tyle tylko, że wielu wystarczają namiastki. Nie trzeba się z nimi zgadzać, ani nawet ich rozumieć. Warto jednak zauważyć ich obecność. I sprzyjać jej, albo się jej lękać. Wedle upodobania własnego.
Można lubić aspekt kogoś. Przecież tak jest i rzeczywistości. Lubimy czyjeś ciało, a nie znosimy, gdy to ciało się odzywa. Podoba nam się czyjś sposób myślenia, ale już sposób głośnego smarkania nieco nas odstręcza.

W sieci jest podobnie.

Wspólnie w sieci można budować to, co poza sieć się nie wychyla. Na przykład Tekstowisko można, a stowarzyszenia nie można. Mogą je budować ci sami ludzie, ale muszą z sieci wychynąć. Oni nie muszą tej różnicy zauważać.

I co do życia. Ono jest tam gdzie my. Jak jesteśmy w Sieci, to ono jest w Sieci. Jakaś jego część. Nie najważniejsza dla Pani. Nie najważniejsza dla N. Najważniejsza dla Pana Y. Rozmaicie. Kłopot jest wtedy, kiedy ktoś traci świadomość, że w sieci ma do czynienia tylko z wybranymi (niekoniecznie świadomie) aspektami innych ludzi. Z tym, co pani nazywa awatarem.

Kłopot jest większy, jeśli w sieci spotka Pani kogoś, kto świadomie konstruuje awatar, aby przyciągnąć takich mylących się. Zazwyczaj po to, żeby ich jakoś wykorzystać. I powiedzmy, że wyśmianie jest tutaj najlepszym, co ofiarę może spotkać.

Przepraszam, że w odpowiedzi pominąłem wątki bardziej osobiste dla pani. Myślę, że to, co napisałem, te ominięcia tłumaczy.

Na drugie Pani pisanie odpowiem później, wedle kolejności

Pozdrawiam południowo, poniekąd


Panie Oszuście Najpierwszy,

Chętnie podzielam Pana postawę. Tekst powyższy powstał na znak protestu przeciwko wciąganiu mnie siłą do przedziału, w którym ktoś zrobił kupę. I jest manifestacją przekonania, że powody, dla których to zrobił, są drugorzędne.

Pozdrawiam na trasie podróży


Panie Mindrunnerze,

Pan Y kiedyś się już w Internecie zapisał. Do partii się zapisał, proszę Pana. Była to, ni mniej, ni więcej, Partia Świętego Spokoju imienia Felicjana Dulskiego.
Zawołaniem partyjnym był święty cytat: A dajcież wy mi wszyscy święty spokój!

Od tamtego czasu Pan Y nigdzie się nie zapisuje.

Pozdrawiam, przepraszając za odmowne stanowisko


Panie Yayco

A dali panu czekolady?

No aj sobie oczywiste jaj robiłem. Po wszystkich moich przemianach nie potrafię sobie wyobrazić siebie przynależącego do czegokolwiek. To takie zboczenie. Wynika z tego, że przez wszystko w żyiu musiałem iść sam i teraz nie tylko nie wyobrażam sobie łażenia gdziekolwiek grupami, ale co gorsza każdą łażącą razem grupę instynktownie podejrzewam to, że mi w mordę dać chce.


Szanowny Panie Rafale,

Jak już pisałem do Pani Gretchen, nie uważam, żeby życie było wyłącznie gdzie indziej. Życie ma wiele wymiarów i półcieni. Sieć jest jednym z miejsc, gdzie się ono, mniej lub bardziej spektakularnie, manifestuje.
Myślę też, że zajmuje Pan stanowisko zanadto ekskluzywny (w tym sensie, że się pan odłącza od otoczenia).

Wcześniej czy później zobaczy pan konteksty. Albo je pan przyjmie za swoje, albo się odetnie. Albo spróbuje Pan zachowa tożsamość wiedząc o uwikłaniach.

W bandach, jak już pisałem, nic złego nie widzę, tylko nie chcę należeć. Powiedzmy, że już nie chcę. Obojętne czy mi się ichnie hasła i zachowania podobają, czy też nie.

Nie oznacza to, że nie zamierzam wchodzić w doraźne koalicje. Ale tylko wtedy, gdy zechcę. A tym razem nie chcę.

Nie lubię, jak ktoś mie zapisuje zaocznie. Obojętnie do czego i pod jakimi hasłami

Pozdrawiam serdecznie


Pani Anno,

W kwestii podpisywania się podzielam, nie tylko dlatego, że jestem bytem wirtualnym, opinię Pana Rafała.

Natomiast w kwestii życia, co już zaznaczałem, podzielam Pani zdanie.

Uważam, że nie ma między jednym a drugim żadnego związku przyczynowego, proszę wybaczyć.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Mindrunnerze, w kwestii zaśmiecania piszący

Czekoladą proszę zaśmiecać do woli, zaraz się łasuchy zlecą, a to zgadnie z celnymi uwagami Pana Rafała, podbuduje moje wirtualne ego.

Więc proszę się nie ograniczać i szczodrze zaśmiecać.

Pozdrawiam zachęcająco


RafaleB,

ale Ty sam bedziesz miał prościej.

I z innej nieco pozycji bedziesz wchodził w tekstowiskowe relacje.

(Zeby była jasnosc: nie namawiam do niczego – chce tylko pokazac perspektywę.)

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Panie Yayco:

“Uważam, że nie ma między jednym a drugim żadnego związku przyczynowego, proszę wybaczyć.”

Ja zaś uważam, proszę wybaczyć, że jest.
Pokazywanie siebie innym bez zabezpieczeń ksywkowo-nickowych jest pokazywaniem takim samym jak w realu. Z zagrozeniami podobnymi niezmiernie do realnych.

Jezeli funkcjonuje w sieci pod własnym nazwiskiem, moja tożsamość jest przyjemnie nie-rozczłonkowana. Jak w realu.

Jak sie ukryje za nickiem to sie zaraz rozczłonkuje. A fe – jak dla mnie, rzecz jasna.

zdrowia…


Pani Gretchen, powrócona

Obawiam się, że się z Panią nie do końca zgadzam. Albo mamy na myśli co innego.

To że dla grupy ludzi, związanych jakoś tam, sieć może być miejscem aktywności, to oczywiste jest dosyć. Zarówno w skali mikro, jak i makro.

I myśli Pani, że ja napisałem to samo co Ona, ale nie. Bo ja się nie zgadzam z tym co dalej.

Otóż uważam, że o zaufaniu w sieci można zapomnieć.

Sieć ma wiele wymiarów.

Dwie osoby mogą sobie prawić dusery na czacie, a jednocześnie mieszać się z błotem na forum. W skrajnych przypadkach mogą o tym nie wiedzieć, że to robią.

I jeszcze sobie myślę, że ludzie nie przychodzą po słowo. Nie wszyscy.
To nazbyt łatwy wykręt.

Wielu z nas trafia tutaj w poszukiwaniu namiastki więzi.
Nawet wiedząc, że to namiastka.

Po prostu można do kogoś wirtualną gębę otworzyć, wylać z siebie trochę prawdziwych, lub zmyślonych emocji. Takie tam.

Gdyby chodziło o słowo, to publikowalibyśmy w wirtualnych gazetach, a nie spotykali się w takich miejscach jak to.

I żeby to powiedzieć do końca: poszukiwanie więzi, czy też jej namiastki wcale nie oznacza chęci do nawiązywania więzi w rzeczywistości pozasieciowej.

W każdym razie nie musu oznaczać.

A jeśli oznacza, to znaczy, że się komuś coś pomyliło i powinien się zastanowić

Pozdrawiam, rozmrażając zamrażalnik


Panie Mindrunnerze,

Proszę sobie wyobrazi, że N należy do jednego Towarzystwa i nawet opłaca składki. Ale to u niego jedyne tego rodzaju odchylenie.

Pozdrawiam uporczywie


Pani Anno,

pozostaniemy zatem przy swoich opiniach.

Ze swej strony stwierdzić jednak muszę, że uważam Pana Y (który zapewne ogniskuje rozliczne pani a fe!, za znacznie mniej rozczłonkowanego niż tego tam N, który jest stary, ledwo żywy, marudzący i niczego niepewny. A nadto boli go gardło i rozmraża zamrażalnik, co mi przeszkadza w odpowiadaniu.

Zbudowanie fikcyjnej osoby o zwartej osobowości, i spójnym zestawie poglądów jest trudne (doświadczam tego stale i wciąż) ale możliwe. Natomiast istoty białkowe grzeszą zawsze (choć w rożnym stopniu i niekoniecznie świadomie) zaburzeniami kognitywnymi i rozmaitymi, choć widowiskowymi formami redukowania rozlicznych dysonansów poznawczych.

W normalnym życiu, ze względu na to co Pani nazywa wchodzeniem w relacje bywa to urocze, albo zajmujące. W świecie kreacji kulturowej jest zazwyczaj zaburzeniem kodu i prowadzi do nieporozumień.

A ponieważ mnie akurat nie zależy na wchodzeniu w relacje, a bardziej na czystości i jednoznaczności przekazu (to że mi zależy, nie znaczy, że mi się to udaje) więc wybrałem, jak wybrałem. Może to Pani nazwać wyborem antyredundancyjnym.

Pozdrawiam z sympatią


Panie Yayco

Za uwagę poświęconą mojemu komentarzowi dziękuję.

Istotnie jest tak, jak Pan pisze.

Część mojej zawodowej aktywności mieści się w tym miejscu braku i nadmiaru, jakim jest sieć (tu, proszę zwrócić uwagę, wplotłam chitrze, że się z Panem w jednej kwestii zgadzam).

Pisząc tutaj, piszę sobie prywatnie.

To są dwie różne rzeczywistości wirtualne.

Wirtualna ja zawodowo to konkretna osoba, występująca z imienia i nazwiska.

Wirtualna ja pisząca tu, to Gretchen. Niekoniecznie bardzo ona jest konkretna ta Grtechen. Bywa tu i Druga, niby bardziej konkretna, ale w sumie też bez przesady.

Z większą częścią tego co Pan pisze się zgadzam.

Nie zgadzam się natomiast w tym, w czym Pan nie zgadza się ze mną.

Inaczej mówiąc obstaję przy swoim. Chociaż nie tak, żeby zaraz drzeć szaty na sobie w obronie swojego przekonania.

To raczej refleksje – pogląd który się kształtuje.

Pisze Pan, że wszystko co jest, jest prawdziwe. Myśl to piękna i nawet budzi mój entuzjazm, ale to że coś jest, oznacza że to coś jest. Inna sprawa jak to nazwiemy.

W moim rozumieniu więzi czy relacji – kontakt wirtualny pozostaje… kontaktem wirtualnym właśnie. Jako coś płytszego (choć z tym też różnie bywa), wycinkowego.

Więcej w tym intuicji, wyobrażeń niż zbliżania się do człowieka.Więcej niż w realnym kontakcie.

Sieć nie jest pozbawiona życia, ale jest pozbawiona relacji.

Rzeczywistość inetrnetowa jest jak hologram.

Wszystko tu jest w niej: ludzie, słowa, emocje. To wszystko fruwa i furkocze, ale nie wiemy czy się spotyka czy mija w biegu.

I oczywiście spotykamy fałszywki .

Wie Pan Panie Yayco, napisałam jakoś z rok temu, albo póltora tekst o tym dlaczego poznawanie innych ludzi poprzez sieć jest tak samo dobrym sposobem poznawania ludzi, jak każdy inny.

Dzisiaj sama ze sobą się chętnie zgodzę. Tylko trzeba wyjść z sieci, żeby to miało sens.

Czym innym jest droga, a czym innym jej cel.


