Zwłaszcza ten kawałek o ojcostwie. Ja już słyszałem podobną tezę... Zdaje się chodziło o to, że na podstawie myśli Freuda można argumentować, że osoby niereligijne, ateiści i antyklerykałowie nie zachowują się tak, ze względu na jakieś przemyślenia. O nie! Mają po prostu kłopot z nierozwiązaną do tej pory relacją z ojcem. Gdyby poprawnie oddzielili się od ojca (bynajmneij nie Niebieskiego) to mogliby budować w spokoju swoja religijność...
Taka ‘psychoanaliza’ chrześcijańska… ;)
Zdaje się, że przedstawiona przez Pana koncepcja jest naprawdę dobra. A w każdym razie elastyczna. Służy za uzasadnienie do jednoczesnych i wzajem wykluczających się tez.
A mój komentarz nie dotyczył pańskiego wpisu jeno tego, co pod nim zamieszczono. A konkretnie przeciwstawienia religijności rozumowi. I ma pan całkowitą rację, że to właśnie wywołuje u mnie dysonans poznawczy. Zwłaszcza w kontekście płaczliwych nawoływań o większą tolerancję fundamentalnej katolickiej większości dla ‘innych’ sposobów myślenia i światopoglądów.
Zadziwiające, że jedyna koncepcja, która pozwala na tolerancję wobec religijności to koncepcja, którą da się streścić jako niegroźne omamy. Rozumiem, że to atmosfera Zimowego Sezonu Świątecznego skłania do takiej łaskawości… Jeśli dobrze pamiętam, obowiązująca do tej pory koncepcja dawała się streścić jako opium dla mas.
A tak zupełnie poważnie: trudno dyskutować z tezą, wedle której coś, co adwersarz uważa za spójny system myślowy jest w rzeczywistości rodzajem odurzenia rozumu wywołanym osobistymi problemami psychologicznymi. Z takimi poglądami nie da się polemizować (udowadnianie, że się nie jest freudowskim wielbłądem) – jedyne, co można to tolerować, jak to Pani Magia łaskawie zauważyła. Bez cienia oczywiście hipokryzji…
Myślę, że zamiast dalszych wynurzeń nie od parady będzie zacytować kogoś, kto wyraził ten problem precyzyjniej niż ja (jak sądzę również bez cienia hipokryzji):
Dialog człowieka wierzącego z ateistą toczy się zazwyczaj za cenę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś, kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą. Z drugiej strony: ktoś, czyj światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne urojenie, musi swego adwersarza uważać za człowieka inteligentnego inaczej
Całkiem szczerze przyjmuję przeprosiny za traktowanie mnie jako inteligentnego inaczej, ja zaś ze swej strony szczerze proszę o wybaczenie za traktowanie autorów takich wynurzeń za inwalidów.
Wracając na ziemię – ja się naprawdę ten zaklęty krąg ‘tolerancji’ inwalidów umysłowych dla inteligentnych inaczej staram przełamać. Artykuły takie jak pański odbierają mi do tego ochotę... Proszę wybaczyć impertynencję (zamiast rzeczowej dyskusji) ale… ręce opadają. ;)
koncept Freuda
Jest niezwykle ciekawy.
Zwłaszcza ten kawałek o ojcostwie. Ja już słyszałem podobną tezę... Zdaje się chodziło o to, że na podstawie myśli Freuda można argumentować, że osoby niereligijne, ateiści i antyklerykałowie nie zachowują się tak, ze względu na jakieś przemyślenia. O nie! Mają po prostu kłopot z nierozwiązaną do tej pory relacją z ojcem. Gdyby poprawnie oddzielili się od ojca (bynajmneij nie Niebieskiego) to mogliby budować w spokoju swoja religijność...
Taka ‘psychoanaliza’ chrześcijańska… ;)
Zdaje się, że przedstawiona przez Pana koncepcja jest naprawdę dobra. A w każdym razie elastyczna. Służy za uzasadnienie do jednoczesnych i wzajem wykluczających się tez.
A mój komentarz nie dotyczył pańskiego wpisu jeno tego, co pod nim zamieszczono. A konkretnie przeciwstawienia religijności rozumowi. I ma pan całkowitą rację, że to właśnie wywołuje u mnie dysonans poznawczy. Zwłaszcza w kontekście płaczliwych nawoływań o większą tolerancję fundamentalnej katolickiej większości dla ‘innych’ sposobów myślenia i światopoglądów.
Zadziwiające, że jedyna koncepcja, która pozwala na tolerancję wobec religijności to koncepcja, którą da się streścić jako niegroźne omamy. Rozumiem, że to atmosfera Zimowego Sezonu Świątecznego skłania do takiej łaskawości… Jeśli dobrze pamiętam, obowiązująca do tej pory koncepcja dawała się streścić jako opium dla mas.
A tak zupełnie poważnie: trudno dyskutować z tezą, wedle której coś, co adwersarz uważa za spójny system myślowy jest w rzeczywistości rodzajem odurzenia rozumu wywołanym osobistymi problemami psychologicznymi. Z takimi poglądami nie da się polemizować (udowadnianie, że się nie jest freudowskim wielbłądem) – jedyne, co można to tolerować, jak to Pani Magia łaskawie zauważyła. Bez cienia oczywiście hipokryzji…
Myślę, że zamiast dalszych wynurzeń nie od parady będzie zacytować kogoś, kto wyraził ten problem precyzyjniej niż ja (jak sądzę również bez cienia hipokryzji):
Dialog człowieka wierzącego z ateistą toczy się zazwyczaj za cenę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś, kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą. Z drugiej strony: ktoś, czyj światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne urojenie, musi swego adwersarza uważać za człowieka inteligentnego inaczej
Całkiem szczerze przyjmuję przeprosiny za traktowanie mnie jako inteligentnego inaczej, ja zaś ze swej strony szczerze proszę o wybaczenie za traktowanie autorów takich wynurzeń za inwalidów.
Wracając na ziemię – ja się naprawdę ten zaklęty krąg ‘tolerancji’ inwalidów umysłowych dla inteligentnych inaczej staram przełamać. Artykuły takie jak pański odbierają mi do tego ochotę... Proszę wybaczyć impertynencję (zamiast rzeczowej dyskusji) ale… ręce opadają. ;)
+ A. M. D. G. +
hexenhammer -- 02.01.2008 - 08:53