Przeczytałem, długie było. Powiem tak: ja to lubię czytać Twoje gadułoelementy (i nawet cierpieć osobliwości leksykalne, typu “zacynić”, za którymi nie przepadam ;), bo bardzo uważasz na wyraźne granice powiedzianego. Nie zawsze wiem, po co coś mówisz (od lat nie grałem w szachy ;p), ale mam wrażenie, że zgadzasz się na wspólne dochodzenie do procedury ustalania, co zostało powiedziane. Słowem, działasz na rzecz sensowności mówienia w ogóle, a rozmawiania w szczególności. Okazuje się to często wartością autoteliczną, ale nic w tym zaskakującego.
A w moich uwagach w niniejszym wątku chodzi głównie o to, że człowiek niereligijny (nazwijmy go roboczo “ateistą”) nie ma dobrych (mocnych) kryteriów wyboru między istniejącymi religiami (nie wspominając o potencjalnych). Na tej samej zasadzie, na której człowiek jednej religii nie jest w stanie “wygrać” swoją religią nad inną. Nie chodzi mi tu, oczywiście, o kryteria socjologiczne, kulturowe czy estetyczne. Te działają. Bardziej prawdopodobny jest katolik w Polsce niż w Izraelu czy Arabii Saudyjskiej. Itd.
W wymiarach ontologicznym i epistemicznym ludzie różnych religii mają (ze sobą) ten sam problem, jaki ma z nimi ateista. Ten sam jakościowo, bo ilościowo ludzie religijni mają szereg płaszczyzn szybkiego i potencjalnego uwspólnienia: istnieje Bóg osobowy i stwórczy, śmierć nie kończy istnienia, uczynki podlegają ocenie, niezbadane są wyroki. Ale jest dostatecznie dużo różnic, by nie dało się tego problemu unieważnić, zamieść pod dywan.
—> wyrus
Przeczytałem, długie było. Powiem tak: ja to lubię czytać Twoje gadułoelementy (i nawet cierpieć osobliwości leksykalne, typu “zacynić”, za którymi nie przepadam ;), bo bardzo uważasz na wyraźne granice powiedzianego. Nie zawsze wiem, po co coś mówisz (od lat nie grałem w szachy ;p), ale mam wrażenie, że zgadzasz się na wspólne dochodzenie do procedury ustalania, co zostało powiedziane. Słowem, działasz na rzecz sensowności mówienia w ogóle, a rozmawiania w szczególności. Okazuje się to często wartością autoteliczną, ale nic w tym zaskakującego.
A w moich uwagach w niniejszym wątku chodzi głównie o to, że człowiek niereligijny (nazwijmy go roboczo “ateistą”) nie ma dobrych (mocnych) kryteriów wyboru między istniejącymi religiami (nie wspominając o potencjalnych). Na tej samej zasadzie, na której człowiek jednej religii nie jest w stanie “wygrać” swoją religią nad inną. Nie chodzi mi tu, oczywiście, o kryteria socjologiczne, kulturowe czy estetyczne. Te działają. Bardziej prawdopodobny jest katolik w Polsce niż w Izraelu czy Arabii Saudyjskiej. Itd.
W wymiarach ontologicznym i epistemicznym ludzie różnych religii mają (ze sobą) ten sam problem, jaki ma z nimi ateista. Ten sam jakościowo, bo ilościowo ludzie religijni mają szereg płaszczyzn szybkiego i potencjalnego uwspólnienia: istnieje Bóg osobowy i stwórczy, śmierć nie kończy istnienia, uczynki podlegają ocenie, niezbadane są wyroki. Ale jest dostatecznie dużo różnic, by nie dało się tego problemu unieważnić, zamieść pod dywan.
nameste -- 02.01.2008 - 18:48