Szanowna Pani Gretchen,

cieszę się, że się Pani sprecyzowała, bo to zmniejszy kontrowersję między nami.
Bo ja nie twierdzę, że relacje w sieci są równoważne z relacjami, które zachodzą wtedy, gdy możliwa jest bezpośrednia styczność psychiczna. Pochlebiam sobie, że aż taki głupi nie jestem.
Ale to samo możemy powiedzieć o wielu innych formach relacji.
Jedne są gorące, inne letnie a trzecie chłodne.
Jedne są prawdziwe (w tym sensie, że ludzie robią to, czego chcą i pragną) a inne fałszywe, bo oparte na udawaniu.

Nic nowego, Droga Pani.
Sieć nie jest pozbawiona relacji (tu kontrowersja się utrzymuje i żre jak stara), tylko te relacje są innego rodzaju. A że są podobne do tych, które znamy z życia pozasieciowego, to i łatwo się nabrać.

Czasami to nawet łatwiejsze jest. Znacznie łatwiej – na przykład – kogoś znielubić. Znacznie łatwiej w kimś ulokować wszystko, co nam się nie podoba.
To dosyć przykre jest, a czasem obrzydliwe, ale cóż zrobić. Oczywiście jeszcze gorzej, jeżeli to samo dzieje się z emocjami i uczuciami pozytywnymi.
Myślę, że Pani, jak wielu ma pewien problem poznawczy. Myśli i opinie mają dla Pani sens dopiero wtedy, kiedy może je pani przypisać do człowieka. A przecież nawet patentowany przygłupek może powiedzieć piękne, głębokie zdanie, którego zrozumienie (wcale niekoniecznie identyczne z tym, co onże przygłupek chciał powiedzieć) zmieni nasze życie.
Nawet to, czy zdanie jest ze szczerego serca, czy skłamane, nie ma żadnego znaczenia.
Zapewne zarzuci mi Pani solipsyzm, ale przyznam, że mnie to nie przeszkadza. Dla mnie ważne jest to jak odbieram myśli, ubrane w słowa i inne teksty (w szerokim znaczeniu).
Dlatego też nie zgadzam się z Pani ostatnią konstatacją. Jestem wrogiem przenoszenia relacji wirtualnych do rzeczywistości realnej. Wtedy większość rzeczy zaczyna wyglądać jak kłamstwo, bo pojawiają się konteksty, których dawniej nie było. Co innego czytać, że mam drobną wadę wymowy, co może być urocze i pobudzać wrażliwość. Co innego nie móc zrozumieć ani słowa.
Tak, więc inaczej niż Pani, nie jestem za wychodzeniem z sieci. Ale proszę pamiętać, że ja jestem wirtualny, więc gadam trzy po trzy.

Od życia poza siecią to ja mam tego zabawnego staruszka, co znowu musi iść do rozmrażania, bo mu żona kazała.

Pozdrawiam starannie, jak zawsze


Panie Yayco,

prawde mówiac, to juz nie pamietam co to znaczy “redundancja” ale ufam, że i bez tego uda mi sie wkrótce ugotowac obiad, a teraz odpowiedziec na komentarz.

Jasne jest, ze szanuję Pana wybór do nie-wchodzenia w relacje (wciaz nie umiem tutaj uzywac kursywy, niestety). I doceniam tę trudność istotną, z która się Pan mierzy, kreujac fikcyjną osobę o zwartej osobowosci.

Ja mam z tym tylko taki kłopot, że sie zaraz gubie: a ten N to który, a ten Y to to samo, czy moze coś innego? Czasem jak Pan pisze o dwóch naraz, to bardzo jestem pogubiona. Ale że mam duzo wyrozumiałosci dla zaburzen kognitywnych – takze własnych – jakoś dam radę.

zdrowia…


Pani Anno

Ja się już nauczyłam z tą kursywą, więc się podzielę.

Proszę wstawić taki znaczek _ na początku i na końcu słowa, i nie robić między nim a literkami spacji.

Powinno zadziałać.

:))


Pani Anno,

rzecz jest bardzo złożona i chyba nie wszystko mogę ujawniać. Głownie dlatego, że mnie się nie o wszystkim mówi. Za długi mam jęzor, proszę Pani.

Ale zasadniczo teksty pisze Pan Y. Chyba, że jest to osobno zaznaczone.

Natomiast w komentarzach bywa różnie, bo nie zawsze pośpiech pozwala na precyzyjne dookreślenie. W efekcie mamy nieporządany nadmiar. Czyli redundancję.

Gdybym chciał napisać, co mi się wydaje, to wydaje mi się, że N jest wymyślonym człowiekiem, żyjącym na Grochowie, natomiast Pan Y jest tego wymyślonego człowieka sieciowym awatarem.

Być może, gnana ciekawością, zapyta Pani: - A kto ich wymyślił?

Nie wiem, Pani Anno. Ja się kontaktuję tylko z tym N. Takim małym, szczuplutkim

Pozdrawiam szczerze, choć wirtualnie


Zaraz, zaraz... Panie Yayco...

Bo moje myśli, jak ten sęp, krążą i krążą. Już prawie to mam i ucieka.

Zapewne jest tak, że kiedy myślę relacja, to myślę relacja międzyludzka, opisywana poprzez różne tam takie, których nie da się zweryfikować w kontakcie wirtualnym.

A może to jednak są relacje, tylko trzeba by je inaczej opisywać?

Relacje międzyludzkie, a międzyawatarowe relacje o charakterze hologramowym – analiza porównawcza, ze szczególnym uwzględnieniem potencjalnych zagrożeń wynikających z ich nierozróżniania.

Podoba się Panu?

Pozdrawiam Pana, z przerażeniem konstatując, że zamiast pisać dla pieniędzy piszę bez sensu.


Pani Gretchen,

to są relacje międzyludzkie, ino że szczególne. Trzeba im ponadodawać przymiotników i już. Zawsze tak jest.

Inne są relacje oparte na więzi bezpośredniej i na więzi formalnej, nie?
No to te też są inne. Żadne mecyje.

Może zamiast klawiatury, by się Pani przydały nożyczki?

Podobnież jeden anglosaski gość niezłe wytwarzał. W Ockham chyba warsztat posiadał.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Udam, że nie zauważyłam błyskotliwej złośliwości.

Otóż moim zdaniem jest tu jeszcze jeden ważny element, w sposób istotny wyróżniający .

Tak naprawdę niby to relacje, które można inaczej opisać poprzez pododawanie przymiotników. No dobra, z jednym małym ale…

To ale wymościło sobie wygodne miejsce i ma nadzieję, że nikt go nie zauważy.

Bo pozornie wszystko jest jak trzeba. Tylko, że nie wiemy kto jest po drugiej stronie, prawda?

Coś ktoś mówi – to fakt.

Ktoś na to jakoś reaguje – to też fakt.

Natomiast między kim a kim naprawdę odbywa się ten dialog, i jakie są te reakcje to już nie wiadomo.

Hologram Panie Yayco.

Ostrzyć nożyczki?


Tjam

Znaczy, rzeczywistość sieci jest fenomenalna, a Wy zastanawiacie się czy za fenomenami stoją jakieś noumeny. A nei lepiej przyjąć fenomenaność z dobrodziejstwem inwentarza.

Znaczy, czy tak nie jest wygodniej?


Szanowna Pani Gretchen,

Hologramu Pani nie dotknie. Hologramu Pani nie obrazi. Na hologram Pani nie wpłynie.

To jest co innego. Raczej działanie w warunkach niepełnej znajomości otoczenia.

Proszę wybaczyć, że posłużę się przykładem dość grubym. Dzieci nieletnie proszone są o nieoczytanie tego tekstu. Tak Dziecko, ty też...

Otóż, jeden z pierwszych filmów pornograficznych, niemy jeszcze, opowiadał historię pana w kapeluszu panama, który próbował uściślić znajomość z pewną panią, która była naga, ale po drugiej stronie płotu.

Dodam, że pan w panamie, obserwował ją przez szparę między deskami.

W końcu doszli do porozumienia, a Pan lekko się rozpiąwszy włożył istotny swój, w kontekście omawianym, fragment, w dziurę po sęku i zażył zadowolenia.

Tyle tylko, że stał się nieświadomie ofiarą sprytnej prowokacji, bo po drugiej stronie była nie pani, a koza.

Niezależnie jednak od wszystkiego, zażył zadowolenia.

W tym sensie sieć też nie jest hologramem, choć można się naciąć.

Pozdrawiam, przepraszając za przykład


Panie Mindrunnerze,

może i wygodniej, ale w kategoriach społecznych nie ma takiej potrzeby, bo wszystkie elementy są do dyspozycji i wystarczy tylko je troszkę poprzestawiać.

Pozdrawiam


Panie Yayco

O! No widzi Pan.
Przykład znakomity z historii kinematografii zaczerpnięty.

Zażył zadowolenia Pan powiada…

A gdyby on wiedział, że to była koza, a nie ta pani?

On umawiał się z kobietą, a zażył z kozą myśląc, że to kobieta.

No nie wiem jak Pan, ale ja jakąś różnicę dostrzegam…


Panie Gretchen,

ja nie twierdzę, że to nie ma różnicy. Pewnie jest, choć jako wirtualny, nic o tym wiedzieć nie mogę.

Ale jeśli to byłby hologram, to byłaby to tylko gra wyobraźni.

A koza była realna.

Pani patrzy na wszystko jednostronnie. Ze strony faceta tym razem. Co by było gdyby wiedział.

A na co dzień, to rzadko tak mamy, że jak byśmy wiedzieli, to byśmy czegoś nie zrobili? Nie zna Pani takiego odczucia?

Wczoraj dwa razy Office’a instalowałem, bo o jednym drobiazgu nie pomyślałem. Jakbym pomyślal, tobym dwa razy nie instalował.

I jeszcze jedno, cze nie sądzi Pani, że czasem warto zadać sobie pytanie, czy tej kozie też było przyjemnie?

Już straszne piszę głupoty, przepraszam.

Przerwę sobie zrobię.

Pozdrawiam jak najserdeczniej


Włączając się...

To jednak była gra wyobraźni (o kozie mówię), gdyż na przyjemność składałaby się cielesność tej pani po drugiej stronie płotu, którą tak wytrwale podpatrywał jegomość w kapeluszu, ostrząc sobie na nią swe zmysły…

Bo relacja odnosi się zawsze do człowieka, nie do tekstu, nie do myśli samej w sobie. Tekst, myśl, słowo, zdanie ułatwia relację, ale jej nie zastępuje, tzn. nie wyprzedza jej.

Zapomniana sztuka epistolografii właśnie to udowadnia: najpierw relacja, najpierw spotkanie, później słowa pisane.

Pozdr


Panie Yayco

No widzę, że coś się w Pana samopoczuciu zmieniło – bo mnie brać za mężczyznę?

Muszę przyznać (opierając się na doświadczeniach realnych), że nie nazbyt często mi się to zdarza, żeby ktoś się pomylił.
Ostatni raz to miało miejsce… Zaraz… zaraz… No tak na oko gdzieś, to ze dwadzieścia lat temu.

Wracając do meritum.

Gdyby to była gra wyobraźni to byłaby to fatamorgana, a nie hologram. Aż tak daleko nie idę.

Jednostronne patrzenie zarzuca mi Pan niesprawiedliwie. O!

Pomyślałam też o tej kobiecie, ale do niczego się mojej myśli przypiąć nie dało to pominęłam.

O tej kozie nie pomyślałam, ale mnie Pan teraz zainspirował.

Panie Yayco, toż to przecież jest esencja tego o czym ja do Pana dzisiaj piszę.

Coś miało miejsce (proszę wybaczyć brak definicji sytuacji) i miało bez cienia wątpliwości, prawda?

