No i jesteśmy w domu
Bo z kolei Pański post wskazuje jak głęboko tkwimy jeszcze w socjalizmie:)
Bo nie oszukujmy się, w okresie, który ja obejmuję pamięcią, nie
pacyfikowano już niezależnych wyrywaniem paznokci. Stosowano bardziej
wysublimowane środki;
zaszczepiano w świadomości społecznej; nie pójdziesz na wybory- będziesz
miał trudności z otrzymaniem paszportu.
Nie pójdziesz na pochód- nie dostaniesz talonu na malucha.
Nie będziesz współpracował- nie pojedziesz na stypendium.
Cały arsenał, promujący ostrożnych konformistów. Bo, nie aż tak liczyły się kwalifikacje, liczyła się dyspozycyjność:) Miernych, nie wychylających się.
Teraz Pan obnaża tą starą (dawniej też starą:)) metodę w nowych dekoracjach: Czy zdawałem sobie sprawę jak umieszczenie mnie na liście Wildsteina mogło oddziaływać na moją karierę?
Opowiadam: Zupełnie mnie to nie interesowało.
Za to sianie tego strachu przypomniało mi coś:).
W normalnym kraju liczą się kwalifikacje. I jeśli komuś przyszłoby do głowy pozbyć się mnie, i to z bzdurnych, ideologicznych powodów, to poniósłby pewnie wymierne straty.
A ja i tak znalazłbym sobie zajęcie w innym miejscu. Bo nieskromnie twierdzę, że to, co robię robię dobrze. I to się liczy.
Wówczas śmieszyła mnie akcja gazety rodem z PRLu. Była dowodem na to, iż liderzy postępu doskonale zdawali sobie sprawę z realii. Realii, które były i są tematem tabu. Jesteśmy krajem postkomunistycznym, gdzie strach, brak wiedzy i lenistwo tkwi jeszcze głęboko w ludziach.
Drugiej Irlandii na nich nie zbudujemy.
A do tego Pana pytanie, czy zdawałem sobie sprawę jak to może wpłynąć na moje życie towarzyskie, rozbroiło mnie zupełnie:). Gdzie ja żyję?
Moje towarzystwo świetnie wie, co to lista Wildsteina i co zawierała. Bo ono wyrosło już dawno z PRLu, żeby serio brać jakieś mętne medialne insynuacje, zerujące na niewiedzy:)
Kłaniam się nisko
Ps.
A w okresie i w miejscu gdzie studiowałem, nikomu nie przyszłoby do głowy zadawać pytań rodem z lat pięćdziesiątych . Z wyjątkiem Pana Profesora, członka PRONu i uczelnianej egzekutywy partii. Nie był to już rytuał. To był anachronizm:) Ale to już zupełnie inna historia:).
Szanowny Panie Lorenzo,
No i jesteśmy w domu
Bo z kolei Pański post wskazuje jak głęboko tkwimy jeszcze w socjalizmie:)
Bo nie oszukujmy się, w okresie, który ja obejmuję pamięcią, nie
pacyfikowano już niezależnych wyrywaniem paznokci. Stosowano bardziej
wysublimowane środki;
zaszczepiano w świadomości społecznej; nie pójdziesz na wybory- będziesz
miał trudności z otrzymaniem paszportu.
Nie pójdziesz na pochód- nie dostaniesz talonu na malucha.
Nie będziesz współpracował- nie pojedziesz na stypendium.
Cały arsenał, promujący ostrożnych konformistów. Bo, nie aż tak liczyły się kwalifikacje, liczyła się dyspozycyjność:) Miernych, nie wychylających się.
Teraz Pan obnaża tą starą (dawniej też starą:)) metodę w nowych dekoracjach: Czy zdawałem sobie sprawę jak umieszczenie mnie na liście Wildsteina mogło oddziaływać na moją karierę?
Opowiadam: Zupełnie mnie to nie interesowało.
Za to sianie tego strachu przypomniało mi coś:).
W normalnym kraju liczą się kwalifikacje. I jeśli komuś przyszłoby do głowy pozbyć się mnie, i to z bzdurnych, ideologicznych powodów, to poniósłby pewnie wymierne straty.
A ja i tak znalazłbym sobie zajęcie w innym miejscu. Bo nieskromnie twierdzę, że to, co robię robię dobrze. I to się liczy.
Wówczas śmieszyła mnie akcja gazety rodem z PRLu. Była dowodem na to, iż liderzy postępu doskonale zdawali sobie sprawę z realii. Realii, które były i są tematem tabu. Jesteśmy krajem postkomunistycznym, gdzie strach, brak wiedzy i lenistwo tkwi jeszcze głęboko w ludziach.
Drugiej Irlandii na nich nie zbudujemy.
A do tego Pana pytanie, czy zdawałem sobie sprawę jak to może wpłynąć na moje życie towarzyskie, rozbroiło mnie zupełnie:). Gdzie ja żyję?
Moje towarzystwo świetnie wie, co to lista Wildsteina i co zawierała. Bo ono wyrosło już dawno z PRLu, żeby serio brać jakieś mętne medialne insynuacje, zerujące na niewiedzy:)
Kłaniam się nisko
Ps.
yassa -- 16.05.2008 - 18:15A w okresie i w miejscu gdzie studiowałem, nikomu nie przyszłoby do głowy zadawać pytań rodem z lat pięćdziesiątych . Z wyjątkiem Pana Profesora, członka PRONu i uczelnianej egzekutywy partii. Nie był to już rytuał. To był anachronizm:) Ale to już zupełnie inna historia:).