Prawda – sama sobie odpowiadam, skoro Pan poszedł na przerwę.

Facet zażył przyjemności, subiektywnie tak to odczuwał, ale nie wiedząc o dość istotnej zmianie w wynegocjowanej umowie, nie wie w czym uczestniczył tak naprawdę.

Koza też w tym uczestniczyła i też nic nie wiemy o tym czym dla niej była ta sytuacja.

I to jest to!

Wydaje nam się, że coś wiemy, że jesteśmy w jakiejś relacji, tymczasem szczególnie często w kontaktach wirtualnych (choć przecież nie tylko w nich, w realnych to też się może zdarzyć) możemy się znaleźć w sytuacji tego mężczyzny.

To teraz możemy zadać sobie pytanie: z kim w gruncie rzeczy umilił sobie czas wywleczony przez Pana facet?

Z kobietą, czy z kozą?

Z jego perspektywy z kobietą, z perspektywy mojej z kozą.

W kontakcie wyłącznie wirtualnym niestety nie możemy sprawdzić czy czasem po drugiej stronie nie ma kozy.

Hologram Panie Yayco, jak nic hologram.


Panie yayco & Pani Gretchen

Uwaga techniczno-rzeczowa:
Ani fatamorgana ani hologram nie są efektem gry wyobraźni – to realne zjawiska optyczne.


Rafał

No dzięki bogom, że myślisz podobnie.

Z drugiej strony to przecież możliwe, żeby było odwrotnie.

Najpierw słowo, coś jak daleko słyszana piosenka.

Możemy się zaciekawić rytmem, melodią, strzępkami słów docierających do nas.

I się zbliżyć.

O ile ciekawość nadal w nas jest, to można jeszcze trochę podejść.

Ale żeby nie okazało się, że to wcale nie tak, i że to koza to trzeba wyjść z sieci.

Albo nie wychodzić, ale nie traktować tej rzeczywistości jako poznanej.

I nie przywiązywać się do niej nadmiernie.


Gretchen,

wow!
zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Krk

Tyle, że hologram to dwa obrazki nakładające się na siebie, a fatamorgana to obraz pozorny.

Włażę na grząski grunt, bo kompletnie się na tym nie znam. Pasuje mi porównanie na takim powierzchownym poziomie.

Ale może ono jest idiotyczne.

Jak większość powierzchownych znaczeń.


Pani Anno

hurrra !

:)


Panie Yayco,

troche ogłupiałam od niepozadanego nadmiaru, który w zasadzie moze nawet nie jest niepożądany.

Patrzę, że w gruncie rzeczy – jak dla mnie – może Pan spokojnie występowac nawet i w trzech osobach. Ułatwieniem byłoby zaś dla mnie – banalne – wyraźniejsze nazwanie tych panów. Ludzie maja rózne umysły i akurat dla mojego samo nazwanie N, na przykład Panem En czy Panem Ny juz by zaowocowało wiekszym komfortem lektury

Ale jest jak jest i tak tez moze być
zdrowia…


Gretchen

Pozorny, jedynie w sensie nieistnienia RZECZY w miejscu obserwowanej lokalizacji, ponieważ to realny obraz przeniesiony skąd inąd.


Krk

No to przecież mówię.

Niewyraźnie, ale jednak.

Nie ma go tu, tego obrazka, gdzie ja go widzę. Gdzieś indziej jest, ale nie tu.

Fakt, że jego istnienie nieco nie pasuje do tego czego bym od niego oczekiwała. No fakt.

W razie czego jakoś się wybronię.


"Nie ma go tu, tego obrazka, gdzie ja go widzę. Gdzieś indziej j

est”

No właśnie jest:)
Obrazek jest tam gdzie go widzisz, nie ma tam rzeczy którą przedstawia.

:)


Krk

O masz…

Ale to nawet pasuje.

Może nawet bardziej?

Znaczy ja myślę, że coś jest. Co więcej jestem przekonana, że to jest bo to widzę.

Za to jak podejdę bliżej to nie ma nic. Zupełnie nic.

Że też mnie podkusiło z tą fatamorganą!

No nic, jakoś to będzie.


Może i rzeczywiście bardziej

To już się proszę z p. yayco sprzeczać.

Pozdrawiam


Szanowny Panie Rafale,

ślizgamy się po słowach.

Zresztą jak już napisałem wyżej, ja nie uważam, żeby osoby były ważne. Ważna jest treść.

Kiedyś dawno, dzieckiem będąc, przeczytałem w Płomyku wiersz, który mnie głęboko poruszył. To był wiersz Różewicza. Nic nie wiedziałem wtedy o Różewiczu, a wiersz do mnie trafił. Czy trafił by inaczej, gdyby go napisał Putrament (o którym też nic wówczas nie wiedziałem)? Nie sądzę.

Potem bym się może źle czul, tak jak ten facet od kozy.

Ale przeżycie byłoby najprawdziwsze i wpłynęło by na moje zachowania, tak czy inaczej.

Dlatego blog nie jest dla mnie słaniem listów do świata. Jest raczej formą twórczości, dla której może znajdą się odbiorcy. Ale nie są oni konieczni do tworzenia.

Pozdrawiam serdecznie


yayco

“Jest raczej formą twórczości, dla której może znajdą się odbiorcy. Ale nie są oni konieczni do tworzenia.”

Oj chyba są. Ponieważ to “może”, przeciągane zbyt długo w niespełnieniu, wcześniej czy później by Pana zniechęciło. Podtrzymuje zaś interakcja.


Pani Gretchen,

ale się Pani odgryzła! Ojej. Gdzie ja się schowam teraz ze swoją sromotą. Nawet poprawić błędu nie mogę, bo to wstyd jeszcze większy! Hańbaż mi, hańba!

I jeszcze muszę teraz od tej optyki uciekać, bo się okazała nieprawidłowa. Ojej!

Ale skora zainspirowałem Panią kozą, to muszę teraz prostować dalej.

Prawda obiektywna istniej, ale jest trudna do poznania. Ze względu na słabość aparatów pomiarowych. Ani metody empiryczne, ani aprioryczne nie są, w ostatecznym rozrachunku, satysfakcjonujące.
Dostarczają , co najwyżej odpowiedzi satysfakcjonujących w obrębie obowiązującego paradygmatu.

Dziwnie to napisałem. Prościej będzie tak, że prawda obiektywna jest zewnętrzna i nawet naukowo dostępna co najwyżej w małych kawałkach, z których trudno skleić ten obraz, na który Szanowna Pani się powołuje.

Każdy z nas nosi w sobie prawdę subiektywną, opartą na własnej wiedzy, doświadczeniu. Ona jest tak słabowata, że strach. Bo subiektywna. Bo jak pokazuje choćby pan Krk, nawet jak o czymś coś wiemy, to o czym innym mniej.

Ale innej nie mamy, zazwyczaj. Więc gadanie, że nam się tylko wydaje, a jest inaczej jest tylko gadaniem.

To samo moje pokolenie osiągało winem i świecami. Też wydawało się inaczej.

A że następnego dnia koledzy (albo koleżanki) śmieli się z nas i pokazywali palcami? Trudno się mówi.

Sprawdzić do końca się nie da. Bo to wszystko jest nieważne.

Zastanowmy się: jakbym powiedział, że w kozę przecudnej urody księżniczka zaklęta była, która w ten (też pozwolę sobie nie uszczegóławiać) sposób została z pod czaru wyjęta, to co? Znowu coś się zmieni?

Nie proszę Pani. Maślane oczy faceta w panamie pozostaną maślane. To są fakty. Reszta to interpretacje.

A interpretacje każdy ma swoje. Tak samo wiarygodne, jak te tutaj teorie o kozach.

Pozdrawiam Panią uniżenie


Panie Krk,

ma Pan rację oczywiście.

Szczerze mówiąc to nawet kombinowałem, żeby zbudować jakiś przykład, który odwoływał by się do korpuskularno falowej dwoistości, ale za głupim.

Pozdrawiam, dziękując za sprostowanie


Pani Anno,

kiedyś jeden mój kolega ze szkoły, napisał w wypracowaniu, że “nie może wyjaśnić, o czym pisał poeta, bo poeta pisał niejednoznacznie”.

Nie jestem ja poetą, a ni nawet synem poeckim, ale powtórzę co już napisałem: piszę jak umiem i jak chcę. Przykro mi, że nie ułatwiam Pani czytania, ale jak już wielokrotnie w tym wątku wspominałem, nie piszę dla konkretnych odbiorców. W ogóle nie piszę dla odbiorców.

Ale każdy czytelnik cieszy mnie niepomiernie.

Nie dbam też o niczyj komfort, ale raczej myślę o jakości mebla.

Cieszę się jak komuś jest wygodnie, bo pamiętam jak to było z meblami, które Wyspiański zrobił dla Boya. Dzieło sztuki to było niewątpliwe, ale siedzieć się na tym nie dało.

Pozdrawiam, dziękując za czynione, mimo obstrukcji ze strony autora, wysiłki


Panie Krk,

Krk

“Jest raczej formą twórczości, dla której może znajdą się odbiorcy. Ale nie są oni konieczni do tworzenia.”

Oj chyba są. Ponieważ to “może”, przeciągane zbyt długo w niespełnieniu, wcześniej czy później by Pana zniechęciło. Podtrzymuje zaś interakcja.

bardzo być może, że zna się Pan na optyce lepiej ode mnie. Ale, z najwyższym dla Pana szacunkiem, na mnie samym, to ja się znam lepiej.

Obawiam się, że na interakcjach też, ale tu mogę się ośmieszająco mylić, więc nie będę się upierał.

Pozdrawiam


Szanowny Panie yayco

Faktycznie, zbyt chyba pochopnie pozwoliłem sobie przypuścić(stąd to chyba, odnoszące się do przypuszczenia istoty) Paską reakcję na brak odbiorców.
Oficjalnie wycofuję się więc z tego co łaskaw był Pan odebrać jako przypisywanie sobie znawstwa Pańskiej duszy, zaznaczając iż chodziło mi bardziej o człowieka jako takiego, modelowego.
Nieoficjalnie zaś nadal tak przypuszczam, również w odniesieniu do Pana, czego, bardzo proszę, nie brać mi za złe.

Pozdrawiam serdecznie.


Panie Krk,

ależ nic nie biorę Panu za złe.

W najmniejszym stopniu. Zwłaszcza,że z tego co widzę, choć nie bardzo rozumiem, grozi Panu wywalenie na zbity (proszę wybaczyć słowo) pysk.

Wtedy, zgodnie z Pana teorią, byłoby mi przykro.

A ponieważ Pana teoria może być prawdziwa, a co najmniej: ja nie mogę udowodnić, że jest inaczej, więc wolę oświadczyć jak na wstępie.

I jeszcze nawet powtórzę: ja do Pana nic nie mam.

Pozdrawiam z nadzieją, że nie po raz ostatni


Wielce Szanowny Panie Yayco

Piszesz Pan:
“Zresztą jak już napisałem wyżej, ja nie uważam, żeby osoby były ważne. Ważna jest treść.”

A później wytrwale, mozolnie i szczegółowo objaśniasz nam pisma.
Nam, którześmy dali głos w odpowiedzi na Twoją, Panie Yayco, treść.

Dla mnie dajesz nam świadectwo, czcigodny Panie Yayco, że jednak jesteśmy dla Ciebie w jakiś sposób ważni, my osoby.
Nie odrzucasz nas, Panie Yayco, jak niechciane plewy. Nie zbywasz naszego istnienia wyniosłym milczeniem – za co jestem Ci, Panie Yayco, po stokroć wdzięczny.

I w tej trwającej rozmowie/pismowie jednak Twoja treść, do której jesteś tak Panie Yayco przywiązan, w innym świetle się może ukazać – i nam i Tobie.

Cała ta pismowa/rozmowa to jeden wielki dowód na prymat osoby nad tekstem!
I na potrzebę kontaktu z osobą...

Pozdrawiam wszystkich szanownych interlokutorów


Niezły z Pana jajcarz, do nicku jak ulał

Sorry, tak tylko przypuszczam;)

I pozdrawiam


Panie Rafale,

to są dwie różne rzeczy.

Kiedy piszę, to w zasadzie mam w nosie, czy ktoś to przeczyta, czy nie. Piszę, bo mam parcie na klawiaturę. Gdybym miał takie parcie na robotę... ech!

Ale piszę w miejscu, gdzie czytelnicy mogą się wypowiadać wprost. Nawet Ci, którzy nie przeczytali tekstu (mnie się czasem tak zdarza, na niektórych blogach). I wtedy mamy nową sytuację.

Po pierwsze, tak jestem nauczony, że jak ktoś pyta to odpowiadam. Coś tam sobie myślałem, pisząc. Jeżeli ktoś to opacznie rozumie to wyjaśniam. Nie zmieniam tekstu. Nie dostosowuję go do potrzeb percepcyjnych czytelnika. Nie.

Po prostu staram się wyjaśnić o co mi idzie.

Czasem, po drugie, dzięki uwagom czytelników pojawiają się nowe konteksty, które – w skrajnym przypadku – mogą nie mieć nic wspólnego z tekstem pierwotnym (słyszałem, że Pan już wrócił, Panie Docencie, jak bąk rakiją opity, wpadnij Pan i do mnie przy okazji). To się rozmawia wtedy. Czasem się lekko rozmawia, a czasem ciężko.

Z fajnymi fajnie. Z niefajnymi niefajnie. Z mądrymi…

Panie Rafale. To, że się pisze dla siebie, nie oznacza, że się nie szanuje innych ludzi. Jeśli ktoś przyszedł do mnie i chce porozmawiać, to moim psim obowiązkiem jest mu odpowiedzieć. Choćby to miało być: Dziękuję, że Pan wpadł. Moja lista osób nieporządanych (a ściślej – ignorowanych) jest bardzo krótka. Jest mi głupio, że w ogóle istnieje. Są to osoby, z którymi rozmawiać nie umiem.

To, że pisząc mam głownie siebie na myśli, nie znaczy, że inni ludzie nie są dla mnie ważni, że nie chcę z nimi rozmawiać i ich do swego przekonać.

Ale to jest inna sprawa. Rozmowa jest inną formą sztuki, wymagającą co najmniej jednego współautora. Może Pan zasadnie zapytać: - A czy tym współautorem nie okaże się czasem koza?

A jakie to ma znaczenie panie Rafale?

Dla mnie żadne.

Dopóki koza pisze z sensem i pobudza resztki mojego aparatu umysłowego do działania, jest ok.

Ale prymat należy do tekstu. W rozmowie: do tekstu wymienianego. Mojego i kozy.

Zresztą, może ja też jestem tylko starym muflonem? Albo drużyną starszoharcerską?

Pozdrawiam Pana indywidualnie, jak najbardziej


Panie Krk,

Krk

Sorry, tak tylko przypuszczam;)

I pozdrawiam

no co ja mogę Panu odpowiedzieć?

Staram się jak mogę.

Pozdrawiam równie starannie


Nawet gdyby był Pan muflonem, Panie Yayco

i tak miałbym Panu za co dziękować, co niniejszym z przyjemnością czynię.
;)

Nie w pełni się z Panem zgadzam, ale rozumiem (lub myslę, że rozumiem).

Pozdrawiam oddalając się w domowe pielesze


Panie Yayco,

interesujaca jest jednak i konstatacja KRK, że interakcja podtrzymuje twórcę.

Bo pewnie, że odbiorcy nie są konieczni do tworzenia. Tworzenie to jest mus, niestety. ( O, jak ja dziś: z wałkami na włosach i suszarką w ręce usłyszalam nagle w głowie, ze Któregos popołudnia przylecieli do nas Obcy Suszarke odłożyłam grzecznie, napisałam co tam w głowie było i dopiero wtedy z powrotem do suszarki. No mus.)

Ale jak jest przyjemnie, kiedy są odbiorcy.

Jak nie ma, to smutno jest przecież twórcy owładniętemu musem.

zdrowia…


Panie Rafale,

nie wiem, za co mi Pan dziękuje, ale się cieszę.

Proszę pielesze ode mnie pozdrowić


Pani Anno,

jak to miło się w końcu z Panią zgodzić: tak, to fantastycznie jak są odbiorcy!

Znakomicie się czuję widząc, że jestem czytany. Przecież tylko dlatego, przed wyjazdem na urlop, pozawieszałem sobie te mapki z boku, żeby wiedzieć, że nawet pod moją nieobecność ktoś wpadał.

Pozdrawiam Panią pozostając w ukłonach


Pani Anna & Pan yayco

Mnie się wydaje, że tworzyć bez odbiorców to można w materii; rzeźbę, obraz, muzykę(to już nie bardzo materia ale cóś w podobie, jako materia dźwięku), czy choćby przestrzeń wokól siebie, tudzież gadżety(jak restauracja samochodu z przełomu poprzednich wieków), bo daje to radość w jakimś tam stopniu użyteczną.
Myśl natomiast, czysta myśl – odbiorcę mieć musi, bo co po niej twórcy – rajcował się będzie swym geniuszem w samotności?


Krk - złota myśl!

Krk

Myśl natomiast, czysta myśl – odbiorcę mieć musi, bo co po niej twórcy – rajcował się będzie swym geniuszem w samotności?

Bardzo możliwe, że to właśnie w tym aspekcie jesteśmy na obraz i podobieństwo.
Bardzo możliwe, że to jest wytłumaczenie celu naszego zaistnienia.


Panie Krku,

chętnie się z Panem zgodzę: myśl musi mieć odbiorcę. Podobnie jak nadawcę.

Jak to było u Witkacego?

...lecz myśl ta czyja? samo się nie myśli
tak jak grzmi samo i samo się błyska…

Ale ten odbiorca nie musi być dookreślony, wskazany co do tożsamości, prawda?

Piszemy dla wyimaginowanego czytelnika doskonałego, wartego naszego pisania.

Proszę wybaczyć ten nadęty ton, idzie mi o to, że piszący jest zawsze cokolwiek pyszny, bo zakłada, że ktoś jego pisanie przeczyta. A ten kto przeczyta, będzie lepszy od tego co nie przeczyta.

Nie trzeba, mam nadzieję, wyjaśniać pobłądzenia w takim rozumowaniu i to poblądzenia wielokrotnego.

Ale to właśnie wyobrażony czytelnik jest tym, dla którego piszemy.

Pozdrawiam


Panie Odysie,

bardzo to do prawdy podobne, moim zdaniem.

Bardzo! :-)

Pozdrawiam w tym Duchu


Piszą ludzie co prawda pamiętniki dzienniki i wiersze

Niby dla siebie.
Ale to “dla siebie”, to taki kit.
Piszą je albo znaczni, dla potomności, albo tacy którzy znacznymi nadzieję mają zostać(psychologowie już dawno odkryli że w takich pamiętnikach-dziennikach nie pisze się całkiem szczerze, a tak by potencjalny czytelnik nabrał o autorze dobrego mniemania). Inna rzecz to literackie wprawki.

No w każdym razie ja, gdybyście nie Wy, głowy bym sobie nie zawracał.

Pozdro wszystkim, zwłaszcza Madowi


Ja rozumiem i nawet wierzę, że Pan Y nie należy do bandy

choć ten dopisek tymi maluśikimi literkami, których nijak przeczytać się nie daje bez wspomagania o czymś świadczy, o czym ? ....

Pozdrawiam oczywiście serdecznie


już się nie czepiam, dopiero poczytałam komenty i ten o meblach

Wyspiańskiego dla Boya też i nałożyłam na nos drugie okulary
i teraz jest o.k

jeszcze raz pozdrawiam


Panie Krku,

w sprawie pamiętników nic nie wiem.

Więc się wypowiadał nie będę.

Pozdrawiam


Pani Arundati,

przypisek jest dlatego, że czasami piszę o winie. Proszę zauważyć, że przypisek jest złośliwy, bo o winie raczej trudnym do kupienia (no chyba, że dawno nie widziany pan Rollingpoll będzie miał kaprys spróbować).

Świadczy on o tym głownie, że wino było dobre.

A z tymi meblami, to coś pokręciłem? Bo pamięć bywa zawodna, niestety…

Pozdrawiam w sposób wyjątkowo uniżony


Panie Yayco

Znowu wróciłam.

Wiele godzin minęło i zjadłam tak pyszne różne rzeczy, wywodzące się wprost z kuchni , którą dotąd odrzucałam co nieco, że już mi się nie chce wytykać Panu tych złośliwości w moim kierunku oraz tych tam prawd oczywistych.

Odniosę się zatem do tego o czym Państwo w ostatnich godzinach rozmawiają.

Dla mnie czytelnik jest niezbędny. Dla mojego pisania jest niezbędny.

Ze sobą to ja gadam dość dużo – Druga coś o tym wie, ale to jest jak rozmowa z człowiekiem z szafy.

Kiedyś w innym zupełnie miejscu moje pisanie zosało opatrzone jednym z najważniejszych dla mnie komentarzy – czytelnik docenił język.

Dla mnie najzabawniejsze jest bawienie się formą, znaczy że też językiem.

Dlatego zawołałam Drugą.

Ona jest mniej zaplątana w sobie.

I w tym wszystkim brak czytelnika, to jałowa zabawa.

Do lustra mogę sobie pogadać, albo do szafy.

Czytelnik jest bezcenny, choć za każdym razem zadziwia mnie, że ktoś mnie jednak czyta.


Pani Gretchen Szanowna,

sądząc po formie i języku, to szanowna Pani nie tylko jadła.

Ale to zdrowo jest dla człowieka,w ięc tylko proszę od razu zeznać co pani jadła, bo wszyscy teraz będą w ciekawości żyć, jaką to kuchnię Pani Szanowna odrzucała.

O języku i formie nie będę pisał, choć przyznam, że Pani punkt widzenia jest mi bliski. Dokładnie tak.

Ale skoro pisze Pani, że ją dziwi obecność czytelnika empirycznego, to może jest tak jak sugerowałem wyżej?

Mianowicie, że piszemy dla czytelnika, którego sami sobie wymyśliliśmy i na pawlaczu (albo jak ktoś nie ma – w szafie) trzymamy?

Pozdrawiam nieco niepewnie


Panie Yayco

No pewnie, że nie tylko jadłam. Przecież to niezdrowo jest tylko jeść.

Pan się czepia mojej formy i języka? A to czemu?

A jednak mój punkt widzenia jest Panu bliski. To krzepiące.

Czy ja mam czytelnika, dla którego piszę?

Ciekawe pytanie proszę Pana. Pomyślę i przemyślę. Może coś się wykluje.

Tak jak napisała Pani Anna.

Czasem pojawia się coś w głowie, nagle składają się słowa. Słowa układają się w zdania. Zdania w tekst.

Niekiedy mam przeczucie tekstu. Coś się we mnie pojawia, jakiś rodzaj emocjonalnego dreszczu i już wiem, że to słowa się pojawiają. Coś ważnego wychodzi z wnętrza, niekiedy zupełnie zagrzebanego i zepchniętego.

To jest mój wentyl, cudownie odkryty sposób na wyrzucenie czegoś ważnego na zewnątrz, żeby było lżej.

Dlatego za każdym razem zadziwia mnie, że ktoś chce to czytać.

Bo zadziwia mnie, że kogoś to obchodzi.

Czy to nie jest już interpretacja – kogoś to obchodzi?

I co tego kogoś może obchodzić?

P.S o kuchni nie będę tu pisać, żeby wątku nie psuć.


No, Pani Gretchen

Czy ja Panią już kiedy chwaliłem za język?
Sorry że nie pamiętam, ale od tego czasu kiedy to być mogło, upłynąć już mogło sporo czasu. A w każdym razie nie wiem, czy wyraziłem wtedy Pani swój podziw dość wyraźnie. No mniejsza, to niniejszym.

ps. W ostatnich słowach mego listu, (piszę wolno gdyż wiem że wolno czytasz), chciałbym jedynie zaznaczyć, że za tym językiem stoi i myśl. A tę też doceniam.

No to nara


Pani Gretchen najedzona i nie tylko,

ja się nie czepiam, raczej przeciwnie. Podkreślam przecież podobne podejście formalne.

Bo moim zdaniem forma jest ważna. Czasem bardzo, bo jak człowiek nic do napisania nie ma, to czasem mu forma musi wystarczyć. Wtedy to aż tych niewinnych czytelników żal, bo szukają pośrod tej formy jakieś treści, a tam nic. Jak te krzesła u Boya, cholera.

Ja oczywiście wspominam tu o moich tekstach, a nie o Pani.

Bo mnie czasem zdarza,że mam ochotę pisać, a nie mam o czym. Wtedy forma wygrywa z sensem.

Wtedy rzeczywiście jedynym ratunkiem są czytelnicy, bo dobra rozmowa potrafi obronić najsłabszy tekst.

Pani pisze inaczej. Chciałoby się powiedzieć, że bardzo emocjonalnie. Nie wiem na ile te emocje są prawdziwe (to nie zarzut, wszak piszemy tu o formie), ale dla zewnętrznego obserwatora emocje górują nad formą. Chyba tak powinno być. Tak jest naturalniej. Ale to takie mądrzenie się jest. Przepraszam.

Natomiast z wykluwaniem się słów, to trzeba uważać.

Mnie zazwyczaj wychodzi tekst na inny temat niż zamierzałem napisać. A potem dyskusja jest na jeszcze inny temat. Proszę zauważyć, że rozmawiamy o czymś zupełnie innym niż moja niechęć do liczby mnogiej.

Raz było nawet tak,że w trakcie pisania zmieniłem kierunek i napisałem coś odwrotnego od zamierzenia. A potem w dyskusji próbowano mi tłumaczyć, że jest odwrotnie.

Blog ma tą cechę, że jest formą żywą, formą in statu nascendi. To jest fajne, bo nie pozwala czasem spokojnie zasnąć.

A jeśli już o tym, to chyba już jest późno, albo wyroby z Wygwizdowa (to może kiedy indziej wyjaśnię) nazbyt na mnie działąją.

Żeby całkiem głupich rzeczy nie pisać, to spać pójdę

Dobranoc Pani i Panu Krk (który też po nocy zaglądał)


Krk

Dzwonię, gdyż nie mogę rozmawiać.

Za słowa dla mnie ważne dziękuję szczerze. Więcej nic wyjaśniać nie muszę, bo Pan najwyraźniej zrozumiał.

Natomiast Pan jest bardzo tajemniczy. Delikatne sugestie… Niedokończone frazy…

Szanuję, jak najbardziej jedynie zwracam uwagę, że zauważam.

Powiem Panu w sekrecie, że jak ktoś do mnie tak pisze to zaraz mój twardy dysk, na którym jest zapisanych miliardy informacji nikomu do szczęścia niepotrzebnych, odtwarza jedną sytuację.

Mało to istotne w sumie.

Dobrej nocy i niech Pan zważa na kroki, które Pan czyni.


Panie Yayco

Widzi Pan, najgorsze jest to, że ja piszę nawet nie z serca, bo to delikatne jest pisanie. Ja piszę niekiedy z wnętrzności, z przeproszeniem.

Siadam. Kursor miga. Pojawia się pierwsze słowo. Za nim drugie.

Jeszcze panuję nad sytuacją, nad sobą.

A potem nagle, i nie wiem skąd się to bierze, zalewa mnie potok słów. Moim zadaniem jest już wyłącznie za nimi nadążyć.

To wszystko.

Potem na to patrzę i się zastanawiam kto to napisał.

Kto mógł jakąś tam prawdę o mnie w słowa ująć?

Ma Pan rację, odbiegliśmy o lata świetlne od myśli Pana tekstu.

To zawróćmy.

Nie mogę w moim pisaniu budować jakiejkolwiek bandy, bo ono jest moje.

Nie umiem udawać, że znam kogoś kogo nie znam.

Chętnie wyrażam sympatię, jak trzeba bezwzględnie sprzeciwiam się, choćby nazywaniu mnie pedofilem.

Niezawodnie sprzeciwię się atakom na mnie. Bo o mnie to prawie nikt tu nic nie wie.

Prawie czyni wielką różnicę. Niekiedy.

Dla mnie odmienność Pańskiego i mojego pisania jest porażająca, bo Pan pisze intelektem, wiedzą, głową.

Ja piszę emocjami, własnymi wnętrzościami, sercem.

Nie musimy stanowić bandy.

Wystarczy, że u siebie bywamy, I staramy się zrozumieć wzajemnie.

Dobra wola Panie Yayco jest wartością nieocenioną.

W rzeczywistości inernetowej jest wszystkim, czego można oczekiwać.

Wirtualny pacyfizm.

Pozdrawiam Pana nocnie i pacyfistycznie,


Panie odys

Dzięki za docen, i z wzajemnością.

Pozdrawiam Pana serdecznie


Pani Gretchen,

rano jest, więc mogę popełnić jakąś niestosowność, za co z góry przepraszam. Będę, w razie potrzeby, przepraszał bardziej szczegółowo.

To, że Pani pisze excusez le mot flakami (proszę, w łaskawości swojej, wziąć pod uwagę, że nie precyzuję, którymi), to dla nikogo, kto czytał nie, stanowi zagadki. To widać.

Czasem odnoszę wrażenie, że faktycznie słowa biegną, a Pani za nimi leci, narzekając, że akurat założyła wysokie obcasy. A potem doleciawszy, dziwuje się Pani efektom.

Żartuję. Ten sposób pisania budzi moją zazdrość, bo jest najbardziej autentyczny. A jak jeszcze prowadzi do niegłupich rezultatów? To tylko się cieszyć, proszę Pani. Tylko się cieszyć...

A co do bandy, to chyba niepotrzebnie się Pani odcina, czy ja Pani coś proponowałem? Gdzieś u zarania Tekstowiska opisałem anegdotyczną historię z lat młodości N, która ma pointę: - A kto tobie, gówniarzu, wódkę proponuje.

No offence. Po prostu o tym była ta historia. Myślę, że za wcześnie ją opisałem, bo teraz była by bardziej na miejscu.

A poważnie, to chyba nie idzie tutaj o koalicje słów i poglądów. To dosyć oczywiste, że ludzie piszą różnie (dziękuję za niesprawiedliwie dobre słowa o moim pisaniu). Równie oczywiste jest to, że z sympatycznymi chcemy rozmawiać, a z tymi, co nas obrzucają wyzwiskami – niekoniecznie. To nie tylko kwestia smaku, ale też własnej godności.

Zresztą wspólnota tego typu, wspólnota myśli i ocen nie jest mi obrzydliwą. Prowadzi do doraźnych koalicji w równie doraźnych bójkach, które dla takiego miejsca są zdrowe.

Ja protestuje nie przeciw temu, że ktoś się ze mną zgadza (aż tak głupi, to nawet ja nie jestem), ale przeciwko klasyfikowaniu mnie metodami mechanicznymi.

Mam wtedy wrażenie, że ktoś w moim imieniu mówi: - My, ludzie w niebieskich koszulach, powinniśmy się trzymać razem. W czasie wakacji, w jednej eskapistycznej książce, przeczytałem, że zaangażowany terrorystycznie imam kupował sobie bokserki w znanej angielskiej firmie. Tej dwojga nazwisk. Tak się składa, że ja również, od lat, bieliznę męską chętnie kupuję w tej firmie. No to co? Czy z tego względu mam bronić terroryzmu? A może mam mieć żal do imama, że się wziął za mokrą robotę? Że swoim zachowaniem psuje „nam” opinię?

To dopiero byłby nonsens!

Czasem mam wrażenie, że mało kto dołożył staranności, żeby zorientować się, czym, w istocie swojej, jest konfederacja, która z natury rzeczy zakłada pozostawienie podmiotom w nią wchodzącym, fundamentalnej niezależności.

Konfederacja jest związkiem celowym. Jest po coś. Może nie jestem do końca pewien, po co ona jest, ale moim zdaniem, nasza konfederacja nie jest po to, żebyśmy się koniecznie wszyscy lubili i chodzili w identycznej bieliźnie.

Proszę, zatem nie obawiać się. Mój protest przeciwko wcielaniu do bandy, nie wynika z tego, że tworzę swoją.

Pozdrawiam z rana


Panie Y/N szanowny

Wprawdzie dyskusja wzleciała na poziomy dla mnie prostaka juz niedostępne, ale pozwole sobie na chwile zaniżyc poziom i coś o tej bandzie napisać.

W sumie – to chyba ten temat przewijał się już na TXT i dość wyraźnie określiliśmy swoje pozycje względem konfederacji – dla znacznej części, jak sobie przypominam także i dla Pana, to jest klub. Gdzie każdy przychodzi jak ma ochotę. A jak nie ma, to nie ma. Zachowujemy pełną niezależność. I ona jest podstawą. O społeczności jako takiej możemy mówić w kontekscie wspólnego tworzenia atmosfery tego miejsca. Albo dokładniej – czesci tego miejsca. Chyba od zawsze zylismy w przekonaniu, ze nawet jesli TXT stanie sie czymś więcej, to jakiś klubowy zakamarek, a w nim część nas, pozostanie. Dla tych, ktorzy nigdzie nie należą, tylko po prostu sa bo lubią. I jesli nawet mają w tym klubie spędzać chwile samotnie, to i tak wpadną. Właśnie dlatego, ze lubią. Choć moze wcale tak nie jest, tylko ja mam ochte wierzyć, ze tak jest? Jakie to ma znaczenie.

Pan akurat otwarcie stwierdzał, że Pn Y to awatar, nigdy nie istniał i nie nalezy go traktować jako postaci z krwi i kości – choc z drugiej strony, doskonały to twór, wiec jednak go pesonifikujemy pomimo pańskich ciągłych upomnień.
Inne eksperymenta w tym zakresie na TXT nie były udane – przynajmniej w mojej ocenie, a było ich parę mam wrażenie.

A wracając i troche w buty Merlota wchodząc – do bandy sią nie należy, tylko jak ma się ochotę, to się jest. Własnie tak klubowo. I ponieważ w tym klubie klubowiczom jest dobrze (choć to indywidualna ocena), stąd zainteresowanie gdy pomiędzy tymi wsród których dobrze sie czujemy, coś nie gra. Przecież Panem Y, choć go nie ma – interesujemy się również.

Chyba nie napisałem niczego mądrego. No – ale nie ja tu od tego jestem.

Pozdrawiam, oddajac należny hołd mistrzowskiej umiejętności tworzenia bytów awatarowych.


Panie Yayco

A skąd przyszedł Panu do głowy pomysł, że ja mogłam pomyśleć, że Pan mi coś proponuje???

I, że ja się od czegoś odcinam, żeby przykleić się do Pana?

No proszę Pana Yayco! Jeśli gdziekolwiek Pan to wyczytał to ja się stanowczo od tego właśnie odcinam .

Pozdrawiam Pana, choć mamrocząc i wyrzekając


Pan Y. hersztem bandy

Się uśmiałem. :D

PS. Mnie się bardzo skromnie wydaje, że konfederacja jest po to byśmy pisali, byli czytani i czytali w towarzystwie nieprzekraczającym pewnych minimalnych standardów, które staraliśmy się ująć w regulaminie — Czyż nie?

Acz lubienie lub nielubienie autora jest dla większości raczej nieuchronnym doświadczeniem. Tym bardziej, że wielu jest trudno odseparować podmiot liryczny od autora. Nierzadko nawet samemu autorowi trudno.

I czego tu robić z Igły widły?


Panie Griszqu,

proszę się nie napraszać o komplementy, bo poniedziałek jest. A za komuny to był dzień bezmięsny. W poniedziałki dusery tylko na kartki.

Się z Panem w sprawie bandy nie zgadzam. Albo się czasy zmieniły, albo w dawnych latach w S. inne były bandy. Albo oba.

Nie można było chcieć. A ściślej, samo chcenie nie starczało.

W okolicy bandy były dwie. Jawnie konkurencyjne i strzelające się na kusze. Do bandy można było być przyjętym, albo nie. N strasznie się cieszył, jak go przyjęli, bo był chuderlawy (to widać na zdjęciu) i nie używał wyrazów. Dla dobrego wychowania wyniesionego z ubogiego, ale czystego domu.

Ale jego chcenie miało jedynie przedwstępny charakter. Dopiero jak go przyjęli to mógł zrobić kuszę i chodzić z nimi.

Klub to jest co innego. W klubie każdy, który spełni warunki członkostwa, ma psie prawo w fotelu siedzieć i kuriery czytać.

Może gadać, może milczeć. Może wódkę pić sam, albo w towarzystwie. Może rozrzucić roberka, albo sobie pasjanse rozkładać.

Banda ma zadania. Banda ma zwykle antybandę, bo nic lepiej jej nie dookreśla jak wróg.

Jak kogo w klubie dojdzie brzydki zapaszek, to sę dyskretnie na bok odsuwa i czeka aż ktoś posprząta. Nie jego jest sprawą czy ktoś miał niezawinioną gastryczną przypadłość, czy na butach coś przyniósł, czy też powinien być za kołnierz wzięty i za drzwi wystawiony.

W bandzie, jak ktoś smród robi, to zwykle jest śmiechem zabijany. W trudniejszych przypadkach się takiemu robi dintojrę, bo niektóre takie działanie jest wykluczające skutkować musi publicznym osądem, a nawet ewentualnym mordobiciem.

Z bandy wyklucza banda (bod dozorem herszta bandy). W klubie rządzi regulamin.

Ja bywam w klubie.

Nie należę do bandy.

Pozdrawiam

PS Jak Pan jeszcze raz mi tutaj urządzisz Hołd pruski, to bacz Pan, żebyś nie oglądnął sobie Batorego pod pskowem! No!


Pani Gretchen,

jakoś mi to z kontekstu wyszło. I ze słów Pani Szanownej.

A jeśli źle cóś przeczytałem, albo w pod wpływem będąc wyrobu z Wygwizdowa (wyjaśnię kiedy indziej), to i lepiej.

Proszę zatem do siebie nie brać.

I proszę nie mamrotać, bo sąsiadka pomyśli, że się gryzonie wdały.

Pozdrowienia


Panie Odysie Czcigodny i być może niebawem podpiwniczony,

śmiej się Pan, bo to zdrowe jest dla człowieka. I poniekąd przez Pismo zalecane.

Mnie się wydaje podobnie, ale towarzyskości nie stawiam jako warunku sine qua non. Za mało jestem towarzyski.

I nikt wideł z Igły nie robi. Ciapek by jego ugryzł zapewne. W ogóle lepiej jest rozmawiać o czymś pozytywnym, niż się uporczywie bliźnich czepiać, prawda?

Tak sobie po prostu rozmawiamy. Bo chcemy rozmawiać. Jak się nam odechce, to przestaniemy i zaczniemy o czymś innym.

Albo się udamy na piwo.

Pozdrawiam Pana, załączając rozmaite mile słowa dla małżonki Pańskiej


Panie Y

Ja serio słabo sie znam na socjologii i tych calych naukach podobnych – tak po prawdzie to w ogóle sie nie znam i jak zaczyna się poparta fachowym słownictwem ocena dlaczego, po co i w imię czego ktoś coś pisze, jak kształtuje się mysl, skąd sie bierze i dokąd zmierza, to ja wysiadam i idę “na smakoszka”.

Z tym rozróżnieniem “bandy” i “klubu” to ma Pan oczywiście rację, ja po prostu niekonsekwentnie sie wyraziłem. Chodziło mi w skrócie o to, że pisząc “banda” (mam wrażenie) Merlot miał na myśli właśnie “klub”. TXT nijak nie spełnia norm bandy – nie ma przywództwa, hierarchi, jednolitej ideologii, wroga i tej calej reszty.
Natomiast “klub” w pierwszym rozumieniu zawiera w sobie jednak zbytni pierwiastek indywidualności – właśnie w rozumieniu przytoczonym przez Pana. Sam fakt spełniania warunków regulaminu nie jest wydaje mi sie kluczowy w przyjemności przebywania tutaj – mam wrażenie, że jest to bardziej kwestia tworzonej przez nas samych atmosfery. Zaniepokojenie klubowiczów moze wiec wywołać to, ze atmosfera ulega “pogorszeniu”, gdyz zmniejsza to nasz komfort przebywania tutaj. Dbamy o nas, bowiem jesteśmy scianami i wyposażeniem tego miejsca. Oraz szklaneczka czegos mocniejszego.

Reasumujac niejasny wywód – “banda” jest raczej nieszcześliwym stwierdzeniem, uzytym jako pewna alternatywa dla także nie do konca adekwatnego “klubu”.

ps – rzeczy ktore mi sie podobaja lub budza szacunek, mam zwyczaj nazywac po imieniu. podobnie jak te, ktore mi sie nie podobaja. Hołd Pruski sam w sobie w porządku, ale ciąg dalszy tej historii juz taki pomyślny dla hołdujących i hołdowanych (w kontekscie Rzeczypospolitej) to nie był. Ja tam osobiście uczynić Panu w przyszłości zaborów nie planuje. Choć kto wie, co przyszłość przyniesie.


Hm,

w sporze fundamentalnym klub vs. banda, raczej klub.
Poza tym Beatlesi a nie Roling Stonesi.
Kraków, nie Wraszawa itd
:)
A jeszcze apropos niektórych opinii, że życie jest gdzie indziej.
Ściema, życie jest i tu, znacyz w necie, oczywiście to tylko jakies elemnty tego zycia, ale życie.
Gdyby tegoż zycia nie było, to po co byśmy godzinami tu siedzieli?
Bez sensu zupełnie.

Pozdrawiam wszystkich, z panem Y. na czele.
Czytało się jak zwykle tekst i komentarze niesłychanie smakowicie.


Grzesiu

to jak na Ciebie nietypowo, bo jak sobie przypominam, zwyczajowo czytasz komentarze, tekst pomijajac, albo odkladajac na potem, znaczy się nigdy… ;-)))))


Griszqu,

Dzięki za interpretację mojego zastosowania słowa banda.

Żeby nie było wątpliwości, uściślam:

Banda w ujęciu merlota to grono osób i awatarów, które w miare regularnie zapełniają strony Tekstowiska swoimi własnymi tekstami, a także komentarzami i dyskusjami w tzw. real-time (coś na podobieństwo czatu).

Słowo banda miało podkreślić pewną ciągłość doświadczenia które jest udziałem każdego z nas, Pana Yayco nie wyłączając. Równie dobrze mogłem napisać klub, grono, zbiorowość, społeczność lub cokolwiek podobnego. Użyłem bandy ze względu na pewną nieformalność brzmienia, wzmacniającą w moim pojęciu pozytywny aspekt uczestnictwa w TXT.

Rozbiór semantyczny słowa banda jest tu pewną przeszkodą, bo oddala dyskusję od meritum, sprowadzając ją do podkreślania różnic między nami w aspekcie należenia lub nienależenia do bandy (i to pod kątem tego , jak każdy z nas ją sobie wyobraża).

Wolałbym, aby w dalszych rozmowach o problemach TXT, zechcieli przyjąć Państwo moją definicję bandy, która po prostu obejmuje współistnienie nas wszystkich w obrębie małego, niszowego, ale przecież magnetycznie przyciągającego portalu.

Raz jeszcze, Griszqu

dziękuję


Panie Griszqu,

to jest kwestia przywiązania.

Każdy ma inaczej.

Pozwolę sobie zacytować Jaka Kleyffa:

Na nazwy i na znaki sram.
Nie fetysz granic mnie tu trzyma,
lecz miejsce i w tych miejscach przyjaźń.

To jeszcze inne podejście. Nie moje, ale dające się zaakceptować.

Podobnie jak stanowisko pana Merlota, albo Pańskie.

Ja akcentuję moje, bo jest mi najbliższe. Moje streszcza się w dwóch pierwszych linijkach cytowanego tekstu, ale krytycznie podchodzi do trzeciej. Panowie, jak rozumiem, trzecią uważacie za najważniejszą.

Tu się różnimy. Z tej różnicy rodzi się rozmowa. Rozmowa jest dobra.

Bo widzi Pan, ja, dla przykładu, staram się nie wypowiadać za innych. Nie żebym uważał to za naganne. Bynajmniej. Jest to przejawem, manifestacją więzi. Zdarza się wtedy, gdy chcemy zająć stanowisko w czyjejś obronie, pod czyjąś nieobecność. Kiedy czujemy się z kimś związani.

Ja wolę obstawać za czymś, niż za kimś.

Taki wybór.

Pozdrawiam, przepraszając za skłonność do uściśleń


Griszequ, niekoniecznie

acz zdarza mi się, ale zwyczajem bym tego nie nazwał.
Przecie jak dyskutuję czy sie czepiam, to bez czytania byłoby mi trudno.

pzdr


Panie Merlocie,

ja rozumiem Pana stanowisko, ale go nie podzielam.

I proszę zrozumieć, że trudno jest przyjąć definicję (w sensie kolokwialnym) jakiegoś pojęcia, która z jednej strony jest zawężająca (bo nie obejmuje bandy złodziei) a z drugiej rozszerzająca, bo zakłada że banda może nie mieć wyraźnie wyznaczonych granic członkostwa.

To trochę tak, jakbym ja Panu zaproponował, żeby Pan używał słowa font, mając na myśli specyficzny krój pisma, na przykład kursywę.

W ostateczności mogę, co najwyżej używać omówienia: to co pan Merlot nazywa “bandą”.

Czy to Panu wystarczy?

Pozdrawiam semiotycznie


Panie Yayco,

ja postaram się nie szafować słowem banda, licząc, że gdy będziemy o podobnych sprawach rozmawiać, będą Państwo pamiętać jakie relacje mam na myśli.

Omówienie jest OK. Tylko dużo pisania;-)

Pozdrawiam kursywą


Panie Merlocie,

i tego się trzymajmy!

Pozdrawiam stanowczo, pismem pogrubionym


Panie Y

Fakt – nieraz już Pan dawał odczuć, że do znaczenia słów przwiązuje duża wagę i unika nieprecyzyjności wypowiedzi.

Zgadzam się, że przymioty właściwe “bandzie” rozumianej potocznie uniemożliwiają w praktyce zastosowanie jej do tego, czym jest to miejsce. Ja pewnie znów chaotycznie sie wypowiadam, stąd nieporozumienia. Mam wrażenie jednak, że na tyle dobrze znamy swoje awatary (mowię oczywiscie o pewnym zamkniętym gronie), ze mozemy sie pokusić o stwierdzenie istnienia pewnego slangu, rozumianego przez sporą cześć społeczności konfederackiej, pozwlającego na oderwanie się od potocznych znaczeń pewnych słów.

Stad pewnie taka, a nie inna moja interpretacja słowa “banda” w ustach Merlota, wypowiedzianego ewidentnie w kontekscie TXT. Gdyby Merlot mówił o jakieś tam “bandzie”, zapewne stosował bym w ocenie przymioty właściwe bandzie w znaczeniu encyklopedycznym.
Podobnie, gdy Pan wspomina coś o rzucaniu kotami, to wiemy że nie chodzi o zachętę do robienia krzywdy tym miauczącym stworzeniom. Włażenie na drabine nie jest zwiazane z naprawa rynny, a do beczki z kiszeniem kapusty.

Czy uważam trzeci wers Kleyffa za naważniejszy? Chyba nie, bowiem ja o żadnych “przyjaźniach” nie myślę. Ale pewnie czytam to za bardzo “jednoznacznie”.

Natomiast faktem jest niezaprzeczalnym, ze trzymaja mnie w tym miejscu ludzie tworzący to miejsce. Niektórzy znaczy się. Mam niejasne przeczucie, ze bez pewnej grupy ludzi, przestałoby mnie tu trzymać cokolwiek.

Chciałbym napisac, ze rowniez staram sie nie wypowiadac w imieniu kogos, tylko optować za czyms, no ale chyba nie mogę. Za często mi się zdarza jednak włazić w czyjeś buty.
Mam nadzieję, że jak pozycze czasem Panskie kapcie to w łeb nie dostane.

Pozdrawiam, zglaszajac kolosalny problem z umiejetnoscia uscislania.


Merlocie

Poniewaz przejawiamy podobna słonnosc do chaosu, nieuprawnionych uproszczeń oraz balaganu slownego – mam wrażenie, ze pomimo częstej rozbieżności poglądów i ocen a także stosowanych działań i środków bardzo czesto wiemy intuicyjnie co kto z nas dwóch mial na myśli.

A nawet jesli sie mylimy, to i tak nam to w niczym nie przeszkadza. Dlatego teraz pisze “my”. ;-)))))


Panie Griszqu,

moim zdaniem w Internecie precyzja jest niezbędna. To co normalnie załatwia ton głosu, mimika i inne takie, tu pozostaje niedokończone. Dlatego uściślam jak mogę. Nawet przy beczce napisałem, na wszelki wypadek, że ona nie od kapusty jest.

Bo ja mam wielką wiarę w to, że czytelnicy wszystko zrozumieją, ale chciałbym być zabezpieczonym na wypadek kogoś takiego jak ja, co to zaraz zrozumie inaczej. I da wyraz.

Z Kleyffem szło mi raczej o to, że on odrzucaąc jeden rodzaj więzi, wskazuje zaraz na inny. Ja odrzucam więź formalną i nie widzę szans na więź innego rodzaju. W efekcie akcentuję nie więź, a zrozumienie (w sensie rozumienia słów, pojęć, albo co daj Panie Boże – intencji).

Może powinienem z tej samej piosenki Jacka Kleyffa (dla mnie fundamentalnej) zacytować inny fragment:

Masz prawo nie rozumieć mnie,
bo przecież wszystko się dziś zmienia,
i płyną punkty odniesienia,
lecz tylko nie zrozum mnie źle.
Masz prawo nie rozumieć mnie,
lecz, błagam nie zrozum mnie źle.

Jak już ma być pozytywnie, to zamiast _bandy_chciałbym porozumienia. Chciałbym, ale, jako realista, nie przewiduję.

Z kapciami może być problem, bo ja, jako wirtualny, to niekoniecznie, a N biega po lokalu na bosaka. A jak będzie chłodniej, to w skarpetkach. A skarpetek ruszyć nie da, bo jego one są. I już.

Pozdrawiam, ciesząc się, że narastające problemy prowadzić będą no nieustająych rozmów


Panie Grzesiu,

tecumseh

w sporze fundamentalnym klub vs. banda, raczej klub.
Poza tym Beatlesi a nie Roling Stonesi.
Kraków, nie Wraszawa itd
:)
A jeszcze apropos niektórych opinii, że życie jest gdzie indziej.
Ściema, życie jest i tu, znacyz w necie, oczywiście to tylko jakies elemnty tego zycia, ale życie.
Gdyby tegoż zycia nie było, to po co byśmy godzinami tu siedzieli?
Bez sensu zupełnie.

Pozdrawiam wszystkich, z panem Y. na czele.
Czytało się jak zwykle tekst i komentarze niesłychanie smakowicie.

w ogólnym zamieszaniu umknął mi Pański komentarz. Dobrze, że służby TXT czuwają, bo bym się nie odniósł.

W kwestii klubu mamy zdanie podobne, w kwestii życia w sieci takoż.

Różnimy się w kwestii Krakowa i Warszawy, oraz w kwestii big beatu.

Całkiem niezły bilans moim zdaniem.

Pozdrawiam serdecznie


Powitać, Panie Yayco Szanowny,

po dniach spokojnych (mam nadzieję) i spędzonych gdzieś w ciszy.

Co do Krakowa i Warszawy to sie wypowiadać nie będę, bo to jakby spierać się na temat wyższości Świat Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocnymi (lub odwrotnie). Podobnie w przypadku Beatlesów i Rolling Stonesów. Bez jednych i/lub drugich zabraklo by sporo Muzyki.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco,

pan – zdaje sie – umie to, czego ja nie.

Te słuzby TXT , o których wspomina Pan w komentarzu do Grzesia…

Czy one dają prostemu tekstowiczowi taka mozliwosc, zeby on wiedział mniej wiecej automatycznie, ze ktos dodał komentarz do jego notki?

Gdyby tak było, prosze podzielic sie ze mna ta wiedzą.

(Wczoraj nauczyłam sie od Gretchen pisac kursywą, może i dzis czegos się nauczę?

zdrowia…


I ja witam Panie Lorenzo,

jak najchętniej.

Trochę spokoju faktycznie miałem, bo przez większą część urlopu telewizor mówił w językach dla mnie obcych. Z ciszą to rożnie. Jak to nad zagranicznym morzem. Albo jeziorem.

A co do sporów, to spierać się można, pod warunkiem, żeby nie domagać się, aby przegrany wraz ze swoim miastem (lub zespołem) do przerębla skoczył. Co, zwłąszcza letnią porą, stanowi pewien kłopot.

Ciesze się, że Pan powrócił, bo tu już niektóra kobieta raban robiła z powodu pana nieobecności. I inni Panu od tego zazdrościli.

Pozdrawiam radośnie


Pani Anno,

pora się przyznać do niekompetencji. Nie wiem. Mam tak ustawione, że co jakiś czas dostaję emalię w której jest wyszczególnione, co nowego się pojawiło na blogach, do których uczęszczam. Nie tylko na moim.

Kiedyś miałem tak, że za każdym razem, jak ktoś się u mnie wypowiedział, to emalię dostawałem. Ale to jakoś znikło, albo może nawet sam wyłączyłem, co jest możliwe, bo czasem zanadto tej korespondencji było.

Ale to już pana Sergiusza by trzeba było zapytać, jak to jest zrobione, bo ja naprawdę nie pamiętam w szczegółach.

Przepraszam, że nie umiałem pomóc i pozdrawiam


O masz! Pani Anno

Zapytać mężczyznę, to ma Pani informację o braku informacji.

Proszę wejść w konto a potem jest opcja nadajnik .

Zdaje się, że tam się to ustawia.

Oddalam się chichocząc.


Panie Lorenzo

Jak Pan widzi Pan Yayco w niezmiennie dobrej formie, co cieszy.

Tylko proszę nie dawać wiary plotkom, a jedynie zwrócić uwagę na fakty.

Pozdrawiam Pana witając radośnie.


Grzesiu

Beatlesi, nie Stonesi. (I’m the walrus) To jasne. Pełne.
Ale Krzaków przed Warszawą? Niedoczekanie.
I jeszcze w sierpniu takie dictum.

;)

Pojednawczo załączam debeściarski kawałek zespołu, co do którego się zgadzamy


Pani Gretchen,

niech pani uważa, chichocząc, bo się Pani zapowietrzy, albo wpadnie, za przeproszeniem, w hiperwentylację.

I uprzejmie proszę się mojej formie nie wypowiadać, bo ja sobie daję radę bez rzeczników prasowych, a nadto mnie strzyka i komar mnie ugryzł też.

Pani se pójdzie do pana Grzesia (taki tekś dedykowany czeskiemu przemysłowi agrotechnicznemu) o młodości porozmawiać

Pozdrawiam zjadliwie


Panie Yayco

Doceniam Pana troskę o mnie więc odwzajemnię się tym samym.

Proszę uważać łaskawie na zjadliwość, bo od tego się może Panu nadmiar żółci w człowieku wyprodukować, a następnie przelać. I nieszczęście gotowe.

I co Pan się dzisiaj jakoś tak mnie obawia.

A to, że chcę z Panem jakąś bandę tworzyć, czy też raczej by precyzyjnie się wypowiedzieć o co dbałość u Pana jest wielka, od czegoś chcę się odciąć, by przyciąć się zgrabnie do Pana.

A to, że ja rzecznikiem Pańskim jestem w kontaktach z prasą.

Gdzie tam Panie Yayco! Ja?

No fakt, że bywam wyszczekana, ale z drugiej strony to przecież sam Pan widzi jak mnie czasem emocje poniosą w siną dal.

Taki rzecznik to powinien być stonowany, zrównoważony, w okularach i z kokiem (o ile jest kobietą, bo u męskiego rzecznika kok może zaburzać profesjonalny wizerunek).

A ja?

No sam Pan powie?

Ani koka, ani okularów. O pozostałych przymiotach nie wspominając, miłosiernie.

Pozdrawiam Pana niezależnie


No faktem jest, ze jest Pani wyszczekana, Pani Gretchen,

i chyba na jakichś witaminach dzisiaj.

Czy Pani szanowna widziała rzeczników prasowych u nasz w kraju?

To proszę mi o profesjonalizmie nie napomykać, ok?

Za troskę zaś dziękuję najuprzejmiej.

Poproszę doktorów, żeby mnie zbadali na okoliczność tego żółtego.

Pozdrawiam

PS A tego o wycinankach i przycinankach to nie zrozumiałem. Pani może jest Kurpś?


Niezmiernie milo Panią, Pani Gretchen,

sluchać ponownie (to nie pomylka! Ja Panią naprawdę slyszę. Zresztą nie tylko Panią).

O formę Pana Yayco to ja jestem dziwnie spokojny, podobnie zresztą jak o formę Pani i wielu innych Konfederatek i Konfederatów. Zbyt dobrze są zaprawieni w bojach rozlicznych :-)

A dobra plotka, mila Pani Gretchen, jest niekiedy bardziej smakowita od suchego faktu.

Pozdrawiam wieczorową porą


Panie Lorenzo

Jakoś tak mi się miło zrobiło kiedy Pańskie słowa przeczytałam.

No proszę, jak to z wieczora jeszcze niespodziankę można spotkać :)

Pozdrawiam Pana w jeszcze lepszej formie…


Panie Yayco, no i proszę:

nie dość, że się w czymś jednym (choc juz nie pamietam w którym) zgadzamy, to jeszcze i pewien wspólnotowy (przepraszam za wyrazenie) rys nas – (przepraszam a wyrazenie) – łączy.

(Przepraszam za wyrażenie): interesujące. W każdym razie mnie.

zdrowia…


Gretchen,

idę wejść w konto (jak sie robi bold?, matko!)

Będziesz miała z tego dużo dobrej karmy. Na pewno.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Panie Yayco

To, że ja jestem wyszczekana to jest prawda znana od lat.

Pamiętam od dzieciństwa, że Rodzicielka moja mówiła, że powinnam być adwokatem, bo każdy sąd bym przegadała tak, żeby na moje wyszło. Zdaje się, że rozczarowanie faktem nie podchwycenia przeze mnie tej kwestii, towarzyszy Jej do dziś.

Co do rzeczników rozmaitych racja jest po Pana stronie.

Istotnie dość smętnie się to przedstawia. Może powinnam jednak przemyśleć nową ścieżkę zawodową? Nieeeee, chyba jednak nie, bo to się trzeba znać na tych wszystkich rozróżnieniach, co to ja ich nie rozumiem.

Trochę się jednak znam na leczeniu, co prawda raczej w odniesieniu do psyche, lecz specyfika znakomitej większości moich pacjentów pozwala mi zasięgać wiedzy dotyczącej ciała również.

Co do wycinanek Szanowny Panie Yayco, to proszę ze mnie nie dworować.
Sam Pan zaczął.

Na koniec powiem Panu, że to jest zupełny nieporządek i rzecz od sensu daleka, że Pan pisze sobie taki ot, tekst o tym, że Pan jest poza itd. a pod tym tekstem ma Pan ponad sto dwadzieścia komentarzy.

Powiem to dzisiaj kolejny raz – ja tego świata nie rozumiem.

Gdyby Pan wygłosił takie orędzie w S., to banda by się na pięcie odwróciwszy śmiechem zanosiła przez dłuższą chwilę.

A tu proszę. Inaczej jakby.

Czego Panu gratulując zazdroszczę.


Pani Anno

Już chciałam to napisać wcześniej, ale co się będę tak wyrywać?

Bold Droga Pani Anno robi się analogicznie.
Tyle, że zamiast _ wstawia się *

Oczywiście na początku i na końcu słowa, lub też wiersza.

Dobrej karmy nigdy zbyt dużo.

P.S Pani Anno, przepraszam za szpiegostwo, ale to ten życzliwy jego rodzaj. Kończyłyśmy jedno Studium to samo.
Ucieszyłam się.
Choć samo w sobie ono… Ale to już inny temat. Daleki od dobrej karmy dla mnie.


Panie Anno,

no niby, że faktycznie.

Choć wirtualnie

Pozdrawiam


Pani Gretchen,

ja już nawet nie będę nic mówił, że Pani sobie u mnie kącik Koła Gospodyń założyła i doradztwem się para, stosownych opłat nie ujszcając za podnajęcie. Niech se Pani tak i będzie. Rano jest, więc wybaczliwy jestem.

Mam wrażenie, że niezostanie adwokatem to i w Pani Szanownej tkwi. Jakbyśnie z panem Merlotem założyli biuro obrony osób uciśnionych, którym się tylko coś wypsnęło, to byście może do pieniędzy nie doszli, ale zamieszania narobili. Może sobie to pani nazwać leczeniem, dla mnie to zmyłka jest i nielegalne adwokacenie.

A że goście przychodzą? Proszę się tym tak nie zaskakiwać. Raz, że łatwo widać, że stale i wciąż te same siedem (może dziewięć, nie liczyłem) osób, a dwa,że to zawsze jest zabawnie samotnika na puszczy oglądnąć. Znajoma jedna badania prowadzi nad pustelnictwem współczesnym i jej wynika, że tacy odwiedzający to są jednym z podstawowych źrodeł utrzymania dla pustelników.

Zresztą, gadam bez sensu, jak to z rana, bo żadnego eremu tu nie trzymam. Jest tak, że poważni ludzie piszą o sprawach poważnych. O wojnie, o Ruskich, o nieżyjących bohaterach, o Tusku, o drobiu, o tym kto jakie gazety czyta i jakiego radia słucha.

To ważne jest. Życiowo niezbędne. Ale jak już sobie tak popiszą i poczytają o ważnych sprawach, to niektóry chciałby odpocząc. A u mnie proszę Pani rozmawia się o rzeczach nieistotnych: o tożsamości sieciowej, o przemianach więzi społecznej w skutek technologicznego postępu, o uściśleniach semantycznych i redundancjach. Takie tam pierdoły. Tu szansa dostania w łeb gazetą jest mniejsza. Więc i wątek kuriozalnych osiąga rozmiarów.

To nie tylko mnie dotyczy. Proszę zobaczyć, jakie wątki są na TXT długie, a sama się Pani przekona.

Pozdrawiam i idę się obudzić

PS Znaczy Pani nie Kurpś? To może zamiennie, że z okolic Łowicza?


Gretchen,

a mellibrudowe czy mindellowskie, że sie tak wyrażę?
bo i do jednego i do drugiego pasowałoby w jamkimś sensie okreslenie choć samo w sobie ono...)

Za bold dzięki.

*
No dobrze, mam za swoje. W cos kliknełam – nie wiem w co – i teraz mam taka wielkosć czcionki, ze nic prawie nie widzę.

Idę kawy sie napić, bo naprawdę...

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


o, masz,

jak sie wyswietliło, to okazuje sie, ze nawet widze, bo wielkosc czcionki została ta sama, tylko rodzaj czcionki mi sie zmienił.

chwilowo niczego dobrego nie zyczę serwerowi.


Panie Yayco,

ostatnio z mecenas Gretchen broniliśmy hiszpańskie byki przed panem Hamiltonem, a ja dodatkowo oprotestowałem foie gras, co jak na kucharza i smakosza jest dziwne.
U Pana, gdy już na samym początku wypowiedziałem się pryncypialnie, zaznaję teraz wyłącznie relaksu. Żadne tam biuro…

Pozdrawiam, przymierzając togę


Pani Anno,

nie żebym narzekał, ale ten Hyde Park, to on jest u Grzesia.

Pozdrawiam współczując borykań


Panie Merlocie,

a brońcież Wy sobie, czego chcecie.

Zakładajcie koalicje i zjednoczenia, oraz gromadnie umacniajcie się na Odrze i Nysie Łużyckiej.

Byle nie u mnie

Pozdrawiam nieco nerwowo, ale to z innego powodu


zdrowia, szczęścia i

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


strasznie przepraszam,

próbuję sobie tylko przywrócic stara czcionke a tu wychodzi nie wiadomo co. Czy mógłby Pan, Panie Yayco usunac te kwa komentarze, bo mnie sie nie udaje?

Idę sobie, żeby już więcej nie namieszać.


Panie Yayco

Ale Pan to chitrus jest jednak.

Siedzi Pan tu sam i wyrzeka, że inni sobie zamienią kilka słów mijając się w drzwiach.

Za to widać, że ciekawość gna Pana poza, własny pięknie urządzony gabinet, a to zapewne w celu poszukiwania pożywki i tematów dla dworowania.

To teraz pozwolę sobie w ramach tego Koła, co Pan je widzi a ja nie, odpowiedzieć Pani Annie.

Pozdrawiam Pana bez nożyczek


Pani Anno,

jeśli uraziłem, to przepraszam. Nie miałem takiego zamiaru. Dowcip dziś u mnie przyciężki, bo czytam o wychowaniu przedszkolnym.

Pozdrawiam serdecznie

PS Nic nie będę usuwać. Ilość komentarzy dobrze mi robi na ego. Czy cóś...


Pani Gretchen,

proszę mnie nie drażnić.

Ja na coś ważne dla mnie czekam. A na mnie czeka robota, którą się zajmę jak się na to pierwsze doczekam.

Se Pani doradza, nie stanowi.

Ale jeśli szanowna Pani zamierza otwierać kursa kroju i szycia, to proszę jednak u siebie, bo tu inteligencka, elegancka klientela bywa, w nierzadko czyszczonych butach i nie chcę, żeby sie szpilkamy pokłuła.

Pozdrawiam


Pani Anno

I widzi Pani, skłamałam!

Nie w sprawie boldu lecz w sprawie tych tam studiumów.

Oba kończyłam. I mindellowskie i mellibrudowskie.

Ciekawa zbieżność, że oba na m i z podówjnym l ...

Choć na tym podobieństwa się zaczynają i kończą.

Coś mi się wczoraj w rozumie poprzestawiało kiedy pisałam. Najawyraźniej mi się poprzestawiało.

Idę sobie, bo Pan Yayco rzuci we mnie czymś ciężkim zaraz.

:)

P.S Najlepiej to niech Pani wyłączy komputer i włączy na nowo. Bo zamiast * wcisnęła Pani najwyraźniej – przytrzymując wytrwale ctrl.
Jeśli trzymając ten ctrl wciśnie Pani + to się zwiększy ta czcionka.

A już jak Pani zmieniła ją w ogólności to niestety pojęcia nie mam.

Zmykam, zmykam już!

:)


A, i jeszcze do Pana Merlot

Takie biuro to byłby już koniec świata.

Pan sobie to wyobraża, Panie Merlot?

Pozdrawiam Pana uradowana


Panie Yayco,

nic Pan nie uraził – to raczej ja sie obawiałam, że uraziłam nieco, bo Pan tu w końcu, w zasadzie, jest u siebie, no to co ja będę. No ale widzi Pan: tak to już jest, jak się odbiorcy u twórcy rozpanoszą. Po kanapie skaczą w butach. Na stoliku do kawy zostawiają ślady łap wysmarowanych budyniem. No utrapienie.

Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz – jak mówią ostatnio na uniwersytecie, co moje młodsze dziecko donosi.

A jak Panu to jeszcze dobrze robi na ego, to jest w porzadku.

Tak tu sobie piszę, bo moi klienci stoją w korku o czym doniesli, to mogę sobie popaplać. Więc jeszcze tylko doniosę, że odeszłam od maszyny na dwie godziny, włączyłam, patrzę – a tu wszystko jest jak było: czcionka,rozmiar, rodzaj.

Świat jest piękny.

zdrowia…


Gretchen,

że tak znowu troche budyniu Panu Yayco na blacie zostawię: a Petra też? Bo jak tak, to jestesmy stare znajome osoby ludzkie.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno,

mnie tam obojętne, że naśmiecone, bo ja sam z siebie nie sprzątam, tylko osobę mam do tego podnajętą.

A co do uniwersytetu, to słyszałem, że jeszcze zamknięty. Dla wakacji i ogólnej sierpniowej martwoty.

I niech Pani dziecku powie, że donosić to nieładnie jest.

A o korkach nic nie wiem. Na chwilkę tylko na Gosław się udałem i z powrotem i żadnych korków nie było.

Pozdrawiam, ciesząc się licznikiem i narastającym panagrzesiowym podenerwowaniem


W kwestii ...

Luźnej kupy, to jak pan sądzi?
Panie Yayco
Czy aby przypadkiem polski ustrój konstytucyjny, którego ojcami chrzestnymi byli zmarły prof. Geremek i zdegenerowany, były prezydent Kwaśniewski nie powoduje ostatnio a właściwie nie potwierdza, że chłopcy co najmniej się pomylili?

I wracamy do ustroju prezydenckiego, którego pan nie lubi, a ja bym wolał.

To co by pan zaproponował zanim sowieckie czołgi wjadą na początek do Donbasu i Grodna?


re: Pan Y nie należy do bandy

Taki kawał, który przewraca się z powodu, iż na własną brodę nadepnął:
Zapisuje się baca do partii.
Pytają go: Baco, byliście w jakiejś bandzie?
Ni…to bydzie pirwsa….

live and let die


Subskrybuj zawartość